07 września 2016

W poszukiwaniu świętego Graala

Inny, jeden z cenniejszych w Polsce zabytków wczesnośredniowiecznej sztuki pochodzący z bizantyjskiego kręgu kulturowego, jakim jest srebrna, pozłacana "czara włocławska" (zdjęcie poniżej) z połowy X wieku jest zdaniem naszych ekspertów prawdopodobnie wyrobem "szwabskim", z uwagi na "uproszczenie reliefów" (Piotr Skubiszewski 1965). Prof. Andrzej Buko w pracy " Bodzia: A Late Viking-Age Elite Cemetery in Central Poland" (Leiden 2014) nie wyklucza, że czara powstała w "Dolnej Lotaryngii (możliwe że w Sankt Gallen)".

Moim zdaniem P. Skubiszewski, autor dzieła "Czara włocławska", nieprawidłowo formułuje zagadnienie, stawiając pytanie: "jaki udział w powstaniu czary odegrała tradycja, a jaki inwencja". Przeciwstawienie takie wydaje się z gruntu metodologicznie wadliwe, bowiem indywidualizująca tą czarę inwencja X-wiecznego artysty - jako inspiracja, wyrastała i nie mogła daleko odbiegać od znanych artyście z tradycji wrażeń artystycznych. Autor czary nie mógł więc zastosować środków wyrazu artystycznego, wykraczającą poza ówczesną tradycję, bowiem byłyby one niezrozumiałe współczesnym jemu mecenasom i użytkownikom sztuki. Dopiero powstała w XX wieku sztuka współczesna oddzieliła artystę od rzemieślnika - dekoratora i poprzez nieograniczoną tradycją i konwencjami inwencję artystyczną dała mu prawo swobodnej interpretacji świata. Skłonność do interpretacji historii "oczami dzisiejszymi" jest jednym z większych wyzwań i zagrożeń, przed jakimi stoją w pełni świadomi badacze historii, w tym historii sztuki.

Uderzająca jest nie tylko płytkość argumentu o "uproszczonym reliefie" - jakby technika ta występowała wyłącznie w Szwabii, ale i precyzowanie konkretnego miasta, bez choćby cienia uzasadnienia. Pomijam już, że Dolna Lotaryngia to historyczne Niderlandy, Fryzja i Północna Nadrenia, a więc dość odległa od przywołanego przez profesora St. Gallen w Szwajcarii. To uporczywe, żeby nie powiedzieć nachalne odwoływanie się do szwabskich, lotaryńskich, mozelskich czy w ogóle - łacińskich "warsztatów" przez wielu naszych badaczy, w sposób równie konsekwentny i uporczywy ignoruje i przemilcza wszelkie inne źródła historyczne, które przeczą tak nieoględnie formułowanym i daleko idącym tezom i teoriom. Promieniujące w X wieku wpływami kulturowymi na całą Europę zachodnią opactwo St. Gallen, samo czerpało z tradycji grecko-bizantyjskich. Jego mecenaska, Jadwiga Szwabska, znana jako księżna Hadwig z Hohentwiel, podarowała pobliskiemu klasztorowi m.in. bogato haftowaną złotą nicią szatę liturgiczną (albę), z wyszytą na niej alegorią zaślubin Filologii, reprezentującą greckie siedem  sztuk wyzwolonych.


Historycy z innych krajów, np. z Czech, zwracają mniejszą uwagę na drugorzędną technikę reliefu, ale na cechy zasadnicze włocławskiego zabytku, jakim jest ikonografia i starotestamentowy motyw narracyjny zabytku (uwidoczniony m.in. obóz Madianitów i wielbłąd). Z tych to cech wywodzą że czara włocławska ma atrybuty liturgiczne bliskie kościołowi prawosławnemu, a więc jest zapewne pochodzenia bizantyjskiego.

Zadziwiająca jest łatwość, z jaką niektórzy badacze - przez odgadywanie, niczym jasnowidze - bez potrzeby wykazania czytelnikowi sposobu naukowo poprowadzonego dochodzenia do prawdy, albo próbując go omamić drugorzędnymi przymiotami zabytku, potrafią "precyzować" środowisko i miejsce powstania pewnych zabytków, które mają je bardziej "dowartościować".

Zestawmy "czarę włocławską" (wysokość 10,8 cm) z podobnym srebrnym naczyniem, pochodzącym z hrabstwa York w Anglii (wysokość 9,2 cm). Dwa kolejne zdjęcia pochodzą z York Museums Trust. Oto jego charakterystyka: "Jest to naczynie pozbawione stopy, wykonane ze srebra, częściowo złocone i niellowane. Powierzchnia czary, wraz z czterema medalionami, które się na niej znajdują, zdobiona jest przedstawieniami wykonanymi w technice trybowania i rytowania". Przytoczony cytat pochodzi z opisu ... "czary włocławskiej" w polskiej Wikipedii, który dokładnie odzwierciedla aspekt techniczno-wykonawczy także poniższej "czary jorskiej".


