25 października 2016

Polacy nie gęsi ...

Wielki nasz polonista Julian Krzyżanowski w wydanej w 1963 roku "Historii literatury polskiej" zauważa, że "Obok tekstów łacińskich jednak już w wieku XIV pojawiają się pierwsze próby spisywania kazań po polsku, rzadkie, nieśmiałe i skazane na zagładę, której niekiedy uchodziły przypadkiem, gdy introligator klasztorny kart pokrytych pismem polskim używał jako materiału do oprawy cenniejszych dlań ksiąg łacińskich". Oceniając zachowane z XIV wieku polskie kazania za "pierwsze próby" literackie naszego języka, ten ceniony badacz wydaje się sam sobie zaprzeczać, bowiem  nie były one wcale pierwszymi, skoro ocalały mimowolnie, ukryte w okładkach ksiąg łacińskich. Są one li tylko zachowanymi tyle szczęśliwie,  co przypadkowo fragmentami polskiej twórczości, od zarania (a właściwie od końca XI wieku, to jest od schizmy kościoła rzymskiego i ortodoksyjnego) niszczonej w klasztorach i kościołach. Dlatego dzisiaj - pomimo istnienia poważnych przesłanek na istnienie wcześniejszej aktywności literackiej w języku staropolskim, nie ma na to "twardych" dowodów. 

Dlaczego od początków XI wieku, kiedy zaczęły powstawać klasztory benedyktyńskie w Polsce, nie miałaby one w swych skryptoriach rozwijać działalności pisarskiej?  Historycy powszechnie się zgadzają, że wpływ klasztorów benedyktyńskich na rozwój oświaty i kultury w społeczeństwach Europy zachodniej był ogromny. Czy w Polsce, mimo braku dzisiaj dokumentów źródłowych, mogło być inaczej? Było w rygorystycznym zwyczaju tego zakonu, że każdy mnich zobowiązany był wykonać w ciągu dnia określony zakres pracy, w tym na przykład godzinę, dwie poświęcone kopiowaniu ksiąg i sporządzaniu odpisu dokumentów, nie mówiąc już o pisaniu dzieł, czym zajmowali się najbardziej zdolni i wyedukowani zakonnicy. Pozostało do dzisiaj utrwalone w Polsce powiedzenie o "pracowitości, sumienności benedyktyńskiej", a więc ich działalność w Polsce musiała być równie wydajna i owocna, jak i na Zachodzie. Gdzie się podziały ich polskie owoce pracy, tak liczne w innych krajach?

Jak zauważył bibliograf Adam Jocher w swojej publikacji "Obraz bibliograficzno-historyczny literatury i nauk w Polsce", Wilno 1840, mówiąc o Polsce pierwszych Piastów: "Co się tyczy nauk i instytucji religijnych ludu, trudno zapewne, aby te w mowie łacińskiej były odbywane: ułatwieniem w tej mierze, z pomiędzy przybyłego do Polski duchowieństwa, czescy kapłani być musieli." Jakimiż innymi, aniżeli słowiańskimi księgami liturgicznymi posługiwać się wówczas musieli kapłani przemawiający do przechodzących na nową wiarę polskich plemion? Gdzież indziej, jeżeli nie w murach klasztorów benedyktyńskich mogły powstawać słowiańskie teksty modlitw, śpiewów liturgicznych, mszałów, ewangeliarzy? Co stało się z najstarszymi pomnikami języka słowiańskiego w Polsce z okresu między końcem X wieku a początkiem XIV? Zadziwiająca jest zbieżność czasowa białej plamy, albo raczej "czarnej dziury" w źródłach historycznych, istniejącej dla początków polskiego języka pisanego i jednocześnie umacnianiem kościoła rzymskiego w Polsce.  Nad ich zaginięciem, albo raczej intencjonalnym zniszczeniem zastanawiałem się w artykule "Słowiańskie klasztory benedyktyńskie".

Podążając tokiem rozumowania większości naszych badaczy należałoby skonkludować: skoro nie ma z tego okresu zabytków naszego języka, oznacza to że Polacy jednak gęsiami być musieli - i to bardzo zdolnymi, skoro zdołali zrozumieć i przyjąć ideę chrześcijańską słuchając w kościołach przez pierwsze cztery wieki li tylko łacińskiego gęgania. Zdając sobie sprawę z tego ślepego zaułka paradoksu, w jaki wpędzili się owi badacze zauważmy, że po podbiciu Bawarii i Saksonii u schyłku VIII wieku Frankoni musieli uczyć tamtejszych Germanów - nie tylko chrześcijaństwa, ale i pisać i czytać w ich lokalnych językach. Dowodem tego jest na przykład, spisana na początku IX wieku w mieszaninie języka starosaksońskiego i starobawarskiego, tak zwana Pieśń o Hildebrandzie. Oto jej początkowy fragment (źródło: niemiecka Wikipedia): "Ik gihorta ðat seggen, ðat sih urhettun ænon muotin, Hiltibrant enti Haðubrant ..." (Słyszałem, że się mówi jak w walce naprzeciwko siebie stanęli wojowie Hildebrand i Hadubrand ...)".


Już od IX wieku przez kolejne stulecia powstawały na Islandii sagi wikińskie (których zapewne istotną część spisano, w tym przez Snorri'ego Sturlusona, w XIII i XIV wieku), a w Europie zachodniej od początków XI wieku poematy rycerskie, tak zwane pieśni o czynach (fr. chanson de geste), jak "Pieśń o Rolandzie", poemat w języku starofrancuskim oraz anglo-normańskim, składający się z prawie czterech tysięcy wersetów (najstarsza kopia z połowy XII wieku).

Czyżby u progu XI wieku Polacy mniej odczuwali uniesienia miłosne, niż wikińskiego pochodzenia normandzki poeta i kronikarz Wilhelm z Poitiers (bo tam studiował), który nie miał problemów wyrazić w swoim języku rodzinnym, czyli już w starofrancuskim, następujące słowa: "Nową piosenkę ułożę, zanim znajdę się na wietrze, deszczu, mrozie, bowiem pani moja udowodniła, jak ma dusza jest jej miła" (Farai chansoneta nova, ans que vent ni gel ni plova. Ma domna m'assaj'em prova, consi del qual guiza l'am). Głucha cisza w naszej historii literatury o pierwszych wiekach polskiej poezji i prozy nie wynika z tego, że co bardziej pojętni Polacy nie układali wierszyków, albo nie zapisywali myśli prozą, lecz z faktu, że z końcem XI wieku Polska jednoznacznie znalazła się w łacińskiej strefie chrześcijaństwa, w której pisany język starosłowiański zaczął być przez przybyłych z Zachodu księży i mnichów - "łacinników" tępiony, jako "mowa pogan".

Interesującym przy tym jest, że w swoich krajach zachodniej Europy księża ci prowadzili ewangelizację własnej, lokalnej ludności nie po łacinie, ale w ich tubylczym języku i przy tym, w mił
y dla słuchaczy sposób. Wskazuje na to następujący fragment "Żywota biskupa Notkera" (Vita Notgeri epicopi), w którym XII-wieczny biograf tak pisze o biskupie z lotaryńskiego Liège, żyjącego na przełomie X/XI wieku: "Uczy duchownych po łacinie, lud prosty w ich języku, zaspokajając swoją trzodę słodkością słowa" (Vulgari plebem clerum sermone latino, erudit et satiat magnà dulcedine verbi).

Wiele mówiąca jest niechęć polskich historyków do popularyzacji wiedzy o biskupie Notkerze, pierwszego w historii chrześcijaństwa biskupie, który miał jednocześnie tytuł księcia (otrzymał we władanie ksiestwo leodyjskie). Powodem tej niechęci może być fakt, że uchodzi on wśród coraz większego kręgu badaczy za najbardziej prawdopodobnego autora Żywota pierwszego św. Wojciecha. Nie ma on także własnego hasła w polskiej Wikipedii.

W użytych jako materiał introligatorski, pociętych paskach pergaminowych, chroniących zszycie jednego z XIV-wiecznych manuskryptów łacińskich, pochodzących z biblioteki wikariuszy kolegiaty w Wiślicy Jerzy Zathey (mizerna notka biograficzna w polskiej Wikipedii), odkrył fragment kalendarza w języku polskim, gdzie dzień 17 lipca wymieniony jest jak święto św. Gorazda - Bułgara, świętego kościoła prawosławnego. Jerzy Zathey, jeden z rzeczywistych ekspertów średniowiecznych manuskryptów, tak wyraził zdziwienie swoim odkryciem (zignorowanym zresztą przez mainstream polskich historyków): "Skąd ten apostoł Bułgarów wyznaczony w r. 885 przez św. Metodego na następcę na arcybiskupstwie Moraw i Pannonii znalazł się jako święty w polskim kalendarzu w XIV wieku? Tłumaczyć to można tylko pozostałością tradycji kultu wieków poprzednich" ("Studia dziejów kultury polskiej", Gebethner i Wolf, 1949).

Kardynalny błąd naukowy popełniają ci historycy (a nie jest ich mało, zwłaszcza wśród dogmatyków), na czym cierpi historiografia i nauka historii, którzy uważają, że skoro dzisiaj nie ma pozostawionego do ich dyspozycji materialnego źródła historycznego, wskazującego na istnienie w przeszłości określonego faktu lub wydarzenia (argumentują: "historia przecież milczy o tym"), to - w niewygodnych im naukowych hipotezach, ich zdaniem wykluczyć należy ewentualność, a tym bardziej większe lub mniejsze prawdopodobieństwo (mimo istnienia zdarzeń i zjawisk pośrednich, na to wskazujących) zaistnienia takich hipotetycznych faktów. Jest to nic innego, jak ideologizacja nauk historycznych, oddanie nauki w zawsze brudne ręce propagandy (czy to z lewa czy z prawa, z góry czy z dołu), zgodnie z cyniczną zasadą, że "historię piszą zwycięzcy".

W ortodoksyjnej Gruzji, gdzie w odróżnieniu od Polski "łacińskiej" język narodowy mógł się rozwijać swobodnie, na przełomie XII/XIII wieku powstał składający się z 1600 wersetów poemat "Rycerz w tygrysiej skórze". Oto wyobrażenie autora poematu, Szota Rustaveli, na fresku w prawosławnym monastyrze Krzyża w Jerozolimie.


Tylko Chorwatom, południowym Słowianom którzy pozostali w kręgu kościoła rzymskiego (poza ortodoksyjnymi Serbami), udało się stawić czoła unicestwieniu przez łacinę pisma w języku wernakularnym, czyli lokalnym. 

Najstarszy chorwacki pomnik językowy z około AD 1100, jakim jest kamienna Płyta z Baški, na wyspie Krk, zawiera wyryty głagolicą w języku cerkiewnosłowiańskim następujący tekst: "Ja, w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego, opat Držiha, napisałem to co dotyczy ziemi którą Zwonimir, król Chorwatów, przekazał za jego czasów św. Łucji [klasztorowi benedyktyńskiemu pod tym wezwaniem, przypis własny]. A świadkami byli żupan Dezimir z Krbawy, Marcin z Liki, Piribinieg z Winodolu i Jakow z Otoka. Ktokolwiek temu zaprzecza, niech będzie przez Boga, dwunastu apostołów, czterech ewangelistów i św. Łucję potępiony. Amen. Niech ten kto tutaj żyje, modli się za nich do Boga. Ja, opat Dobrowit, zbudowałem ten kościół [ovu crkvu] z moimi dziewięcioma braćmi w dniach księcia Kosmasa, który władał całą krainą. I w tamtych dniach (parafia) św. Mikołaja z Otočac połączyła się z kościołem [sa crkvom, tutaj parafią] św. Łucji." 

Interesującym jest fakt, że w języku serbsko-chorwackim pozostało identyczne określenie na "kościół" - u Chorwatów, oraz "cerkiew" u Serbów, tak w alfabecie łacińskim u tych pierwszych - crkva, jak i w cyrylicy u tych drugich - црква (crkva), pomimo że oba narody wyznają inny odłam chrześcijaństwa. I to Chorwaci pozostali przy starosłowiańskim słowie "cerkiew", nawet gdy przeszli na katolicyzm i pod jurysdykcję kościoła łacińskiego.

Ta ważąca 800 kg wapienna płyta, o wymiarach bez mała 2 metry długości i metr szerokości, została odkryta w połowie XIX wieku, w kościele św. Łucji (chorw. u crkvi sv. Lucije) w Jurandworze. Zapisano ją trzynastowierszowym tekstem (źródło: Jurandvor, Wikipedia.sh). 


Słowiański, benedyktyński klasztor św. Łucji, położony był w pobliżu grodu, zwanego Starigrad. Zauważmy, że obaj wymienieni w dokumencie opaci nosili słowiańskie imiona, bez konieczności przyjmowania łacińskich. Imię Držiha pochodzi od starosłowiańskiego słowa *dьržati - „trzymać, wytrzymywać, znosić”. Imię Dobrowit występowało również w języku staropolskim, złożone z członów Dobro- („dobry”) i -wit („pan, władca”). Oznacza „dobrego pana”, „dobrego władcę” albo „dobrze rządzącego”. 

Oto transkrypcja fragmentu tekstu z tego pomnika (źródło: Darko Žubrinić, 2000 - "Bašćanska ploča - dragi kamen hrvatske pismenosti"), z głagolicy (w kolorze żółtym), na litery łacińskie (kolor zielony): "Zvonimir kral hrvatsky" (Zwonimir król chorwacki).


Język narodowy Chorwatów rozwijał się w piśmie nieprzerwanie, chociaż nie bez przeszkód ze strony Kościoła, przez całe średniowiecze, przy "przymknięciu oka" przez Watykan (jako przeciwwaga wobec sąsiadów z Serbii, u których ortodoksyjna liturgia odbywała się w języku słowiańskim), aż do czasów nowożytnych. Pierwszą wydaną drukiem w AD 1483 książką w języku chorwackim był napisany głagolicą Mszał Rzymski, nawet zanim jego oficjalna forma została usankcjonowana przez Watykan. Jest to zresztą najstarszy na świecie wydrukowany mszał w języku niełacińskim, tym bardziej wyjątkowy w historii kultury języka i w historii Kościoła, że prawie o wiek wyprzedzał postanowienia Soboru Trydenckiego, który pod naciskiem Reformacji dopuścił możliwość marginalnego użycia (w czytaniach, ale nie w modlitwach) języków narodowych w liturgii mszy świętej. 

Na początku XVIII wieku niemal w całej Chorwacji liturgia w kościołach katolickich była w języku narodowym, słowiańskim. W 1725 roku, Vicko Zmajević, arcybiskup Zadaru, odnotował, że poza samym Zadarem we wszystkich 70 parafiach jego diecezji msze odprawiano w języku illyryjskim, czyli serbo-chorwackim. Duchowny ten był wielkim orędownikiem języka serbo-chorwackiego, pisanego głagolicą. Na marginesie, nazwisko Zmajević pochodzi od słowa zmaj, oznaczającego legendarnego smoka, żmija. 

Na budynku seminarium duchownego w Zadarze wisi  tablica pamiątkowa z następującą inskrypcją: "Zaslugom zadarskogo nadbiskupa Vicka Zmajevica podrijetlom perastanina sagradena je ova zgrada u kojoj je utemeljeno hrvatsko sjemeniste. U njemu su se odgajali i skolovali svecenici glagoljasi koji su na hrvatskom jeziku vrsili sluzbu bozju i cuvali u puku katolicku vjeru i narodnu pripadnost" (Dzięki arcybiskupowi Zadaru Vickowi Zmajevicowi, pochodzącemu z Perastanu, powstał ten budynek, w którym założono chorwackie seminarium duchowne. To tutaj wychowywali się i kształcili księża głagolici, którzy odprawiali służbę bożą w języku chorwackim i utrzymywali wspólną wiarę katolicką i przynależność etniczną). 


Pierwsze znane polskie tłumaczenie biblii, a być może tylko Starego Testamentu (którego nieliczne fragmenty dotrwały do dziś), czyli tak zwaną Biblię Królowej Zofii z AD 1455, zawdzięczamy wychowanej w prawosławiu Zofii Holszańskiej, białorusińskiej żonie Litwina Władysława Jagiełły. Nie oglądając się na episkopat Polski (w którym dopiero za jej czasów mianowany został pierwszy w historii kardynał polskiego pochodzenia), zleciła wykonanie tłumaczenia na język polski swojemu kapelanowi Jędrzejowi z Jaszowic. Jako autor pierwszej znanej, w całości wydanej w języku polskim książki, to on - a nie żyjący dopiero wiek później Mikołaj Rej,  moim zdaniem zasługuje bardziej na miano "ojca języka polskiego". Widocznie używanie polskiej mowy w teologii i liturgii katolickiej w XV wieku nie przynosiło sławy, czego dowodem jest fakt, że  prawie nic o Jedrzeju z Jaszowic dzisiaj nie wiemy,  a polska Wikipedia, która dość często w hasłach historycznych nie odróżnia faktów od mniej lub bardziej uzasadnionych opinii i hipotez, myląco mówi o nim jako jednym z tłumaczy Biblii Królowej Zofii, podczas gdy faktem jest, iż inni tłumacze tej biblii znani są dopiero z wieków późniejszych.

Z XVI wieku znane są już pełne tłumaczenia biblii na język polski. Najstarsze polskie tłumaczenie Nowego Testamentu opublikowane drukiem nie powstało na terenie Polski katolickiej, ale w protestanckich Prusach - tak zwana Biblia Królewiecka, przetłumaczona  przez "ojca" polskiej ortografii Stanisława Murzynowskiego i wydana w AD 1551. Do końca XVI wieku dokonano jeszcze około dziesięciu polskich przekładów (luterańskie, kalwińskie, ariańskie i katolickie) biblii lub jej części. Na synodzie w Warszawie w AD 1634 prymas Polski Jan Wężyk zakazał jednakże nowych translacji. Historycy literatury nie mają wątpliwości, że XVI-wieczne przekłady biblii na nasz język stały się czynnikiem sprawczym rozwoju polskiego języka literackiego.

