30 grudnia 2016

Bizantyjskie gryfy w symbolice wczesnopiastowskiej

Datowany na przełom VIII/IX wieku Praedicationes - najstarszy zachowany w Polsce (na Wawelu) kodeks, czyli zbiór zszytych w formie książkowej kart rękopisu, jak wspomniano w artykule "Sztuka romańska to coś więcej niż łacińska", wśród ilustracji groteskowych, pół realnych motywów zwierzęcych zawiera wyobrażenie legendarnego gryfa. To symbolizujące siłę bogów na ziemi i w powietrzu połączenie lwa i orła znane było już w kulturze starożytnego Babilonu przed pięcioma tysiącami lat, znane w Europie od czasów kultury mykeńskiej około 3500 lat temu.

Wizerunki gryfa znajdują się na, datowanym na koniec II wieku p.n.e., srebrnym kotle z Gundestrup, w północnej Jutlandii, Dania (foto: Wikipedia). Chociaż przedstawiona na ścianach ikonografia przedstawia elementy mitologii celtyckiej, to kulturowo zabytek ten łączy jeszcze tradycje trackie - antyczne greckie (miejsce wykonania) i nordyckie (rytualny dar wotywny plemienia Cymbrów). 


We wczesnym średniowieczu symbol gryfa rozpowszechnił się w Bizancjum oraz w północnych prowincjach (NeustriaAustria) Królestwa Longobardów, które obejmowało także środkowe (Tuscia, Spoleto) i południowe Włochy (Benewent). W ikonografii bizantyjskiej te mityczne zwierzęta symbolizują połączenie mądrości i siły, a także podwójną naturę Zbawiciela - zarówno boskiego, jak i ludzkiego.

Romański portal w bazylice San Fidele, w Como, Lombardia, przedstawia sylwetkę gryfa, który chwyta smoka. Rzeźba ta może sugerować iż gryf broni wejścia do kościoła przed złem.  Świątynia powstała na początku XII wieku na miejscu lombardzko-bizantyjskiego kościoła z VII wieku, pod wezwaniem św. Eufemii, bizantyjskiej męczennicy.

Niektórzy historycy oceniają, że krakowskie Praedicationes zostały stworzone w powstałym za lombardzkiego króla Agilulfa klasztorze w Bobbio. Zadomowieni w Italii od AD 476 (utworzenie państwa przez Odoakera) skandynawscy potomkowie mieli szczególne upodobanie do wplatania w symbolikę chrześcijańską motywów z mitologii pogańskiej, wypływających zarówno z własnej tradycji nordyckiej, jak i z przejętych z Bizancjum tradycji orientalnych i greckiego antyku. Bizantyjski motyw gryfa jako element ikonograficzny głównie w iluminacji książek i w architekturze, poprzez Lombardię dotarł do sąsiadujących krajów (Bawaria, Alamania, Burgundia, Prowansja) Imperium Karolińskiego. Chociaż wykorzystywana w okresie Cesarstwa Rzymskiego i przyjęta w sztuce chrześcijańskiej symbolika gryfa nie jest jednak - jak chce wielu entuzjastów "łacińskości" europejskiej kultury, ani proweniencji łacińskiej, ani tym bardziej proweniencji chrześcijańskiej.
 

Oto powyżej płaskorzeźba z dwoma gryfami w stylu lombardzkim z początku XII wieku, znajdująca się przy wschodnim portalu katedry św. Marcina w Moguncji (foto: HEN-Magonza 2009). Zestawienie w tym przedstawieniu alegorycznym dwóch gryfów przywoływać może skojarzenia towarzyszących bogowi Odynowi dwóch kruków (Hugin i Munin) z mitologii nordyckiej.

Interesującym przykładem wikińskiej obecności na ziemiach piastowskich jest XI-wieczny skarb, z pogranicza pomorsko - wielkopolskiego, pochodzący z Chełma Drezdeneckiego nad Notecią, o którym pisałem w artykule "Wikińska niewiasta na dworze Mieszka I?". Tutaj przywołajmy z niego jedną z pięciu kaptorg - orientalnych z pochodzenia, bogato dekorowanych, noszonych przez kobiety na szyi lub przyczepionych do paska puzderek (zwykle srebrnych, brązowych) lub woreczków kultowych (zwykle wełnianych, jedwabnych), służących przechowywaniu amuletów lub rytualnych ziół, substancji. Są to więc obiekty do wypełniania czynności związanych z wierzeniami pogańskimi. Oto obok rysunek jednego z tych zabytków, z wyobrażeniem gryfa. Opisany on został w pracy H. Segera "Die Schlesischen Silberschatze des 10. und 11. Jahrhunderts", opublikowanej w książce "Altschlesien", 1929, Tom 2. Niestety jakość kopii jest niska, ale nadal lepsza od publikowanych w polskich pracach naukowych fotografii, które są na tyle zaciemnione, że uniemożliwiają ustalenie, że wyobrażenie na kaptordze rzeczywiście przedstawia gryfa - tak, jak jest ten zabytek w literaturze opisywany.

Wizerunki gryfa znajdowane są na bizantyjskich grobowcach rodów arystokratycznych. Gryfy symbolizowały na nich z jednej strony królewski status zmarłego, z drugiej strony miały go chronić w dalszej drodze. Oto pochodząca z Bizancjum, datowana na koniec XIII wieku płyta marmurowa (60x52x6.5 cm, waga 41 kg); oryginał w Metropolitan Museum of Art.

Na praskim Wyszehradzie, pod fundamentami bazyliki św. Wawrzyńca, pozostały relikty po przedromańskiej rotundzie na planie kwadratu, z trzema absydami, datowane na AD 1070-1080. Niektórzy czescy archeologowie widzą w niej wpływy ottońskie, a także podobieństwo z reliktami pod kościołem św. Salwatora w Krakowie. Jest coraz więcej dowodów archeologicznych, wskazujących na powiązania kulturowe Małopolski i Śląska w dobie przedpiastowskiej z Czechami i Morawami, będącymi pod wpływami bizantyjskimi. Istnieją przede wszystkim pisane źródła historyczne, potwierdzające przynależność Małopolski i Śląska, aż po schyłek X wieku, do Czech i Moraw: dokument "Dagome iudex" z AD 991, gdzie oba te regiony (Kraków, Ołomuniec) graniczą z państwem Mieszka I, oraz Kronika Kosmasa, podająca pod rokiem 981: "Umarł Sławnik, ojciec św. Wojciecha. Pan możny, posiadał wiele zamków w różnych stronach Bohemii ... Także w kierunku Polski miał zamek Kłodzko nad rzeką Nysą [nawet kiedy kronikarz pisał te słowa w XII wieku, miasto nie należało do Polski - mój przypis]" (Anno D. 981 Obiit Slawnik pater sancti Adalberti, magnus dominus, qui multa castra Bohemiae ad ommes partes tenuit ... Item versus Poloniam castellum nomine Klaczsko juxta fluvium Nissam).

Słusznie historyk Jerzy Strzelczyk ("Mieszko Pierwszy. Chrzest i początki Polski", 2016) zauważa, że "Ani Małopolska, ani Śląsk nigdy dotąd [przed Mieszkiem I] nie wchodziły w skład państwa gnieźnieńskiego [inna sprawa, że przed Mieszkiem I nie istniało jeszcze państwo Polan, a już istniały państwa czeskie i morawskie - moje uwagi] i nie było żadnych specjalnych powodów, skłaniających te dzielnice do związku z nim. Dlaczego właściwie ówcześni Krakowianie i Ślężanie mieliby być bardziej zainteresowani związkiem z Gnieznem, niż z Pragą, która była stolicą państwa bądź co bądź bardziej, niż kraj Polan rozwiniętego i z którą już byli od dawna powiązani ?".

Inni archeolodzy uznają rotundę wyszehradzką wprost za przykład architektury bizantyjskiej, spotykanej poza Bizancjum również na Bałkanach i rzadziej we Włoszech. Interesujące są zachowane płytki posadzki z tej budowli, przedstawiające m.in. w reliefie bizantyjskie gryfy.


Nieco wcześniej (datowana na X/XI wiek), w stylu podobnym do praskiej płaskorzeźby gryfa, powstała z tym samym wyobrażeniem poniższa płyta marmurowa (źródło: Gannholm, Tore "The Gotlandic merchant republic and its medieval churches", 2015), przechowywana w greckim monastyrze Vlatades w Salonikach, jedynym przetrwałym do dziś w tym mieście bizantyjskim klasztorze. Klasztor ten w okresie bizantyjskim podlegał bezpośrednio patriarsze Konstantynopola. Płyta ta, o wymiarach 90x72 cm, przedstawia w typowo wschodniej formie, podobnie jak płaskorzeźba z praskiej rotundy, wydłużone skrzydła i podniesiony ogon gryfa. Stylizowana postać gryfa jest mało plastyczna, z wyraźnym obrysem liniowym.

Na marginesie, w bizantyjskich Salonikach od VI/VII wieku osiedleni byli także Słowianie, co ułatwiało przepływ greckich i wschodnich idei kulturowych do innych terytoriów wczesnośredniowiecznej Słowiańszczyzny. Słowiańscy bracia Cyryl i Metody pochodzili z Salonik ("Bracia Sołuńscy"). Sama nazwa Salonik miała swój odpowiednik w języku wschodniocerkiewno-słowiańskim jako Солѹнъ (Solunŭ). Jeszcze dzisiaj przetrwała ona w języku macedońskim i serbskim jako Солун, w słoweńskim Solun, a w języku słowackim w formie Solún. Pozostał również toponim Solun w Bośni.


Podobna sylwetka gryfa, ale w bardziej plastycznej rzeźbie, znajduje się na XIII-wiecznej fasadzie katedry św. Jerzego w Juriewie Polskim, na dawnej Rusi Włodzimiersko-Suzdalskiej, jak widać u góry fotografii zamieszczonej w artykule "Pomorscy Goci nad Parsętą i Dnieprem". Św. Jerzy, tak jak św. Dymitr i św. Maurycy to kanonizowani żołnierze bizantyjscy, święci kościoła prawosławnego, a później także łacińskiego.

Orientalne motywy dekoracyjne lwa, centaura i gryfa zdobiły romańskie posadzki klasztoru benedyktyńskiego w Tyńcu. To - jak wspomnieliśmy w artykule "Słowiańskie klasztory benedyktyńskie", z czeskiej Sazawy należałoby się spodziewać przybycia nad Wisłę mnichów - założycieli klasztoru w obrządku słowiańskim. Nazwa miejscowa Tyńca nad Wisłą ma swoje liczne onomastyczne pierwowzory w właśnie w Czechach: Tyniec nad Sazawą, Tyniec nad Łabą, Grochów Tyniec, Dąbrowice Tyniec, Mariański Tyniec, Mnichowski Tyniec, Świerkowy Tyniec, Wielki Tyniec itd.

Oto poniżej jedna z czterech płytek posadzkowych z wizerunkiem gryfa (jedna cała i trzy we fragmencie), o wymiarach 13x13 cm i grubości 3,5 cm, odkrytych w klasztorze tynieckim (foto: Władysław Gumuła, źródło: Maria Piątkiewicz-Dereniowa - "Płytki posadzkowe z opactwa Benedyktynów w Tyńcu", w: "Folia Historiae Artium", 1971). Chociaż jakokość fotografii jest niska, to jest ona cenna, bo jedyna, ogólnodostępna w polskiej literaturze.


Na podstawie tej, stanowiącej ćwiartkę okręgu, płytki reliefowej, pokrytej ciemnobrunatną polewą ołowiową, Krystyna Miodońska  (źródło: jak wyżej) odtworzyła wzór posadzki z gryfami w układzie czterech płytek. Dla uzyskania większej plastyczności formy wprowadziłem edycję tego wzoru w kolorze. Przedstawienie gryfa, o nieco innym wzorze niż w Tyńcu, odkryto także na płytce posadzkowej w dominikańskim kościele Świętej Trójcy w Krakowie. Z uwagi na ich właściwości fizyczne, badacze sądzą, że płytki z Tyńca i Krakowa pochodzą z tego samego warsztatu i okresu.


Jest to jeszcze jeden dowód transmisji bizantyjskich pierwiastków kulturowych na tereny Polski piastowskiej. Należy dodać, że identyczny wzór graficzny, zapewne pochodzącej z tej samej matrycy i tego samego warsztatu, noszą ceramiczne płytki podłogowe odkryte w klasztorze dominikańskim w Krakowie oraz w grodzisku w Piekarach, a także płytki w bordiurze listwowej, z nieznacznie zmienioną formą gryfa, z tych samych klasztorów w Tyńcu i Krakowie oraz z klasztoru cysterek w Trzebnicy. Do pewnego stopnia analogią co do formy wyobrażenia gryfa dla płytek z Polski są płytki podłogowe w wielu normańskich budowlach w Anglii - w katedrze w Winchester, w opactwie Glastonbury, w katedrze Exeter, w Victoria and Albert Museum (pozycja nr 1289-1892), oraz w British Museum (nr 1947,0505.1796). Normańska architektura w Anglii bazuje bezpośrednio na wpływach bizantyjskich.

W okresie wczesnopiastowskim jednym z miast stołecznych Polski była małopolska Wiślica. To tam istniało palatium książęce z przyległą do niego rotundą - czyli kaplicą o wschodniochrześcijańskiej formie architektonicznej.

W nawie kolegiaty w Wiślicy, oprócz fragmentu słynnej, rytowanej posadzki z XII wieku, tak zwanej Płyty Wiślickiej, o której będziemy tutaj wiele mówić, znajduje się herb rycerski z godłem gryfa należący do rodu Gryfitów małopolskich, zwanych także Świebodzicami - jednym z najstarszych i najsilniejszych dynastii możnowładczych w Małopolsce w XII-XIII wieku.  Ród ten wywodził się prawdopodobnie z przybyłego ze wschodu do Małopolski plemienia Lędzian.
 
Jan Gryfita (Janik) z tego rodu był ósmym z kolei arcybiskupem gnieźnieńskim, któremu przypisuje się wybudowanie konsekrowanej w 1161 roku kolegiaty w Tumie i ufundowanie brązowych Drzwi Gnieźnieńskich. Ówczesny biskup krakowski Getko (Gedeon) był również z rodu Gryfitów. Biskupi płoccy Andrzej z Brzeźnicy (Jędrzejowa) zmarły w 1244 i Gedko II (Gosław, Gedeon) zm. w 1296, także byli herbu Gryf. Bratem tego pierwszego był wojewoda opolski, a następnie kasztelan krakowski Klemens z Brzeźnicy (zm. 1241).