Czara z Yorku stanowi część X-wiecznego skarbu wikińskiego, odkrytego w pobliżu miasta Harrogate 2007 roku. Polska Wikipedia nie uważa za ważny w historii tego miasta fakt, że badacze wywodzą jego nazwę ze staronordyckich słów "hǫrgr" - kupa kamieni, kopiec oraz "gata" - ulica. Istotna według polskiej Wikipedii jest natomiast zamieszczona pod hasłem "Harrogate" informacja, że tam urodziła się jakaś podrzędna "artystka", śpiewająca m.in. piosenkę "Teraz jestem tą suką" ("Now I'm That Bitch"). Przygnębiające jest, jak media głównego nurtu, coraz częściej zwane "mediami głównego ścieku", serwują ludziom fałszywą "wiedzę", jak po prostu schodzą na psy.

Oto pełne zestawienie skarbu z Harrogate. Historycy przypuszczają, że chodzi tutaj o zrabowane przez Wikingów kosztowności, pochodzące z północnej Francji lub Niemiec. Oprócz zabytków w tym skarbie, wywodzących się ze Skandynawii i zachodniej Europy, są w nim artefakty sprowadzone z północnej Afryki, z Rusi, Afganistanu i z Samarkandy (Uzbekistan). Czyż pochodząca z tego samego okresu "czara włocławska" nie mogła również za sprawą Wikingów znaleźć się na terenach Polski?


W kontekście przytaczanych na tym blogu licznych przykładów obecności sztuki bizantyjskiej w Polsce wczesnopiastowskiej symptomatyczne jest, że w polskiej Wikipedii pod hasłem "Sztuka przedromańska w Polsce" ani razu nie pada słowo Bizancjum lub bizantyjski. A przecież przenikające w tamtym okresie z Bizancjum do Polski wpływy kulturowe pozostawiły dzisiaj bardzo widoczne ślady, jakimi są relikty architektury bizantyjskiej - znacznie powszechniej dostrzegalne, niż przywoływane tutaj, zwykle niedostępne dla publiczności artefakty i wzmianki w zapisach kronikarskich.

Zauważmy, że u podstaw zrodzonego w Palestynie chrystianizmu leżały bezpośrednie doświadczenia świadków z życia i dzialalności Chrystusa i wielkie, moralne przesłanie budzącej się wiary, jakie z tego wynikało. W swoim rozpoczętym stamtąd pochodzie w kierunku Europy chrześcijaństwo zostało wzmocnione intelektualnie i teologicznie na ziemiach Grecji. Dostrzega to Marcel Simon (1907-1986), znawca historii religii: "Wiara, która u swego źródła jest skłonnością serca, porywem ufności do Boga i do Chrystusa, w znacznej mierze dlatego mogła się przekształcić w rozumową akceptację zespołu prawd, podawanych jako objawione i potwierdzone przez Kościół, że chrystianizm szedł śladami filozofów greckich" ("Cywilizacja wczesnego chrześcijaństwa", 1979).

Idące z południowego wschodu kulturowo-religijne wpływy Bizancjum nie zatrzymały się na Polsce, ale przez Bałtyk dotarły do Skandynawii. Oto fragment jednego z licznych bizantyjskich fresków, odkrytych w kościele w Jørlunde, na duńskiej Zelandii, datowanych na rok około 1140 (Ulla Haastrup i John Lind, 2016 - "Dronning Margrete Fredkulla. Politisk magthaver og mæcen for byzantiskkunst i danske kirker i 1100-tallets begyndelse"). Być może ta scena przy stole, to wizyta Chrystusa w domu faryzeusza (Ewangelia według św. Łukasza 14). 

Związki skandynawsko-bizantyjskie miały dawne, jeszcze przedchrześcijańskie korzenie, stworzone u schyłku pierwszego milenium naszej ery, za pośrednictwem "Drogi od Waregów do Greków". Duński kronikarz Saxo Gramatyk, wspominał, że dla pogańskich Normanów Bizancjum uważane było za siedzibę nordyckich bogów: "Królowie Północy, pragnąc bardziej okazać mu [Odynowi] boską cześć, polecili odlać jego posąg w złocie, ozdobili jego ramiona masą bransolet i z wielkim uwielbieniem przekazali do Bizancjum" (Cuius numen Septentrionis reges propensiore cultu prosequi cupientes effigiem ipsius aureo complexi simulacro statuam suae dignationis indicem maxima cum religionis simulatione Byzantium transmiserunt, cuius etiam brachiorum lineamenta consertissimo armillarum pondere perstringebant.). Z innych fragmentów kroniki można wywnioskować, że służacy na dworze cesarza bizantyjskiego normańscy wojownicy nieustannie podróżowali tam i z powrotem między krajami nordyckimi a Bizancjum. W ten sposób tworzyła się wśród elit skandynawskich osnowa społeczno-kulturowa, sprzyjająca przenikaniu z Bizancjum prądów chrystianizacyjnych.

Jeszcze starsze, bizantyjskie polichromie znajdują się w kościele romańskim pod wezwaniem św. Marii w Vä, w szwedzkiej Skanii (wówczas duńskiej), datowane dokładnie na rok 1121 (źródło: Ulla Haastrup, 2015 - "Stifterbilleder og deres ikonografi i danske 1100-tals fresker. Kong Niels og Dronning Margrete Fredkulla malet i Vä Kirke (1121–22) og elleve andre kirker med stifterfigurer"). Za łukiem prezbiterium, w absydzie, zawarta w medalionie postać Chrystusa Pantokratora, w otoczeniu sześciu uskrzydlonych symboli Ewangelistów.