Biblia Królowej Zofii, zwana także Biblią Szaroszpatacką, zawiera jedne z najstarszych pomników wymarłego już w Polsce czasu zaprzeszłego (łac. plus quam perfectum) w języku polskim. Oto parę interesujących z niej przykładów: znamię ślubu któryżeśm był ustawił; czas, w niemżeśmy byli chodzili; do którejżeś był posłał nas; Atalia przekrutna i synowie jej skazili byli Dom Boży ... okrasili byli; przyszedł był ten dzień; wyszłam była pełna. Wyrażał on czynność dawno minioną, albo wcześniejszą od innej czynności przeszłej. Czas zaprzeszły przetrwał do dziś w wielu językach europejskich (ros. dawnoproszedszij, ang. past perfect, fr. plus-que-parfait, niem. Präteritumperfect).

Należąc niby do tej samej "cywilizacji łacińskiej", jak bardzo chcą nasi historycy, jako Słowianie byliśmy od zarania traktowani przez Cesarstwo przedmiotowo i jako "autsajderzy", czyli mówiąc bardziej elegancko - "ludzie spoza towarzystwa" (inna sprawa, że sami chcieliśmy być poza nim), a nie podmiotowo, jak ich tubylcze społeczności. Nic dziwnego, że ograniczony do łaciny, niedostępny "ludziom prostym" język pisany należał w średniowiecznej Polsce praktycznie do cudzoziemców lub do zakonników, a łacina mówiona zamknięta była w zasadzie w obrębie murów Kościoła jako język liturgiczny czyli forma - element rytuału, a nie treść - element przesłania i wychowania. Liturgia pozbawiona "słowa Bożego" w zrozumiałym języku narodowym ograniczała się do rodzaju misterium, rytualnej magii. A przecież sami apostołowie chcieli, aby słowa ewangelii bezpośrednio znane były wiernym ("Chrześcijanin, który nie żywi się Pismem, ten nie żyje" - Ewangelia św. Mateusza 4.4).


Pierwszymi, drukowanymi w Polsce książkami religijnymi, wydanymi w języku cerkiewno-słowiańskim, były publikacje wydane przez oficynę Szwajpolta Fiola z Krakowa. Oto powyżej stronice tak zwanego Osmoglaśnika, zawierającego Hymny św. Jana z Damaszku. Księga liturgiczna o nazwie "Octoechos" (z greckiego: ἡ Ὀκτώηχος), zwany echami, w cerkiewno-słowiańskim Osmoglasnik (Осмѡгласникъ). Zawiera on repertuar hymnów uporządkowanych w ośmiu częściach według ośmiu ech (tonów). Pierwotnie stworzony jako śpiewnik z zapisem muzycznym w klasztorze Studion, w Konstantynopolu, nadal jest używany w wielu obrzędach wschodniego chrześcijaństwa. 

W 1491 roku Szwajpolt Fiol wydał w Krakowie "Czasosłowiec", zbiór modlitw kanonicznych w języku cerkiewno-słowiańskim. Cały nakład został zarekwirowany nakazem prymasa Zbigniewa Oleśnickiego jako dzieło heretyckie, a wydawcy biskup krakowski wytoczył proces. Na ciekawym blogu "Z ciszy umyslu ...", w artykule "Drukarz krakowski ... Szwajpolt Fiol" jest  taka oto informacja: "Oficyna Fiola była pierwszą na świecie drukarnią, która używała czcionek cyrylickich. ... Pod względem technicznym druki Szwajpolta Fiola stały na wysokim poziomie. Odbite były w barwie czerwonej i czarnej, ozdobione dobrze skomponowanymi inicjałami oraz sygnetem (herbem) drukarza. W Czasosłowcu znajduje się duży drzeworyt przedstawiający Ukrzyżowanie. Jest to pierwszy figuralny drzeworyt książkowy, jaki powstał w Polsce. Druki Fiola z roku 1491 mają identyczny, ozdobny kolofon z herbem Krakowa, miejscem i datą wydania. Księgi te tłoczono czcionkami cyrylickimi wykonanymi przez Ludolfa Borchtropa. Zakupiły je między innymi klasztory w Drohobyczu i Gródku Jagiellońskim oraz cerkwie na Wołyniu, Litwie i Rusi".

Wspomniany kolofon (od starogreckiego κολοφών - kolophōn, oznaczajacy „szczyt, wierzchołek; zwieńczenie pracy”), to, za Wikipedią: "formuła umieszczona na końcu średniowiecznej książki rękopiśmiennej, zawierająca explicit z tytułem dzieła, datację, imię pisarza, czasem jego funkcję i pochodzenie, a nieraz także inne informacje dotyczące okoliczności powstania danego egzemplarza, np. na czyje polecenie czy za czyjego panowania powstał. Oto kolofon z jednej z publikacji Fiola (źródło: "Historia Polski", 1957, pod red. Henryka Łowmiańskiego).


Wyjątkową postacią polskiego Kościoła, zmarginalizowaną w polskiej historiografii, był arcybiskup lwowski Paweł Tarło (ok. 1520-1565), który po Soborze Trydenckim kazał przetłumaczyć na język polski cały rytuał mszalny. Zachowany do dziś rękopis przetłumaczonego mszału, nie zaakceptowany przez Kościół, nigdy nie doczekał się publikacji drukiem. Żyjący w jego czasach Bartosz Paprocki, heraldyk polski, w wydanych w AD 1584 "Herbach rycerstwa polskiego" tak pisał: "Paweł arcybiskup Lwowski, z dziekana Przemyskiego, kanonika Krakowskiego na tę katedrę wzięty, i laty i obyczajami poważny, od Zygmunta Augusta wyniesiony, od Piusa IV potwierdzony w roku 1561. Od Walentego Herburta biskupa Przemyskiego, we Lwowie poświęcony, kędy w roku 1564. złożył synod swojej diecezji, i na nim przyjął concilium Trydentskie, przeniósł się na inny świat w r. 1565". Jego nagrobek znajdował się w Bazylice Lwowskiej, ale został usunięty przez arcybiskupa Wacława Sierakowskiego, a na miejscu nagrobka znajduje się obecnie tablica z epitafium tego ostatniego. 

Fani mitu o wyłącznie łacińskich, czyli tych "dobroczynnych" korzeniach narodzin Polski nie uważają za konieczne wyjaśnić, dlaczego zdołaliśmy dorobić się pierwszych śladów języka staropolskiego, jakie znane są nam dopiero z roku 1270, w postaci siedmiu (słownie: siedem) słów w spisanej poza tym po łacinie Księdze Henrykowskiej? Kiedy to już w AD 835 Benedyktyni z Fuldy tłumaczyli z łacińskiej wersji na język staroniemiecki Diatessaron (albo przynajmniej zachowane jego fragmenty) - zestawienie czterech ewangelii, sporządzone w AD 170 w języku greckim przez Tacjana (Tatian). Kiedy to od ponad dwóch wieków na zachodzie, północy, południu i wschodzie od Polski powstawały w językach lokalnych dzieła literackie o kilku tysiącach wierszy.

Kiedy to Słowianie serbscy już pół wieku wcześniej (w AD 1219) wydali "Zakonpravilo" - oparty na bizantyjskich nomokanonach, swój pierwszy zbiór praw w języku narodowym? Praw przyjętych później i drukowanych w całym słowiańskim kościele wschodnim. Kiedy to, gdy "wydaliśmy z siebie" na piśmie te siedem polskich słów, architekci Zachodu, wykształceni w swoich językach narodowych, wznosili już wielkie katedry gotyckie. Kiedy tworzył architekt francuski Villard z Honnecourt, pozostawiając po sobie fragment szkicownika, z którego zachowało się ponad 250 rysunków, opisanych przez niego w języku francuskim.? Oto powyżej jedna ze stron z notatnika architekta Villarda z AD 1235 (MS Fr. 19093). Był on m.in. autorem pierwszej przebudowy (ze stylu romańskiego na gotycki) kościoła św. Elżbiety w słowackich Koszycach. Nasi badacze wolą powtarzać, można rzec - gęgać, za historiografią inspirowaną w Polsce przez Kościół (ta bowiem miała tylko szanse przetrwać przez wieki cenzury), o wyłącznie jego zbawiennym wpływie na polską kulturę. Wpływ ten był ogromny - i z dobrej i ze złej strony, tylko nie ma komu podjąć się wszechstronnych badań w tym kierunku.

Współczesny Villardowi jego rówieśnik, krakowski kanonik Wincenty z Kielczy, z tego co wiemy, pisał w Polsce poezje (i żywoty św. Stanisława) wyłącznie po łacinie. Czyż jednakże jest to możliwe, aby polscy zakonnicy nie używali do XIII/XIV wieku własnego języka w formie pisanej, kiedy na Rusi już trzy wieki wcześniej mniej wykształceni od mnichów rzemieślnicy i kupcy posługiwali się pisanym słowiańskim językiem narodowym? 

Ruskie listy - gramoty (nazwa przejęta z Bizancjum, gdzie funkcjonowaly dokumenty, zwane grammata), pisane na korze brzozowej, z których najstarsze pochodzą z połowy X wieku, można nazwać korespondencją popularną i handlową. Oto jej przykład, pochodzący z Nowogrodu List Nr 109, powstały około AD 1100-1120. Jego transkrypcja na dzisiejszy język rosyjski jest następująca: "Грамота от Жизномира к Микуле. Ты купил рабыню во Пскове, и вот меня за это схватила княгиня. А потом за меня поручилась дружина. Так что пошли-ка к тому мужу грамоту, если рабыня у него. А я вот хочу, коней купив и посадив княжеского мужа, на своды. А ты, если не взял тех денег, не бери у него ничего". Polskie, wolne tłumaczenie może być takie: "Zaświadczenie od Żyznomira dla Mikuły. Kupiłeś niewolnicę w Pskowie i księżniczka mnie za to złapała. A potem drużyna poręczyła za mnie. Wyślij więc list do tego męża, czy ma tą niewolnicę. A ja chcę kupić konie i ... [?]. A ty, jeśli nie wziąłeś tych pieniędzy, nie bierz od niego niczego".


Na bazie języka starocerkiewno-słowiańskiego, także od X wieku, w prawosławnych monastyrach powstawały dokumenty źródłowe o życiu klasztoru, kościoła i lokalnych elit władzy. W oparciu o nie, w kolejnym wieku, zaczęły rodzić się kroniki i roczniki zbiorcze - tak zwane latopisy, obejmujące wydarzenia zwykle z dłuższych okresów. Od XI wieku można mówić o tworzonej na Rusi literaturze religijnej i historycznej. Pierwsze, powstałe tego typu dzieła to „Opowieść o prawie i łasce” (1051), „Nauki Włodzimierza Monomacha” (1096), „Opowieść o minionych latach” (1113), „Opowieść o Borysie i Glebie”, „Życie Teodozjusza Peczory” i „Opowieść o zastępie Igora” (1185-1188).

Kiedy to w AD 1226 na zlecenie króla Norwegii Hakona IV w jednym z klasztorów cysterskich tego kraju przetłumaczono z francuskiego na staro-nordycki słynną legendę celtycką "Tristan i Izolda" (Tristrams saga ok Ísöndar)? Tadeusz Boy-Żeleński ocenił, że "legenda Tristana i Izoldy jest najpiękniejszym, najgłębszym poematem miłości, jaki ludzkość kiedykolwiek wydała". Czy to pisane pomniki mowy polskiej nie zostały całkowicie wytrzebione przez kościół łaciński, uznający nasz język za "pogański", w którym - inaczej, jak w kościele wschodnim, aż do zmian wymuszonych w kościele rzymskim przez Reformację, zabronione było publikowanie biblii i ksiąg liturgicznych w języku polskim?

Można przypuszczać, że wejście do Polski w pierwszych dekadach XIII wieku zakonu Dominikanów przyczyniło się do ostatecznego zniszczenia pozostałych wówczas jeszcze po słowiańskich zakonach benedyktyńskich i cysterskich pomników języka polskiego. Zakon ten w swojej misji przewodniej został powołany do zwalczania "herezji", jaką stało się dla kościoła rzymskiego chrześcijaństwo w obrządku wschodnim. To temu zakonowi papież Grzegorz IX powierzył urząd inkwizycji. Konwent ten, w odróżnieniu od dotychczasowych, porzucił krzewienie wszelkich innych nauk poza teologią i ewangelizacją według kanonów łacińskich. Statut Dominikanów z AD 1228 zakazywał wręcz zakonnikom "poznawać nauki świeckie oraz te zwane wyzwolonymi, ... a skupiać się przez młodych i starszych na studiowaniu tylko ksiąg teologicznych" (Seculares scientias non addiscant, nec etiam artes quas liberales vocant, ... sed tantum libros theologicos tam juvenes quam alii legant).

Tak to Polska objęta "cywilizacją łacińską" w znacznym stopniu pozbawiona została w XII i XIII wieku możliwości rozwoju kulturowego i naukowego, a zwłaszcza we własnym języku. Z punktu widzenia języka polskiego musimy ze smutkiem skonstatować, że dla naszej mowy ojczystej czasy do XIII wieku należy traktować jako okres przedhistoryczny, tonący w mroku pradziejów. Jest to o tyle niepowetowana strata dla polskiej nauki, że w odróżnieniu od historii kraju, której okres przedhistoryczny coraz lepiej naświetlają kolejne odkrycia archeologiczne,  w historii języka polskiego - dyskryminowanego i prześladowanego od końca XI wieku, czyli niemal od początków polskiej państwowości, nie możemy za bardzo liczyć na przyszłe odkrycia w rodzaju ruskich gramot i latopisów, bowiem w odróżnieniu od Polski język narodowy na Rusi miał wsparcie kościoła ortodoksyjnego, był językiem liturgii i kazań. Oto wyryty na ścianie w Soborze Mądrości Bożej w Kijowie, datowany na około 1030 rok, napis (Graffiti № 723) w języku starocerkiewno-słowiańskim: "Pomóź [Boże] Twojemu słudze Piotrowi" (Поможи рабoу cвоємoу Петровви), za: Aleks Liaszenko, Quora.
 

Dopiero ponad pięć wieków po Villardzie, can you imagine ? - to jest pod koniec XVIII wieku, o ironio! - tuż przed nadciągającą klęską zaborów, w polskiej nauce i urzędach zaczęto powszechnie zastępować łacinę językiem polskim. "Należy się podziw pierwszym autorom prac z fizyki, matematyki, ekonomii, chemii, którzy kuli polską terminologię i przyzwyczajali styl gawędy do ścisłości i dokładności jasno określonych pojęć - a także trzeba podziwiać bezimiennych gryzipiórków, którzy suszyli sobie głowy nad sformułowaniem ustaw, dekretów, rozporządzeń i zwyczajnych pism kancelaryjnych" (Jan Parandowski  - "Alchemia słowa", 1986).

I czyż to nie paradoks, że nie wcześniej, jak pod zaborami, bo w 1871 roku, ukazała się we Lwowie po raz pierwszy drukiem najstarsza polska biblia, Biblia Królowej Zofii? Jej wydawca, Antoni Małecki, pisał we wstępie: "Przekład pisma św., którego pozostałe szczątki po czterech z górą wiekach zaniedbania i poniewierki wyprowadzamy wreszcie z ukrycia i oddajemy jako jeden z najdawniejszych pomników starożytnej polszczyzny ..." [podkreślenia moje]. I znowu polska Wikipedia, korzystając z naukowej bibliografii, nie uznała za stosowne wspomnieć w profilu biograficznym tego zasłużonego profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Lwowskiego, jego bodajże największego osiągnięcia życiowego - wydania drukiem najstarszej polskiej biblii i uratowania w ten sposób przed późniejszą zagładą treści jej oryginału. Czyż to nie dalszy ciąg  "ukrycia" i "poniewierki", jaką wobec tego jednego z najcenniejszych pomników języka polskiego stosują nasi historycy?

W "Dziejach języka polskiego" historyk literatury polskiej Aleksander Brückner nie mógł w 1906 roku nie skonstatować, że "Dzieje języka polskiego, t. j. dzieje jego przekazane na piśmie, zaczynają się późno, pó­źniej, niż u któregokolwiek innego ze znaczniejszych języków europejskich. Źródła jego pisane sączą się dopiero od końca czternastego wieku ...". Wspomniany już Julian Krzyżanowski ubolewa, że "przez trzy wieki swego historycznego istnienia duchowa kultura polska tonie w mrokach, wykazuje całkowity marazm, leży odłogiem", nie zastanawiając się głębiej nad faktem w Europie wyjątkowym, że tak liczne wówczas w Polsce klasztory benedyktyńskie i cysterskie, będące na Zachodzie pionierami kultury naukowej i literackiej, u nas nie pozostawiły po sobie praktycznie żadnych dzieł pisanych.

Rodzi się pytanie: czy nie tworzyły tych dzieł - bo "nie było rozkazu", czy też nie zachowały się bo zostały zniszczone? Zdaniem J. Krzyżanowskiego "nie było rozkazu", bowiem "dwaj pierwsi władcy Polski, Mieszko i Chrobry, podobnie jak najbliżsi ich potomkowie, zbyt byli zajęci sprawami przebudowy i rozbudowy państwa, by móc zająć się literaturą ...". Czyż jednak nie przesadzamy, przypisując władcom, nawet średniowiecznym, wpływ na wewnętrzne życie i twórczość zakonów, a tym bardziej osobiste "zajmowanie się literaturą", gdy sami byli często półanalfabetami (pierwszym wykształconym polskim władcą był Mieszko II Lambert)?