Oto wizerunek gryfa, gryzącego szyję nieokreślonego stwora, na płycie z piaskowca, pochodzącej z romańskiego, XII-wiecznego kościoła Narodzenia Najświętszej Marii Panny w małopolskim Czchowie, obecnie w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie (foto: Rafał Querini-Popławski, 2006 - "Rzeźba przedromańska i romańska w Polsce wobec sztuki włoskiej". Z okolic Czchowa pochodziła gryficka linia Trestków.


Uważni historycy sztuki zwracają uwagę na architektoniczne podobieństwa portalu kolegiaty w Tumie do portalu katedry w Lundzie. A z kolei w tej drugiej budowli niezaprzeczalny jest wpływ sztuki lombardzko-bizantyjskiej, a zwłaszcza częściowo czysto lombardzka ornamentyka na różnych elementach architektury. Bogata dekoracja rzeźbiarska ma swoje korzenie w Lombardii, skąd prawdopodobnie wywodził się pierwszy budowniczy kościoła w Lund, Donatus. Do prac budowlanych z pewnością wykorzystano północnoitalskich kamieniarzy, którzy przenieśli styl lombardzko-bizantyjski do kilku kościołów w krajach nordyckich. 
 

Spójrzmy na powyższe zdjęcie fragmentu archiwolty - zdobionego łuku portalu, w północnym transepcie (nawie poprzecznej) katedry w Lund (źródło: Lars Berggren, Bo Ossian Lindberg - "Ædiculan i Lunds domkyrkas norra transept", 2014). Katedra ta to najstarszy kościół metropolitarny w całej Skandynawii, konsekrowany w 1145 roku, którego początki sięgają końca XI wieku. Bizantyjski ornament łączy na tej archiwolcie tradycje wschodnie i hellenistyczne. Dolny, wewnętrzny pas to ciągły rząd zwojów roślinnych i kimationu - stylizowanego ornamentu. Górny, szerszy pas to ciąg wyobrażeń zoomorficznych, ujętych w przeplatających się medalionach. Widoczne są tutaj dwa stojące naprzeciwko siebie gryfy.

Symbolika gryfa przeniknęła ze Wschodu do kultury nordyckiej bardzo wcześnie, bo już u schyłku antyku, w okresie współzamieszkiwania plemion gockich ze shelenizowanymi ludami strefy nadczarnomorskiej. Utworzone przez Greków w pierwszym tysiącleciu przed naszą erą kolonie i emporia handlowe u północnych wybrzeży Morza Czarnego były miejscem przenikania się kultur plemion azjatyckich z najstarszą kulturą europejską. Żyjący w V wieku p.n.e. grecki pisarz Herodot, zwany czasami ojcem historii albo ojcem geografii, taki pisał w swoich "Dziejach" o współczesnym jemu scytyjskiemu królu Skylesie:

Kiedy Skyles został królem Scytów, nie podobał mu się zupełnie scytyjski tryb życia, lecz miał on znacznie większą skłonność do helleńskich obyczajów wskutek wychowania, jakie otrzymał ... Ilekroć prowadził wojsko scytyjskie do miasta Borystenitów ... zdejmował swą szatę scytyjską i wdziewał helleńską; w ogóle wiódł tryb życia helleński i składał ofiary bogom wedle obrządku Hellenów. Zabawiwszy tam miesiąc lub dłużej, wdziewał znowu scytyjski strój i oddalał się. Czynił to często, a nawet wybudował sobie w Borystenesie dom, do którego wprowadził tubylczą małżonkę. ... Posiadał on w mieście Borystenitów wspaniały i nader obszerny dom, o którym nieco wyżej wspomniałem; dokoła niego stały wykonane z białego kamienia sfinksy i gryfy.”

W symbolice kultur persko-scytyjskich mityczny gryf był strażnikiem dworu i bogactwa władcy. Tak pisał Herodot: "Poza nimi zaś w górę, jak mówią Issedonowie, siedzą jednoocy ludzie i strzegące złota gryfy; od Issedonow przejęli to podanie Scytowie, a od Scytów my znów je wzięliśmy i nazywamy jednookich po scytyjsku "Arimaspami"; bo arima zwą Scytowie jedynkę, a spu oko". Oto powyżej wizerunek gryfa w greckiej rzeźbie z około IV wieku p.n.e., odkrytej w Taranto, w południowej Italii (Muzeum LACMA, USA).

Najstarszymi znanymi pieczęciami z okresu Polski piastowskiej (poza Pomorzem) z symbolem gryfa są dwa zabytki, wspomniane w literaturze źródłowej. Jeden to pieczęć z 1236 roku należąca do Zbrosława, kasztelana opolskiego, z istotą podobną do bezskrzydłowego gryfa, jak na ilustracji obok, pochodzącej z wydanej we Wrocławiu w 1871 roku książki Alwina Schultza "Die Schlesischen Siegel bis 1250". Należy sądzić, że w tym i wcześniejszym okresie ród Gryfitów miał silne oparcie polityczne w Księstwie Opolskim. Zanim Zbrosław objął urząd kasztelana w Opolu, jego zięciem był wojewoda opolski Klemens Gryfita. Po wygnaniu Gryfitów z Mazowsza i Małopolski schronili się oni na pewien okres, za czasów Kazimierza I Opolskiego,  w Księstwie Opolsko-Raciborskim. Wojewoda opolski, Gryfita Klemens Klimontowic, zwany też Klemensem z Brzeźnicy, został u schyłku życia kasztelanem krakowskim.

Kasztelan to od XII wieku zlatynizowana forma starosłowiańskiego "czestnika" (od "cześć, honor"), w późniejszym średniowieczu spolonizowana i o zmienionym znaczeniu jako "cześnik". Drugi zabytek z 1239 roku to gryf skrzydlaty na fragmencie pieczęci rodowej Sąda Dobiesławicza (comes Sudo, filius Dobeslai), kasztelana wojnickiego, wspomniany w książce "Diplomata monasterii Clarae Tumbae prope Cracoviam (Zbiór dyplomów klasztoru mogilskiego przy Krakowie)", wydanym przez C.K. Towarzystwo Naukowe Krakowskie w 1865 roku.

Wiele wyobrażeń zwierzęcych z okresu średniowiecza może budzić wątpliwości interpretacyjne co do natury, charakteru przedstawianego zwierzęcia. Do nich zalicza się, moim  zdaniem, poniższy, pochodzący z Gniezna, datowany na XII wiek (wymiary 21.9 x 11.3 cm), wizerunek stworzenia, wśród naszych historyków powszechnie przyjmowany jako przedstawiający orła (źródło: "Chrzest - św. Wojciech - Polska", Katalog wystawy, Gniezno 2016).

Przy bliższym przyjrzeniu się szczegółom tej pokruszonej glinianej płytki zauważymy, że relief tylnej części tułowia tej istoty odpadł od podłoża lub został usunięty. Z tego powodu, o ile nie budzi wątpliwości widoczne pokrycie przedniej części tułowia ptasimi piórami, o tyle nie można określić czy brakujący relief ogona był gładki, czy też składał się z piór.


Wydaje się, że bardziej prawdopodobne był brak upierzenia ogona, bowiem tuż za przednimi łapami zachowany fragment tułowia ma charakter pofałdowanej skóry, a widoczny za nim obrys zewnętrzny ogona sugeruje, iż był to zakręcony w prawo i w dół, spoczywający na ziemi ogon, typowy dla gada. Przed zawinięciem ogona można dopatrzyć się zarysu tylnych łap. W odróżnieniu od orła, zwierzę to zaopatrzone jest na skrzydłach w wystające kły, kolce lub szable.

Byłby więc to nie orzeł, ale raczej połączenie orła z legendarnym smokiem lub bazyliszkiem. Legendy o mitycznych, groźnych stworach rozpowszechniły się w czasach antycznych w świecie bizantyjskim ("Fizjolog" - to pierwszy, znany bestiariusz, napisany w Grecji w II wieku n.e.), a w średniowieczu szeroko zostały spopularyzowane, tak w życiu świeckim, jak i religijnym, w całej Europie. Brytyjski historyk literatury William P. Ker pisał: "Rola Grecji jako kraju pośredniczącego pomiędzy Wschodem a Zachodem, a także jako kanału, przez który przepływały informacje, jest ogromnie ważna dla historii kontaktów literackich ... Język grecki pomagał też w sposób stosunkowo łatwy, bez pomocy pisma czy literackiego zapisu, w przenoszeniu na Zachód motywów opowieści wschodnich ... Właśnie z języka greckiego "Fizjolog" dotarł do wszystkich literatur nowożytnych ..." ("Wczesne średniowiecze - zarys historii literatury", 1977).

Przyjęty za ("tak potrzebnego" dla z góry przyjetej narracji) orła, gnieźnieński bazyliszek przypomina sylwetkę stworzeń (foto poniżej), wyrzeźbionych na głowicy kolumny z romańskich reliktów kościoła św. Lamberta w Liège, datowanych na lata 1160-1180 (źródło: Muzeum Grand Curtius, Liège). Są one splecione ogonami, ale nie wiadomo, czy są pokryte piórami, czy też łuskami. Mają natomiast charakterystyczne, w stylu bizantyjskim, skrzydła - podobne do skrzydeł gryfa z innej, glinianej płytki z Gniezna (o czym mowa dalej w tekście).


Czy czasem ikonografia z leodyjskiego kościoła św. Lamberta i nie była inspiracją dla artystów zatrudnionych w Gnieźnie? Pytanie chyba nie jest całkiem nie na miejscu, jeżeli przypomnimy sobie niesłowiańskie imię Mieszka II Lamberta i relacje kulturowe Polski i Lotaryngii za czasów pierwszych Piastów, o czym piszę w artykule "Lotaryngia jednym ze źródeł polskiego chrzescijaństwa".

Nie wszystkim duchownym rytu łacińskiego podobały się te nader rozpowszechnione dekorowanie kościołów i klasztorów wizerunkami zwierząt i ludzi o charakterze pogańskim. Bernard z Clairvaux, główny reformator cysterskiej formuły zakonnej, zagorzały przeciwnik zbytku bizantyjskiego w życiu zakonnym i w wystroju kościołów, w jednym z ponad pięciuset zachowanych do dziś listów (ten z roku 1124, w dziele "Apologia ad Guillelmum") z wielkim niesmakiem wyrażał się o rzeźbach w benedyktyńskich klasztorach i kościołach: "Ale co robią w waszych klasztorach, tam gdzie bracia pochylają się nad lekturą ksiąg, te śmieszne maszkary, te okropne piękności i piękne okropności? Po co te odrażające małpy, te dzikie lwy, te potworne centaury, półludzkie monstra ...?" Ten wielki asceta i, zdawałoby się szukający pokoju mędrzec, był inspiratorem drugiej wyprawy krzyżowej w AD 1147. Słowa umiaru kierował tylko do wewnątrz Kościoła, do jego wrogów przemawiał mieczem. Bo przecież krucjata, to tylko "zbrojna pielgrzymka", jak ją wyrozumiale określił ks.  Grzegorz Śniadoch ("Polonia Christiana").

Na marginesie, założone przez ascetycznych mnichów z Clairvaux opactwo w duńskim Esrum dało początek pomorskiej odnodze klasztorów cysterskich: Kołbacz (1173), Oliwa (1186), Marianowo i Bukowo (1248), Mironice (1278), Bierzwnik (1280).

Gnieźnieński relief może zatem, w zamyśle jego wykonawcy, przedstawiać - tak charakterystyczne dla średniowiecznych, fantazyjnych bestii, połączenie smoka z orłem, tak jak na przykład na poniższej ilustracji z XIII-wiecznego flamandzkiego manuskryptu (w części bestiariusza) "Der naturen bloeme".


Szeroko jest publikowany (vide polska Wikipedia), w tym przez Muzeum Początków Państwa Polskiego - w rozumieniu oryginalnego zabytku, ze szkodą dla nauki i prawdy historycznej, wizerunek powyższej płaskorzeźby z Gniezna, będącej w rzeczywistości jego retuszowaną kopią. Została ona zrekonstruowana w ten sposób, że dorobiono w niej długi,  ptasi ogon, usunięto inne szczegóły anatomiczne (m.in. kolce smoka na skrzydłach), a przy tym dodano innego rodzaju "uszkodzenia" - dla przydania wrażenia oryginalności zabytku (którym nie jest, a nawet nie jest jego repliką), aby rozwiać zasadne przecież wątpliwości, czy chodzi o orła, a co w tym najważniejsze - aby przesądzić, że jest to, tak bardzo pożądany, orzeł piastowski.

W tej samej warstwie archeologicznej i w tym samym miejscu na Górze Lecha w Gnieźnie, gdzie natrafiono na powyższe ułamki glinianej płytki z "orłem", znaleziono inną glinianą płaskorzeźbę, przedstawiającą kroczącego gryfa, datowaną na koniec XII wieku.

Poniższa fotografia (źródło: "Przewodnik archeologiczny po Polsce", 2010), chociaż nie najlepszej jakości, pozwala zauważyć nie tylko charakterystyczne, wschodnie (bizantyjskie) profile powyższej figury orła-bazyliszka z tą poniżej, przedstawiającą klasycznego gryfa, ale i dużą zbieżność stylistyczną pomiędzy obydwoma płytkami, wskazującą na możliwość ich wykonania w tym samym miejscu i czasie przez tą samą grupę artystów. Jest to tym bardziej prawdopodobne nie tylko ze względu na użyty ten sam rodzaj materiału, a być może nawet o tym samym składzie mineralnym (konieczna byłaby ich analiza laboratoryjna), ale i na praktycznie te same wymiary, w przypadku płytki z gryfem: 20.2 x 11.5 cm. Chodziłoby więc o dwie płytki o tych samych wymiarach, które mogły być oryginalnie wbudowane w ścianę w pobliżu siebie, obie przedstawiające mityczne stwory: bazyliszka i gryfa.