Wracajmy do Polski. W reliktach przedromańskiej kaplicy przyległej do palatium książęcego w Poznaniu (Ostrów Tumski), w warstwach datowanych na okres XI-XIII wiek, znaleziono ponad 230 szklanych kostek (tzw. tessera) będących pozostałością po mozaice ściennej. W większości pokryte one były złotą folią zabezpieczoną przezroczystą warstwą glazury. Badacze oceniają, że kostki mozaiki mogły pochodzić z warsztatów kijowskich, znanych z takiej z XI-XII wieku, zapożyczonej z Bizancjum technologii produkcji. W tynku kaplicy odkryto pozostałości fresku z zawartością bardzo drogiego naturalnego barwnika ultramaryny (lapis lazuli), sugerując że mógł on pochodzić z prowincji Badachszan w Afganistanie. Nasi badacze nie mają głowy, aby bliżej i głębiej zająć się możliwymi okolicznościami i uwarunkowaniami tego "importu" do Poznania, chociaż ma on w owym czasie wymiar niezwyczajny, nawet w skali Europy.

"Wadą" tego "importu" musiała być zapewne zniechęcająca dzisiejszych badaczy - piewców "zachodniej cywilizacji" już od zarania Polski, jego wschodnia proweniencja - nie tylko w sensie geograficznym, ale i kulturowym. Zważmy bowiem, że sama skała lapis lazuli nie była gotowym barwnikiem, a przygotowanie tego ostatniego wiązało się z doskonałą znajomością jego produkcji, która - z uwagi na cenę surowca do produkcji barwnika równą lub przewyższającą wartość złota, nie mogła być powierzona, na przykład w Poznaniu, "przyuczonemu" in situ lokalnemu rzemieślnikowi. Kamień musiał być odpowiednio zmielony, zmieszany w określonych proporcjach z woskiem, żywicą i olejem roślinnym, następnie podgrzanym i rozrzedzonym, a później ugniatanym w gorącym, rozcieńczonym alkoholu, który powoli nasączał się barwnikiem, stając się farbą. Do Poznania z pewnością sprowadzono nie tylko surowce do dekoracji XI-wiecznej świątyni, ale i artystów ze Wschodu.

Dodajmy, że w Europie zachodniej ultramaryna z Afganistanu (możliwe, że również z Persji) zaczęła być sprowadzana statkami do Wenecji, szerzej poznana i stosowana we freskach i w iluminacjach manuskryptów na dobrą sprawę dopiero od XIV wieku. Wówczas to włoscy malarze renesansowi nazwali ten ciemny odcień błękitu ultramaryną, czyli barwnikiem pochodzącym "zza morza" (ultra mare). Barwnik ten zwany był również "błękitem Fra Angelico". Jedna rzymska uncja (27.4 g) tej skały kosztowała wówczas w Italii nieco więcej, niż złoto, bowiem osiem weneckich złotych dukatów - co odpowiadało wadze 28.4 g czystego złota, a było też ekwiwalentem kosztu wynajęcia we Florencji przez artystę - malarza dużego studia na pół roku.

Jak złocone kostki tessery były cennym materiałem dekoracyjnym świadczy przytoczony przez al-Idrisi'ego (o którym wspominam w artykule "Bizantyjskie źródła kultu maryjnego") fakt, że dla ozdobienia tak zwanego mihrab (wnęka w ścianie meczetu, która wskazuje tzw. qibla (pol. kibla) - kierunek, w którym zwróceni są modlący się muzułmanie), emir Kalifatu Kordoby Abd ar-Rahman III na początku X wieku zamówił ją u cesarza bizantyjskiego Konstantyna VII Porfirogenety

Cesarz ten utrzymywał aktywne kontakty nie tylko z władcą Kordoby, ale i z cesarzem "rzymskim" Ottonem I. To z jego rąk przyjęła chrzest w Konstantynopolu wareska władczyni Rusi Helga, po chrzcie znana jako Olga Kijowska. Oto mihrab w byłym meczecie, obecnie  katolickiej katedrze Wniebowzięcia NMP w Kordobie.

Nawiasem mówiąc, to za czasów emira Abd ar-Rahmana III w Kalifacie Kordoby zbudowana została potężna flota okrętów wojennych, która jeszcze za kolejnych emirów była w stanie przeciwstawić się atakom wikińskim i bronić całego al-Andalus - półwyspu Iberyjskiego, będącego we władaniu muzułmańskim. To dzięki tej flocie Wikingowie nie byli w stanie dobrać się do olbrzymich bogactw arabskich w tej części Europy. Kiedy w 966 roku Normanie ponowili atak na Lizbonę w sile 44 okrętów, zostali pobici przez flotę arabską. Kolejne próby ataków wikińskich na Almerię w 971 roku i inne nadmorskie miasta arabskie również kończyły się niepowodzeniem. Z kolei władca arabski Abu Amir Muhammad al-Mansur dokonał w 997 roku napadu swoją flotą na chrześcijańskie miasto Santiago di Compostela, skąd zabrał dzwony tamtejszej katedry do Kordoby. 