Tezie o potrzebie znaczącej, czy też stymulującej roli władców w rozwoju twórczości literackiej we wczesnośredniowiecznych zakonach przeczy następujący przykład. Otfrid, mnich klasztoru benedyktyńskiego w Weissenburgu  (Alzacja, chociaż niektórzy nasi historycy mylą go z klasztorem Weißenburg w Bawarii) stworzył w AD 868 poemat biblijny "Evangelienbuch", tłumacząc z łaciny na język starofrankoński część Ewangelii, dedykowany królowi Ludwikowi II Niemieckiemu. Uczynił to, jak sam przyznał, za namową jego klasztornych "czcigodnych braci" (dignis fratribus) i "szlachetnej damy Judyty" (venerandæ matronæ Iudith), którzy uznali, że język narodowy nie powinien być tylko do użytku świeckiego. 

Argumentowali przy tym słusznie, że łacina była językiem ojczystym "pogańskich poetów, jak Wirgiliusz, Lukan i Owidiusz" (gentilium vates, ut Virgilius, Lucanus, Ovidius). W swoim łacińskim komentarzu do tłumaczenia poeta napisał: "Napisałem więc, popartą prośbą ich modlitwy, część Ewangelii ułożonej w języku frankońskim, dorzucając czasami refleksje świątobliwe i moralne ... a oczarowani słodyczą Ewangelii w ich własnym języku, mogliby odwrócić się od pieśni próżnej treści." (Scripsi namque eorum precum suffultus juvamine Evangeliorum partem Francisce compositam, interdum spiritalia moraliaque verba permiscens ... et in Evangeliorum propria lingua occupati dulcedine, sonum inutilium rerum noverint declinare). Czy polscy zakonnicy benedyktyńscy nie mogli odczuwać podobnie? Nie mieć i nie realizować podobnych potrzeb?

W całej, łacińskiej treści Księgi Henrykowskiej, której właściwa nazwa łacińska brzmi "Liber fundationis claustri Sancte Marie Virginis in Henrichow" ("Księga założycielska klasztoru Świętej Marii Panny w Henrykowie") uderza przypadkowość tego najstarszego, zachowanego w literaturze od około 1270 roku staropolskiego zdania: "Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai" (Daj, ać ja pobruszę, a ty wypoczywaj"). Dlaczego właśnie ono miałoby być tak ważne, aby jakiś piszący je mnich zdecydował się odstąpić od żelaznej reguły tekstu łacińskiego? Nie wyjaśnia tego drobny kontekst nawiązujący do śląskiej wsi klasztornej Brukalice i związek tej nazwy ze słowem brusać/bruszać - mleć na żarnach). Można sądzić, że tylko dlatego, że ten krótki tekst polski wplątany, schowany w całej księdze łacińskiej, uniknął oka kościelnego cenzora i w ten sposób ocalał dla nas jako najstarsze zapisane zdanie w języku polskim. Oto z boku kopia strony tego dokumentu z zakreślonym przeze mnie polskim zdaniem.

W "Rocznikach" Jana Długosza z drugiej połowy XV wieku zachowały się jeszcze dwa zdania po polsku, jakie według kronikarza zostały wypowiedziane jeszcze wcześniej, bo w Bitwie pod Legnicą w 1241 roku. W trakcie bitwy jeden z Tatarów krzyknął do rycerzy księcia opolskiego Mieszka II Otyłego (zwanego także jako Mieczysław): "Byegaycze, byegaycze!", czyli w staropolskim "bieżajcie" - uciekajcie. Okrzyk ten, uznany jako ostrzeżenie pochodzące od polskiego woja, wywołał wśród śląskiego oddziału popłoch, wskutek czego książę Mieczysław wraz ze swym oddziałem uciekł z pola bitwy. Kronikarz przytoczył jeszcze jedno zdanie, wypowiedziane w trakcie bitwy przez księcia Henryka Pobożnego (nota bene, fundatora klasztoru w Henrykowie, który zginął w tej bitwie): "Gorze zą nam stalo!", w dzisiejszej pisowni: "Gorze się nam stało!", czyli "spadło na nas wielkie nieszczęście!". Można przypuszczać, że kronikarz zaczerpnął te zdania z jakiejś aktualnej czasom bitwy, a nieznanej nam dzisiaj kroniki. Byłby to więc o dwa, trzy dziesięciolecia starszy pomnik języka polskiego, niż zdania z Księgi Henrykowskiej.

Przytoczmy tutaj przykład, jak "cywilizacja łacińska" tępiła Słowian, w tym także tych, poddanych już pierwszej chrystianizacji, przeprowadzanej na Morawach i Czechach w II połowie IX wieku przez Cyryla i Metodego. Żyjący w tym czasie Notker Balbulus, mnich z opactwa St.Gallen, błogosławiony kościoła katolickiego, barwnie opisywał najazdy wojsk cesarza Karola Otyłego na Połabian, Czechów i Awarów: "Że tak było, udowodnię przez czyny jednego z moich sąsiadów... Podążając za cesarzem kosił Czechów, Wieletów i Awarów jak trawę na łące i nadziewał ich na włócznie jak ptaki. Kiedy powrócił do domu zwycięski, a leniwi [którym nie chciało wyprawiać się na Słowian - mój przypis] spytali, jak sobie radził w kraju Wendów, z pogardą i złością odpowiedział: «Dajcie mi spokój z tymi kijankami. Nabijałem ich po siedmiu, ośmiu albo dziewięciu naraz na moją włócznię; przeszyci nią coś tam bełkotali»" (Quod etiam ita esse, ex unius conprovincialium meorum facto probabo. ... Is itaque, cum in comitatu caesaris Bemanos Wilzos et Avaros in morem prati secaret et in avicularum modum de hastili suspenderet. Domum victor reversus et a torpentibus interrogatus, qualiter ei in regione Winidum complaceret, illos dedignatus hos indignatus, aiebat: Quid mihi ranunculi illi ? Septem vel octo vel certe novem de illis, hasta mea perforatos et quid nescio murmurantes, huc illucque portare solebam). Czyż nie była to IX-wieczna zapowiedź rodzącej się dwa wieki później epoki wypraw krzyżowych i w ślad za nią epiki rycerskiej (chansons de geste), chwalącej czyny chrześcijańskich rycerzy w gromieniu plemion pogańskich, lub uznawanych za pogańskie?

W kontekście trwającej już wtedy od dwóch wieków coraz brutalniejszej walki kościoła rzymskiego z kościołem wschodnim, walki nie tylko słowem, ale i mieczem, uwieńczonej przez wspomnianego w artykule "Zacierane tradycje bizantyjskie" papieża Grzegorza IX wprowadzeniem inkwizycji, kary śmierci za herezje, cenzury i paleniem nieprawych ksiąg - do których należały księgi liturgiczne w języku starosłowiańskim, czyż można się dziwić, że kościelny cenzor mógł przeoczyć to jedno niełacińskie zdanie, przemycone w Księdze Henrykowskiej? To słynne zdanie z całą pewnością nie było pierwsze, jakie po polsku zostało wpisane do ksiąg. Jego wyjątkowość potwierdza, że cała polska literatura je poprzedzająca, traktująca nie o mniej ważnym młynarzu, ale o  ważniejszej religii chrześcijańskiej, została nie przypadkowo, ale celowo zniszczona, z uwagi na jej związek nie z liturgią łacińską, ale ze słowiańską, czyli prawosławną.

Pomimo wyraźnej awersji polskich historyków i wypierania się wspólnego kiedyś języka i kultury "braci w Chrystusie", w niektórych kościołach katolickich eksponowany jest ortodoksyjny krzyż patriarchalny. Do prawosławnych  "braci w Chrystusie" zwracał się w Rzymie papież Benedykt XVI w 2013 roku, w przemówieniu do członków Wspólnej Międzynarodowej Komisji ds. Dialogu Teologicznego między Kościołem Katolickim a Wschodnimi Kościołami Prawosławnymi.

Oto przykład z bazyliki archikatedralnej św. Jakuba w Szczecinie gdzie umieszczono go w prezbiterium, u wezgłowia biskupiego tronu (katedry), jako część herbu arcybiskupiego. Ciekawe, że w katolickiej heraldyce kościelnej pozostał nie tylko ortodoksyjny krzyż, ale dla sznurów zwisających po obu stronach herbu biskupiego dawna, "przemycona" starosłowiańska nazwa "chwostów", czyli po rosyjsku, największego spadkobiercy języka starosłowiańskiego -"ogonów". 

Równie interesującym jest fakt, że z tej samej etymologii wywodzi się nazwa biskupiego chwosta, czyli ogona, w języku niderlandzkim, pisana w nim jako "kwast". Jako słowo obcego pochodzenia słowo "kwast" używane było w XIX wieku (i zapewne wcześniej) w mowie polskiej w rozumieniu "kutas, czyli frendzla" ("M. Arcta Słowniczek wyrazów obcych", Warszawa 1899). W tym ostatnim znaczeniu istnieje w językach duńskim i szwedzkim jako "kvast", w staronordyckim "*kvǫstr", co wskazywałoby na pokrewieństwo semantyczne ze starosłowiańskim "chwostem" (*xvostъ), być może wywodzące się z okresu wikińsko-wareskiego na Rusi i w Polsce, albo jeszcze głębsze, ze  wspólnego języka praindoeuropejskiego. W języku szwedzkim "kvast" to także miotła, dawniej wyrabiana z włosia ogona końskiego. Gwiazdka (*) przed wyrazem oznacza, iż słowo to zostalo zrekonstruowane przez językoznawców, jako prawdopodobne.

Przy tej okazji warto wspomnieć o imieniu Chościsko, które nosił według Galla Anonima, ojciec Piasta - założyciela pierwszej dynastii władców Polski. Imię to wywodzi się prawdopodobnie od chwosta, czyli ogona, a także miotły. Imieniem tym obdarzano mężczyzn o długich włosach, mogło to być więc raczej przezwisko, niż faktyczne imię męskie.

O możliwym pochodzeniu od chwosta, czyli ogona, nazwy miasta Zawichost wspominałem w artykule "Kujawy w Państwie Gnieźnieńskim": Zawichost nad Wisłą został we wczesnym średniowieczu zbudowany przez nadciągających ze wschodu Lędzian (Lachów), w strategicznym miejscu spłycenia rzeki, dogodnym na przeprawy przez nią. Nazwa miasta może pochodzić od podwijania podczas pokonywania brodu koniom ogonów: "zawij chwost", czyli podciągnij ogon. Za czasów Bolesława Chrobrego miał tam istnieć kościół pod wezwaniem św. Maurycego, pierwszego ustanowionego w Bizancjum, świętego Murzyna, o którym wspominam w artykule "Sztuka romańska to coś więcej niż łacińska".


Oto powyżej XVII-wieczny widok na Wisłę od strony Zawichostu (Oppidum Sawjgost). Jest to, wykonana w dniu 12 kwietnia 1657 roku rycina, obrazująca "szwedzki potop", nawałnicę wojsk króla Karola Gustawa, przeprawiających się przez bród odnogi Wisły (Brachium Vistulae) i dalej mostem łodziowym, w kierunku wschodnim. Obecna na ilustracji jest w nurcie rzeki wyspa z ruinami zamku oraz, bliżej miasta, łata rzeczna, umożliwiająca przejście na wyspę pprzez płytką odnogę rzeki. Widać, że mimo wiosennego spiętrzenia wód obydwa brody Wisły można było przebyć konno suchą nogą lub pieszo, po pas w wodzie. Dzisiaj już tych wyniesień w nurcie Wisły nie ma. Rycina pochodzi z książki Samuela Pufendorfa "De rebus a Carolo Sveciae Rege, gestis commentariorum libri septem, Caroli Gustavi Svecorum, Gothorum et Vandalorum", 1696.

W kościele św. Jakuba w Szczecinie na białym marmurze wycyzelowano listę "waszych chrześcijańskich biskupów" (vobis episcopi vobiscum christiani), ograniczoną do katolickich, czyli "naszych" biskupów, a pomijającą ewangelickich biskupów Pomorza, historycznych gospodarzy tej katedry, przecież także christiani, czyli chrześcijańskich "braci w Chrystusie". A przecież, jeżeli oprzemy się nie na dogmatach, ale na historii Kościoła, widzimy że nie daje ona prawa do uznania z góry i z zasady biskupów katolickich jako "bardziej chrześcijańskich", aniżeli biskupów ortodoksyjnych czy też protestanckich.

Jeszcze w AD 1577 na synodzie w Piotrkowie z udziałem prymasa Polski Jakuba Uchańskiego, któremu przewodniczył nuncjusz rzymski Vincent Laureo, czując szerzącego się w Europie reformatorskiego ducha rewolty w Kościele, zobowiązano biskupów między innymi do większego udziału we wspieraniu szpitali i przytułków dla ubogich oraz zabroniono księżom ingerencji w treść testamentów umierających wiernych, jeżeli ci nie przepisywali majątku na rzecz Kościoła. Efekt tych zarządzeń nie był chyba wielki, skoro na kolejnym synodzie w tym mieście w 1589 roku pierwsza decyzja była następująca: "Na wstępie synod nawołuje i upomina biskupów ordynariuszy, aby niezwłocznie naprawili dotychczasowe zaniedbanie się i wprowadzili w życie wszystkie zbawienne postanowienia synodu prowincjonalnego poprzedniego (1577), jak również wszystkich synodów dawniejszych".

Oto z prawej strony pochodząca z połowy XVI wieku, późnogotycka rzeźba biskupa, prawdopodobnie Ottona z Bambergu, apostoła Pomorza, albo być może Erazma von Manteuffela, oficjalnie ostatniego przed Reformacją katolickiego biskupa Pomorza. Wywodzący się ze starego pomorskiego rodu rycerskiego Kleszczów Henning Aleksander von Kleist umieścił tą rzeźbę w wybudowanym przez siebie kościele w Radaczu, siedzibie rodu co najmniej od przełomu XIV/XV wieku. Zabytek znajduje się w ekspozycji Muzeum Regionalnego w Szczecinku. Warto dodać, że kościół w Radaczu słynął z ambony  zbudowanej w 1744 lub 1747 roku ze sprowadzonych przez tego szlachcica ze Śląska  paneli ozdobnych z trzech karet króla Jana III Sobieskiego. W wydawanym przez Gesellschaft für pommersche Geschichte, Altertumskunde und Kunst (Towarzystwo Pomorskiej Historii Archeologii i Sztuki) periodyku "Neue Pommersche Provinzialblätter" (poprzednika dzisiejszych "Baltische Studien") z 1827 roku, historyk Ludwig Giesebrecht, który osobiście badał ambonę i dokumenty parafialne stwierdził, że na tylnej ścianie jednego z paneli znajdował się napis: "Currus Triumphalis Joannis Sobiesky Regis Polonorum". W języku łacińskim spotykana jest transkrypcja nazwiska "Sobiesky", jak na przykład w wydanej w AD 1685 książce C. Vander Linde "Vita & res gestae Joannis Sobiesky III. Poloniae regis".

Konsekwencją Reformacji były nie tylko zmiany w samym Kościele, ale wzbudzony w Europie impuls dla rozwoju piśmiennictwa i literatury, szczególnie w językach narodowych. Na Pomorzu odżyło wśród ludności słowiańskiej poczucie identyfikacji z własnym językiem. Wspomniany w artykule "Słowiańskie klasztory benedyktyńskie" kaszubscy pastorowie Szymon Krofey i Michał Mostnik, przy wsparciu finansowym książąt pomorskich, tłumaczyli literaturę religijną na "sławięski język". 

Tym historykom, którzy kręcą nosem na zgermanizowanie się książąt pomorskich, a nawet nie uznają ich za spadkobierców pomorskiej Słowiańszczyzny przypomnijmy, że ostatnia księżna z rodu Gryfitów, Anna de Croy, była fundatorką kościoła w Smołdzinie, kierowanie którym powierzono pastorowi Michałowi Mostnikowi, autorowi sponsorowanych przez tą księżnę modlitewników i śpiewników w języku słowińskim. Na ilustracji portret Anny de Croy, obraz olejny z epitafium księżniczki w kościele zamkowym w Słupsku (źródło: Wikipedia).

Szczeciński pastor Jan Kogler przesłał w 1565 roku luterańskiemu teologowi Pawłowi Eberowi rękopis tłumaczenia katechizmu Lutra na "język ruski", prosząc tego wpływowego reformatora o wydrukowanie 300 książek tego przekładu. Językiem "ruskim", "sławięskim", "wendyjskim" czy "wandalskim" był oczywiście język pomorski, a nie polski, ani rosyjski. Miał on wiele wspólnego z zaginionym już w czasach nowożytnych językiem starosłowiańskim, zapewne z coraz większą domieszką germanizmów, ale najbardziej zbliżonym do ówczesnego języka rosyjskiego, a jeszcze bardziej do dawnego staroruskiego. W jednym ze swoich listów Paul Eber wspomina mieszkającego w Wittenberdze Pomorzanina, pastora Albanusa, który niechętnie używa wśród Łużyczan z Saksonii  "swojego języka pomorskiego" (seiner Pommerischen Sprache).