 
Przyjrzyjmy się jeszcze postaciom gryfa na płytkach ceramicznych z odkrytej w 2004 roku, w pierwotnym, oryginalnym układzie,  posadzki z przełomu XI/XII wieku, w rotundzie św. Wacława w Pradze. Zachowany fragment zawiera 22 heksagonalne kafelki, łącznie 74 kafelki o trzech kształtach złożone w pięć rzędów. Gryfy przedstawione są, tak jak ten z Gniezna, oraz ze wspomnianej wyżej rotundy na praskim Wyszehradzie, w bizantyjskiej stylistyce, z charakterystycznymi wydłużonymi skrzydłami (źródło: Jarmila Čiháková, Martin Müller- " Malostranská rotunda svatého Václava v Praze", 2020).

 
Zauważmy, że we wczesnym średniowieczu, w tradycji bizantyjskiej, w jakiej wykonane zostały powyższe dwa reliefy z Gniezna, wizerunek realnego orła przedstawiany był, poza orlim symbolem Jana Ewangelisty, raczej rzadko, najczęściej w nawiązaniu do tradycji rzymskiej. Bizantyjskim orłem, przejętym także przez władców Rusi, był natomiast orzeł dwugłowy, mający symbolizować panowanie tego imperium nad Wschodem i Zachodem. I z tego również powodu trudno uznać zabytek gnieźnieński jako wyobrażenie orła.

Wizerunek dwugłowego orła przedstawiony został natomiast na poniższej kościanej zawieszce z wikińskiego Wolina (Władysław Filipowiak - "Wolin, Vineta: wykopaliska zatopionego miasta", 1986). Dwugłowy orzeł był godłem Cesarstwa Bizantyjskiego, symbolizujący panowanie na Wschodzie i Zachodzie. Taka zawieszka w X-wiecznym Wolinie nie dziwi, skoro ze źródeł historycznych wiemy, że w ówczesnym Wolinie przebywali między innymi "Grecy", czyli przedstawiciele Cesarstwa Bizantyjskiego. Byli to zapewne kupcy lub rzemieślnicy bizantyjscy, a nawet - będący na usługach Bizancjum, normańscy wojownicy. Islandzki skald z początku XI wieku, Þórarinn loftunga, mówił o Kanucie Wielkim, królu Anglii, Danii i Norwegi - „Knútr broni ziemi, jako strażnik Grecji broni Królestwa Niebieskiego” (Knútr verr grund sem gætir Gríklands himinríki). 

Dodajmy tutaj, że Kanutowi Wielkiemu nie obcy mógł być Wolin, bowiem - jak zapisano w XIII-wiecznym, islandzkim manuskrypcie Flateyjarbók, w dzieciństwie był szkolony przez Thorkela Wysokiego, Wikinga, który przebywał na wyspie Wolin.

Adam Bremeński w 1074 roku tak pisał o Wolinie: "Mieszkają w nim Słowianie i inne narodowości, Grecy i barbarzyńcy. Miasto to, bogate wszystkimi towarami północy [Skandynawii], posiada wszelkie możliwe przyjemności i rzadkości. Jest tam garnek Wulkana [latarnia morska], który mieszkańcy greckim ogniem nazywają". Jednakże kronikarz ten wspominał również, że Nowogród leży "w Grecji". Jak widać miał on trudności w odróżnieniu Rusinów-Waregów od Greków-Bizantyjczyków. Ruski kronikarz Nestor w "Powieści minionych lat" mówił jednoznacznie o Bizancjum jako o Grekach: "Poszedł Oleg na Greków ...".

Orzeł jednogłowy, jako symbol heraldyczny, mógł pojawić się we wczesnym średniowieczu w wikińskiej Normandii, bowiem jednym z przybocznych rycerzy Wilhelma Zdobywcy w jego inwazji na Anglię w AD 1066, jak to odnotował kronikarz Orderic Vitalis, był Engenulf de Laigle, małżonek Wikingi Richeredy - jako założyciele szlacheckiego rodu L'Aigle, co po polsku oznacza Orzeł. Nazwisko rodowe wzięło się od nazwy normańskiego grodu, z którego pochodził Engenulf. Jego z kolei imię wywodzi się od staronordyckiej nazwy boga Yngvi. W tradycji staronordyckiej towarzyszący Odynowi orzeł, tak jak i kruk i wilk, symbolizują gwałtowność natury tego boga. Te trzy istoty nierozerwalnie związane są z polem bitwy i z wojną, walką zbrojną. Orzeł zawsze towarzyszy najznamienitszym wojownikom, podczas gdy kruki podążają za poległymi w bitwach wielkimi rycerzami, a wilki symbolizują najzajadlejszych, najdzikszych wojowników, jakimi są berserki.

Oto poniżej jeszcze jeden wizerunek pary bizantyjskich gryfów, połączonych kwiatami lilii - symbolem władzy, w schematycznym odwzorowaniu kamiennego medalionu z płaskorzeźbą, wbudowanego w fasadę prawosławnego monastyru Ravanica w Serbii (źródło: Wikipedia).


Najstarsze zabytki z wizerunkiem orła w polskiej heraldyce pochodzą dopiero z XIII wieku (pieczęć Kazimierza I, księcia opolskiego), a najstarszy, pewny wizerunek orła wśród polskich władców to brakteat Kazimierza Sprawiedliwego z AD 1177. Denar Bolesława Chrobrego z około AD 1000, dość topornie wykonany, może przedstawiać bardziej gołębia lub pawia, niż orła, bowiem te dwa pierwsze symbole były w jego czasach dominujące w symbolice chrześcijańskiej (gołąb) i bizantyjskiej (paw). Nie można jednak wykluczyć, że przyjęty w Cesarstwie Niemieckim przez Ottona III symbol orła (Kodeks z Reichenau, iluminacja przedstawiająca tronującego Ottona III, dzierżącego berło zwieńczone siedzącym orłem - nawiązanie do tradycji rzymskiej) przeniósł na swoją monetę Bolesław Chrobry, być może aby uczcić przyjazd cesarza do Gniezna.

Powróćmy do rodu Gryfów. Należy tutaj wspomnieć o jeszcze jednym sławnym piastowskim możnowładcy, jakim był Jaksa Gryfita (Jaksa z Miechowa), zięć innego wpływowego arystokraty Piotra Włostowica, którego źródła pisane nazywają "Duńczykiem". Ten pierwszy jako Jaksa z Kopnika przez kilka lat był księciem połabskich Stodoran (Szprewan i Hawelan), ten drugi zaś palatynem (odpowiedzialnym za wojsko) u króla Bolesława Krzywoustego. 

Pamiętajmy, że źródła historyczne wskazują na obecność Waregów wśród władców plemienia Stodoran. Stodorańska księżniczka Dragomira, żona księcia czeskiego Wratysława I  (panował w latach 915-921), według XII-wiecznego "Żywota i pasji św. Wacława i św. Ludmiły" (Vita et passio sancti Wenceslai et sanctae Ludmilae avae eius),  miała na swoim dworze rycerzy o imionach Tunna i Gommon, prawdopodobnie wareskiego pochodzenia. W języku staronordyckim tunna oznaczała okrągłe naczynie wykonane z klepek związanych obręczą. Nordyckie męskie imię Gomme jest zdrobnieniem od, występującego w wielu sagach imienia Guðmundr. W dokumencie tym, znanym w Czechach jako Kristiánova legenda, odnotowano, że "... książę Wratysław poślubił Dragomirę - kobietę twardszą w przyjęciu wiary niż kamień, pochodzącą z najtwardszego plemienia lutyckiego, z prowincji Stodoran" (... Wratizlav ducatum, qui accepit uxorem nomine Dragomir de durissima gente Luticensi et ipsam saxis duriorem ad credendum ex provincia nomine Stodor).

Interesujące jest, że jeszcze do połowy XIX wieku przechowała się wśród mieszkańców dorzecza Haweli legenda o słowiańskim księciu Jaksie, który w 1157 roku uciekł przed Albrechtem Niedźwiedziem (powrócił do Polski), przepływając na koniu Hawelę. Pod koniec przeprawy w obliczu grożącego mu utopienia wzywał na pomoc pogańskiego boga Trygława. Nie otrzymując z tamtej strony pomocy zwrócił się do chrześcijańskiego Boga, dzięki czemu bezpiecznie dotarł na drugi brzeg, gdzie na drzewie pozostawił swoją tarczę (niem. Schild) i róg (niem. Horn). Miejsce to (półwysep) do dziś nazywa się Schildhorn, na którym od 1845 roku stoi pomnik upamiętniający to wydarzenie.


Z tego samego okresu co Płyta Wiślicka (około AD 1175), a o cały wiek młodsza od wspomnianych wyżej gryfów z praskiego Wyszehradu, w podziemiach kolegiaty w Wiślicy zachowała się płaskorzeźba w kamieniu wapiennym, przedstawiająca dwa gryfy chwytające za rozetę zwieńczoną krzyżem (foto powyżej: lucivo). Krzyż ten interpretowany jest również jako Drzewo Życia wyrastające ze źródła Wody Żywej, które chronią gryfy. Relief może być pozostałością tympanonu portalowego kościoła romańskiego „pierwszego”, pochodzącego z czasów Kazimierza Sprawiedliwego. Motyw drzewa ze zwierzętami po bokach w sztuce przedromańskiej i romańskiej przejęty został ze sztuki bizantyjskiej, reprezentowanej zwłaszcza na tkaninach.

W nawie Kolegiaty Wiślickiej, oprócz herbu małopolskiego rodu Gryfitów-Świebodziców, znajdują się herby trzech innych rodów szlacheckich: SzeligaRawicz, Leliwa. Herb Szeligi zawiera półksiężyc i krzyż (chociaż może to być kotwica z krzyżem), a herbem Leliwy jest półksiężyc z gwiazdą - stare symbole miasta Konstantynopola. Ród Rawiczów jest także wschodniej proweniencji, chociaż łączy się go także z czeskim rodem Wrszowców. Wszystkie te cztery rody rycerskie o bizantyjsko-wschodnich korzeniach były zapewne fundatorami pierwotnej kolegiaty romańskiej w Wiślicy z drugiej połowy XII wieku, której piękną pozostałością jest wspomniana posadzka wiślicka. 

Wschodnie symbole kulturowe przybywały na ziemie polskie zasadniczo nie jako "importy", ale jako "mienie przesiedlenia" - wraz z osiedlającą się tutaj i polonizującą arystokracją pochodzenia ruskiego i wareskiego. Szczególnie charakterystyczny dla Rusi rodzaj kolczyka o tradycjach bizantyjskich, tak zwana kołta (ros. kołt) odkryto na cmentarzysku w ruskim kompleksie grodowym Gorodiszcze (dzisiaj okolice wsi Trepcza) koło Sanoka. Oto jedna z dwóch srebrnych kołt z tamtego grodziska, z wyobrażeniem gryfa.


Gryfita Gedko (1130-1185), biskup krakowski, przybrał biblijne imię Gedeona, który w kościele bizantyjskim uznawany był nie tylko za świętego, ale - w odróżnieniu od kościoła katolickiego, także jako proroka. To bodajże najcenniejszy z najstarszych polskich zabytków sztuki użytkowej, jakim jest X-wieczna, tak zwana Czara Włocławska, o której pisałem w artykule "W poszukiwaniu świętego Graala", poświęcona jest w całości w swojej prezentacji ikonograficznej zobrazowaniu dziejów św. Gedeona.

Interesującym jest fakt, że pierwsze gniazdo rodowe Świebodziców znane z początków XII wieku, jakim jest Ruszcza (na terenie obecnego Krakowa), nosiła w najstarszych dokumentach nazwę "Ruska", później także Rusiecz. Nazwa ta wskazuje na ewentualne rusko-wareskie pochodzenie tego jednego z najstarszych w Polsce rodów rycerskich. 

Joachim Lelewel w swoim dziele "Polska wieków średnich" (1846) pisał, że z kolei we wsi o nazwie Ruszcza Nietuja (obecnie część wsi Sulisławice), na ziemi sandomierskiej, odkryto kurhan,  którym znajdowały się pochówki szkieletowe, złożone w kierunku wschód-zachód, z głowami "znaczniejszej wielkości" na zachód obrócone. W grobach znajdowało się m.in. "różne żelastwo mocno zerdzewiałe", owalna pozłacana blaszka miedziana, z wyrytym wyobrażeniem potwora, "w rysach zupełnie takich, w jakich podobne twory na pomnikach skandynawskich postrzegamy". Była w tym grobie także srebrna moneta, z wizerunkiem krzyża po obu stronach, według czego Lelewel uznał, że grób pochodził z X-XII wieku. Jego zdaniem podobny kurhan znajdował się również we wsi Ruszcza koło Połańca nad Wisłą.

Wypada tutaj zamieścić wizerunek gryfa (w mojej edycji) w formie okucia z brązu, pochodzący XI-XIII wieku z ruskiego Połocka. Archeolog Igor Magalinski z tamtejszego uniwersytetu informuje ("Вырабы з каляровых металаў гаспадарчага і бытавога прызначэння з тэрыторыі Полацка (X—XVII стст.), 2013", że jest to kolejny podobnego rodzaju artefakt (okucie pochwy miecza, tzw. trzewik) z tego grodziska, świadczący o zamieszkiwaniu w Połocku księcia i wysokiej szlachty (bojarów). Proszę zwrócić uwagę na książęcy symbol władzy, jakim jest kwiat lilii w obu górnych rogach (lewy zniszczony), także umieszczony na herbie pomorskiego księcia Kazimierza I, o czym wspomniałem w artykule "Zapomniane ślady bizantyńsko-wikińskie".