Cesarstwo Karolińskie, zwane również przez dzisiejszych historyków, patetycznie i ahistorycznie - Imperium Karolińskim, było u schyłku X wieku w tej części świata, co najwyżej trzecią siłą cywilizacyjną i militarną, za Cesarstwem Bizantyjskim i za kalifatami arabskimi. Jeżeli chodzi o żeglugę handlową i siłę wojskową na morzu, było nawet za Skandynawią. Oto ilustracja dromona - rodzaju okrętu wojennego, używanego we wczesnym średniowieczu przez Bizantyjczyków i Arabów. Europa, poza Skandynawią, nie dysponowała wówczas okrętami o dużej dzielności morskiej i sile bojowej.


Z uwagi na swoją wyższość kulturową, o bizantyjskiej epoce w Europie można mówić co najmniej do końca X wieku. Jej zasięg kulturowy w aspekcie geograficznym,  poza już bizantyjskimi Bałkanami i południową Italią, obejmował Cesarstwo Karolińskie (stąd tak zwany "renesans karoliński"), Skandynawię, Wyspy Brytyjskie oraz Ruś i rodzące się kraje w Europie środkowej (Morawy, Czechy, Węgry i Polska). W krajach na północ od Alp arystokracja chętnie nabywała wyroby sztuki bizantyjskiej, rzeźby z kości słoniowej, naczynia szklane i tkaniny, które zasadniczo były znacznie lepsze od tamtejszych, lokalnych produktów.

Jeszcze w epoce karolińskiej to cesarz Karol Wielki zabiegał o nawiązanie z Cesarstwem Bizantyjskim nie tylko współpracy handlowej i kulturowej, ale także politycznej. W tym celu dążył do wydania swojej sześcioletniej córki Rotrudy za o cztery lata starszego od niej cesarza bizantyjskiego Konstantyna VI (państwem rządziła wtedy jego matka, regentka Irena). W latach 781-788 Rotruda pobierała nauki na dworze w Bizancjum, ale ostatecznie mariaż nie doszedł do skutku.

Wracajmy do XI-wiecznego Poznania. Rusko-bizantyńska tessera i afgański lapis lazuli w murach tamtejszej kaplicy książęcej nie mają, jak dotąd, dla naszych badaczy większego znaczenia dla oceny źródeł kulturowych, z których korzystali jej budowniczowie. Na podstawie przeprowadzonej przez badaczy - jak je określają - "studiów porównawczych" ustalili, że kaplica powstała pod wpływem sztuki "karolińsko-ottońskiej". Ważnym tego dowodem miałoby być m.in. kilka fragmentów kościanej oprawy po szkatułce-relikwiarzu, sugerujących podobieństwo relikwiarza z Poznania do takiego z kościoła św. Andrzeja w Kolonii, a także ogólnie do innych zabytków zachodnich. 


Na marginesie dodajmy, że postać św. Andrzeja tkwi głęboko w tradycji kościoła bizantyjskiego, bowiem uważa się w niej, że ten pierwszy, wskazany przez Chrystusa apostoł, jako pierwszy głosił Ewangelię w Bizancjum i poza nim - w nadczarnomorskiej Scytii i w Abchazji. Tak, jak w tradycji chrześcijańskiej Rzym stał się stolicą św. apostoła Piotra, tak Bizancjum przyjęło, iż początek tej metropolii Kościoła wschodniego dał starszy brat Piotra, św. apostoł Andrzej. Oto miniatura z Latopisu Radziwiłłowskiego, przedstawiająca wypowiedzianą przez św. Andrzeja Apostoła przepowiednię o powstaniu miasta Kijów.

Jeśli nawet część tej tradycji nie przedstawia stanu faktycznego i zamyka się w wyidealizowanym i mitycznym obrazie, to i tak w żadnym stopniu nie umniejsza znaczącej roli kultu św. Andrzeja we wczesnośredniowiecznej historii chrześcijaństwa. Władcy Bizancjum wspierali szerzenie się legendy św. Andrzeja w krajach, będących pod ich wpływem politycznym, religijnym i kulturowym - w Armenii, Gruzji, na Rusi i na Morawach, a pośrednio także w Czechach i Polsce. To za pośrednictwem bizantyjskich mnichów benedyktyńskich jego tradycja przenikała do Europy zachodniej, co znalazło wyraz między innymi w nadawaniu nowobudowanym tam kościołom wezwania św. Andrzeja - tak jak m.in. w Kolonii i tak, jak w Krakowie.


Badacze obstający przy idei, że sztuka wczesnochrześcijańska i przedromańska, a nawet romańska była bezpośrednim kontynuatorem tradycji świata łacińskiego, wyłączają się w ten sposób z rzeczywistości. Doznając jakby zaburzeń dysocjacyjnych, pewnego rodzaju rozdwojenia jaźni, przywołują bowiem zabytki bizantyńskie jako symbole kultury wczesnochrześciańskiej, jednocześnie negują lub ignorują  ich bizantyjski rodowód kulturowy. Powyższe zestawienie okładek dwóch książek, opublikowanych przez Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe: "Sztuka wczesnochrześcijańska" (wydanie 1988) i "Sztuka bizantyńska" (wydanie 1975), jest tego wymownym przykładem.