Ośmielona docierającymi do Polski prądami reformacyjnymi szlachta na sejmiku w Środzie Wielkopolskiej w dniu 14 listopada 1534 roku po raz pierwszy w Polsce zażądała drukowania ("bicia") książek w języku polskim: "Item prosiemy, aby nam księża nie bronili imprymować po polsku historyj, kronik, praw naszych i też jinszych rzeczy, a zwłaszcza o Biblją. Albowiem też każą sobie bić rzeczy rozmajite, a czemuż też nam nic nie mają bić naszym językiem. Tu też nam wielka krzywda się widzi od księżej. Albowiem kożdy język ma swym językiem pisma, a nam księża każą głupiemi być" [podkreślenia moje].

Jednakże biskup Stanisław Hozjusz,  jeden z głównych przedstawicieli polskiej Kontrreformacji, nie miał wątpliwości, że język narodowy w kościele katolickim jest takim samym grzechem, jak picie wina przez osoby świeckie, czy ożenek przez osoby duchowne. Dał temu wyraz w swojej książce z AD 1553 "Rozmowa o tym, godzi li się laikom kielicha, księżej żon dopuścić i służbę Bożą językiem przyrodzonym odprawować", czyli w dzisiejszym języku "Rozmowa o tym, czy godzi się osobom świeckim używać kielicha, żony do księży dopuścić, a mszę w języku ojczystym odprawiać". Oczywiste, że jego odpowiedź była po trzykroć NIE. W 2006 roku wznowiono w Polsce starania o jego beatyfikację, które trwają z przerwami niemal od jego śmierci w 1579 roku.

Historycy nie wykazują zainteresowania zbiorami średniowiecznych mszałów, jakie się w Polsce, zwłaszcza w formie rękopisów, ostały.  Czy "brak czytelnych śladów" obrządku staropolskiego, czyli wschodniego w Polsce - jak twierdzą niektórzy znawcy, nie wynika po części z widocznej niechęci naszych historyków do analizowania wszystkich, dostępnych nawet w kraju, źródeł historycznych?

Mszały te, czyli księgi liturgiczne zawierające instrukcje oraz teksty kazań, modlitw i pieśni dla celebracji mszy świętej w ciągu całego roku, z pewnością zawierają wiele śladów rytu staropolskiego w liturgii tamtych czasów. Dziwny jest fakt, że nie tylko nie ma w Polsce żadnego ogólnego opracowania na ten temat, ale nie jest znany nawet stan inwentarzowy średniowiecznych mszałów (powstałych do czasów Soboru Trydenckiego). Najmłodszym z nich z okresu przed ustaleniem standartu rzymskiego w AD 1570, a jednocześnie najstarszym wydanym w Polsce, to jest w Krakowie, (na pergaminie) mszałem w formie drukowanej, jest Mszał Wrocławski (Missale Vratislaviense) z AD 1505 (jego jedna ze stron na zdjęciu obok, z egzemplarza w Książnicy Cieszyńskiej). Starszym egzemplarzem tego mszału jest wydrukowany w AD 1499 w Moguncji, od 1506 należący do kościoła św. Marii w Głogowie, a obecnie w zbiorach Uniwersytetu Walijskiego. Najstarszym w ogóle mszałem polskim w formie drukowanej jest Mszał Poznański, wydany w Strasburgu w AD 1481.

Rzućmy jeszcze okiem na te same dwie strony Mszału Wrocławskiego z książek wydanych w dwóch różnych oficynach: z lewej strony wydanej przez Jana Hallera w AD 1505 w Krakowie (egzemplarz z Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu), a z prawej strony - wspomniany egzemplarz wydany przez Petera Schöffera w AD 1499 w Moguncji.


Być może najstarszym, dotąd niezauważonym i niezbadanym zabytkiem pisma języka Słowian zachodnich jest słowo "strzała" (*strâla), zawarte w starosaksońskim zaklęciu magicznym Pro nessia (Contra vermes), spisanym w IX wieku i przechowywanym w Österreichische Nationalbibliothek w Wiedniu (Codex 751, foliał 188v): "Wyjdź glizdo z twoimi dziewięcioma małymi glizdami, ze szpiku do kości, z kości do ciała, z ciała do skóry, ze skóry na tą strzałę! Panie, niech tak będzie!" [w oryginale: "Gang ût, nesso, mid nigun nessiklînon, ût fan demo marge an that bên, fan themo bene an that flêsg, ût fan themo flêsge an thia hûd, ût fan thera hud an thesa strala! Drothin, uuerthe sô!"]. Z podobnego okresu pochodzą tak zwane Zaklęcia Merseburskie z X wieku, w tym wikińskie (nordyckie z epoki Wikingów) zaklęcie służące do wyleczenia zwichniętej nogi konia.

To magiczne, pogańskie zaklęcie wymawiane zapewne było podczas próby uzdrawiania poprzez nacięcie skóry i upuszczanie krwi na grot strzały. Strzała z krwią z  zarazkami była następnie wystrzeliwana w kierunku lasu, który zamieszkiwały złe duchy, nasyłające na ludzi glizdy, nicienie - sprawcy chorób. Zbieżny z tym zaklęciem jest sens inskrypcji runicznej na datowanym na przełom XII/XIII wieku kijku z Lödöse, w szwedzkiej prowincji Götaland, w następującym, czytelnym fragmencie: "Rzadka krwi, wypłyń, wypłyń z … ! Krwi, wypłyń, wypłyń z … !", o czym donosi Vigdis na bardzo interesującym blogu SKANDIS.

Jak podaje Encyklopedia PWN - "Czasowniki 'kląć, kląć się' pochodzą od tego samego słowa, jeszcze prasłowiańskiego *klęti, klьnǫ - ‘rzucać klątwę; przysięgać; mówić słowa, które mają mieć moc sprawczą’. Starosłowiański pomnik tego słowa zawarty jest w tekście wspomnianej Płyty z Baški (chorw. Bašćanska ploča): "... da iže to poreče klъni i Bo(g) i ..." (... a kto temu zaprzecza, niech go przeklnie i Bóg i ...). 

Starosłowiańskie słowo *strâla mogło wmieszać się w język starodolnogermański w interakcji kulturowej pomiędzy sąsiadującymi Saksonami i Słowianami połabskimi. Widoczne jest w dzisiejszych wariantach językowych: strieła (rosyjski, serbski, bułgarski), striła (ukraiński), strijela (chorwacki), strela (słowacki), strėlė (litewski).

Przytoczone germańskie zaklęcie z wplecioną w nie zapewne słowiańską "strzałą", w swej formie przesłania i szyku zbliżone jest do słowiańskiego życzenia (czyli zamawiania) przeciw oparzeniom, jakie przetrwało jeszcze do XIX wieku wśród nadbałtyckich Słowińców: "Ogniu, ty nie musisz parzyć, nie musisz puchnąć, ale możesz się goić. Odejdź, nie przychodź. Niebo ma modre krańce, a śmierć ma zimną rękę. Tą ręką ja pociągam po palącym oparzeniu" [Józef Łęgowski: "Słowińcy i szczątki ich języka", w "Lud" 1899].

Jeden z dwóch głównych grodów (obok grodu Gana, dzisiaj Hof-Stauchitz)  połabskiego plemienia Delemintów (Głomaczy), wymienionych po raz pierwszy pod rokiem 805, a więc w okresie spisania zaklęcia Pro nessia, nosił nazwę Strela. Bronił on strategicznie dogodnego brodu przez środkową Łabę, w drodze z Wielkopolski i Śląska do Merseburga i Bambergu i dalej do Bawarii. Zatrzymywali się w nim wielokrotnie m.in. królowie Niemiec Henryk Ptasznik i Henryk II oraz Bolesław Chrobry. Thietmar nazywał go Strela civitas i Striela urbs. Dzisiaj miasto to, posiadające w herbie strzałę, nazywa się Strehla.

Także dzisiejszy Stralsund (Strelasund) to toponim słowiańsko-nordycki. Gród o tej nazwie powstał w X wieku na miejscu słowiańskiej osady zwanej Stralowe (Strzałowe). Saxo Grammaticus w swojej kronice kilkukrotnie wymienia pobliską wyspę (Strela insula). Strzała do dziś jest godłem w herbie tego miasta. Strelasund to także nazwa cieśniny, oddzielającej wyspę Rugię od lądu stałego. Określenie to składa się z dwóch wyrazów: pomorsko-połabskiego słowa "strela" (strzała) i staronordyckiego słowa "sund", oznaczającego właśnie cieśninę. Toponim ten jest zabytkiem językowym, wskazującym na pokojowe współzamieszkiwanie Pomorza we wczesnym średniowieczu przez Słowian i Normanów.  Na wydanej w 1552 roku przez Sebastiana Münstera w Bazylei mapie "Pomerania XIIII Nova Tabula" Strelasund jest nazwany po prostu Sundt. Słowo "strzała" zachowało się także w nazwisku mieszkańca Wolina z XII wieku. W manuskrypcie z AD 1235 "Codex Oldenburgensis Justitiae Lubecensis" pod rokiem 1158 jest wzmianka, ze przybył wtedy do rady miasta Lubeka pewien Cord Strale z Winety (Wolina).

W Nadrenii znajduje się miasto o nazwie Straelen, wymienione w dokumencie łacińskim z AD 1063 jako Strala, zapewne w znaczeniu strzała, na co wskazywałaby wizerunek strzały w XV-wiecznym herbie miasta. Z położonego 140 km na wschód od Straelen miasta Soest, pochodzi intrygująca informacja o możliwej szerszej i trwalszej obecności Słowian w tym regionie, co można wywnioskować z poniższego fragmentu książki, o której zaraz powiem.


Autorem, wydanej w Kolonii w 1656 roku książki "Annales circulis Westphalici hoc est opus chronologicum et historicum rerum omnium sub hoc circulo gestarum"  jest Hermann Fley-Stangefol (1575-1655). Pochodził ze starego, mieszczańskiego rodu w Schwerte (50 km od Soest), o silnych tradycjach katolickich (przy których pozostał po Reformacji). Był wikarym kościoła św. Wiktora w Schwerte, później rektorem Uniwersytetu Kolońskiego. W pracy naukowej poświęcił się studiowaniu historii rodzinnej Westfalii. Jego najbardziej znane dzieło to wydane w AD 1640 czterotomowe "Annales Circuli Westphalici".

Przytoczmy fragment jego dzieła, zakreślony w czerwonej ramce: "Praefato Monasterio Paradiso, in obsidione Susatensi, anno 1447 hostes, quod notabile admodum est, omnimodo pepercerunt. Villae in Druchgelte ad Moenam fl. ex piorum oblationibus, huic novello Monasterio simul obuenere. Vbi in peruetusto templo, quod etiamnum supcrest, extitit olim simulachrum Triglae deae, tria habens capita, ad quam gentilitas, in summis necessitatibus opem imploratura, confugere solebat. Est que credible, ab eadem imagine, hunc pagum nomen suum mutuasse. Statua haec anno 1583 in bello Truksesiano, omnino periit".

Można tą treść przetłumaczyć na polski następująco: "Wspomniany wyżej klasztor Paradiso, wart jest wielkiej uwagi, ponieważ został oszczędzony przez wroga podczas oblężenia Soest w 1447 roku. Mniej więcej w tym samym czasie, dzięki pobożnemu darowi, gospodarstwa miasteczka Drüchgelte nad rzeką Möhne zostały przeniesione pod własność tego nowego klasztoru. Tam w starożytnej świątyni, która wciąż istnieje [Drüggelter Kapelle], stał posąg bogini Trigla, który miał trzy głowy, do których zwykle biegali poganie w czasach największej potrzeby, prosząc o pomoc. Można sądzić, że to z tego posągu wioska wywodzi swoją nazwę. Pomnik ten został zniszczony w 1583 roku podczas Wojny Kolońskiej [wojna między katolikami i protestantami w latach 1583-1588]".

Czyż nie chodzi tutaj o słowiańskiego bożka Trygława? W przytoczonym cytacie historyk podkreśla, że "należy absolutnie odnotować" (notabile admodum est), iż położona na południowych obrzeżach miasta Soest, kaplica uniknęła zniszczenia, jakby dziwnym trafem, podczas oblężenia w AD 1447. 

Tym "wrogiem" (hostes) była, przybyła z Saksonii i Turyngii, 12-tysięczna armia, atakująca miasto w trakcie pięcioletniej wojny, tak zwanej wojny o Soest (Soester Fehde). W armii tej znajdowało się niewątpliwie tysiące żołnierzy słowiańskiego, łużyckiego pochodzenia, co prawdopodobnie zaważyło na uratowaniu posągu Trygława i samej kaplicy.

Językoznawca i etnograf z Pomorza, Franz Adalbert Kuhn, w książce "Sagen, Gebräuche und Märchen aus Westphalen", Leipzig 1859 tak m.in. pisze o kaplicy w Drüggelte: "Według legendy kaplica ta była kiedyś pogańską świątynią. Ludzie w Druchelte powiadają także, że przez jedno z bardzo wąskich okien słońce wpuszcza swoje promienie do wewnątrz tylko na dzień św. Jana", a więc w dzień poprzedzający starosłowiańskie, pogańskie święto Kupały.

Po zniszczeniu figury Trygława w Drüggelter Kapelle w AD 1583, jeszcze dzisiaj - jak widać na fotografii powyżej (foto: Herbert Seufert), na narożnikach głowicy (jeden narożnik niewidoczny) jednej z kolumn (zachodnia), zachowane jest wyobrażenie trzech ludzkich głów i jednej baraniej. Dla sceptyków, wątpiących iż rzeczywiście głowica tej kolumny przedstawia trzy głowy, oto poniżej jeszcze jedna fotografia to uwidaczniająca, jednakże już bez baraniej głowy, znajdującej się na przeciwległym narożniku (źródło: RuhrGeschter.de). Są tam jednakże dwie dalsze kolumny (spośród dwunastu), przedstawiające na kapitelach więcej głów ludzkich, albo raczej twarzy (z uwagi na płytszą rzeźbę). Współczesna literatura historyczna w Niemczech wiąże tę "pogańską świątynię" nie ze słowiańską, ale z germańską, a nawet z grecką tradycją.


Dodajmy, że z twarzy tych, będących w tej kaplicy kiedyś "w towarzystwie" Trygława, dwie zwrócone są na północny i południowy wschód - czyli skąd przyszli, a  jedna na północny zachód, czyli dokąd przyszli. Baran "patrzy" w kierunku południowo-zachodnim. W średniowieczu baran - zwierzę uparte i bojowe, uznawany był za uosobienia zła, a nawet diabla, w przeciwieństwie do spokojnej, spolegliwej i zdolnej do poświęcenia owcy. Z drugiej strony, barany w średniowiecznej kulturze uznawane były jako symbole płodności, a więc przedstawiały widoki na liczne trzody zwierząt hodowlanych, jak i dobre zbiory z pól.

Czy można szukać bliższych lub dalszych analogii kulturowych wizerunku barana z kaplicy Drüggelter z innym zabytkiem - w formie zapinki z brązu, z sylwetką dwóch walczących baranów lub kozłów, pochodzący z duńskiego Tissø i datowany na VIII wiek (źródło: "Odin Thor Freyja Skandinavische Kulturplätze des 1. Jahrhunderts und das Frankreich", 2017)?


Ta romańska XII-wieczna kaplica jest rotundą, zbudowaną na planie centralnym, czyli na planie greckiego (bizantyjskiego) krzyża - niezmiernie rzadka budowla z tego okresu w Europie zachodniej (poza Skandynawią), a typowa dla słowiańskiej Europy środkowej. Piszę o tym w artykułach "Zagadka bornholmskich rotund", "Słowiańskie klasztory benedyktyńskie" i "Zacierane tradycje bizantyjskie". Oto ta kaplica (źródło: Möhnesee Drüggelter Kapelle, rycina z połowy XIX wieku).


Wracając jeszcze do słowiańskiej "strzały", pamiętajmy, że w językach germańskich "strzała" ma zupełnie inny źródłosłów: w staroniemieckim "pheil" (obecnie Pfeil), w szwedzkim i duńskim "pil", islandzkim "pila", niderlandzkim "pyl" - wszystkie pochodzące od łacińskiego "pilus", a ono od greckiego "bolis" ("belos"). W wojsku rzymskim "Primus pilus" (pierwsza włócznia) był starszym centurionem legionu rzymskiego.

Jest dzisiaj w językach germańskich słowo "promień (promieniować)", pisane w niemieckim jako "Strahl (strahlen)", w szwedzkim "stråle", duńskim "straale", islandzkim "striali", które we wczesnym średniowieczu w dawnych tych językach oznaczało "strzałę": "stråle" w staroszwedzkim, "strala" w staroniemieckim, "straela"  w anglosaksońskim. Zachowanie starosłowiańskiego słowa *strâla we współczesnych językach słowiańskich przemawiałoby za przejściowym - w okresie średniowiecza i rozpowszechnienia się wówczas w Europie techniki łuczniczej od Wschodu, zapożyczeniem tego słowa przez ludy zachodnioeuropejskie od Słowian, aniżeli odwrotnie. Sprawa do głębszego zbadania.

Nawiasem mówiąc, kiedy we wczesnym średniowieczu zaczęły powstawać, najpierw w klasztorach, potem na dworach i w szkołach zbiory książek, samo słowo "biblioteka" zostało przeniesione do języka polskiego, tak jak i do większości języków europejskich, z bizantyjskiej strefy kulturowej. Powstało z połączenia słów składnica (gr. thèke) i książka (gr. biblion). Łacińskiego pochodzenia polskie słowo libraryja (łac. liber - książka), przetrwało tylko we Francji i Anglii, a nie ostało się nawet we Włoszech. Wśród Słowian południowych zachowała się stara, słowiańska forma językowa pod nazwą książnica, przywracana ostatnio także do języka polskiego.