Sulisław z Ruszczy zginął w Bitwie pod Legnicą w AD 1241. Niemal przez cały XIII wiek ród Gryfitów małopolskich stał u władzy administracyjnej tego księstwa. Zmarły w 1202 roku Mikołaj Gryfita był regentem Księstwa Małopolskiego, w imieniu małoletniego Leszka Białego. Kolejni XIII-wieczni wojewodowie krakowscy z tego rodu to: Marek z Brzeźnicy, Teodoryk Gryfita, Klemens z Ruszczy, Sułek z Ruszczy (wcześniej kasztelan brzeski, następnie wiślicki) , Wierzbięta z Ruszczy. Senator Teodoryk z Ruszczy zmarł w 1288 roku. Ruszcza stała się również siedzibą rodową innych Gryfitów - Branickich, którzy byli powstałym w XIII wieku odgałęzieniem Świebodziców pochodzącym z pobliskich Branic (linia wymarła w AD 1773). Sułek z Ruszczy, utożsamiany czasami z Sulisławem z Niedźwiedzia, uznawany jest przez niektórych badaczy (na przykład Franciszek Piekosiński, zasłużony historyk i heraldyk) za przedstawiciela małopolskiego rodu Starzów, którego protoplastą był Sieciech, palatyn (zarządca państwa, odpowiednik dzisiejszego premiera) Władysława Hermana. Podsandomierski Niedźwiedź miał pierwotnie starosłowiańską nazwę Miedźwiedź, która zachowała się do dzisiaj w języku rosyjskim jako "медведь", czyli "miód jedzący".

Gryfita Klemens z Ruszczy stanął w obronie Grzymisławy, wdowej po księciu mazowieckim i kujawskim Leszku Białym, zabitym skrytobójczo przez gdańskiego Świętopełka II, zwanego dzisiaj przez historyków samowolnie - bo w żadnych źródłach historycznych tak nie nazwanym, "Wielkim". Grzymisława, córka ruskiego Warega, Ingwara z Łucka, zachowała wojowniczą krew wikińską, bowiem po zabójstwie jej męża w 1227 roku zaciekle broniła interesów swojego kilkuletniego syna Bolesława. Chociaż pojmana, ograbiona, pobita i uwięziona przez Konrada Mazowieckiego na zamku w Czersku, a później w klasztorze benedyktyńskim w Sieciechowie, zdołała  z pomocą Klemensa z Ruszczy stamtąd uciec, "część strażej przedarowawszy, część popoiwszy i uspiwszy, ciemnej i cichej nocy na koniach tajemnie rozsadzonych" (Marcin Kromer). Skutecznie osadziła później swojego syna Bolesława V Wstydliwego na tronie księstw w Sandomierzu i w Krakowie.

Nazwę Ruszcza (po łacinie: Rusca) nadano siedzibie w pobliżu Połańca nad Wisłą kolejnemu rodowi herbu Gryf, jakimi byli Chronowscy. Tablica pośmiertna z 1671 roku ufundowana dla Krzysztofa Chronowskiego, kanonika krakowsko-sandomierskiego przez jego matkę Katarzynę "de Rusca" Chronowską, zawierająca m.in. wizerunek Gryfa (fotografia własna poniżej), znajduje się w południowej nawie kościoła św. Jakuba w Sandomierzu. Nazwa Branic z kolei może być wywodzona ze starosłowiańskiego słowa, a później ze staroruskiego брань (pol. brań), oznaczającego bitwę lub wojnę. Od tego słowa powstały "broń", "bronić" i pochodne.


Jak na to wskazują jednoznacznie wyniki badań archeologicznych, gród w Sandomierzu, tak jak i cała wschodnia Małopolska, poddany był we wczesnym średniowieczu bezpośrednim i silnym wpływom kulturowym, politycznym, a także etnicznym z Rusi. Ród Gryfitów jest tego ważnym dowodem historycznym.

Jest pewien szczególny zabytek archeologiczny, pochodzący ze Wzgórza św. Jakuba w Sandomierzu, a datowany na koniec XII lub początek XIII wieku, który należałoby wiązać z Gryfitami małopolskimi, którzy w tym okresie zajmowali dominującą pozycję polityczną i kulturową w tej części Polski. Są to Szachy Sandomierskie (foto poniżej: Muzeum Archeologiczne w Poznaniu). 

Na marginesie, Jan Kochanowski stworzył poemat "Szachy", którego akcja dzieje się na zamku króla duńskiego. Cała fabuła rozgrywa się w istocie na szachownicy, a bohaterowie to figury szachowe. Bohaterami są m.in. dwaj polscy rycerze o imieniach Fiedor i Borzywoj. W poemacie zawarto nie tylko duńskie i polskie, ale i ruskie i nordyckie asocjacje: Fiedor (Fiodor), Pop (ksiądz) - goniec w szachach, Roch - wieża w szachach. To ostatnie imię pochodzi od staronordyckiego hrōkr, oznaczającego kruka, wronę. Stare ślady etymologiczne w nazwach figur szachowych w Polsce, tak jak i wykopaliska archeologiczne, takie jak Szachy Sandomierskie, wskazują na rusko-wareskie strony, skąd szachy mogły przywędrować do Polski.


Jednakże nasi badacze, jak dotąd, nie dostrzegają w tych artefaktach związków z kulturą ruską lub normańską, a wiążą je z kulturą - a jakże, zgodnie z typowym dla naszych archeologów skrzywieniem konfirmacyjnym, z ... italską, w rozumieniu łacińską, włoską. Takiego zdania jest Agnieszka Stempin z Muzeum Archeologicznego w Poznaniu, kierownik Rezerwatu Archeologicznego "Genius loci", autorka ostatnich badań sandomierskich szachów. W wywiadzie dla Polskiego Radia w 2020 roku stwierdziła, że "cechy produkcyjne wskazują głównie na tereny włoskie". 

A. Stempin właściwie dopatrzyła się analogii stylistycznej szachów sandomierskich, między innymi z poniższymi figurami, pochodzącymi z Lagopesole, we włoskiej prowincji Basilicata (źródło: A. Stempon, 2018 - "The Cultural Role of Chess in Medieval and Modern Times, 50th Anniversary Jubilee of the Sandomierz Chess Discovery"). Jednakże nie zechciała zwrócić uwagi, że Lagopesole było w XII wieku normańską twierdzą. W XI wieku Basilicata wraz z resztą większości południowych Włoch została podbita przez Normanów, nazwanych hrabstwem Apulia, gdzie normański rycerz Robert Guiscard został nazwany „księciem” przez papieża Mikołaja II


Czy znajdzie się kompetentny historyk sztuki, który podejmie się oceny tego, co najważniejsze w artefakcie - warstwy kulturowej,  kompozycji ikonograficznej tych figur szachowych? Czyż krążki w ornamentyce figur nie przypominają podobnych na wikińskich grzebieniach i na zawieszce brązowej w kształcie konika z siodłem z Wolina, z normańskiego siodła z Kaupe koło Wiskiauten, czy z fragmentów relikwiarza ze Stargardu Wagryjskiego ?

Popatrzymy jeszcze na zestawienie fragmentów kościanej ornamentyki z resztek relikwiarza z połabsko-normańskiego Stargardu Wagryjskiego (źródło: Sebastian Brather, 2008 - "Archäologie der westlichen Slawen") oraz z Lagopesole (źródło: A. Giovannucci, P. Peduto (a cura di), Il castello di Lagopesole, da castrum a dimora reale. Visita al castello e guida alla mostra", Salerno 2000).


Zwróćmy uwagę, że dwa popularne wśród Gryfitów (i charakterystyczne dla tego rodu) imiona Teodoryk i Klemens mają gockie, czyli skandynawskie pochodzenie (Teodoryk) lub konotacje (Klemens). W wydanym w AD 1852 przez biskupa krakowskiego Ludwika Łętowskiego "Katalogu biskupów, prałatów i kanoników krakowskich" autor pisze: "O Teodoryku herbu Gryf czytam w Długoszu ... iż zwan był Cedrem, gdy Teodorykiem z greckiego było dziwno Polakom". W istocie imię Teodoryk ma staronormańskie, gockie pochodzenie: Þiuda-reiks - "Król ludów", znane w literaturze źródłowej od przybranego imienia przez Teodoryka Wielkiego (AD 455-526), założyciela podległego Cesarstwu Bizantyjskiemu Królestwa Ostrogotów

Nie można tutaj nie przypomnieć, że imię Teodoryk, zeslawizowane na Dytryk, nosił syn Świętopełka Mieszkowica - prawdopodobnie założyciela pomorskiej dynastii Gryfitów (hipoteza Edwarda Rymara, najbardziej spośród innych uargumentowana), który z kolei był synem Mieszka I i Ody Dytrykównej - córki Teodoryka (Dytryka), margrabiego Marchii Północnej, czyli ziem Słowian Połabskich.

Imię Klemensa, spolszczone na Klimunta i Klimonta, stało się od czasów przyjęcia przez Danię chrześcijaństwa, popularnym imieniem w wikińskiej strefie kulturowej: w Danii, wschodniej Anglii i w Normandii. Jan Klimontowic, kasztelan toszecki, rudzki i cieszyński, a brat wymienionego wyżej kasztelana krakowskiego Klemensa, pochodził z rodu Gryfitów. Kościół na wzgórzu zwanym Klimont, lub Górką św.Klemensa, pod Lędzinami (dawna ziemia cieszyńska) ufundował prawdopodobnie Jaksa z Miechowa, z rodu Gryfitów.

Imieniem Gryfina obdarzył swoją córkę ruski książę z wareskiego rodu Rurykowiczów, Rościsław Michajłowicz (1225-1262). Gryfina Halicka wyszła za mąż za księcia polskiego, Leszka Czarnego. Jego babką była Agafia Światosławówna, również z dynastii Rurykowiczów. Jej greckie, a więc wówczas bizantyjskie z pochodzenia imię, tak jak Agapia i dzisiejsza Agata, nosiła również małżonka Gryfity, wspomnianego księcia Jaksy z Kopanicy.

Dalekie ślady o proweniencji nordycko-ruskiej w Polsce (ale i w Prusach i na Pomorzu) zachowane są w imionach, nawet jeszcze w XV wieku, na przykład: "Gothardus Ade Piscatoris de Creppicze" (rybak z Krzepic, na rzece Liswarcie), czy "Gothardo, plebano in Trambaczow" (pleban z Trębaczowa, koło Namysłowa), "Theodoricus de Olsen, decanus dedit Collegio", "Iohann Helgot", "Henricum Griffinum Ragnetensem" (Henryk Gryfita z Ragnety, obecnie Nieman, obwód Kalinigrad, Rosja), "Erici ducis Stetinensis". Gotthard to imię nordyckie, w niemieckiej, młodszej formie - Godahard.

Jak wspomniałem w artykule "Niewidzialne ślady kulturowe na łopacie archeologa", od czasu zbudowania w Danii w 1035 roku pierwszego kościoła pod wezwaniem św. Klemensa, powstało w tych trzech krajach, jak nigdzie indziej w Europie, łącznie ponad 60 kościołów, noszących to imię. Dzięki legendzie św. Klemensa, związanej z bizantyjskimi misjonarzami Cyrylem i Metodym, zrodził się, popularny wśród Wikingów, kult tego świętego jako patrona żeglarzy.

Jeszcze jedno wyobrażenie gryfa z pogranicza polsko-ruskiego (bo ze Wschodu przybył ten wizerunek do heraldyki polskiej), to herb dawnego województwa bełżskiego. Reprodukcja kartki pocztowej z 1914 roku pochodzi z wydawnictwa Towarzystwa Szkoły Ludowej. To z Bełża książę Władysław  Opolczyk, będący namiestnikiem króla Ludwika Węgierskiego na Rusi Halickiej, przywiózł do Polski ikonę Matki Boskiej i w 1382 roku ofiarował ją nowo założonemu klasztorowi Paulinów w Częstochowie.

Przy okazji warto tutaj nadmienić, że nazwa miasta Halicz, założonego w IX wieku przez wareską dynastię Rurykowiczów z Nowogrodu, prawdopodobnie wywodzi się od wydobywanej do XIII wieku w jego pobliżu soli z solanek. Toponim miasta wydaje się mieć jednakże nie słowiańskie, ale germańskie (nordyckie?) pochodzenie, bowiem *hal to w języku starogermańskim "sól" (w dzisiejszym niemieckim salz), wywodzące się z proto-indoeuropejskiego słowa *séh₂ls, tak jak i starosłowiańska *solь.  Podobny źródłosłów mają miasta Halle w Saksonii i Hallstatt w Austrii. To pierwsze znane już od epoki brązu, a drugie - od epoki żelaza, z odzyskiwanej tam z solanek soli. Dodajmy, że w języku starogreckim *hāls to sól, stąd m.in. nazwa słonolubnych roślin "halofity" i słonolubnej bakterii "halobakteria". 

Toponim "Halicz" pisano (i pisze sie nadal) w cyrylicy jako "Galicz". Jednakże z uwagi na fakt, że alfabet słowiański oparty został na alfabecie greckim, w którym litera "g" jest wymawiana bądź jako "gh", bądź jako "j", w tworzącym się języku czeskim, po wpływach cyrylo-metodiańskich, utrwaliła się postgrecka tradycja wymowy "g" jako "h".

Dodajmy tutaj, że etymologia nie tak odległej od Halicza rzeki Styr może mieć również skandynawskie pochodzenie - od staronordyckiego słowa styrr, oznaczającego „zamieszanie”, „hałas”, „zamęt”, „bitwę”. Styr- to człon bardzo proliferacyjny w skandynawskich, męskich imionach: Styrbjörn, Styreman, Styrfast, Styrger, Styrgerður, Styrk, Styrkar, Styrlaug, Styrløgh, Styrman, Styrmir, Styrr, Styrvast.
 
Wielu historykom nie podoba się dzisiaj wschodnia proweniencja obrazu - ikony z Częstochowy, stąd - chociaż na podstawie dostępnych źródeł mniej prawdopodobna, to bardziej popularna i ulubiona jest w Polsce teza, że obraz powstał w Italii, a przywieziony do Polski przez królową Jadwigę. Kult Matki Boskiej Częstochowskiej rozwinął się w Polsce od połowy XVI wieku,  kiedy to wspomniany w artykule "W poszukiwaniu świętego Graala" Grzegorz z Sambora (1523-1573), zwany z racji swojego pochodzenia Wigilancjuszem Rusinem, wydał w Krakowie w 1568 roku po łacinie poemat "Częstochowa", w którym wychwala patronkę klasztoru na Jasnej Górze i jej ruską ikonę: "Lecz pieśń ma wstecz się cofnąć i powiedzieć musi, jak obraz w Jasnej Górze znalazł się aż z Rusi" (przekład Wincenty Stroka, Kraków 1896). Wiek później kult ten został usankcjonowany politycznie, kiedy to w 1656 roku król Jan Kazimierz w słynnych ślubach lwowskich ogłosił Matkę Boską jako "Królową Korony Polskiej".