Zauważmy na początku, że wczesne chrześcijaństwo to chrześcijaństwo wschodnie. Pierwszym w Europie zachodniej badaczem, który podjął się systematycznego wykładu wiary i dał podstawy teologii chrześcijańskiej w łacińskiej części Europy, był w II wieku, przybyły ze Smyrny w Azji Mniejszej, grecki duchowny, Ireneusz z Lyonu - człowiek Wschodu osiedlony w zachodnich prowincjach cesarstwa rzymskiego.

Wróćmy do powyższych ilustracji. Pierwsza z lewej to bizantyjska ikona z przełomu VI/VII wieku, namalowana na drewnie w starogreckiej technice enkaustycznej. Przedstawia Matkę Bożą (gr. Theotokos - "rodzicielka Boga") z Dzieciątkiem Jezus, pomiędzy greckimi świętymi: św. Teodorem (gr. Theódoros - "dar Boga") i św. Jerzym (gr. Georgos - etymologia: wczesny tytuł greckiego boga Zeusa). Zabytek przechowywany w klasztorze św. Katarzyny na Synaju (Egipt). 

Druga ilustracja przedstawia bizantyjską, XI- lub XII-wieczną ikonę św. Michała Archanioła. Zwróćmy uwagę na wikiński styl miecza w rękach świętego, który to rodzaj miecza eksperci nazywają "mieczem karolińskim" (o tym więcej poniżej). Ikona wykonana została w srebrze i złocie, z użyciem kamieni szlachetnych, w technice emalii. Kult tego szczególnego świętego narodził się w Bizancjum, kiedy to w IV wieku cesarz Konstantyn I Wielki założył pierwszy kościół pod jego wezwaniem, tak zwany Michaelion. Zabytek znajduje się w skarbcu bazyliki św. Marka w Wenecji. 

Stosowana w Bizancjum od VI wieku technika emaliowania rozpowszechniła się w średniowiecznej Europie, które to zabytki, wykonane w tej technice, dzisiaj zwane są tyle powszechnie, co fałszywie - "sztuką karolińską". Eksperci w tej dziedzinie nie zdołali jeszcze wyodrębnić jej zasadniczych cech szczególnych, różniących ją od sztuki bizantyjskiej. "Sztuka karolińska" to w istocie sztuka bizantyjska  w Europie zachodniej, z cechami lokalnymi w poszczególnych krajach i "warsztatach". Podobnie, jak każda inna epoka w kulturze, na przykład barok, ze wszystkimi jego cechami głównymi, miał swoje szczególne warianty w poszczególnych krajach, ale wszędzie pozostawał w swoich czasach barokiem. 

Niektórzy, nieliczni zresztą, badacze zachodni są jednak w stanie przyznać: "Karol Wielki, król Franków, a później święty cesarz rzymski, zapoczątkował odrodzenie kulturowe znane jako renesans karoliński. To przebudzenie skorzystało z chrześcijańskiego imperium Konstantyna", czyli z dorobku Cesarstwa Bizantyjskiego (Charlemagne, King of the Franks and later Holy Roman Emperor, instigated a cultural revival known as the Carolingian Renaissance. This revival used Constantine's Christian Empire [Byzantine Empire]..." (Dr. Nancy Ross, Cambridge University).

Promotorzy terminu "sztuka karolińska" w Wikipedii (i nie tylko) ograniczają jej traits particuliers do czasu i miejsca jej występowania, w lakonicznej i bałamutnej definicji: "sztuka karolińska - sztuka przedromańska, rozwijająca się na terenie cesarstwa Karola Wielkiego i jego następców w 2. połowie VIII i w IX wieku". 

Podobnie zresztą, jak nasi eksperci, operując terminem "łódź słowiańska" wobec typowej, wczesnośredniowiecznej łodzi wikińskiej, nie zdołali jeszcze wymienić zasadniczych różnic pomiędzy tymi rodzajami łodzi. 

Wracając do Poznania - pomimo że autorka (Hanna Kóčka-Krenz "Pre-Romanesque Palatial Chapel in Poznań", Quaestiones Medii Aevi Novae, 2010), przyznaje że z uwagi na niewielką ilość fragmentów "niemożliwym jest odtworzenie wyglądu" relikwiarza, to swoje generalizujące wnioski zdecydowała się oprzeć na zaledwie 3-procentowym udziale kościanych płytek z Poznania w powierzchni relikwiarza z Kolonii - i to jeszcze zawartych w mało charakterystycznych fragmentach z ornamentyką kilku figur geometrycznych.