09 października 2016

Przedpiastowska Polska w handlu ze Wschodem

Kontynuując z artykułu "Zabytki obrządku wschodniego w polskim Kościele" temat opisu Polski przez XII-wiecznego geografa al-Idrisiego dodajmy, że opracował on mapę znanego mu świata Tabula Rogeriana, która nie obejmuje Półwyspu Skandynawskiego, a Kraków zaznaczony jest bliżej Danii niż Gniezno, Wrocław natomiast jest bardziej na południe niż Kraków (fragment mapy poniżej). Oznacza to, że im bardziej na północ Europy, tym mniej dokładnymi informacjami dysponował ten geograf i kronikarz. Fakt taki potwierdzałby, że do czasów al-Idrisiego to nie arabscy lub żydowscy kupcy - jak spekulują niektórzy historycy, ale przede wszystkim Wikingowie  prowadzili handel w naszej części Europy.

Biorąc pod uwagę stwierdzoną na podstawie badań paleoekologicznych koncentrację uprawy ziemi w X-XII wieku wokół centralnych ośrodków władzy Piastów, za stołeczne w tym okresie można uznać następujące miasta: Łęczyca, Poznań, Gniezno, Kruszwica, Kalisz, Kałdus, Płock, Kraków, Wiślica i Sandomierz.


Al-Idrisi pisze o Polsce w sposób następujący: "ten kraj (Polska) kwitnący i ludny, otoczony jest ze wszystkich stron górami, które oddzielają go od Czech, Saksonii i Rosji". Polska to Bilad Balunia (czyli Polonia), Gniezno - Genasia, Kraków - Akrakal, Wrocław - Masala (mapa zorientowana południem do góry). Inne miasta w kierunku południowym: Nitra - Neitram, Bratysława - Buzana, Székesfehérvár (najstarsza stolica Węgier) - Belgraba (Belehrad, czyli Białogard - chociaż nie można wykluczyć, że chodzi o dzisiejszy Belgrad). Węgry (Bilad Ankaria, czyli Hungaria) i Czechy (Bilad Buamia, czyli Bohemia) rozmieszczone zostały bardzo niedokładnie.
 
We francuskim tłumaczeniu dzieła al-Idrisiego "Nuzhat al-muštāq fi ʿḫtirāq al-āfāq Géographie d'Édrisi" z 1840 roku fragment dotyczący Polski  zawiera kilka zdań których, o ile się nie mylę, brakuje w polskich tłumaczeniach:  "Polska jest krajem godnym uwagi ze względu na ilość uczonych, których skupia. Przybywa tutaj ze wszystkich stron wielu Greków, miłośników nauk" (tom 2, str. 380). I dalej: "Co sie tyczy Polski (Buluniia), kraju nauki i uczonych greckich, jest on urodzajnym, z przepływającymi wodami, pokryty miastami i wsiami." (tom 2, str. 389). W oficjalnej polskiej wersji ten fragment brzmi następująco: "Co się tyczy ziemi B(u)luniia, która jest krajem wiedzy i mędrców rumijskich (ar-Rum), wspomnieliśmy ją już poprzednio. Jest to kraj o pięknej ziemi, urodzajny, obfitujący w źródła i w rzeki, o ciągnących się bez przerwy prowincjach i dużych miastach, bogaty we wsie i domostwa.

Nie wiadomo, które z tych dwóch tłumaczeń jest bliższe oryginałowi arabskiemu. Rzuca się w oczy bardzo dwuznaczna interpretacja przez naszych historyków arabskiego "ar-Rūm" - ich zdaniem oznaczającego "Rzymian, czyli Chrześcijan", podczas gdy ówcześni Muzułmanie tak określali Bizantyjczyków, Greków i wyznawców prawosławia, a w żaden sposób mieszkańców Italii z okresu po upadku Cesarstwa Rzymskiego w AD 476. Bizantyjczycy sami siebie nazywali Rhomanoi. Ar-Rūm to tytuł trzydziestego rozdziału (sury) Koranu, nawiązującego do przegranej w AD 613 bitwy Bizantyjczyków z Persami. Tymi Grekami w Polsce u al-Idrisiego byli potomkowie wikińskich wyznawców prawosławia, czyli Rusini, tak jak pół wieku wcześniej nazwał Adam z Bremy Waregów mieszkających w Wolinie wespół ze Słowianami. Podał on w swoim  "Gesta Hammaburgensis ecclesiae pontificum", że żegluga pomiędzy Wolinem i "greckim" Nowogrodem zajmuje 14 dni.

Nowogród w epoce wikińskiej (a także później, w czasach hanzeatyckich), tak jak Birka, Hedeby, Kijów i Praga, stanowił jeden z centrów handlowych, pośredniczących w wymianie towarów między Europą i Wschodem. Głównymi zaś ośrodkami na granicy Europy i Azji, do których docierali handlowcy z Orientu był Konstantynopol, stolica wschodnich chrześcijan i Bułgar nad Wołgą, stolica islamskich Bułgarów. Oto poniżej mapa głównych szlaków handlowych na początku drugiego tysiąclecia w strefie skandynawsko-bizantyjskiej. Proszę zwrócić uwagę na leżący między Kijowem i Krakowem  Czerwień, o którym tutaj będę jeszcze mówił.


Więzy handlowe Nowogrodu z południowo-zachodnimi wybrzeżami Bałtyku, a więc germanizowanymi ziemiami Obotrytów i Pomorzan, a także ze Skandynawią (Gotami), nie zostały jednakże przerwane po zakończeniu epoki Wikingów i trwały, zanim w połowie XIII wieku powstała Hanza. Te rozległe w czasie i w przestrzeni związki kulturowe pomiędzy wschodnią Słowiańszczyzną a Połabiem i Pomorzem miały zapewne swój wpływ na powstanie "dawnej współrzędności rozwojowej języków ruskich z grupą pomorsko-połabską" (językoznawca Tadeusz Lehr-Spławiński).

Podobną do nazwy jednej z rusko-wareskich stolic, jak wspomniano w artykule "Bizantyjskie źródła kultu maryjnego, musiał usłyszeć kronikarz al-Idrisi wobec polańskiej Łęczycy, określając ją w swojej kronice jako N(u)grada, czyli Nowygród.

Zauważmy, że wspomniane wyżej u al-Idrisiego pomniki językowe - węgierski Belgraba-Belehrad oraz polski Nugrada, wskazują na fakt powstania już w tym czasie elementów języka czeskiego i polskiego, a także w językach południowosłowiańskich, w formie tak zwanej przestawki (metatezy), czyli zmiany kolejności sąsiadujących ze sobą głosek. Zmiany te nastąpiły dopiero po politycznym wyodrębnieniu się tych państw i rozpoczętym procesie wykształcania się języków narodowych. Tego rodzaju proces nie nastąpił nigdy w języku starosłowiańskim i pozostał do dzisiaj w językach wschodniosłowiańskich, a także w języku połabskim i pomorskim. 

Oto przykłady tamtych zmian we współczesnych językach - polskim, czeskim i rosyjskim, w porównaniu z językiem prasłowiańskim: gród - brzeg - słoma - mleko; hrad - břeh - sláma - mléko; gorod - bereg - soloma - moloko; *gordъ - *bergъ - *salma - *melko.

Również na Pomorzu, tak jak i u Słowian wschodnich, polskie słowo z przestawką - gród, zachowało starosłowiańską formę gardNowogard, nazwany w AD 1268 jako Nogart castrum, gdzie zachował się starosłowiański rdzeń -gardъ/-gordъ. Podobnie, w poddanej silnym wpływom kulturowym ruskich Waregów, strefie pomorsko-połabskiej powstały i zachowały się toponimy z formą -gard: Gard, Gardziec, Gardno, Białogard, Białogarda, Stargard, Starogard,  podobnie jak nazwany przez Waregów Holmgård (Nowogród) i o podobnej nazwie (Holmegaard), współczesny toponim jednej z gmin w Danii. Inne, przykładowe nazwy w językach skandynawskich (w tym przypadku, w szwedzkim) z rdzeniem -gård: bondgård (gospodarstwo rolne), fasangård (bażanciarnia), fruktträdgård (sad), herrgård (dwór szlachecki), hundgård (psiarnia), kyrkogård (cmentarz), trädgård (ogród). 

Pomorsko-połabski rdzeń -gart (-gard), jeżeli nie wykształcił się od staronordyckiego -garðr, na oznaczenie terenu ogrodzonego, będącego czyjąś własnością, to pod tym wpływem zachował - inaczej niż w Polsce, a tak jak u Słowian wschodnich, starosłowiańską formę gard.

W spisanym w 1189 roku w języku starorosyjskim dokumencie (tak zwana gramota), będącym wstępem do zawartej umowy handlowej jest następujący tekst: "Ja książę Jarosław Wołodimiricz, naradziłem się z posadnikiem Miroszką, z tysiackim Jakubem oraz ze wszystkimi Nowogrodzianami i potwierdziliśmy posłowi Arbudowi stary pokój z niemieckim synami, z Gotami i ze wszystkimi językami łacińskimi. W tym celu wysłałem mojego posła Grigoja" ("Deutsch-russische Handelsverträge des Mittelalters", Leopold Karl Goetz 1916). Tysiacki (tysiącznik) to w starej Rusi tytuł pierwotnie oznaczający dowódcę wojskowego, a później nadzorcę sądowego albo handlowego, wybieranego na wiecach (sejmikach) przez bojarów (arystokrację). Jak doskonale pod względem strategicznym i transportowym Waregowie wybrali pod koniec X wieku lokalizację Nowogrodu, niech zaświadczy poniższe zdjęcie (źródło: visitnovgorod.com).


Niemiecki kronikarz Adam Bremeński określił Kijów jako "najjaśniejszą ozdobę Grecji" ("clarissimum decus Greciae"). Rusinów od Słowian odróżniał także wspomniany w artykule "Parsęcianie przed powstaniem państwa pomorskiego", żyjący ponad wiek przed Adamem Bremeńskim arabski historyk i geograf al-Masudi, który nawiązując w swoim dziele "Łąki złota i kopalnie drogich kamieni" do Starego Testamentu wspomniał (oddzielając te plemiona), że współcześni mu Rusini, Bułgarzy i Słowianie według niektórych pochodzili od biblijnego Matuzalema (Mati'ishalekh).

Jaki cel przyświecał polskim historykom, aby w przekładzie dzieła al-Idrisiego usuwać prezentowaną przez niego obecność kultury rusko-bizantyjskiej w Polsce w I połowie XII wieku, a jednocześnie "pokrzepiać czytelnika", być może upiększając opisy Polski ponad te, które autor wyraził ? Jak widać z przykładów zabytków, świadczących o waresko-bizantyjskich wpływach kulturowych w Polsce, jakie zamieszczam w tym artykule, powstaje wrażenie, jakby polskim tłumaczeniem al-Idrisiego i swoimi nieraz zwodniczymi interpretacjami zabytków, historycy starali się zacierać ślady wpływów spoza naszej ulubionej "kultury łacińskiej".

Najbardziej cennym rodzajem zabytku, na podstawie którego można zidentyfikować obszary o największej intensywności prowadzonego handlu dalekosiężnego we wczesnym średniowieczu, są arabskie, srebrne dirhamy. Oto mapa Europy z naniesionymi skarbami, zawierającymi znaczne ilości dirhamów, z okresu IX i X wieku. Pochodzi ona z interesującej i nowatorskiej w polskiej historiografii pracy Marka Jankowiaka "Dirhams for Slaves. Investigating the Slavic Slave Trade in the Tenth Century", Oxford 2012. 
 

Graficzne przedstawienie, obejmujące łącznie około 48 tysięcy monet, nie jest dostatecznie czytelne, przykładowo bowiem, w przypadku największego zagęszczenia skarbów na Gotlandii, jest to liczba około 350 odkrytych skarbów z dirhamami. Największa koncentracja dirhamów z tego okresu, a więc po części, zanim jeszcze powstało państwo polskie, dotyczy Gotlandii, Pomorza Zachodniego i Wielkopolski. Czy to nie daje do myślenia? Proszę zwrócić uwagę na korelację rozmieszczenia dirhamów i przebiegu głównych szlaków handlowych Skandynawii z Orientem, z wyłączeniem należących do Cesarstwa Bizantyjskiego lub będącego pod ich wpływem Bałkanów. 
 
Chcąc rozwikłać zagadkę okoliczności powstania państwa polskiego nasi historycy nie przywiązują większej wagi do uwarunkowań gospodarczych, które w historii wszystkich państw determinowały i decydują do dziś o ich sile politycznej i militarnej, a skupiają się na dzieleniu włosa na czworo, czyli na jałowej dyspucie - czy państwo piastowskie powstało w drodze podboju (tak zwana "szkoła warszawsko-wrocławska"), czy też "po dobroci" (tak zwana "szkoła poznańska"), czyli w wyniku porozumienia społecznego pomiędzy elitą polańską, a miejscowymi plemionami. Jest to klasyczna "dyskusja akademicka", która ma "gonić króliczka", udowodnić erudycję jednej czy drugiej strony, a nie sięgnąć do istoty problemu. 
 
Jest to stworzony przez badaczy jeszcze jeden model czarno-biały, uzupełniający inne ulubione, akademickie dychotomie: autochtoniczna-allochtoniczna, słowiańska-normańska, słowiańska-germańska, rzymska/łacińska-barbarzyńska, zachodnia-wschodnia itd. W ten sposób "Akademia" dąży usilnie do zachowania "porządku" na pulpitach swoich biurek i katedr: albo coś idzie do lewej, albo do prawej szuflady. Pojawiające się teorie, hipotezy które nie dadzą się zakwalifikować do którejś z nich, bo "zostały już dawno temu obalone" - idą do kosza, dla tych badaczy nie mają wartości poznawczej. Przypomina to ważny kanon komunistycznej, a także dzisiaj globalistycznej ideologii - albo jesteś z nami, albo naszym wrogiem. Skłonność do "porządkowania ziemi" pozostała wśród wielkich elit światowych, a naukowcy zero-jedynkowi (nie tylko historycy) są ich narzędziem w realizacji "naprawiania świata". To tak na marginesie.
 
Jedno z powyższej mapy wynika jednoznacznie, że największa poza Skandynawią koncentracja zasobów srebra monetarnego w IX-X wieku miała miejsce na terenach dzisiejszej Polski, w dwóch wielkich skupiskach: na Pomorzu (Szczecin) i w Wielkopolsce (Gniezno). Czyż to nie z tych zasobów (o źródłach pochodzenia zgromadzonego pieniądza nasi historycy nie lubią roztrząsać, stąd nie doszli jeszcze do konsensusu, na czym Piastowie dorobili się takiego majątku) pierwsi władcy polańscy zdołali zbudować tak potężny gród jak Gniezno? (ilustracja poniżej: Muzeum Początków Państwa Polskiego, Gniezno).

 
Opisy Polski przez al-Idrisiego stoją w pewnym kontraście ze starszą o 20-30 lat informacją Galla Anonima, który po zmierzchu wikińskiego okresu pierwszych Piastów zakończonego kryzysem państwa w 1039 roku, pisał na początku XII wieku o następstwach tego kryzysu: "... kraj Polaków oddalony jest od szlaków wędrowców i mało komu znany poza tymi, którzy za handlem przejeżdżają na Ruś" ("... regio Polonorum ab itineribus peregrinorum est remota, et nisi transeuntibus in Russiam pro mercimonio paucis nota"). Można przypuszczać, że przekazany przez al-Idrisiego, późniejszy niż Galla, pozytywny obraz Polski, powstał w ostatnich dwóch dekadach panowania Bolesława Krzywoustego i w kilku latach po jego śmierci, w którym to okresie miała miejsce m.in. chrystianizacja Pomorza, rozwój zakonów, rozbudowa Łęczycy i Tumu.

Historycy na ogół pomijają stołeczną rolę Łęczycy/Tumu - "przeniesionej stolicy", jak ją określił Gall Anonim, pierwszego w Polsce państwowej ośrodka parlamentarnego - centrum wieców ludowych (colloquia generalia) i spotkań piastowskich książąt dzielnicowych. Prawdopodobnie na przełomie X/XI wieku powstał tam jeden z pierwszych, być może drugi po Międzyrzeczu, a pierwszy murowany, klasztor benedyktyński w Polsce. Pod posadzką dzisiejszej kolegiaty tumskiej, dokładnie w jej osi, znajdują się resztki fundamentów jednonawowego kościoła klasztornego, z absydą od strony wschodniej.

To w Łęczycy (być może już we wzniesionej bazylice romańskiej w Tumie) odbyły się jedne z pierwszych w Polsce synodów kościelnych z udziałem legata papieskiego, jak na przykład ten z AD 1188 uchwalający zbiórkę pieniędzy na trzecią krucjatę, czy ten z AD 1197, kiedy to kardynał Piotr z Kapui w imieniu papieża Innocentego III nakazał polskim księżom odprawić posiadane konkubiny, a małżeństwa laickie usankcjonować w kościele. Jeszcze za arcybiskupa gnieźnieńskiego Henryka Kietlicza (1199-1219), według niektórych źródeł (Adolphe Charles Peltier "Dictionnaire universel et complet des conciles", Paris 1846), "Księża, którzy w większości byli żonaci lub w konkubinacie, na mocy dekretu (biskupa Henryka) zostali zobligowani do złożenia przysięgi o porzuceniu swoich żon i konkubin".

Zastanawiający jest fakt, że al-Idrisi opisał szlak handlowy z Rusi prowadzący na zachód w kierunku Polski (według Tadeusza Lewickiego: Kijów - Uszomierz/Uszomyr - Peresopnica/Peresopnytsa - Łuck - Włodzimierz Wołyński), który urywa się na rzece Bug, podczas gdy wiadomo że Kijów utrzymywał ścisłe związki handlowe z Europą zachodnią już od czasów karolińskich. 
 