Pięknym wyobrażeniem gryfa jest zamieszczona obok ilustracja z wydanej w 1650 roku we Frankfurcie nad Menem książki "Historiae naturalis de avibus libri VI", autorstwa szkocko-polskiego przyrodoznawcy Jana Jonstona.

Gryfy - dalekie echo orientalne, zdobią także wejście do Sejmu RP od ul. Senackiej (foto poniżej) na tzw. domkach dozorcy, zbudowanych w 1822 roku za czasów Mikołaja Nowosilcowa, komisarza carskiego i m.in. członka honorowego Towarzystwa Warszawskiego Przyjaciół Nauk, które przyczyniło się do powstania w 1816 roku Uniwersytetu Warszawskiego.

Interesujące są cztery płaskorzeźby z podwójnymi gryfami na fasadzie budynku przy ul. Listopadowej 6 w Ozorkowie. Jest to dawna przędzalnia bawełny, zbudowana w 1836 roku przez przybyłą w 1821 roku z Akwizgranu ewangelicką rodzinę Schlösserow. Założycielem polskiej odnogi tego rodu przemysłowców był Friedrich Schlösser, urodzony w Aachen w 1781 roku. Czy inspiracją dla dekoracji z gryfami był prowadzony przez niego handel z Rosją, czy też może ideę tą przywiózł z rodzinnego Aachen, dawnej stolicy cesarskiej, zbudowanej w okresie bizantyjskich wpływów kulturowych na dawne państwo karolińskie - tego nie wiemy. Oto jedna z czterech płaskorzeźb (źródło: panaszonik.blogspot.com).


Z wyobrażeń gryfa zamieszczonych w około 150 herbach miast i ziem w Europie większość dotyczy historycznych ziem Słowian nadbałtyckich - pomorskich i obotryckich (82 herby). Godłem gryfa posługiwał się m.in. książę lubiszewski (gdański) Sambor II, jak widać to na jego pieczęci z 1229 roku oraz szlachecki ród litewsko-kijowski Chodkiewiczów. Drugie największe skupisko gryfów istnieje na ziemiach Polski piastowskiej - Małopolska, Kujawy i Śląsk (11 herbów), a dalej we Francji (Bretania, Lotaryngia, Alzacja) i na Węgrzech. Dzisiaj godło gryfa jest bardzo modnym elementem w logo uniwersytetów, banków i innych firm i klubów sportowych, głównie w USA i w Anglii. 

21 listopada 2016

Pomorscy Goci nad Parsętą i Dnieprem

Powróćmy do podjętego w artykułach "Pomorski szlak nad Morze Czarne od Gotów do Wikingów", "Parsęcianie przed powstaniem państwa pomorskiego" oraz "Polanie wielkopolscy znad Dniepru" tematu starożytności na terenach leżącej w dorzeczu dolnej Parsęty gminy Manowo. Przywołany tam prehistoryk Władysław Łęga, po wieloletnich badaniach nad prehistorią Pomorza doszedł do wniosku, że zabytki pomorskie potwierdzają ciągłość osadniczą pewnych grup ludności począwszy od czasów schyłkowej epoki brązu po wczesne średniowiecze. Te same dowody archeologiczne doprowadziły Józefa Kostrzewskiego - według jego tak zwanej koncepcji autochtonicznej, a za nim wszystkich "patriotycznych" historyków, do wniosku, że ta niekwestionowana płynna ewolucja kulturowa istotnie potwierdza ciągłość zamieszkania Pomorza, jednakże tą ludnością co najmniej od tysiąca lat przed naszą erą są Słowianie, na których to tereny przejściowo "wtargały" grupy obcej ludności.

Stąd mylnie przypisali słowiański rodowód kulturze łużyckiej, a właściwie zespołowi kultur z epoki brązu z okresu między XIV a V wiekiem p.n.e., a także utrwalili popularny od średniowiecza pogląd o słowiańskim pochodzeniu, osadzonych od początków IV wieku p.n.e. w Wielkopolsce i na Śląsku, znanych z ataków na Cesarstwo Rzymskie, Wandalów. O "spolonizowanych" Wandalach, którym przewodził Mieszko I, Dux Wandalorum, wspominam w artykule "Emporia wikińskie wśród Słowian". Oto mapa Cesarstwa Rzymskiego i europejskiego Barbaricum około AD 125.


Teorie te budowane były na wątłym fundamencie utożsamiania przez niektórych archeologów pojęcia kultury archeologicznej z plemieniem, ze wspólnotą etniczną. Te niestabilne naukowo podwaliny przejęte zostały z kolei przez niektórych historyków, fałszywie stawiających znak równości między plemieniem a tworzącym się na określonym terenie państwem, podczas gdy w rzeczywistości powstanie każdego europejskiego państwa, w tym Niemiec, Francji, Włoch, Anglii, Hiszpanii itd. dokonywało się w oparciu o konglomerat różnych plemion, niekoniecznie jednorodnych etnicznie, ale połączonych określoną wspólnotą kulturową.

To nie plemiona - fałszywie przez historyków modelowane jako jednolite etnicznie i rasowo, ale - jak wskazuje historia choćby narodów wyżej wymienionych, akumulacja bogactwa i władzy politycznej wśród elit, a następnie w części wymuszona, a w części dobrowolna integracja i asymilacja społeczno-kulturowa współegzystujących na określonym terenie plemion, była najsilniejszym czynnikiem państwowotwórczym. Żaden rozsądny badacz nie podejmie się dzisiaj określenia, które z nordyckich, wzajemnie konkurujących plemion, miałyby jako jedyne zdeterminować powstanie zalążków państw skandynawskich, już w IX wieku. Wtedy to bowiem, w relacji Ottara z Halagolandii, po raz pierwszy pojawiły się nazwy: "Denamearc" (Dania), "Sweoland" (Szwecja) i "Norðweg" (Norwegia). Jednym z kluczowych impulsów kulturowych dla rodzenia się we wczesnym średniowieczu państwowości stało się przyjmowanie przez elity rządzące chrześcijaństwa.

Plemiona północne (wobec Cesarstwa Rzymskiego) równie często wspólnie walczyły przeciwko cesarstwu, jak i wzajemnie przeciwko sobie (na przykład, wojny Longobardów z HerulamiGepidami). Oto ekspresyjna scena batalistyczna obrazująca Rzymian walczących z barbarzyńcami, część historyków identyfikuje ich z Gotami. Płaskorzeźba pochodzi z sarkofagu Ludovisi z około AD 250.


Jak mówiłem w artykule "Emporia wikińskie wśród Słowian", sam Wincenty Kadłubek przekonany był o słowiańskim pochodzeniu Wandalów, pisząc: "... wszyscy Polacy Wandalami zostali obwołani czyli nazwani" (omnes Poloni Vandalitae sunt nominati seu appellati)Wandalowie to prawdopodobnie plemiona wschodniogermańskie pochodzenia skandynawskiego, chociaż mogły być związani także z ludami bałtyjskimi.  Niektórzy badacze wiążą kolebkę Wandalów ze szwedzką prowincją Svealand, a zwłaszcza z ziemiami wokół miejscowości Vendel. Tam powstały historyczne, a nawet mityczne posiadłości królów, zwane Uppsala øðr - domeny Uppsali. Miały one mieć swój początek od donacji boga Frejra. Tytuł "Dux Wandalorum" występuje w wielu dokumentach źródłowych nie tylko wobec Mieszka I, ale i w stosunku do książąt pomorskich i obotryckich.

Tytułami książęcymi zazwyczaj nie posługiwano się w dokumentach "na wyrost" lub przypadkowo. Tytuły te odzwierciedlały konkretne ziemie i zamieszkałe na nich ludy, poddane określonemu władcy. W odtworzonej treści XI-wiecznego epitafium wyrytego na grobowcu Bolesława Chrobrego ("Chabri Boleslai"), jaka zachowała się w XV-wiecznym włoskim dokumencie w Huntington Library, San Marino, Kalifornia (HM 1036, foliał 206v), spisane są na cześć jego pamięci takie między innymi słowa: „Inclite dux tibi laus strenue Boleslaus ... regni Sclavorum Gottorum sue Polonorum …”, często tłumaczone w następujący sposób (moje podkreślenia): "Sławny książę, chwała Tobie Bolesławie Waleczny ... królestwo Słowian, Gotów i Polan ...".

Jednakże powyższe słowo „sue” nie oznacza po łacinie polskiego spójnika „i” - jak pośpiesznie zdecydowała większość naszych badaczy, ale jest to przede wszystkim zaimek dzierżawczy "jego". W dosłownym znaczeniu słowo „jego”, w kontekście powyższej frazy, nie ma jednak żadnego sensu. 

Inni historycy tłumaczą "sue" jako zniekształconą formę słów "seu",  "siue", "sive" - wszystkie oznaczające "albo, lub, czyli". W ten sposób przetłumaczona część zdania "regni Sclavorum Gottorum seu (sive) Polonorum" brzmiałaby: "... królestwo Słowian, Gotów lub (czyli) Polan ...", powtarzam: "Gotów czyli Polan". Dla uniknięcia przyznania, że spójnik "sue" między Gotami i Polanami może oznaczać "albo, czyli, lub", ci zdeterminowani badacze gotowi są znaleźć w starej łacinie przykłady, gdzie "sue" miałoby oznaczać "i". Ale i w tym przypadku zwrot "... regni Sclavorum Gottorum sue Polonorum …” znaczyłby "... królestwo Słowian, Gotów i Polan ...", a więc niemożliwe jest pozbycie się "Gotów" jako ludu podległego Chrobremu, niezależnie czy byli oni osobną grupą plemienną, poza "Słowianami" i "Polanami", czy też byli tożsami z Polanami.

Zauważmy, że Jordanes, VI-wieczny bizantyjski historyk i biskup gocki (w polskiej Wikipedii fałszywie określony jako "rzymski"), zatytułował swoją kronikę "De Getorum sive Gothorum origine et rebus gestis", czyli "O pochodzeniu i historii Getów, czyli Gotów". Oto strona tytułowa wydania tej kroniki w 
holenderskiej Lejdzie w AD 1597, wraz z załączoną do niego hiszpańską "Historią Gotów Wandalów i Swebów" Izydora z Sewilli (560-636) oraz fragmenty dzieł Prokopiusza z Cezarei (500-560) o starożytnych siedzibach i migracjach Gotów.

W podobnym znaczeniu Stanisław Sarnicki, XVI-wieczny polski historyk, użył słowo "sive" w dziele "Stanislai Sarnicii Annales sive De origine et rebus gestis Polonorvm et Litvanorvm", a po polsku "Stanisława Sarnickiego Roczniki, czyli O pochodzeniu i sprawach Polaków i Litwinów" (podkreślenia moje). 
 
Symptomatyczne jest, że w wielu interpretacjach badaczy, użycie "Gottorum" w oryginalnym tekście łacińskim tłumaczone jest, że właściwie "autor miał na myśli" nie Gotów, ale … Prusów. Takie wyjaśnienie może mieszać w głowie, bowiem Chrobry nie był w żadnym wypadku władcą Prus, ani nawet nie ważył się nim być, zmuszony przez Prusów dwukrotnie do ugięcia się przed ich szantażem. Świadczy o tym wymuszenie przez nich na Chrobrym w AD 997 olbrzymiego okupu w złocie za oddanie ciała św. Wojciecha - straconego misjonarza i wysłannika Chrobrego do Prus. W roku 1009 Chrobry został ponownie zmuszony do wykupienia od Prusów 19 ciał straconych tam kolejnych misjonarzy, z Brunonem z Kwerfurtu na czele - "dla zyskania pociechy jego domu w przyszłości" (ac domui suae futurum acquisivit solatium), jak odnotował kronikarz Thietmar.

Jest jednak inny powód, dla którego można przyjąć, że Chrobry był, tylko w pewnym sensie, nie tylko królem Gotów, ale i Prusów, jeżeli uwzględnimy że całe wczesnośredniowieczne Prusy, jak na to wyraźnie wskazują wikińskie zabytki z tamtych terenów, były pod dominacją kulturową i polityczną Normanów. 

W swoim dziele z 1752 roku "Heraldica: to iest osada kleynotow rycerskich y wiadomość znaków herbownych" historyk i heraldyk Józef A. Jabłonowski pisał: "... bo wiadomo, że Gottowie z Gettami jeden naród, a dla większego dowodu jedneż prawie imiona gottskie i litewskie przytaczam:  Narimund, Doumund, Algimund, Pisimond, Giermond, te są stare tej prowincji nazwiska, gottskim podobne: Torysmond, Trafimond, Hunimond, Zygmont i moc innych."

Nawet nie należący do dogmatycznego nurtu naszej historiografii Jerzy Strzelczyk nie miał intelektualnej odwagi, aby pójść "tak daleko" i uznać faktu wikińskiej akulturacji wśród Prusów. Był jednak blisko, bowiem wyspekulował, że Goci z epitafium Chrobrego musieli być Prusami, bowiem ci Prusowie "mogli się znaleźć w programie politycznym" Chrobrego. Stwierdził przy tym, że Gall Anonim "Prusów nazywał Getami" ("Goci - rzeczywistość i legenda", 1984). 

Gall Anonim w istocie o Sarmatach mówił, że bywają nazywani Getami. Zacytujmy go:   "Ziemia słowiańska ... ciągnie się od Sarmatów, którzy zwą się też Getami, aż do Danii i Saksonii" (Terra sclavonica ... constituturis existens, a Sarmaticis qui et Getae vocantur, in Daciam et Saxoniam terminatur). Można więc, z perspektywy Galla Anonima przyjąć, że z tradycji poprzedzającej jego czasy  wynikało, że Sarmatami nazywano ogólnie ludy, mające wspólne korzenie słowiańsko-germańskie, tak etniczne, jak i kulturowe, które  po zakończeniu wielkich migracji współżyły ze sobą i się mieszały przez pierwsze wieki wczesnego średniowiecza, w szerokim pasie terenów od Naddnieprza, poprzez Wołyń, Polesie, Prusy, Pomorze, Połabie, ... aż po Danię. Nie można przecież zapomnieć, że te wielkie migracje na wschód, zachód, południe i północ Europy, ta pobudzona zagrożeniem lub potrzebą szukania dogodniejszych warunków do życia ruchliwość społeczna oraz ciągłe i nowe na szlakach przemarszu kontakty z obcymi ludami, językami i kulturami  stworzyły podłoże do zbudowania pewnej dozy wzajemnej akceptacji i tolerancji.