Widoczne (ilustracja powyżej) na tych kawałkach koła wykonane zostały zapewne cyrklem, tak jak podobne krążki często spotykane w Polsce na przykład na wikińskich grzebieniach (m.in. w Cedyni). Inny fragment wijącej się taśmy oplatającej kółka jest często spotykanym motywem w ornamentyce bizantyjskiej i wikińskiej. Trzecim z najbardziej widocznych elementów są ... kropki. Nie podejmuję się ocenić, czy to właśnie one miałyby przesądzać o karolińsko-ottońskiej proweniencji drobnych szczątków tego zabytku, a poprzez ich "podobieństwo" - o zachodniej genezie całej kaplicy książęcej w Poznaniu. Kropki te okazały się pomocne dla badaczy - jak im się wydaje w przyjętych konkluzjach, w ostatecznym postawieniu kropek nad wszystkimi "i", czyli ogłoszeniu że skarb świętego Graala, o cudownych właściwościach niedoścignionej "sztuki łacińskiej", został w Poznaniu z sukcesem wyśledzony i udostępniony światu.

Mam, mimo to, dalsze "ale". Przeprowadzonych tzw. "studiów porównawczych" nie można nie ująć w cudzysłów z uwagi na fakt, że nie były to studia w naukowym tego słowa znaczeniu (tzw. comparative benchmarking). Nie było bowiem pierwszego, podstawowego etapu badań, który miałby wykazać taką, a nie inną przyjętą drogę do wytypowania takiego, a nie innego zabytku - punktu odniesienia (tzw. benchmarking). A już wykraczającą poza warsztat naukowy ekstrawagancją wydaje się sam pomysł badania związku relikwiarza - zabytku ruchomego (w śladowych 3-procentowych resztkach), z architekturą budowli w której zabytek znaleziono, przy jednoczesnym odrzuceniu barwnika z lapis lazuli i kostek tessery - kiedyś wbudowanych w ściany elementów architektury, tak jak na przykład jest to widoczne na powyższym zdjęciu meczetu-katedry z Kordoby.

Porównajmy zresztą sami ornamenty krążkowe z Poznania z tymi poniżej, utrwalonymi na kościanych elementach ozdobnych siodła jeździeckiego, pochodzących z wikińskiego cmentarzyska z Małego Kaup koło Wiskiauten (Sambia). Ilustracja pochodzi z artykułu W. Kułakowa "Ausgrabungen des frühmittelalterlichen Gräberfeldes Kleine Kaup im Zeitraum von 2008 bis 2013", Materiały do archeologii Warmii i Mazur, 2015.


Zauważmy, że toponim Kaup w Sambii jest bliski gockiemu słowu "𐌺𐌰𐌿𐍀𐍉𐌽" (kaupōn), oznaczającemu "dokonać wymiany (towaru)". Pochodnym od niego jest słowo "𐌺𐌰𐌿𐍀𐌰𐍄𐌾𐌰𐌽" (kaupatjan), oznaczającego "ubić interes, dobić targu". Taką samą etymologię ma Kaupang, (nazwa oznaczająca w staronordyckim "targ, rynek") - wczesnośredniowieczne, wikińskieg emporium handlowe w Norwegii, na bazie którego powstało później miasto Oslo.

Jednakże nie tylko te drobne elementy ozdobne, ale i bardziej istotne elementy sztuki figuratywnej, jak np. wizerunek lwa (motywu par excellence orientalnego) na karneolu (nikt nie badał jego pochodzenia) półszlachetnym kamieniu znalezionym w poznańskiej kaplicy, nie można uznać za reprezentatywne wyłącznie dla sztuki "łacińskiej" - dla zbudowania ogólnego uzasadnienia o karolińskim lub ottońskim kulturowym rodowodzie tej kaplicy.

Tak jak do Polski przenikały z Moraw i Rusi trendy bizantyjskie, tak równolegle - wraz z powstaniem saksońskiej dynastii Ottonów (Ludolfingów) wyraźnie wzrosły idące z Konstantynopola wpływy kulturowe w Niemczech. Wszyscy trzej cesarze z tym imieniem utrzymywali ożywione kontakty z Bizancjum i zależną od niego Wenecją. Jak bardzo byli zafascynowani tamtejszą sztuką świadczyć może m.in. fakt, że wizerunki Ottonów, jakie zachowały się do dzisiaj przedstawiają tych cesarzy w bizantyjskich, długich do stóp tunikach. Otton III, syn bizantyjskiej cesarzowej Niemiec Teofano (Theophanu), jeszcze w AD 997 prosił swego mentora Gerberta, przyszłego papieża Sylwestra II, aby ten wykorzeniał "saksońskie prostactwo" (saxonicani rusticitatem), a uczył "greckiej subtelności" (graecisca subtilitas)

Mimo oczywistych, wschodnich wpływów kulturowych i religijnych we wczesnośredniowiecznej Europie zachodniej, nasza dzisiejsza, oficjalna historiografia konsekwentnie pomija w swoich badaniach wszelkie źródła historyczne i archeologiczne, które wskazywałyby na wpływy wschodnie - ruskie, bizantyjskie w Polsce piastowskiej. Przykładem tego jest nieuznawanie przez większość tych badaczy najbardziej prawdopodobnej tezy, że pierwszymi biskupami krakowskimi byli ortodoksyjni Morawianie Prohor i Prokulf. Widocznie część badaczy chce być świętsza od papieża, skoro sam Jan Paweł II przyznał: "Działalność apostolską i misjonarską świętych Cyryla i Metodego, przypadającą na drugą połowę IX wieku, można uznać za pierwszą skuteczną ewangelizację Słowian. [...] Następnie oddziaływanie to objęło plemiona serbo-łużyckie, a także tereny południowej Polski. [...] Niemniej pozostaje faktem, że o dzieło Braci z dalekiego Sołunia otarły się także początki chrześcijaństwa w Polsce." (Jan Paweł II - "Dzieła zebrane Tom I: Encykliki", Wydawnictwo M, Kraków 2006).