Badacze rosyjscy A. E. Leontiew i E. N. Nosow ("Восточноевропейские пути сообщения и торговые связи в конце VIII – X в.", 2012) widzą inny przebieg głównego szlaku komunikacyjnego z Kijowa, przez Kraków i Pragę, do Cesarstwa Karolińskiego (Regensburg - Moguncja). Oto fragment mapy opracowanej przez tych historyków, z głównymi grodami szlakami handlowymi środkowej i południowej Rusi w okresie IX-X wieku. 
 

Na powyższej mapie proponowany przez nich szlak handlowy z Kijowa na zachód wiódł w górę rzeki Dniepr, a następnie nurtem rzeki Prypeć, przez Turów - główny gród plemienia Dregowiczów, do Włodzimierza Wołyńskiego. Tam rozwidlał się na północny zachód, nurtem Bugu - przez Drohiczyn (Dorogocin, Dorogiczyn, Dorohiczyn) i dalej Wisłą - w kierunku Bałtyku, oraz na południowy zachód - przez Czerwień i Przemyśl do Krakowa. 

Zatrzymajmy się na chwilę przy Drohiczynie. Przez ten, założony na ziemiach Jaćwingów (prawdopodobnie przez Rusów - Waregów; później we władaniu książąt Wielkiego Księstwa Litewskiego) warowny gród nad stromym brzegiem Bugu, już od końca IX wieku wiodło odgałęzienie szlaku handlowego z Rusi Kijowskiej, przez Mazowsze do południowych brzegów Bałtyku, a dalej do Skandynawii. W Drohiczynie odkryto skarb 308 srebrnych dirhamów, prawie w całości pochodzących z mennic Bagdadu, z okresu panowania kalifatu Abbasydów. Inne monety w tym skarbie pochodziły z kalifatu Umajjadów (Al-Andalus, Półwysep Iberyjski) i kalifatu Idrysidów (Maroko). Te ostatnie monety wybito w latach 713-894. Najstarszy dirham, służący jako ozdobna zawieszka, pochodził z Iberii - Andaluzji, z roku 746-747. 

Dość ugruntowana wśród naszych historyków opinia, że za znajdowanymi w Polsce dirhamami stoją kupcy arabscy, którzy mieliby je osobiście na nasze ziemie dostarczyć, jest ona zupełnie nie poparta ani źródłami historycznymi, ani archeologicznymi. Źródła te wskazują raczej na Rusinów - Waregów, jako dysponentów tych skarbów. Już za czasów państwa piastowskiego przez Drohiczyn przepływać musiały ruskie wojska w kierunku Mazowsza. „Powieść minionych lat” pod rokiem 1047 zanotowała informację o następującej treści: „poszedł Jarosław na Mazowszan w łodziach”. Chodziło tutaj o pomoc wojskową księcia kijowskiego Jarosława Mądrego dla polskiego księcia Kazimierza Odnowiciela, w jego walce z mazowieckim władcą Miecławem. Dopiero od XVI wieku Drohiczyn znalazł się w granicach politycznych Korony Polskiej. 

U podnóża Góry Zamkowej w Drohiczynie odkryto w 1864 roku ponad osiem tysięcy plomb ołowianych. Podobne zabytki znajdowane są na byłych terenach Rusi Nowogrodzkiej (Nowogród WielkiHolmgård), Rusi Rostowsko-Suzdalskiej (grodzisko Dubna),  Rusi Kijowskiej (Kursk), a także w Grodach Czerwieńskich (Czermno). Datowane są one na okres między XI i XIII wiekiem. Plomby te spełniały funkcje, przystawianych na dokumentach handlowych i politycznych, uprawomocniających pieczęci. Pochodząca z czasów antycznych praktyka pieczętowania najbardziej rozwinęła się w Bizancjum, skąd rozprzestrzeniła się we wczesnośredniowiecznej Rusi. 

Ogromna ilość plomb - pieczęci we wczesnośredniowiecznym Drohiczynie wskazuje na wielką rolę tego grodu na dalekosiężnych szlakach handlowych pomiędzy Rusią i Polską, i dalej Europą zachodnią. Szlak ten był jeszcze aktywny w późniejszym średniowieczy, na co wskazuje, wystawiony w 1355 roku przez księciów litewskich Kiejstuta i Lubarta, dokument dający Toruniowi przywileje wolnego tranzytu przez Drohiczyn, w handlu tego miasta z Rusią: "Jeżeli którykolwiek kupiec z Torunia przyjdzie przez Brześć do Łucka, będzie bezpieczny, a kto pójdzie z Torunia z tym dokumentem przez Dorogicin, przez Melnik i przez Brzeście do Łucka handlować, ja, książę Kiejstut, nie będę go pojmował [aresztował]" (A koli kotoryj torgovec pojdet torgovat iz Torunja cerez Berestie do Lucska bezpecali budet, a kto poidet s seju gramotoju cerez Dorogicin [Drohiczyn] cez Melnik [Mielnik] i ceres Berestie [Brześć] do Licska [Łucka] torgovat is Torun, jz knjaz Kestutei [Kiejstut] ne velju ich zaimati). Oto rycina z 1872 roku (autor: Teodor Nakielski), przedstawiająca Górę Zamkową w Drohiczynie.


Powróćmy do szlaku prowadzącego przez Grody Czerwieńskie. Ten szlak handlowy kijowsko-krakowsko-prasko-regensburski wydaje się głównym, śródlądowym nurtem komunikacyjnym wczesnego średniowiecza, pomiędzy Wschodem, a Europą zachodnią. Stąd już w połowie IX wieku Geograf Bawarski identyfikował, odległe od niego, a włączone w ten handel plemiona Wiślan (Uuislane), Lędzian (Lendizi) i Bużan (Busani). 

Ciekawe, że między Lędzianami, zajmującymi Grody Czerwieńskie (według Geografa Bawarskiego w liczbie 98 osad), a pomorskimi plemionami Wolinian i Pyrzyczan, kronikarz ten - według historiografów, znał tylko jedno plemię w dzisiejszej Polsce centralnej - Goplan. W układzie równoleżnikowym natomiast - od górnego Bugu po górną i środkową Odrę, znał tych plemion aż dziewięć (Bużanie, Lędzianie, Wiślanie, Golęszyce, Opolanie, Ślężanie, Dziadoszanie, Bobrzanie i Mielczanie). Oznacza to, że w IX wieku szlak handlowy z Europy na Wschód wiódł przez południowe ziemie polskie, a główną wodną arterią handlową na ziemiach polskich była Odra. Północnym odgałęzieniem tego szlaku, rozchodzącym się właśnie w Grodach Czerwieńskich, były wiodące nad Bałtyk i dalej do Skandynawii, arterie wodne Bugu, Wisły, Noteci i dolnej Odry.

W istocie, z uwagi iż wiele nazw plemion w Geografie Bawarskim nie zostało przez historyków wyjaśnionych i umiejscowionych geograficznie, jest możliwe, że niektóre z nich dotyczą terenów Polski.

Pamiętajmy, że zamieszkujący w IX wieku tereny Grodów Czerwieńskich Lędzianie byli najpierw pod polityczną kontrolą Rusi, a później prawdopodobnie Wielkich Moraw, które to państwo sięgało na wschodzie rzek Bugu i Styru (w tak zwanym Dokumencie praskim - Ztir), a być może, przejściowo, obejmowało nawet, położony jeszcze bardziej na wschód - na ziemiach Białych Chorwatów, gród w Haliczu. 

Jak wielkie bogactwo, zostało zgromadzone w grodach zachodniej Rusi już w IX wieku, niech świadczy relacja odnotowana w kronice "Gesta Hungarorum", o poddaniu się grodu w Haliczu (nazwany tam jako Galicja) wojskom węgierskiego księcia Almosa około 890 roku, w trakcie pochodu Węgrów ze Wschodu do Panonii

"W czwartym tygodniu książę Almus przybył ze swoim ludem do Galicji i chciał tam odpocząć. Dowiedziawszy się o tym książę galicyjski, udał się bosymi stopami z całym swoim ludem na spotkanie księcia Almusa, niosąc różne prezenty. Otworzywszy bramy Galicji, przyjął księcia, jak gdyby był jego panem. Najpierw przyprowadził swego jedynego syna i wszystkich synów naczelników swego królestwa, ponad dziesięć wspaniałych bród, trzysta koni z siodłami i uzdami, trzy tysiące marek srebra, dwieście marek złota i bardzo szlachetne szaty, to są rzeczy, które dał zarówno księciu, jak i jego wojownikom" (Et in quarta ebdomada dux almus cum suis in galiciam uenit: et ibi requiei locum sibi et suis elegit. Hoc ducem galicie dux audiuisset, obuiam almo duci cum omnibus suis nudis pedibus uenit, et diuersa munera ad usum almi ducis presentauit, et aperta porta ciuitatis galicie quasi dominum suum proprium hospicio recepit, et unicum filium suum cum ceteris filiis primatum regni sui in obsidem dedit, et insuper x. farisios optimos, et ccc. equos cum sellis et frenis, et tria milia marcarum argenti, et cc. marcas auri, et uestes nobilissimas, tam duci quam omnibus etiam militibus suis condonauit).

Na marginesie, hydronim Styr nie wydaje sie być pochodzenia słowiańskiego. Wykazuje podobieństwo do nordyckiej (północno-germańskiej) nazwy rzeki Stör, która dotyczy dwóch rzek, położonych na dawnym pograniczu połabsko-jutlandzkim. Jedna to rzeka Stör - wypływająca z jeziora Szwerińskiego, jako dopływ Eldy (Elda), która wpada do Łaby. Drugim, tym samym hydronimem jest rzeka Stör, mająca swoje źródła przy zachodnich krańcach Wagrii - dawnych ziem słowiańskiego plemienia Wagrian, graniczącego od północy z dawnymi ziemiami skandynawskich Anglów. Rzeka ta jest prawym dopływem Łaby. Istnieje skandynawskie, męskie imię Styr, które w języku staronordyckim (styrr) oznacza „zamieszanie”, „hałas”, „zamęt”, „bitwę”. Inne nordyckie imię z członem Styr- to Styrbjörn, gdzie drugi człon -björn oznacza „niedźwiedzia”, a więc łącznie to „wzburzony niedźwiedź”. Styr- to człon bardzo proliferacyjny w skandynawskich, męskich imionach: Styrbjörn, Styreman, Styrfast, Styrger, Styrgerður, Styrk, Styrkar, Styrlaug, Styrløgh, Styrman, Styrmir, Styrr, Styrvast i inne. Czy więc można z góry wykluczyć, że nazwa wołyńskiej rzeki Styr nie ma nordyckiego pochodzenia?

Dopiero wiek później, przybyli ze wschodu Polanie, po drodze zintegrowani z Lędzianami, którzy z przenieśli się z nimi do dzisiejszej Wielkopolski i południowego Mazowsza, rozpoczął się proces budowania struktur państwowych i szerszej komunikacji ze światem zewnętrznym. Migracja Polan i Lędzian na zachód, od ich pierwotnych siedzib nad Dnieprem (Polanie) i górnym Dniestrem (Ledzianie) miała to same podłoże - ucieczka przed płaceniem trybutu na rzecz Chazarów (Polanie) Rusów-Waregów (Polanie i Lędzianie), o której mówią kroniki. Wschodnie tereny, zajmowane  wcześniej przez Lędzian, przejęli Wołynianie, którzy zintegrowali się z Bużanami.

Wspomniany w artykułach "Pomorze u progu świata wikińskiego" oraz "Emporia wikińskie wśród Słowian" Ibrahim ibn Jakub (al-Tartushi) pisał pod koniec X wieku: "Miasto Praga jest zbudowane z kamienia i kredy i jest największym miastem targowym ze wszystkich krajów (słowiańskich - przypis mój). Do niego przybywają z miasta Kraków Rusowie i Słowianie z towarami ...". Potwierdził w ten sposób istnienie szlaku handlowego Rusów z Kijowa przez Kraków do Pragi. Oto jak wyglądała sieć głównych szlaków handlowych w Europie środkowej w IX-X wieku, według Instytutu Archeologii Akademii Nauk Republiki Czeskiej (za Heritage Route). Widoczny na mapie jest zbieg dróg dalekosiężnych na wschód od Krakowa, na terenach Grodów Czerwieńskich, przy których zatrzymamy się trochę dłużej.

Informacja Galla wskazuje na zmianę w XII wieku nie tylko dominującego kierunku handlu (tym razem z zachodu na wschód, czyli odwrotnie niż jak w X wieku informował ibn Jakub), ale również na przejmowanie przez zachodnich Europejczyków po Wikingach gestii handlowej ze Wschodem. Drogi handlowe znad Morza Czarnego (Bizancjum) i dalszego Orientu rozdzielały się w Grodach Czerwieńskich w dwie strony: jedna przez Przemyśl w kierunku Wenecji i Rzymu; druga do Krakowa i dalej przez Pragę do Regensburga. Droga ta przy przekroczeniu Sanu miała swoje północne rozwidlenie, prowadzące nurtem Wisły do Truso (od początku XII wieku do Gdańska) i dalej przez Bałtyk, Flandrię i Ren w głąb państwa frankońskiego, aż do Moguncji (z równie dużym jak w Pradze targiem niewolników). Rozwijana w X/XI wieku intensywna wymiana handlowa Rusi z Cesarstwem Ottońskim uzupełniana była delegacjami poselskimi, kierowanymi przez książąt wareskich na dwór cesarski. Zachowały się w kronikach niemieckich z tego okresu informacje o poselstwach z lat 959, 973, 1040, 1042 i 1075.

Zatrzymajmy się na chwilę na dzisiejszym Czermnie, a w pierwotnie Czerwieniu - stolicy Grodów Czerwieńskich, które to ziemie w V-VI wieku prawdopodobnie zasiedlili Bużanie, a od IX-X wieku zajmowało plemię Lędzian, lub Lachów - jak ich nazywał w "Powieści minionych lat" kronikarz Nestor. Gród ten pod nazwą "Czerwień" w AD 981 zdobył kijowski książę Włodzimierz I, który przekształcił go w potężną warownię, a także w wielkie centrum handlu i produkcji, na szlaku z Kijowa przez Kraków do Europy zachodniej i Skandynawii. Z tą samą nazwą gród ten pojawił się w kronice Nestora jeszcze dwukrotnie pod rokiem 1097.

Należy sądzić, że nazwa tego grodu związana była z owadem, którego w późnym średniowieczu w Europie nazwano czerwcem polskim (łac. Coccus polonicus), a w Polsce czerwem, z którego to larw wyrabiany był bardzo poszukiwany w Europie czerwony barwnik do kolorowania tkanin z jedwabiu, wełny i lnu, dywanów oraz skór. Z owada tego otrzymywano barwnik czerwony o głębokim odcieniu, zwany karmazynem. Nazwa karmazyn pochodzi z języka perskiego arabskiego "qirmiz" (قرمز ) - po polsku szkarłat. Rdzeń tego słowa jest perski - "kirm", i oznacza robaka, owada. I tak, jak w dzisiejszym języku tureckim, arabski "kirmiz" oznacza właśnie czerwca - owada. Kirmizi to po turecku czerwony. O barwniku tym, jako jednym ze składników uważanych jako pomocnych w leczeniu trądu, wspomina Stary Testament (Księga Kapłańska rozdział 14, 4-7). Karmazyn był też polską barwą narodową, stosowany na chorągwiach Królestwa Polskiego, a być może już dużo wcześniej - za Piastów. Dodajmy na marginesie, że słowiańskie słowo "raj" jest zapożyczeniem z języka perskiego, od wyrazu "rā(i)" - co znaczy w tym języku bogactwo, majątek.

Wyrób barwnika z polskiego czerwca zapewne był znany wśród plemion wschodnio-słowiańskich, a handel tym towarem z jego wołyńskiej "kolebki" miał od wczesnego średniowiecza, długo przed utrwaleniem się państwa piastowskiego pod nazwą Polska.

Można  przypuszczać, że już w czasach antycznych (pierwsze wieki naszej ery) dzisiejsze tereny Polski południowo-wschodniej, wokół Grodów Czerwieńskich, dostarczały tego czerwonego barwnika, zwanego również koszenilą lub karminą, aż do Cesarstwa Rzymskiego. Wskazuje na to m.in. fakt, iż na tych ziemiach znajduje się aż 9 miejsc archeologicznych, czyli połowa ze znanych w całej Polsce, gdzie w odkryto skarby, zawierające ponad tysiąc sztuk monet rzymskich (powiaty Ostrowiec Świętokrzyski, Opatów, Tarnobrzeg, Mielec, Nisko, Krasnystaw, Tomaszów Lubelski). Tereny te różnią się od pozostałych w Polsce najwyższą historycznie koncentracją uprawy czerwca. Pozostałe tereny z wielkimi skarbami monet rzymskich (ponad 1000 sztuk) układały się w pasie handlu bursztynem z Cesarstwem Rzymskim - od Pomorza przez Wielkopolskę na południe Europy, oraz w pasie migracji plemion gockich - ze środkowego i wschodniego Pomorza, przez zachodnie Mazowsze na południowy wschód Europy.


Oto powyżej ilustracja jego naturalnego środowiska, dzisiejszego biotopu z terenów Grodów Czerwieńskich (foto: Z. Łagowski). Larwy tego owada żerują głównie na korzeniach czerwca trwałego (łac. Sclaranthus perennis), rosnącego na glebach piaskowych, lekkich i przewiewnych, o cienkiej warstwie próchnicy.