Pamiętajmy, że przemieszczania się plemion po Europie po upadku Cesarstwa Rzymskiego następowały w różnych, czasami przeciwstawnych kierunkach, stąd nieuniknione były międzyplemienne kontakty nie tylko w obrębie jednych grup językowych, ale pomiędzy Słowianami i Germanami. O powrocie plemienia Herulów znad środkowego Dunaju, gdzie w 512 roku zostali pobici przez Gepidów, do swojej praojczyzny w Skandynawii, opowiada wspomniany wyżej bizantyjski historyk Prokopiusz z Cezarei w VI rozdziale swojego traktatu "O wojnie gockiej" (De bello Gothico). Ta ich długa wędrówka do domu prowadziła, jak wspomina historyk, "przez wszystkie ludy Sklawinów", przez Połabie, gdzie nad Bałtykiem zamieszkiwali jeszcze germańscy Warnowie, i dalej do rodzinnej Danii.

Z późnego okresu antycznego i czasów wielkich migracji pochodzi poniższe naczynie gliniane, zdobione ornamentem, odkryte w Grzybnicy, gmina Manowo, niedaleko Koszalina, będące na ekspozycji w muzeum okręgowym w Koszalinie (fotografia własna). Datowane na początek IV wieku, zaliczane jest do schyłkowych zabytków kultury wielbarskiej.


Natomiast, niezależnie od tej, wzbogaconej przez migracje palety barw etniczno-kulturowych we wczesnośredniowiecznej Europie środkowej, lokalne ośrodki władzy starały się nie tylko zabezpieczyć przed obcą władzą tereny, nad którymi panowali, ale i je poszerzać. Te dążenia, w dzisiejszej terminologii można nazwać programami politycznymi lub strategicznymi, mającymi na celu ściślejsze związanie lokalnych ludów z ich władzą.

Nie było jednak, jak sugeruje J. Strzelczyk, żadnego "programu politycznego" Chrobrego względem Prus, ale był taki wobec plemion pomorskich i połabskich. Słusznie na to zwrócił uwagę Tadeusz Wojciechowski, historyk lwowski ("Szkice historyczne XI wieku", 1904): skoro Chrobry zbudował pierwszy klasztor w Międzyrzeczu, na pograniczu z pogańskim Lubuszem i Pomorzem, to "nie myślał wtedy o Prusakach, lecz o Pomorzanach przyodrzańskich i o Lutykach, których zamierzał podbić i nawrócić przez misję polską, aby nie ulegli niemieckiej".

Z kolei odróżnianie w tekście epitafium, o którym mówimy wyżej, Słowian (Sclavorum) od Polaków (Polonorum) niektórzy próbują wyjaśnić, że w ten sposób wykazano panowanie Chrobrego nie tylko nad Polakami (Polonorum), ale i nad "Słowianami połabskimi", choć były to tylko i okresowo Łużyce. Połabianie nie byli jednakże, tak jak i Prusowie, poddanymi polskiego władcy.  Wendami (Wenden), a nie Słowianami, Niemcy nazywali w średniowieczu ogólnie Słowian zachodnich, w tym zwłaszcza Słowian połabskich, Łużyczan (również jako Sorben, a także Pomorzan (obok Pomoranen). Kronikarz Nestor określał "Słowian" jako (dalekie od Łaby) jedno z naddnieprzańskich plemion, do których przybyli "Waregowie, czyli Rusini". W innym miejscu swojej kroniki ("Powieść minionych lat") Nestor dodał, że inni Waregowie byli Szwedami, Normanami, Anglami i Gotami. Oto fragment Kroniki Nestora, z ilustracją przedstawiającą atak Waregów na Konstantynopol w 907 roku.


Nie można całkowicie wykluczyć, że - jak przyjmują nasi historycy, łaciński zwrot pięciu słów "... regni Sclavorum Gottorum sue Polonorum …", to "jakaś pomyłka" albo "wymysł" późniejszych skrybów. Ale tym bardziej nie można wyeliminować prawdopodobieństwa, że słowa te są oryginalną treścią epitafium, a oficjalne interpretacje są tylko wańkowiczowskim chciejstwem. Przypomnijmy z wcześniejszych artykułów na tym blogu, że X-cio, XI-nasto i XII-nastowieczni kronikarze, a więc obserwatorzy współcześni początkom państwa polskiego, wyraźnie odróżniali Słowian od Polan i Lachów (czyli przyszłych Polaków) oraz Słowian od Rusów (czyli Waregów). Al-Masudi uważał, że Słowianie, Rusini i Bułgarzy pochodzą ze wspólnego pnia plemiennego. Nestor pisał: "Cyryl zaś i Metody z wielką gorliwością uczyli Słowian i Lachów". Adam Bremeński pisał o "Grekach", czyli Waregach, zamieszkujących Wolin wraz ze Słowianami, Kijów określając jako "największe miasto Rusi, rywal do berła Konstantynopola i najjaśniejszą ozdobę Grecji" (Cuius metropolis civitas est Chive, aemula sceptri Constantinopolitani, clarissimum decus Graeciae).

Bolesław Chrobry, według nagrobnego epitafium, mógł więc być władcą "Słowian i Gotów, czyli Polan". Słowiańskimi były plemiona podbite przez Polan po ich przybyciu do Wielkopolski, podczas gdy Polanie to Waregowie, a więc już zeslawizowani Goci - jeżeli przyjmiemy, że tak Goci jak i Wikingowie tworzą ogólną nazwę plemion nordyckich, przed ukształtowaniem się poszczególnych państw skandynawskich.

Alternatywnie - jeżeli zignorujemy w tekście słowo "seu" ("sive") i zastąpimy je nieistniejącym tam słowem "et" - odpowiednikiem polskiego "i, oraz", wyjaśnienia panowania Chrobrego nad "Słowianami, Gotami i Polakami (Polanami)" można szukać w hipotezie, że został on nazwany władcą: 1) na pierwszym miejscu - miejscowych, podbitych przez polańskich Piastów, wielkopolskich i kujawskich Słowian, których nazwy zaginęły w historii, 2) na drugim - Gotów, osiadłych w północnych terenach Polski (Pomorze, część Prus i Mazowsza), i wreszcie 3) jakby najmniej licznych, przybyłych z Rusi Polan - skupionych w podbitej Wielkopolsce.

Oto poniżej jeszcze jeden przykład gockiej kultury Pomorza, której niektóre elementy przetrwały do wczesnego średniowiecza - pochodzący z okresu wpływów rzymskich zespół zabytków, w tym brązowy dzban typu Oinochoe (w jęz. greckim οινοχόη - oinochói oznacza "lać wino") z Kretomina oraz inne zabytki, m.in. z Białęcina i Swołowa (zdjęcie: Muzeum w Koszalinie).


Według kanonów naszej historiografii, traktującej zbyt często naukę historyczną instrumentalnie i koteryjnie (nietolerowanie krytyki dzieł oficjalnych autorytetów, nawet - quelle horreur, w środowisku akademickim), zabytki te miałyby potwierdzać jeszcze jeden mit: słowiańską aktywność handlową w pierwszych wiekach naszej ery, a być może nawet ich wysoki kunszt rzemieślniczy, jeżeli "nie da się" wykluczyć lokalnej, pomorskiej (w rozumieniu - słowiańskiej) produkcji pod "wpływem rzymskim". W przypadku dzbana z Kretomina, datowanego na AD 80-160, jednego z kilku tego rodzaju zabytków odkrytych na ziemiach polskich, historycy uważają że jest to wyrób oryginalnie rzymski i wskazują na jego pochodzenie z prowincji Kapua.

Oto jeszcze jedno ujęcie brązowego dzbana z Kretomina, w towarzystwie naczynia glinianego z tej samej epoki, pochodzącego z Nowego Łowicza, w gminie Kalisz Pomorski, na ekspozycji w muzeum koszalińskim (fotografia własna).


W spekulacjach o "pomorskości", albo nawet "słowiańskości" zabytku zupełnie pomijany jest fakt, że w okresie antycznym to nie Pomorze, ale południowa Skandynawia była przeciwległym biegunem kontaktów Cesarstwa Rzymskiego z północnym Barbaricum. Skandynawscy archeolodzy określają zabytki rzymskie jako oryginalne "rzymskie", podczas gdy zabytki znajdowane na Pomorzu lub w innych miejscach w Polsce nasi archeolodzy próbują czasami "na siłę" uznać jako miejscową, a tak zwani autochtoniści - słowiańską produkcję, w oparciu o "wpływy rzymskie".

Pozostałe zabytki "o proweniencji rzymskiej", nieprzypisywane przez naszych historyków producentom pomorskim, uznawane są przez nich automatycznie jako tak zwane "importy" - czyli efekt "handlu dalekosiężnego" pomiędzy Pomorzem a prowincjami Imperium Rzymskiego. Jest to kolejny ukuty przez historyków stereotyp, ignorujący różne, pozahandlowe możliwe przyczyny przemieszczania się przedmiotów - przyszłych artefaktów w przestrzeni, np. rabunki, okupy, dary, przewóz ich wraz z właścicielem ("mienie przesiedlenia") itd.

Słowo-wytrych "importy" na wszystkie przemieszczone daleko od przyjętego miejsca ich wytworzenia artefakty, jest tak bardzo w naszej literaturze historycznej nadużywane, że zostało sprowadzone do wytartego, nic nie wyjaśniającego sloganu. A przecież już po koniec II wieku p.n.e. - całe stulecie przedtem, zanim jeszcze zostało powołane do życia Cesarstwo Rzymskie, nordyckie plemię Cymbrów dokonało eskapady na tereny Półwyspu Bałkańskiego, skąd wrócili do swojej macierzystej północnej Jutlandii z cennymi łupami, w tym z tak zwanym kotłem z Gundestrup. Wykonany w Tracji z 9 kilogramów srebra, oryginalnie pozłacany, przedstawia sceny z mitologii celtyckiej. Zabytek ten łączy trzy różne światy kulturowe: antyczny grecki (miejsce powstania), celtycki (przekaz ikonograficzny) i nordycki (rytualny dar wotywny, złożony w bagnie w Gundestrup). Nie było tutaj żadnego importu-eksportu czy daru, była to zapewne zdobycz wojenna (w roku 113 p.n.e. Cymbrowie starli się w bitwie pod Noreią z Rzymianami). Oto fragment tego zabytku (źródło: Wikipedia).


"Pomorskość" artefaktów z czasów antycznych, a w dużym stopniu także w z okresu wczesnego średniowiecza, zrównywana ze "słowiańskością" nie ma jakiegokolwiek potwierdzenia ani w źródłach archeologicznych, ani w historycznych, co nie przeszkadza nie tylko początkującym badaczom, ale i uznanym autorytetom budować "pokrzepiające" teorie o słowiańskiej kulturze materialnej w oparciu o mylnie zaklasyfikowane pochodzenie albo wręcz jednoznaczną, słowiańską atrybucję odkrywanych zabytków, które kulturowo są wieloznaczne.

Nie sposób tutaj, w oparciu o jakiekolwiek, choćby najbardziej spektakularne artefakty, udowodnić faktu permanentnej obecności, w ciągu całego pierwszego tysiąclecia naszej ery, z różnym chronologicznie i geograficznie natężeniem, na ziemiach dzisiejszej Polski, niesłowiańskich społeczności, których rolę w rozwoju kulturowym nasi badacze pomijają lub w najlepszym razie minimalizują. Może tylko tytułem chwilowego zamknięcia tej kwestii i kontynuowania tematu, jak w tytule artykułu, nieśmiało zwrócę uwagę, że istnieje w Polsce wiele nazw rzek (hydronimów), które dla Słowian są niezrozumiałe, takie jak Wisła, Odra, Bug, Ina, Gwda, Drwęca, Nogat, Raba, Soła, Nysa, czy Nida, których jest około 190, a które musiały powstać w zamierzchłej przeszłości, zanim pojawili się tutaj Słowianie, a mimo to przetrwały do dziś. Chociaż, "jak się chce", i jak to wielu badaczy czyni z łatwością, to da się każdemu z tych hydronimów przypisać słowiańskie pochodzenie, na przykład: Odra - bo "odrywać", Bug - bo "bagno" itp. Ale na przykład bóg "Óðr" to w nordyckiej mitologi mąż bogini Freja. Słowianie, istotnie, mają również swój udział w nazewnictwie rzek na terenie Polski (a raczej w ich ponownym nazwaniu), ale są to nazwy dużo młodsze i dotyczące pomniejszych dopływów, na przykład Bystrzyca, Kamienna, Wieprz.

Oto zachowane z pierwszego wieku n.e. wyposażenie jednego z arystokratycznych grobów z Hoby na duńskiej wyspie Lolland (Lolandia), zawierające rzymskie naczynia, biżuterię i narzędzia (materiały: brąz, srebro, złoto, ceramika, szkło). Brązowy dzban z tej kolekcji z trójlistnym wylewem jest bardzo podobny do dzbana z Kretomina (ten już bez ornamentyki). Na dnach dwóch srebrnych kubków z pierwszego planu wyciśnięto napis "Silius", które to imię nosił dowódca rzymskiej armii stacjonującej w Dolnej Germanii (Germania Inferior) w latach AD 14-21. Ze względu na kompletność i brak śladów uszkodzeń rzymskiej zastawy stołowej historycy przypuszczają, że skarb nie powstał drogą podboju, a mógł być prezentem tego rzymskiego dowódcy dla skandynawskiego wodza plemiennego. Dzban kretomiński nie musi być pochodzić z podnapolitańskiej Kapui, jak "chcą" historycy, ale mógł dotrzeć na Pomorze z rzymskiej Nadrenii. Zdjęcie wykonał Lennart Larsen, Muzeum Narodowe, Kopenhaga).


Pochodzący od czasów antycznych po wczesne średniowiecze skandynawski spadek kulturowy na Pomorzu, a także w innych regionach Polski, jest rezultatem trwających mniej lub bardziej intensywnie, ale nieprzerwanie od epoki brązu (kultura unietycka), relacji ludów skandynawskich z kulturami śródziemnomorskimi i orientalnymi. 