Wielu z nich wręcz chce wymazać te osoby z historii, wątpiąc nawet w ich historyczność. Należy zgodzić się, niestety, z Dariuszem A. Sikorskim ("Kościół w Polsce za Mieszka I i Bolesława Chrobrego", 2013), że: "Podstawowym czynnikiem jest dominujące przekonanie historyków o tym, że biskupstwo krakowskie powstało dopiero podczas zjazdu gnieźnieńskiego. To przyjęte jako fakt historyczny traktowane jest jako stały punkt odniesienia do wszelkich innych ustaleń, które muszą się z tym zgadzać". Ten "punkt odniesienia" jest jeszcze jednym dogmatem, który blokuje rozwój nauki historycznej w Polsce.

Dodajmy tutaj, oprócz Prokulfa, jeszcze jedno słowiańskie imię, którego etymologia związana jest nie tylko wilkiem, ale jeszcze wilkiem w języku staronordyckim, czyli ulfem. XIII-wieczny chorwacki historyk, Tomasz Archidiakon, w swojej kronice "Historia Salonitana", pisał o czasach arcybiskupa Lovro (Wawrzyńca), który piastował ten urząd w Splicie, w latach 1059-1090. Wówczas pewien ksiądz "imieniem  Ulfus [Vulfo, Vuk]" zebrał wśród Chorwatów wielkie dary i udał się do papieża w Rzymie z petycją, aby ten zezwolił na odprawianie nabożeństw w języku słowiańskim. Kronikarz podał dalej, że ksiądz ten z Rzymu "powrócił do Gotów", bo tak nazywał zamiennie Słowian z Dalmacji. Chorwackie imię Vuk wywodzi się ze starosłowiańskiego  *vьlk - wilk.

Zauważmy, że inaczej niż w łacińskiej strefie śródziemnomorskiej, zarówno w językach słowiańskich, jak i germańskich słowo "kościół" wywodzi się bezpośrednio z języka greckiego "kyriakós" (κυριακόν), odnoszące się do osoby Chrystusa, w znaczeniu Kyriakós oíkos - "Dom Pana" (kościół).

Pamiętajmy przy tym o podjętych już przez Mieszka I, po śmierci cesarza Ottona II w 983 roku, ścisłych związkach osobistych z wdową po cesarzu, kierującą państwem regentką Teofanu. Mieszko I wsparł Niemcy w latach 985 i 986 w ich wyprawach wojennych przeciwko Wieletom, a w 986 roku przybył osobiście do Kwedlinburga na spotkanie z Teofanu, gdzie hojnie obdarzył sześcioletniego Ottona III w liczne prezenty, w tym wielbłąda. To dzięki wsparciu cesarzowej Teofanu  Mieszko I mógł w 990 roku zagarnąć dla Polski Śląsk. Czy cesarzowa Niemiec, urodzona i wykształcona w Bizancjum, siostrzenica cesarza Jana I Tzimikesa, nie mogła pomóc Mieszkowi I w stawianiu w Polsce pierwszych murowanych bazylik i rotund przez bizantyjskich budowniczych i artystów? 

Otoczona na dworze bizantyńskimi artystami, architektami i rzemieślnikami Teofanu miała istotny wpływ na kulturowy wyraz sztuki i architektury w Niemczech, nie tylko w czasie panowania Ottona II, kiedy uznano ją oficjalnie jako "coimperatrix", a jeszcze bardziej po jego śmierci w AD 983, kiedy jako regentka przyjęła tytuł "imperatrix augusta". Cesarzowej Teofanu historycy przypisują wprowadzenie w Europie łacińskiej widelca do zastawy stołowej (przyjmującego się zresztą wolno przez kolejne wieki, kiedy to preferowano przenoszenie stałego pokarmu z talerza do ust za pomocą niezawodnych palców). Wcześniej widelec znany był w Europie antycznej jako jeden z przyborów kuchennych, ale nie stołowych, nie był sztućcem osobistym. W połowie XI wieku Piotr Damiani, wcześniej mnich benedyktyński, a potem biskup podrzymskiej Ostii, krytykował Marię Argyropulinę, księżniczkę bizantyjską na dworze w Wenecji, za używanie przy posiłku złotego, dwuzębnego widelca.

Dwuzębny widelec kojarzył się wtedy z "narzędziem szatana", jak na poniższym fragmencie iluminacji z manuskryptu z końca XII wieku "Hortus deliciarum", jaki powstał w alzackim, żeńskim zakonie św. Odylli. Ilustracja ta wyraża dość dobitnie panujące, przynajmniej w tym klasztorze, odczucia antyżydowskie i antywojenne - wypełnione ludźmi kotły piekielne podpisane są słowami "Judei" i "armati milites".