We wczesnym średniowieczu roślina ta, jak i ten gatunek owada ten był bardzo rozprzestrzeniony w środkowo-wschodniej Europie, zwłaszcza w Polsce, na Ukrainie, Białorusi i Litwie, a pasem na granicy lasów i stepów sięgał nawet Mongolii. Na zachód owad ten występował aż po Łabę, w pasie lessowym Saksonii i Łużyc oraz na słabo wykształconych, polodowcowych glebach sandrowych w Meklemburgii, na Pomorzu, a także w szwedzkiej Skandii, Uplandii i Gotlandii. Rzadkie występowanie czerwca polskiego w innych miejscach Europy (m.in. Anglia, okolice Paryża i Rzymu) wynika prawdopodobnie z prób jego przeniesienia w te rejony, już w czasach nowożytnych, dla celów handlowych.

Owad czerwca miał szczególnie dobre siedlisko ekologiczne dla swojego gatunku na wytworzonych z lessów ziemiach płowych Wołynia i Podola, w bezpośrednim otoczeniu Czermna, na wyniesieniu na zachód od rzeki Huczwy - od dawnego Czerwienia przez Perespę do wsi Dub - jest to toponim starosłowiański, oznaczający Dąb. Dla badających Czermno archeologów może być interesującym, że nazwa Perespa ma dawną, słowiańską etymologię, oznaczającą groblę, nasyp, wał (w takim znaczeniu podana pod rokiem 1136 w Latopisie Ipatiewskim, folio 331). W istocie, położona wzdłuż północnego brzegu rzeczki Sieniocha wieś Perespa, chroniona musiała być od południa wałem obronnym, jako częścią warowni Czerwienia.

Dzisiaj czerwiec polski, wbrew popularnym opiniom o jego powszechności, jest gatunkiem zagrożonym wyginięciem (Bożena Łagowska, Katarzyna Golan – Wstępna ocena stopnia zagrożenia Porphyrophora polonica (L.) (Hemiptera: Margarodidae) w Polsce i możliwości jego ochrony w świetle istniejących regulacji prawnych", Wiadomości Entomologiczne, 2006).

Z tego to źródła pochodzi poniższa mapa z zaznaczonymi miejscami występowania owada w Polsce w XX/XXI wieku. Z mojej strony naniosłem przetrwałe do dzisiaj nazwy miejscowości w głównych rejonach występowania czerwca polskiego, które moim zdaniem mają swój historyczny źródłosłów w produkcji czerwonego barwnika. Przykładowo, we wsi Owińska, pięć kilometrów na północ od zaznaczonej na mapie wsi Czerwonak w Wielkopolsce, położony był, założony w AD 1252, klasztor cysterek, znany w średnich wiekach jako centrum uprawy czerwca polskiego.

Hodowla czerwca polskiego od wczesnego średniowiecza rozprzestrzeniała się poza wspomniane terytoria Europy Wschodniej, dochodząc na zachodzie do ziem Połabian i Weletów, a także - zapewne dzięki handlowej penetracji wikińsko-wareskiej, na nadbałtyckie prowincje środkowej Szwecji.


Mimo wcześniejszych różnych hipotez co do etymologii nazw Czermna, Czerwienia i Grodów Czerwieńskich, dzisiaj wydaje się już dostatecznie uzasadniona teza, że nazwy te pochodzą od prasłowiańskiego słowa  *čŕvь, wymawianego dzisiaj "czerw" (poboczne *črm - czerm), a oznaczającego robaka, larwę owada. "Czerw" ma wspólne pochodzenie z języka praindoeuropejskiego razem ze słowem "krmi", który w później wykształconym z tego prajęzyka sanskrycie oznacza także robaka. Od konkretnego "czerwa", zwanego później czerwcem polskim, pochodzi w naszym języku nazwa koloru czerwieni i miesiąca czerwca, bowiem wówczas zbierane były z korzeni dojrzałe larwy, zalewane wrzątkiem (albo może wapnem), a następnie suszone.

Przywołajmy tutaj przykład z wczesnośredniowiecznej Słowiańszczyzny zachodniej, ścisłego związku semantycznego pomiędzy nazwą tego owada i nazwą barwy czerwonej. W wymarłym języku połabskim carw oznaczał ogólnie robaka (w tym, a może przede wszystkim - czerwca), natomiast cerwene oznaczało kolor czerwony, czerwień. We współczesnym czeskim 'czerwiec' - jako nazwa miesiąca (i okres zbierania larw czerwca) to červen.

Pozyskiwanie czerwonego barwnika z czerwca polskiego znane było w Europie od IX wieku, czym zajmowały się zwłaszcza zakony. Na terenach występowania tego owada ludność wsi klasztornych zobowiązana była do dostarczania określonych ilości larw, po czym na dzień św. Jana odbywała się z udziałem ludu religijna uroczystość, stąd ludność wiejska nazywała w Polsce i w Niemczech rodzaj czerwieni uzyskiwany z czerwca jako "krew św. Jana" (Johannisblut). Znalezionymi w dniu św. Jana czerwami ludzie smarowali własną odzież w mniemaniu, że "krew św. Jana" ochroni w ten sposób znalazcę przed chorobami i nieszczęściami (Johann G. Schmidt - "Die gestriegelte Rocken-philosophie oder aufrichtige Untersuchung derer von super-klugen Weibern hochgehaltenen Aberglauben", 1705).

W czasach antycznych i w średniowieczu pozyskiwanie dobrego, trwałego czerwonego barwnika było bardzo kosztowne i często jego handel kontrolowali sami władcy, a używanie do barwienia szat ograniczone było do najwyższych elit w państwie. Kolor czerwony uznany był w Bizancjum za kolor władzy królewskiej, przyjęty również wśród władców europejskich i kardynałów kościoła katolickiego (jako symbol przelanej krwi męczenników). Najlepszymi barwnikami czerwonymi w czasach antycznych w strefie śródziemnomorskiej był, znany już przez Fenicjan w Palestynie, kermes (łac. Kermes vermilio). Kermes jest nazwą tak starą jak czerw, bo pochodzącą od wspomnianego wyżej słowa "krmi". Owad o tej nazwie żyje na korze wiecznie zielonych dębów skalnych.  

Drugim z tych cennych, antycznych barwników był czerwiec armeński albo koszenilla armeńska (łac. Porphyrophora hamelii). To od produkowanego z tego owada barwnika przybrał swój przydomek cesarz bizantyjski Konstantyn VII Porfirogeneta, czyli "zrodzony w purpurze". Barwnik z koszenilli był też wykorzystywany (do czasów nowożytnych, gdy wynaleziono bardziej trwały składnik farb) przez niektórych artystów, na przykład przez Jakuba Tintoretto. Oto fragment jego obrazu "Bitwa pod Asolą".


Kiedy poznany został czerwiec polski, zwany też koszenilą polską - z uwagi na wyjątkową trwałość barwy, zdominował on szybko średniowieczny rynek ekskluzywnego czerwonego barwnika w Europie i na Bliskim Wschodzie (substytutem dla ubogich była czerwień uzyskiwana z korzenia marzany barwierskiej). Polskie kobiety wiejskie używały nieraz czerwca do barwienia policzków i szminkowania ust. Wśród muzułmanów barwnik ten stosowały czasem kobiety do malowania paznokci, a także mężczyźni do ubarwiania włosów.

Grody Czerwieńskie historycznie leżały na zachodnich rubieżach Wołynia, To na tych ziemiach urodził się około 958 roku, rusko-wareski książę Włodzimierz I (w staronordyckim - Valdamarr gamli). Według ostatnich hipotez, miejscem narodzin była, odległa od Czermna o 35 km,  dzisiejsza wieś Budziatycze na Ukrainie. Leży ona w pobliżu dawnego grodu i osady w Zimnem, którego początki sięgają VII wieku. Jest to jedno z najstarszych centrów osiedleńczych Słowian w ogóle, a plemienia Dulebów w szczególności. W Zimnem znajduje się monastyr Zaśnięcia Matki Bożej, którego początki sięgają XI wieku. 

Oto zabytki z dawnego Zimnego (według archeolooga Witolda W. Aulicha): 1-2 sprzączki, 3-4 nakładki, 5-6 bransolety, 7 - forma odlewnicza. Artefakty 1-6 wykonane z brązu i srebra, artefakt 7 - z kamienia. Wśród znalezisk tego miejsca osadniczego, zakwalifikowanego do kultury praskiej  (jej odnogi korczakowskiej), znaleziono żelazną broń, narzędzia, artykuły gospodarstwa domowego, biżuterię z brązu i srebra oraz bizantyjską monetę z VI wieku.

Kultura praska jednakże, jak ją kwalifikują archologowie, należąca do najstarszych kultur wiązanych ze Słowianami, wyróżnia się następującymi cechami: 1) charakterem osadnictwa - brakiem osad umocnionych; charakterystyczne są kwadratowe półziemianki z urządzeniem grzewczym w narożniku; 2) modelem gospodarki - dominacją rolnictwa, słabo rozwiniętego rzemiosła, niezdobioną ceramiką, 3) brak rozwiniętych kontaktów ze światem zewnętrznym - rzadkie współwystępowanie artefaktów z obcych kultur; 4) obrządek pogrzebowy - płaskie ciałopalne groby popielnicowe lub jamowe, ubogo wyposażone. W przypadku Zimnego, obok typowych dla Słowian kwadratowych półziemianek z paleniskiem w rogu, mamy do czynienia z miejscem z ziemno-drewnainymi konstrukcjami obronnymi, z wysoko przetworzonym rękodziełem o wysokich walorach artystycznych, a także z egzotycznymi artefaktami (srebrny denar bizantyjski). Fakty te świadczą o współegzystencji na tym obszarze Słowian i Waregów.

Można przypuszczać, że książę Włodzimierz I, kiedy zdobył w 981 roku ten gród w Czermnie - przez stare już kontakty Rusi z Bizancjum, znał zapewne wartość barwnika, jaki z czerwca wytwarzała okoliczna ludność. Rozbudował więc gród do olbrzymiej warowni, oraz utworzył podgrodzia, w których rozwinął produkcję barwnika i jego handel z Bizancjum i Europą zachodnią. To jemu i jego następcom, książętom halicko-wołyńskim, gród w Czerwieniu zawdzięczał potęgę militarną i handlową w okresie swojej największej świetności, której liczne spektakularne dowody z sukcesem odkrywane są przez archeologów lubelskich. Oto próba rekonstrukcji grodu i podgrodzia w Czerwieniu (źródło: Muzeum Zamojskie).


Jak wielki interes dla ruskich władców tych ziem musiał przynosić eksport czerwca do Orientu i na Zachód może w jakimś stopniu wskazać fakt, że cena czerwca kaktusowego (koszenilli meksykańskiej), który w połowie XVII wieku definitywnie wyparł z rynku czerwca polskiego (jest 10 razy wydajniejszy), wynosiła w Anglii na początku XIX wieku około pięciu funtów szterlingów za kilogram. Dla porównania wartości ówczesnego funta - w XVIII wieku sługa w angielskim domu zarabiał przeciętnie 3-5 funtów szterlingów rocznie, plus "wikt i opierunek" (D. George "London Life in the Eighteenth Century", 1925). Proporcje te mogły być porównywalne ze średniowieczną Polską, gdzie za  kilogram wysuszonej larwy czerwca szlachcic mógł utrzymać przez cały rok, w warunkach pracy półniewolniczej, jednego swego poddanego. W późnym średniowieczu Polska stała się głównym w Europie dostawcą czerwonego barwnika, zwanego popularnie "szkarłatnym ziarnem Polski", w nawiązaniu do Polski jako tradycyjnego eksportera zboża. Błędna jest podawana czasami informacja, jakoby aż do XVI wieku sądzono, że czerwiec polski jest pochodzenia roślinnego i że dopiero Marcin z Urzędowa "odkrył", że należy on do świata zwierząt. Wiejska ludność słowiańska "od zawsze" musiała brać czerwca nie za roślinę, skoro nazwała go od razu "czerw", czyli robak, larwa; tak samo jak średniowieczni chłopi w Niemczech określali go "Johannisblut", albo po prostu "Wurm" (robak, czerw, glista).

Nieznane są historyczne wielkości produkcji, eksportu i cen polskiego czerwca, tak jak z powodu wyjątkowo mizernej naszej historiografii gospodarczej, odzwierciedlającej słabość organizacji polskiej gospodarki i handlu, uboga jest dziś wiedza o kosztach i cenach w średniowiecznej Polsce. Nawet we Włoszech, gdzie barwnik z Polski był masowo używany, w znanych dokumentach nie jest odnotowane jego polskie pochodzenie. Moim zdaniem świadczy to o niedocieraniu polskich handlowców z bezpośrednią sprzedażą w poszczególnych krajach Europy, a powierzeniu handlu zagranicznego obcym pośrednikom, którzy w ten sposób ciągnęli największe zyski ze sprzedaży polskiego czerwca, a dla ochrony przed konkurencją zmieniali nazwę i ukrywali kraj pochodzenia tego barwnika. 

Wiemy, że w szczytowym XVII wieku państwo uzyskiwało z cła wywozowego na polskiego czerwca około 18 tysięcy talarów rocznie, co mogło stanowić około 3 procent łącznych dochodów królewskich (z dóbr koronnych, ze sprzedaży soli, z ceł itd.). W 1601 roku cło eksportowe na suszone owady czerwca wynosiło około jednego grosza za kilogram, stąd wartość cła w wysokości 18.000 talarów reprezentowałaby (gdyby dane te były weryfikowalne) roczny eksport czerwca polskiego w wysokości około 630 ton. Dla porównania, wielkość eksportu czerwca kaktusowego z Meksyku wynosiła na początku XIX wieku około 410 ton rocznie (dane według Aleksandra Humboldta, który odwiedzał Meksyk w latach 1803-1804). 

Nie wszyscy wiedzą, że wielkie koncerny od conajmniej kilkunastu lat przemycają (bo oficjalnie się tym nie chwalą) do kosmetyków, a nawet do żywności ... robaki. Larwy koszenili meksykańskiej znajdują się m.in. w napojach alkoholowych i bezalkoholowych, słodyczach i ciastach, produktach mięsnych, osłonkach wędliniarskich, czerwonych serach, osłonkach serów, przetworach owocowych, sosach, kisielach, jogurtach, lodach, marynatach. Przykładem przemycania koszenili - substancji szkodliwej dla zdrowia ludzkiego jest kisiel marki Winiary, należącej obecnie do koncernu Nestle. Reklama produktu "bez sztucznych barwników!" przykrywa fakt zastosowania naturalnego, ale niezdrowego barwnika z owada.

Niestety administracja państwowa dopuszcza ten szkodliwy dla zdrowia składnik pożywienia, oznaczony kodem E120 (kwas karminowy, karminy, ang. acid carmine), mimo że może on wywoływać silną reakcję alergiczną, katar sienny, pokrzywkę, atak astmy lub wstrząs anafilaktyczny, który może być przyczyną zgonu. Produkty zawierające koszenilę, powinny mieć wyraźne ostrzeżenie, a nie mają, o negatywnych skutkach ich spożywania, zwłaszcza przez osoby ze skłonnościami do alergii, przez astmatyków, małe dzieci i kobiety w ciąży. Niezbadane są skutki długotrwałego, w skali życia pokolenia, spożywania tych szkodliwych substancji - w kierunku ich rakotwórczości i  genotoksyczności. W dążeniu do powiększania swoich zysków koncerny międzynarodowe są najwyraźniej silniejsze dzisiaj, niż rządy krajów, których zadaniem jest chronić dobro własnego narodu.

Na silne powiązania nie tylko handlowe, ale i kulturowe pomiędzy Grodami Czerwieńskimi i Rusią świadczą licznie znajdowane na ziemiach tych grodów przęśliki wykonane z charakterystycznego, pirofyllitowego łupku owruckiego (Owrucz, Naddnieprze), jaki pojawił się w obrocie handlowym od połowy X wieku. Jeden z takich przęślików, znalezionych w Czermnie, zawiera wyryty na nim napis w cyrylicy: "Хотънь" (czyt. hot"n'), co może oznaczać imię męskie Хотен (Hoten) lub miłośnika, ochotnika, mistrza, albo też być nazwą starego grodu na Rusi Хотин (Chotin), w XVII-XVIII wieku będącego w granicach Królestwa Polskiego pod nazwą Chocim

Dodajmy, że znaleziska wczesnośredniowiecznych przęślików, wykonanych z cenionego - z uwagi na gładkość powierzchni przęślika, nie zahaczającej przędzy, naddnieprzańskiego łupku owruckiego, w liczbie około 800 sztuk, sięgają Wielkopolski (m.in. Poznań), Śląska (m.in. Wrocław), na Mazowszu (m.in. Płock) oraz Pomorza (m.in. Sanok). Znajdowane w Polsce wczesnośredniowieczne przęśliki pochodzenia wschodniego zdecydowanie dominują wśród ogółu przęślików kamiennych (Ewa Lisowska - "Wydobycie i dystrybucja surowców kamiennych we wczesnym średniowieczu na Dolnym Śląsku", 2013). Foto poniżej: Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej, 2016.


Wróćmy jeszcze do omawianego na początku artykułu sposobu korzystania z dokumentów źródłowych przez niektórych naszych badaczy. Jest jeszcze jeden przykład tłumaczenia, utrwalonego i powielanego wśród najbardziej uznanych polskich historyków w formie, która być może - dzisiaj bez przesądzania, jest niewystarczająco wierna z oryginałem, a być może nawet częściowo błędna. 
 