Godzi się tutaj zauważyć, że już żyjący u progu naszej ery grecki geograf Strabon nazywał ludy żyjące między dolnym Dnieprem a Dunajem jako "Tyrrhegetae", czyli Getowie znad rzeki Dniestr, zwanym wówczas po grecku "Tyras". W I wieku n.e. rzymski historyk Pliniusz Starszy pisał o plemieniu "Tyragetae", a w II wieku Ptolemeusz, geograf grecki, nazwał tamtejsze plemiona jako "Sarmatae-Tyrangetae". W VI wieku, wspomniany wyżej bizantyjsko-gocki kronikarz Jordanes, Górami Sarmackimi nazwał dzisiejsze Karpaty.

Oto z boku, wykonany w brązie, grecki (Pella, południowa Macedonia) dzban z trójlistnym wylewem, datowany na 530-520 rok przed naszą erą (źródło: Pavlos Chrysostomou - "Starożytna osada dworska", Muzeum Archeologiczne w Pelli, 2011).

Jeszcze w AD 1616 słynny flamandzki historyk, geograf i kartograf, Pieter de Bert (łac. Petrus Bertius), w wydanym przez siebie dziele "Commentariorum Rerum Germanicarum libri tres", tak pisał o historycznych plemionach znad Morza Czarnego: "Nad rzeką Dniepr, zwaną też Borysthenes, oraz nad Dniestrem, zwanym też Tyras, osadzeni byli Goci ... Na ich miejsce przybyli Słowianie" (Ad fluvium vero Dnieper, qui est Borysthenes, et Denester, qui est Tyras, Gothi residebant ... In horum locum Sclavini successerunt).  Dzisiaj wiemy, że w trakcie pobytu Gotów następowało przez kilka wieków, przynajmniej w pewnym zakresie, mieszanie etniczne i kulturowe z dawniejszą, miejscową ludnością, a także z przybywającymi na te tereny innymi plemionami. Ten ceniony kartograf znany jest przede wszystkim z wydania "Geografii" Ptolemeusza.

Nawiasem mówiąc, dalekosiężne związki kulturowe wśród plemion osiadłych lub migrujących pomiędzy południową Skandynawią a Dnieprem, potwierdzone archeologicznie, sięgają czasów kultury łużyckiej: "W innym aspekcie rozpatrywać należy kilka znalezisk z brązowymi zausznicami znad Bugu. W kontekście podobnych znalezisk z obrębu kultury miłogradzkiej na Polesiu z jednej strony oraz z Jutlandii - z drugiej (gdzie wystąpiły też okazy złote lub elektronowe) można przyjąć istnienie szlaku łączącego środkowe Naddnieprze, poprzez Polesie, Bug i Kujawy, z Półwyspem Jutlandzkim" (Zbigniew Bukowski 1969 - "Studia nad południowym i południowo-wschodnim pograniczem kultury łużyckiej").

Pamiętajmy, że zanim Słowianie na dobre zadomowili się u wybrzeży Bałtyku, wcześniejsze tam, od początków naszej ery znane z imienia plemiona germańskie były w intensywnych kontaktach (handel, płatna służba wojskowa) z obszarami Cesarstwa Rzymskiego. Znajomość tamtych terenów pozwoliła im  nie tylko na prowadzenie wypadów łupieżczych w czasach schyłkowych cesarstwa, m. in. pod wodzą Odoakera w AD 476, ale i zakładanie tam własnych państw (w AD 493 po Odoakerze Ostrogoci pod wodzą Teodoryka). To między innymi, zajmujący nad Bałtykiem tereny dzisiejszej Warmii i Mazur, przodkowie przyszłych Prusów, germańscy Scyrowie (Skirowie), obok skandynawskich Herulów towarzyszyli Odakerowi w jego wyprawie do Italii.

Pruski etnograf i prusko-polski duchowny Mateusz Pretoriusz (1635-1704), w oparciu o swoje i we współpracy z Krzysztofem Hartknochem (1644-1687) badania ludów pruskich, ich historii, kultury i języka, w swoich dziełach "Orbis Gothicus" i "Mars Gothicus" doszedł do wniosku, że ziemie pruskie były pierwotnie zasiedlone przez Gotów, a z nimi zmieszani są etnicznie współcześni jemu Prusowie, Litwinie, Żmudzini i Łotysze (Kuronowie).

Oto jeszcze etruski dzban z V wieku p.n.e. (wys. 14.1 cm), w zbiorach Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku - jako przykład ewolucji kulturowej śródziemnomorskiego dzbana typu Oinochoe prowadzącej do dzbana z Kretomina. Inny przykład takiego naczynia pochodzącego z I wieku n.e. z Pompejów znajduje się we francuskim Musée Condé.

O ile można uznać, że część zabytków z okresu wpływów rzymskich i okresu wędrówek ludów patynowana jest słowiańskością przez fakt ich złożenia, a być może wyjątkowo wyprodukowania wśród ludów słowiańskich, o tyle próby "podrabiania" ich naciąganą argumentacją na słowiański wyrób lub pochodzenie, kiedy słowiańskość na tych ziemiach dopiero się rodziła i nie mogła wydać jeszcze takich owoców cywilizacji, nie przynoszą moim zdaniem zaszczytu polskiej historiografii.

Fakt jest jednak taki, że dopiero po zbudowaniu trwałych struktur państwowych i utrwaleniu się chrześcijaństwa w XI i XII wieku Polska i Pomorze zostały w pełni włączone w budowanie cywilizacji europejskiej. W tzw. żywotach św. Ottona z Bambergu (w tym w "Vita Priefligensis" Ebona) można dostrzec, że jeszcze na początku XII wieku trwałe były na Pomorzu lokalne struktury władzy (nobiles, potentes, primores), skupiające wokół siebie rycerstwo, związane więzami krwi (familia) lub inne zaufane osoby (amici, cognati). Te kręgi władzy, odpowiadające za obronę i handel na określonym terytorium oraz za przekazy kulturowe ze świata zewnętrznego - analogicznie jak wcześniej na Rusi, reprezentowały nie tylko stare rody słowiańskie, ale i moim zdaniem zasymilowanych i zeslawizowanych od wielu pokoleń Skandynawów.

Podstawowa ludność słowiańska, która siłą rzeczy - ze względu na początkową dopiero fazę rozwoju społecznego, bardziej asymilowała obce impulsy kulturowe, niż emanowała swoimi osiągnięciami na zewnątrz, zajmowała się rolnictwem, hodowlą i rzemiosłem, w "Żywotach" określeni jako mediocres, natomiast warstwa najuboższa to pauperes. Taki jest l'état des lieux społeczeństwa pomorskiego u zarania swojej państwowości w XII wieku: wielowarstwowy, wielokulturowy i wieloetniczny, a nie ubogi swoją jakoby homogenicznością etniczną (czystością "rasy słowiańskiej"?), w jakiej malują go dzisiejsi historycy.

Nie tylko Polacy, ale w istocie każdy wielki, współczesny naród europejski - Niemcy, Rosjanie, Włosi, Hiszpanie, Anglicy, Francuzi nie tylko przetrwał, ale przede wszystkim rozwinął się cywilizacyjnie dzięki swoim licznym korzeniom o różnym pochodzeniu etniczno-kulturowym. Przywołajmy tutaj przykład Francuzów, znanych dzisiaj ze swojego wysokiego poczucia dumy narodowej. Francuzi to zasadniczo dawne plemiona celtyckie, które po zlatynizowaniu przez Rzymian byli już Gallami, aby z kolei wymieszać się z napływającymi ze wschodu żywotnymi, germańskimi Frankami. Ten w pozytywnym tego słowa znaczeniu "zlepek" trzech wielkich korzeni celtycko-łacińsko-germańskich dał we wczesnym średniowieczu początek narodowi i językowi francuskiemu.

Chociaż chąśników uważa się powszechnie u nas za słowiańskich piratów morskich, to w świetle silnego we wczesnym średniowieczu współwystępowania kultur słowiańskich i nordyckich na Połabiu i Pomorzu, nie ma w istocie żadnego podłoża w źródłach historycznych i archeologicznych, aby uważać uczestników historycznie potwierdzonych aktów napadów i rozbojów (chociaż niewątpliwie byli Połabianami i Pomorzanami, bo tam zamieszkiwali), wyłącznie, a nawet głównie, za Słowian - w rozumieniu etnicznym. Mimo braku takich źródeł, metodą częstego powtarzania gołosłownej tezy, historiografia nasza "ratyfikowała" i dodała do swojej bogatej kolekcji ten jeszcze jeden mit.

Odkryte pod koniec XIX wieku na gockim cmentarzysku w Rządzu koło Grudziądza brązowe naczynia (ilustracja poniżej, źródło: R. Boguwolski, M. Kurzyńska "Archeologia Północnej części ziemi chełmińskiej", 2001), sprowadzone z cesarstwa i używane w tym miejscu nie przez Rzymian, ale przez plemiona skandynawskie, jest jeszcze jednym, jednoznacznym potwierdzeniem, że antyczne Pomorze znajdowało się w obrębie wpływów nordyckich, a nie rzymskich - jak okres ten na Pomorzu i w Polsce (tzw. "okres wpływów rzymskich") mylnie klasyfikują nasi historycy. Są to kopie zaginionych lub znacznie zniszczonych zabytków, które nie przetrwały II wojny światowej: rondelek, wiadro (situla) oraz dzban (oinochoe). Znajdują się one na stałej ekspozycji w Muzeum Archeologiczno-Historycznym w Elblągu.


Wielu historyków i archeologów w swoich publikacjach niestrudzenie buduje fetysz artefaktu - czyli przedmiotu, wynosząc jego ważność ponad samego nabywcę, właściciela lub użytkownika, który rozstrzyga o wyborze tego czy innego produktu, jaki ma mu służyć w jego otoczeniu społeczno-kulturowym. Czy rację miałby archeolog, który natknąwszy się za tysiąc lat na liczne resztki (gdyby przetrwały) koreańskich lodówek w Polsce, wyodrębniłby "okres wpływów koreańskich" na życie Polaków z początku XXI wieku?

Oto z boku jeszcze jeden, pomorski i gocki zarazem dzban z brązu typu oinochoe, pochodzący jak naczynia z Elbląga, z początków naszej ery. Odkryty w miejscowości Czarnówko koło Lęborka, obecnie w tamtejszej kolekcji muzealnej, nazwany jako "naczynie kultowe" (foto: Katalog z wystawy "Stary świat - nowe życie Lubowidz Czarnówko Wilkowo", Muzeum w Lęborku, 2018). Być może chodzi tutaj o popularny wśród Gotów, a później wśród Wikingów, kult picia alkoholu, w tym przypadku wina.

Przy uchwycie widoczna jest głowa prawdopodobnie boga wina, czyli Dionizosa u Rzymian lub Bachusa u Greków. Z uwagi na widoczną brodę - charakterystyczną dla greckich wyobrażeń tego boga, należy sądzić, że dzbanek z Czarnówka, tak jak i z tych samych względów dzbanek z Rządza, pochodził z rejonu Morza Czarnego albo Półwyspu Bałkańskiego, a nie - jak sądzą w muzealnicy z Lęborka, "import z Italii". Oto inna brodata twarz - z antycznego świata greckiego, uwidoczniona na przywołanym wyżej, wykonanym w Tracji kotle z Gundestrup. Ten zabytek (foto: Wikipedia), jak wiele innych tutaj wymienionych, w drodze z Tracji do Jutlandii, przechodził prawdopodobnie również przez Pomorze.


Trzeba jednak przyznać, że istotnie, to w Cesarstwie Rzymskim naczynia typu oinochoe były w pierwszych wiekach naszej ery najbardziej powszechnie wyrabiane, co jednak nie upoważnia badaczy do automatycznego kwalifikwania wszystkich tego rodzaju zabytków jako wyrobów italskich. W Europie zachodniej spotykamy brązowe dzbanki z trójlistnym wylewem nie tylko pochodzenia rzymskiego, ale i produkcji lokalnej, na przykład z Luksemburga (fotografia własna poniżej: eksponaty w Nationalmusée um Fëschmaart w Luksemburgu).


Nieprzerwana obecność nordyckich wpływów kulturowych na Połabiu i Pomorzu już od epoki brązu oraz proliferacja w głąb dzisiejszej Polski kolejnych kultur nordyckich (lub z wpływami nordyckimi) w epoce żelaza (jastorfska, pomorska, przeworska, oksywska) kontynuowana była u progu naszej ery. Zaszufladkowanie wydobytych z ziemi artefaktów do określonej grupy kulturowej, chociaż jest ulubionym zajęciem archeologów i historyków, nie zawsze jest proste, oczywiste, a nawet możliwe, bowiem sam proces wymyślania przez nich szufladek jest w swej istocie upraszczaniem, tworzeniem modelu, schematu, który ma pomóc (ale nie zawsze przesądzić - o czym badacze często zapominają) w grupowaniu zabytków i budowaniu uogólnień. Mówię tutaj o tym, bo z uwagi na ich zawodowe dążenie do "porządku w szufladach" zbyt często wyrokują jednoznacznie o przynależności zabytku do tej czy innej szuflady, podczas gdy wyraża on cechy kulturowe pośrednie, spotykane w kilku różnych wspólnotach cywilizacyjnych.

Pochodzące z grobów ciałopalnych z przełomu er artefakty, o których teraz powiemy, z uwagi na swoje położenie geograficzne (Bornholm, Gdańsk-Oliwa, Szczecinek - źródła Parsety, Podwiesk k/Chełmna), zaklasyfikowane byłyby teoretycznie do różnych kultur (nordycka, oksywska, pomorska, być może przeworska). Zabytki z trzech pierwszych lokalizacji zestawił mieszkający w Szczecinku Friedrich Kasiski ("Ueber Brandgräber", w: "Schriften der Naturforschenden Gesellschaft in Danzig", 1876). Czwarte opisuje Ewa Bokiniec w pracy "Uwagi na temat powiązań kultury oksywskiej z kręgiem jastorfskim i Europą Północną w świetle materiałów z cmentarzyska w Podwiesku, stanowisko 2, pow. Chełmno" (w: "Wiadomości Archeologiczne" Nr 54, 1995-1998). Ponad 20 artefaktów z tych czterech miejsc reprezentuje ten sam rodzaj i typ zabytku, co wskazuje że powstały one w obrębie tej samej, nordyckiej wspólnoty cywilizacyjnej.

E. Bokiniec w konkluzji zauważa, że znaczna ilość zabytków z Ziemi Chełmińskiej wskazuje na silne i stałe w późnym okresie przedrzymskim kontakty kulturowe pomiędzy Pomorzem, Połabiem i Skandynawią. Dorzecze Parsęty  było w ostatnich wiekach przed naszą erą jednym z głównych skupisk kultury jastorfskiej oraz oksywskiej nad południowym Bałtykiem, na co wskazują stanowiska archeologiczne usytuowane od jej źródeł (Gałowo, Godzimierz, Parsęcko, Sitno) po ujście rzeki, z koncentracją w okolicach Białogardu (Białogórzyno, Buczek, Czarnkowo, Czarnowęsy, Dębczyno, Domacyno, Jarzyce, Karlino, Karwin, Lubiechowo, Motarzyn, Pomianowo, Rogowo, Rzyszczewo, Wygoda). 

Dorzecza Regi, Parsęty i Wieprzy były natomiast w pierwszych wiekach naszej ery głównym skupiskiem zabytków rzymskich, w tym monet, sprowadzonych na Pomorze. Najbogatsze odkrycia archeologiczne z okresu kultury jastorfskiej na całym Pomorzu pochodzą z cmentarzysk w Lubieszewie koło Gryfic (tak zwane groby książęce), w mniejszym zaś stopniu z cmentarzysk koło Stargardu - w Kunowie i w Długim oraz z cmentarzyska w Troszynie - koło Wolina i Kamienia. 

Oto z boku dzban gliniany, o wysokiej technice wykonania, z kręgu kultury wielbarskiej z I-II wieku n.e., odkryty w Zagórzycach, w dorzeczu Regi. Jest to, lepione ręcznie, naczynie sepulklarne - popielnica, urna na skremowane szczątki zmarłego (foto: Muzeum Narodowe w Szczecinie). Naczynie ma gładką, ciemnobrunatną powierzchnię, a na załomie brzuśca dekorację w postaci rytych,  nakładających się na siebie, pasm.  Wykonane zostało niewątpliwie pod wpływami kultury antycznej, znanej nordyckim plemionom z ich szerokich kontaktów z Cesarstwem Rzymskim.

Od II wieku n.e. część pomorskich Gotów, będącą dzisiaj najstarszą zidentyfikowaną etnicznie ludnością Pomorza - reprezentanci wspomnianej wyżej kultury wielbarskiej, w tym także ci zamieszkujący Ziemię Manowską nad Radwią koło Grzybnicy, ruszyli "szukać szczęścia" w kierunku Morza Czarnego. 

Na Podolu, wśród lokalnego elementu sarmackiego wytworzyli w III wieku n.e. tzw. kulturę czerniachowską, która w IV wieku rozprzestrzeniła się od dzisiaj rumuńskiego Siedmiogrodu, aż po źródła rzeki Sejm na Wyżynie Środkoworosyjskiej. Pozostała na Pomorzu część plemion gockich wymieszała się kulturowo, a więc zapewne i etnicznie, ze skandynawskimi grupami plemiennymi, przybyłymi znad dolnej Łaby, tworząc w dorzeczu Regi i Parsęty w okresie od III do VI wieku tak zwaną kulturę dębczyńską.

Rzućmy okiem na poniższą mapę ziem polskich i ziem sąsiednich od północnego i południowego wschodu, z syntetyczną prezentacją lokalizacji znalezisk archeologicznych, sklasyfikowanych według różnych grup kulturowych późnego antyku (źródło: Magdalena Mączyńska, 2019 - "Faza C3 w kulturze wielbarskiej – próba wyróżnienia").


Zgodnie z oficjalną, ale nieuzasadnioną i mylącą, przyjętą przez naszych badaczy nomenklaturą, mapa została zatytułowana przez autorkę jako "Kultury młodszego i późnego okresu wpływów rzymskich we wschodniej części środkowoeuropejskiego Barbaricum". 

Jednakże już Otto Tischler ("Ostpreußische Grabhügel", 1886) w bardzo dobitny sposób zwrócił uwagę na powiązania między znaleziskami grobowymi (fibuły) z pierwszych wieków naszej ery, pochodzących z Prus Wschodnich, a znaleziskami z Meklemburgii i Szlezwika-Holsztynu. Podobne formy występują również na Pomorzu. W artykule „Groby szkieletowe z dodatkami rzymskimi z Borkenhagen i Falkenberg (Pomorze)” z 1893 roku H. Schumann stwierdził: "Wszystkie zapinki z Borkenhagen [Borkowice koło Koszalina] należą do form, które odpowiadają klasie D cmentarzysk wschodniopruskich, a zatem można je umieścić w III wieku naszej ery. Ogólnie rzecz biorąc, szkielety z Borkenhagen przedstawiają wyposażenie grobowe takie, jakie znajdujemy również w zachodniopruskich - Neustädter Feld koło Elbląga [dzisiaj Nowe Pole - dzielnica Elbląga], na Bornholmie i w meklemburskich grobach szkieletowych". Widzimy więc, że w tym okresie żywe było zjawisko przepływu kulturowego pomiędzy południową Skandynawią ziemiami południowego Bałtyku - od Zatoki Meklemburskiej po Zatokę Gdańską. 

W świetle fałszywej narracji, uprawianej przez główny nurt naszych badaczy, można tylko zapytać - gdzie Rzym, a gdzie Krym? Czy w tamtych czasach Rzymianie rzeczywiście określali stan kultury ludów nadbałtyckich i determinowali ich życie? Tylko w takiej - nieistniejącej w historii tych ziem sytuacji, uzasadnione byłoby określanie tej epoki jako "okresu wpływów rzymskich". A przecież zgodzimy się, że dominujące dzisiaj na rynku wyroby z Chin, odkopane za tysiąc lat, nie dałyby podstaw, aby nasze czasy i życie uznać za "okres wpływów chińskich".

Nadużycie terminologiczne polega na tym, że mówi się o mitycznych wpływach rzymskich, a pomija zupełnie realny, materialny wpływ skandynawski w przedstawionych na mapie grupach archeologicznych, odpowiednio: 1) grupa dębczyńska, 2) krąg zachodniobałtyjski, 3) kultura luboszycka, 4) kultura wielbarska, 5) kultura przeworska. Cztery pierwsze grupy są par excellence, niezależnie od tego jak wielu naszych badaczy usiłuje to ukryć, kulturami nordyckimi, natomiast związki pomiędzy kulturą przeworską a kulturami nordyckimi były pośrednie i późne, poprzez grupę nidzicką i zachodniobałtyjski zespół kulturowy, u schyłku okresu migracyjnego. 

Część badaczy jest zdania, że wzajemne oddziaływanie kultury przeworskiej i staropruskiej miało miejsce już w II wieku n.e., kiedy wśród plemion pruskich upowszechniła się metalurgia żelaza. Uważam, że technologia ta dotarła do tych plemion bądź za pośrednictwem kultury oksywskiej, bądź bezpośrednio ze Skandynawii. Tereny objęte kulturą przeworską poddane były z kolei wpływami kulturowymi przemieszczających się grup handlowo-rzemieślniczych, prowadzących wymianę towarową na szlakach bursztynowych pomiędzy Sambią i Zatoką Gdańską a Cesarstwem Rzymskim.
Popatrzmy obok na jeszcze jeden dzban "kretomiński", znaleziony w XIX wieku w samym środku terenów objętych kulturą czerniachowską, wśród byłych pomorskich Gotów, to jest w powiecie Kaniów nad Dnieprem. Zabytek ten, odkryty przy drodze wiodącej z Kaniowa do Kijowa, wraz z towarzyszącą mu glinianą amforą potwierdza prowadzony przez tamtejszych Gotów handel z Cesarstwem Rzymskim drogą morską przez Morze Czarne. W książce Michała Grabowskiego "Ukraina dawna i teraźniejsza", Kijów 1850, skąd pochodzi ta ilustracja, zabytek ten określony został jako "naczynie z koryntskiej miedzi". 

Jak wynika z przytoczonych przykładów, nie tylko plemiona skandynawskie z wysp duńskich oraz z Pomorza, ale i te znad Dniepru, u schyłku epoki antycznej upodobały sobie trunki z wina, które serwowali z tego charakterystycznego naczynia - dzbanka o trójlistnym wylewie.


Nordyccy Pomorzanie w II/III wieku nalewali wino z karafki do szklanek, czego potwierdzeniem są pochodzące z późno rzymsko-gockich rejonów znad Morza Czarnego kubki szklane o oliwkowo-zielonej barwie, jakie odkryto na Pomorzu (foto powyżej, źródło: "Baltische Studien" 1940). Miejsca odkrycia artefaktów (kolejno od lewej do prawej): Swołowo k/Słupska, Kowalki k/Białogardu, Witkowo k/Słupska, Borkowice k/Koszalina. Zabytki datowane są na początek V wieku n.e. 

Ten sam rodzaj kubka pochodzi także z duńskiej wyspy Zelandia, z miejscowości Højrup oraz z norweskiego Eide, koło Bergen (zdjęcie obok: Gunnar Ekholm, 1956 - "De orientaliska glasens vägar mot Norden"). Autor tej pracy stwierdza, że charakterystyczna dekoracja tych naczyń wskazuje na ich pozaniemieckie, wschodnie pochodzenie.
Podobne cztery znaleziska  pochodzą z południowej i środkowej Rosji, jedno z Kaukazu i dwa ze wschodniego Turkiestanu. Cechy ornamentu i szkła przemawiają za ich pochodzeniem z Syrii, ojczyzny najstarszych miast handlowych na świecie, Sydonu i Tyru.

Tak jak Kazarowie, Żydzi europejscy i Arabowie w epoce Wikingów utrzymywali stosunki handlowe ze Skandynawią za pośrednictwem wareskiej Rusi, tak Syryjczycy z okresu rzymskiego mieli jeden ze swoich szlaków eksportowych na Pomorze, a stąd do Skandynawii.

Można przypuszczać, że pośredniczącą rolę Wikingów w ich epoce odgrywali Goci i plemiona nadbałtyckie, głównie pomorskie, a przede wszystkim Rugiowie wywodzący się z Rogalandu, w południowo-zachodniej Norwegii.

Zauważmy, że dzisiejsze słowo "szkło" Słowianie zapożyczyli od Gotów, którzy słowem "stikls" określali spiczaste pucharki, przekszałcone później w szklanki. Miało to miejsce prawdopodobnie u progu IV wieku n.e., w strefie nadczarnomorskiej, w okresie wspomnianej wyżej kultury czerniachowskiej, bowiem już z tamtego okresu pochodzą kubki szklane o identycznym, jak powyższe z Pomorza, kształcie i wzorze, które publikuje w 1988 roku E. L. Gorochowski w pracy "Chronologia cmentarzyska Czerniachowa na Ukrainie Leśno-Stepowej" (Гороховский, Е. Л., 1988 - Хронология черняховских могильников Лесостепной Украины).

W języku staropolskim było to "śćkło", w staroruskim "stiekło", pochodzące od starosłowiańskiego słowa "stĭklo", a te z kolei od gockiego "stikls". "Szklanka" to w starocerkiewno-słowiańskim "stĭklěnica" i "stĭklĭnica".

Słowo "flaszka" (później - butelka) przywędrowało do Słowian także od Skandynawów, gdzie znane było jako flaska. Dawni Normanie przejęli z kolei to słowo od Rzymian, którzy butelkę nazywali flascho (czytaj: flasko). Niektórzy językoznawcy uważają, że słowo Flasche wśród zachodnich Germanów pochodzi od flechten - pleść, bowiem pierwotne u nich flaszki, zanim poznali szkło, wyrabiano z oblepionego gliną łyka.

Rzućmy okiem wyżej na przykład skandynawsko - bizantyjsko - słowiańskiego tygla kulturowego, jaki wiele wieków po epoce antycznej wytworzył się we wschodniej Europie, co uosabiają motywy architektoniczne z fasady XIII-wiecznej katedry św. Jerzego w Juriewie Polskim, położonym 180 km na północny wschód od Moskwy. Nazwa wywodzi się od jego założyciela, księcia Jerzego Dołgorukiego, potomka Waregów z rodu Rurykowiczów, związanego również z bizantyjską dynastią Monomachów. Ten fragment fasady jurewijskiej katedry jest ciekawą próbką wyobrażeń świętych i apostołów (ci nie tylko w nimbie, ale i w aureoli-mandorli czy też w medalionie) kościoła ortodoksyjnego, pomieszanych z bizantyjskimi gryfami, lwami, smokami-żmijami i maszkaronami, o których  na tym blogu będziemy wiele mówić (foto: Margarita Kusznirenko, tourister.ru).

Drugi człon nazwy miasta Juriew Polski pochodzi, tak jak słowo "Polska", od słowa "pole", wśród których w XII wieku powstał ten gród. Tak w języku staroruskim, jak i w staropolskim słowa "polski" i "polny" używane były zamiennie. Podobną etymologię, związaną nie tyle z Polską, co z polem, ma zapewne pierwszy człon nazwy miejscowości Polski Gradec (Полски Градец) w Bułgarii, w prowincji Stara Zagora, 240 km na wschód od Sofii. Drugi człon "gradec", także "gradac" (czeski "hradec") odpowiada wśród południowych Słowian historycznemu określeniu grodu. Pozostał on śladem obecności Słowian nie tylko w dzisiejszych państwach słowiańskich na Bałkanach, ale i w dzisiejszej Austrii i Albanii.

W Polskim Gradcu bułgarscy archeologowie odkryli pozostałości dwóch starochrześcijańskich bazylik i przyległych do nich nekropolii. Pochodzą one z końca IV i pierwszej połowy V wieku, zniszczone prawdopodobnie przez dwie, znane w tym regionie, inwazje Hunów w AD 441 i AD 457. Interesujące jest, że miejsca te reprezentują kulturę sarmacko - alańską, mało jeszcze rozpoznaną, z którą - jak się sądzi, związane były także najstarsze plemiona słowiańskie. Czy w Polskim Gradcu mogłyby leżeć szczątki pierwszych - nie tylko w Cesarstwie Bizantyjskim, ale i w całej Europie, chrześcijańskich Słowian?
.