Chodzi tutaj o polski przekład fragmentów wspomnianego wyżej dzieła Al-Masudiego, wydanego drukiem, równolegle w języku arabskim i francuskim, w latach 1861-1878, które dokonał Gerard Labuda w książce "Fragmenty dziejów Słowiańszczyzny Zachodniej" z 1960 roku. Nasz badacz nie tłumaczył bezpośrednio z arabskiego oryginału, lecz z języka niemieckiego, z książki Joachima Marquardta "Osteuropäische und ostasiatische Streifzüge", 1903. Oprócz francuskiego i niemieckiego część dzieła Al-Masudiego przetłumaczona była z arabskiego na angielski ("Meadows of gold and mines of gems", 1841), jednakże bez interesujących nas fragmentów o Słowiańszczyźnie. W tej ostatniej kwestii istnieje zatem oryginał arabski oraz jego tłumaczenie na francuski i niemiecki, które to przekłady różnią się w niektórych miejscach w stopniu zasadniczym.

Przytoczmy jedną z tych różnic, nad którymi - jak dotąd, polscy historycy jeszcze się nie pochylili, a priori przyjmując tłumaczenie G. Labudy jako wierne z arabskim oryginałem. Nasz badacz, w oparciu o przekład niemiecki, tłumaczy: "Potem nastała niezgoda między ich narodami; rozluźniła się ich organizacja i poszczególne narody skupiły się w sobie; każdy naród powołał króla nad sobą według liczby ich królów, o których [wyżej] wspominaliśmy, z powodów, o których za długo byłoby rozprawiać".

Ten sam fragment, z oryginalnej publikacji z przekładem francuskim, można przetłumaczyć następująco: "Później nastąpił rozłam wśród tych ludów, ich prymitywna organizacja została unicestwiona. Wówczas to poszczególne rody utworzyły oddzielne zbiorowości, z których każda wybrała swego króla, o czym powiedzieliśmy wyżej. Wyszczególnienie tych wydarzeń trwałoby zbyt długo, tym bardziej że już o nich  opowiadaliśmy szeroko i częstokroć ze szczegółami w naszych Annałach historycznych i Historii średniowiecznej".

Widoczna, a nawet uderzająca jest różnica interpretacyjna tego fragmentu: czy zmiany w wewnętrznej organizacji ludów słowiańskich wzmocniły, czy też osłabiły procesy tworzenia się poszczególnych plemion (narodów). Przekład niemiecki sugeruje osłabienie ("ihre Organisation hörte auf"), podczas gdy francuski wskazuje na jej wzmocnienie, określając wcześniejszą ich organizację jako prymitywną ("leur organisation primitive fut détruite"). Nie trzeba chyba wyjaśniać, jak zgubna dla obiektywności badań w polskiej historiografii może być interpretacja dzieła Al-Masudiego nie w oparciu o tekst źródłowy, ale o przypadkowo (bo bez krytyki innych tłumaczeń) wybrany jeden z jego przekładów.


Przy okazji tego tematu, gdy archeolodzy wydobywają w polskiej ziemi wiele egzotycznych artefaktów, warto pokazać wschodnie krańce wczesnośredniowiecznego układu dróg handlowych, łączących Europę z Dalekim Wschodem. Oto powyżej mapa zbiegających się w Konstantynopolu, tak zwanych szlaków jedwabnych oraz głównych ośrodków produkcji azjatyckich towarów i surowców sprowadzanych do Europy (źródło: Silk Road Encyclopedia). Na pograniczu turkmeńsko - afgańskim leży prowincja Badachszan, która w owym okresie była praktycznie wyłącznym dostarczycielem do Europy poszukiwanego barwnika ultramaryny (lapis lazuli). Barwnik ten został m.in. wykorzystany w zdobieniu przedromańskiej kaplicy książęcej w Poznaniu, o czym wspominam w artykule "W poszukiwaniu świętego Graala".

Na jedwabnym szlaku, prowadzącym z Chin do Konstantynopola, przez Armenię i dzisiaj turecki Trabzon (Trapezunt), położony był, IX-wieczny, armeński klasztor Sewan Sevanavank (foto poniżej: kościół Świętych Apostołów  - z lewej strony i kościół Matki Bożej  - z prawej). Trapezunt został założony przez Greków już w VIII wieku przed naszą erą, jako ich centrum handlowe ze Wschodem. W ookresie bizantyjskim zamieszkany głównie przez prowadzących handel Greków i Ormian. To z Armenii, jak wspomniano wyżej, Cesarstwo Bizantyjskie sprowadzało barwnik do tkanin, czerwiec armeński. Zwróćmy uwagę na świątynie zbudowane na tak zwanym planie centralnym (krzyża greckiego), z ośmioboczną wieżą, który to styl architektoniczny przeniknął do wczesnośredniowiecznej Europy, w tym do Polski.


Zwróćmy jeszcze uwagę na charakterystyczny, dość wyraźny (z wyjątkiem Anglii w późnym okresie wikińskim) podział Europy w epoce Wikingów na dwie strefy handlowe: zachodnią - obejmującą tereny od Atlantyku po Łabę, oraz wschodnią - obejmującą Skandynawię i tereny słowiańskie od Łaby przez Morawy aż po Wołgę. 

O ile w tej pierwszej handel z udziałem pieniądza kruszcowego (srebrnego) odbywał się za pomocą bitych przez władców monet według ich wartości nominalnej, o tyle w strefie skandynawsko-słowiańskiej posługiwano się pieniądzem na wagę - srebrem w formie monet całych lub ciętych (tzw. siekańce), sztabek i biżuterii, ważonym początkowo za pomocą odważników ołowianych, a od końca IX wieku, znormalizowanych - wykonanych z żelaznego jądra w powłoce ze stopu brązu, o różnym kształcie, w tym tak zwanych kubooktaedrycznych (sześcian z obciętymi rogami), dwustożkowych i sferycznych (kulistych - z dwoma obciętymi przeciwległymi płaszczyznami).

O wyraźnym podziale Europy na dwie strefy handlowe: zachodnioeuropejską, posługującą się już od czasów karolińskich pieniądzem zdawkowym oraz kontrolowaną przez Wikingów strefę wschodnioeuropejską, używającą do końca XI wieku pieniądza wagowego, pisałem w artykule "Krzywe zwierciadło historyków". Pamiętajmy, że w czasach swego proroka Mahometa świat arabski nie używał pieniądza według wartości nominalnej monet, tak jak w Cesarstwie Bizantyjskim i w Persji, ale według wagi kruszcu zawartego w monetach.

Znormalizowane wagi składane, wykonane ze stopu mosiądzu, i odważniki do handlu wprowadzili Arabowie, skąd zestawy takie rozprzestrzeniły się na całą Europę wschodnią, gdzie handel kontrolowany był przez Wikingów. Niektórzy nasi badacze śpiesznie i szablonowo wnioskują, że skoro ten system wagowy powstał w świecie arabskim, to i na terenach polskich musieli go używać kupcy arabscy. Oto poniżej przedstawienie "arabsko-wikińskiej" składanej wagi szalkowej z XVI sceny na Drzwiach Gnieźnieńskich, wyobrażającej ważenie pieniądza przy transakcji wykupu zwłok św. Wojciecha od Prusów.


O słabej znajomości Europy środkowej wśród Arabów już wyżej mówiłem. Dodajmy jeszcze, że znaleziony w Bandlunde na Gotlandii zbiór około 150 odważników uznawany jest przez badaczy szwedzkich za identyczny z systemem wagowym, wprowadzonym w AD 696 w Bagdadzie przez kalifa Abd al-Malika. Nie znajdują oni jednak archeologicznych przesłanek do wniosku, że system ten wprowadzili w Skandynawii kupcy islamscy. Źródła historyczne dostarczają informacji tylko o dwóch wizytach podróżników arabskich (obydwaj przybyli z Hiszpanii) do Skandynawii w epoce Wikingów. Pierwsza miała miejsce w AD 845, kiedy arabski dyplomata z Iberii, al-Ghazal odnotowuje swój pobyt w kraju Majus, który badacze odczytują zwykle jako Skandynawię, chociaż niektórzy sądzą że chodzi tutaj o rządzoną przez Wikingów Irlandię. Drugą wizytę około AD 970 złożył (w Hedeby) wspomniany wyżej al-Tartushi. Bogate są natomiast opisy Wikingów spotykanych przez kupców arabskich we wschodniej Europie i na Bliskim Wschodzie. 

Jednakże to Wikingowie, a raczej Waregowie - ich ruski odłam, byli częstymi gośćmi na bazarach bliskowschodnich. Jak podaje "Mały słownik kultury dawnych Słowian" (1972), "według źródeł arabskich z połowy IX wieku Słowianie służyli m.in. jako tłumacze kupcom ruskim, przybywającym do Bagdadu". Oznaczało to, że wtedy jeszcze nie wszyscy, przybywający od strony Rusi Normanowie byli już zeslawizowanymi Waregami, a z drugiej strony, że Słowianie - tłumacze w Bagdadzie, byli już tam niewolnikami na usługach Arabów.

Odważniki kubooktaedryczne występują także w byłym emporium wikińskim w Truso, o którym wspominaliśmy w artykule "XI-wieczna geneza Gdańska". Na Pomorzu pojawiły się na początku IX wieku. Półtora wieku później dotarły w większej ilości wgłąb dzisiejszej Polski. Największą liczbę,  odważników kubooktaedrycznych, a więc tych najbardziej precyzyjnych, w całym świecie wikińskim odnaleziono dotychczas w Birce (149), Truso (142) i Hedeby (135). 

Znormalizowane wagi składane i odważniki znane są także między innymi ze Szczecina, Wrześnicy koło Sławna, z Gniezna, Giecza, Ostrowia Lednickiego, Ciepłego pod Gniewem nad Wisłą, Dziekanowic i Sowinek pod Poznaniem, z Bodzi pod Włocławkiem, z Radomia i ze Źlinic koło Opola. Michał Kara, archeolog specjalizujący się w badaniach okresu formowania się państwa Piastów, taką wyraził opinię:  "Pochodzące z ziem polskich wczesnośredniowieczne groby ze składanymi wagami szalkowymi, odkryte w Sowinkach oraz Ciepłem, nawiązują najbardziej pod względem obrządku oraz rytuału pogrzebowego do znalezisk skandynawskich z X wieku. Podobnie rzecz się przedstawia z obiektem E41 [wagą szalkową] z Bodzi ..." (z jego publikacji "Grób z wagą szalkową z wczesnośredniowiecznego cmentarzyska w Bodzi pod Włocławkiem","Archeologia Polski", 2013, tom LVIII). Oto tego rodzaju waga pochodząca ze Steinkjer, jednej z najsilniejszych baz wikińskich w Norwegii na początku XI wieku (źródło: News Network Archaeology).


Na odważniki do wagi typu bezmian natrafiono także w Truso. Chociaż wagę tą, zwaną w Rosji "bezmien" i całkiem podobnie w Szwecji - "besman", określa się czasami jako wagę rzymską, została ona wprowadzona pięć wieków przed naszą erą przez Greków. Popularna w Bizancjum i później w całej Rosji do końca XVIII wieku, kiedy z uwagi na jej niedokładność została w handlu publicznym prawnie zakazana.

O nigdy pozytywnie nie zweryfikowanym micie powstania Gdańska pod koniec X wieku pisałem już wcześniej ("XI-wieczna geneza Gdańska", "Puck na rzymskim szlaku Gotów", "Żywot św. Wojciecha powstał zapewne w Leodium", "Lotaryngia jednym ze źródeł polskiego chrześcijaństwa"). Według dostępnych danych historycznych i źródeł archeologicznych gród gdański został wzniesiony w II połowie XI wieku. Interesującym, a zapomnianym przez naszych historyków faktem, zbieżnym w czasie z powstaniem Gdańska, jest odkryty w 1909 roku, a w całości zaginiony w II wojnie światowej srebrny skarb z podgdańskiego Ujeściska. Dwa słowiańskie garnki zawierały 626 monet, 228 siekańców (ułamków monet) oraz 89 ozdób i srebrnych brył. Były to monety duńskie, angielskie, flandryjskie, węgierskie, czeskie, alzackie, denary fryzyjskie, saskie, bawarskie, w tym króla duńskiego Kanuta Wielkiego i cesarza Henryka III.

Naukowcy uznali, że skarb został złożony w ziemi około 1070 roku. Ujeścisko (niem. Wonneberg) oraz pobliska Zabornia (niem. Christinenhof) są archeologicznie potwierdzonymi skupiskami ludności słowiańskiej we wczesnym średniowieczu. Należy pamiętać, że pod koniec 1063 roku Bolesław Szczodry  spacyfikował wschodnich Pomorzan, którzy w roku 1060 na krótko wyzbyli się zależności od Polski. Skarb mógł zostać ukryty w obliczu owej napaści Polski na Pomorze wschodnie. Wypada zatem wziąć pod uwagę hipotezę, że słowiański zespół osadniczy Ujeścisko - Zabornia, był przed powstaniem Gdańska jednym z wikińsko - słowiańskich węzłów handlowych, położonych na szlaku pomiędzy wikińskimi portami w Truso i w Pucku.  Po ewentualnej decyzji Bolesława Szczodrego o budowie grodu i portu gdańskiego, mógł on stanowić zaplecze niezbędnej siły roboczej dla odległej tylko o pięć kilometrów wielkiej budowy. Wczesnośredniowieczne grody nie były nigdy bowiem budowane w pustce osadniczej, ale przeciwnie - w obrębie skupisk ludzkich, które zapewniały ich budowę i utrzymanie.

Odkrycia archeologiczne kilku skarbów we wczesnośredniowiecznej osadzie Trójca pod Zawichostem wskazują dość dobitnie na  wielką rolę Zawichostu na skrzyżowaniu szlaków handlowych: jednego, prowadzącego z wybrzeża Bałtyku przez państwo Piastów, Zawichost i Grody Czerwieńskie do Kijowa; drugiego, wiodącego z Pragi, przez Kraków, Zawichost, Brześć nad Bugiem, do Smoleńska i Nowogrodu. Zawichost został zbudowany przez osiedlonych na lewym brzegu Wisły Lędzian (Lachów), w strategicznym miejscu spłycenia rzeki, dogodnym na przeprawy przez nią. Nazwa grodu mogła pochodzić od zwyczaju podwijania podczas pokonywania brodu koniom ogonów: "zawij chwost", czyli podciągnij ogon. Być może jest to nazwa wywodząca się od jakiegoś lędziańskiego założyciela grodu o imieniu Zawigost (co znaczy zawołującego, zapraszającego gości).

Oto fragment jednego z dwóch skarbów spod Zawichostu, zawierający około 1880 srebrnych denarów, głównie XI-wiecznych (foto: Marek Florek).


Wśród skarbu odnaleziono kilkadziesiąt odważników żelaznych powlekanych brązem, które były używane w handlu w rejonie Morza Bałtyckiego i służyły do odważania srebra. Łączy się je z systemem miar i wag stosowanym w X i XI w. przez Wikingów. Odkryto tam m.in. denar Bolesława Szczodrego, również przęślik wykonany z łupku owruckiego (wołyńskiego). Jak zauważył dr Marek Florek, kierujący pracami archeologicznymi - „To kolejne potwierdzenie, że Trójca w wieku IX była centrum handlu o znaczeniu międzynarodowym, gdzie przybywali kupcy z Rusi, Skandynawii i na pewno innych krajów, ponieważ wśród zabytków mamy np. ozdoby, które mają analogie na terenie Bizancjum. Na pewno mamy już namacalny dowód, że Trójca była najważniejszym centrum handlu w północnej Małopolsce”. Podobny skarb, składający sie z co najmniej 841 monet, odkryto tam w latach 1930-tych.

Wracając do wyżej przytoczonego opisu Polski przez Galla Anonima z początków XII wieku jako kraju na uboczu szlaków handlowych, dwie dekady po jego słowach, w 1134 roku przy słowiańskich Liubicach powstało miasto Lubeka, dające początek Hanzie (wiek wcześniej, niż pojawiła się ta nazwa) - największej organizacji handlowej średniowiecznej Europy, od Anglii po Ruś Nowogrodzką. Jej wiele zawdzięczają z późniejszej świetności takie miasta jak Gdańsk, Kraków i Wrocław. I znowu w Polsce usiłuje się przypisać początki Hanzy Flandrii, podczas gdy Holendrzy przyznają że organizacja ta powstała najpierw na Bałtyku, tworząc z Lubeki pomost handlowy między Brugią i Nowogrodem. Pierwszeństwo Niemców w handlu z Rosją, jeszcze w okresie przed-hanzeatyckim, potwierdza przytoczona wyżej gramota z 1189 roku.

Przedstawione tutaj fakty ożywionych związków handlowych ziem polskich ze Wschodem w znacznej mierze dotyczą okresu już po powstaniu państwa piastowskiego, jednakże trzeba mieć na uwadze, że rozwój szlakow handlowych nie nastąpił z dnia na dzień, ale wymagał wielu dziesięcioleci. Został zapoczątkowany więc, zanim powstały pierwsze struktury polityczne państwa w połowie X wieku. Można przypuszczać, że więzi handlowe ze Wschodem zostały "przyniesione" do Wielkopolski wraz z hipotetycznym osadzeniem się naddnieprzańskich Waregów między Wisłą i Wartą w końcu IX wieku. Ważnym tego potwierdzeniem jest zbiór ułamków ozdób srebrnych, fragmentów monet zachodnioeuropejskich i dirhamów z okresu od VIII wieku do AD 954, jaki umieszczono w tak zwanej ofierze zakładzinowej pod wałami grodu w Grzybowie koło Wrześni.  Innym dowodem silnych związków handlowych wielkopolskich Polan z Rusią jest, złożony około AD 973 skarb 185 srebrnych monet i ich fragmentów oraz bizantyjskich ozdób ze wsi Maurzyce, w starorzeczu Bzury. Niemal wszystkie z nich to arabskie dirhamy, a tylko kilka to monety bizantyjskie.