A o trafności i ważności tak poszukiwanego przez niektórych historyków, nawet w pojedyńczych kropkach i kółkach, "łacińskiego ideału", czyli oryginalności sztuki karolińskiej, jej endemiczności i "czystości" od wpływów pozałacińskich niech poświadczy te oto poniżej bizantyjskie sklepienie kaplicy katedry w Akwizgranie (Aachen), owoc pracy całej kolonii artystów greckich, którą założył w stolicy Cesarstwa Karol Wielki


Poświęcona w AD 804 akwizgrańska świątynia pod wezwaniem Matki Bożej ("Sanctæ Dei Genitricis"), jest najstarszą w Europie północnej katedrą i najstarszym kościołem w tej części Europy pod wezwaniem św. Marii, której szczególna wobec innych świętych weneracja przybyła do Europy z Bizancjum.

Klasyczne kopuły bizantyjskie różnią się od wcześniej znanych kopuł rzymskich, że podparte są nie na pionowym, litym murze, ale na czterech - na planie kwadratu (lub np. ośmiu, na planie oktagonalnym) tak zwanych pendentywach - narożnych sklepieniach sferycznych, wypełniających część nośną pomiędzy łukami filarów. Sklepienie bizantyjskie zaprezentowane jest na rysunku obok, wraz z zaznaczonymi elementami architektury wieży bizantyjskiej - kopułą, pendentywem i bębnem

W architekturze bizantyjskiej na Rusi wieże świątyń zwieńczane były zwykle nie regularną kopułą, ale w kopułą wybrzuszoną, tak zwaną cebulastą. Poniższy srebrny denar króla Bolesława Szczodrego, z okresu 1076-1079, pokazuje na awersie króla w koronie i z mieczem w dłoni (ten szczegół na tym egzemplarzu nieczytelny). Na rewersie widnieją mury grodu, nad którym wznoszą się trzy wieże kościołów, z cebulastymi zwieńczeniami, charakterystycznymi dla ortodoksyjnych świątyń w stylu ruskim (źródło: Antykwariat Numizmatyczny Michał Niemczyk, 2011). 


Podobny denar tego władcy, z tym samym przedstawieniem popiersia króla w koronie i z mieczem oraz na odwrocie - z widokiem murów grodu i trzema wieżami kościołów, zwieńczonych cebulastymi kopułami, został sprzedany przez ten sam antykwariat w 2018 roku. Ten dom aukcyjny wprowadził na rynek w ostatnich latach kilkanaście sztuk srebrnych denarów Bolesława Szczodrego z tą samą tematyką ikonograficzną. 


Fakty te dają jeszcze jeden przyczynek dla oczekiwania, aby historiografia "głównego nurtu" zechciała zaprzestać ignorowania faktu obecności, obok kościoła łacińskiego, także słowiańskiego wyznania prawosławnego w Polsce za tego króla. Pamiętajmy o silnych tradycjach prawosławnych na Węgrzech, gdzie władca ten schronił się po utracie korony polskiej. Wcześniej, związany religijnie z Bizancjum, Gejza I został królem Węgier dzięki politycznemu i wojskowemu wsparciu przez Bolesława Szczodrego.

Mnich z opactwa benedyktyńskiego St. Gallen, z okresu cesarza Karola GrubegoNotker Balbulus (840-912) w spisanym "Żywocie Karola Wielkiego", opisuje, jak dwór cesarski zgłębiał od Bizantyjczyków tajniki muzyki i poznawał instrumenty muzyczne. Oto poniżej stosowne dwa fragmenty z tego dzieła. Pozwolę tutaj sobie przytoczyć za polskim tłumaczeniem teksty oryginalne, dla uniknięcia ewentualnego przeinaczenia ich sensu. 

Na marginesie, refleksja bardziej ogólna: przytaczane dla podparcia swoich tez, oryginalne brzmienie tekstów łacińskich przez naszych historyków z zasady, w 9 przypadkach na 10, pozostawione są polskiemu czytelnikowi bez polskiego tłumaczenia. Jest to nieuzasadniona, pozornie tylko naukowa maniera autorów, wynikająca raczej z ich bufonady, niż z głębokiej erudycji. Zamyka ona przy tym możliwość krytycznej oceny postawionej tezy, bowiem każdy dłuższy passus w języku obcym, a zwłaszcza w starożytnej łacinie, można przetłumaczyć w różnych odcieniach znaczeniowych, a który z nich konkretnie autor miał na myśli - nie wiadomo.

"Kiedy Jutrznia odprawiana była przed cesarzem w oktawie Objawienia Pańskiego, Grecy nieoficjalnie śpiewali Bogu we własnym języku psalmy o tej samej melodii i temacie jak przy „Veterem hominem”, podążając za nami. Po czym cesarz rozkazał jednemu z kapelanów, który rozumiał język grecki, przyjąć psalm w języku łacińskim do tej samej melodii i zadbać o to, aby osobna sylaba odpowiadała każdej odrębnej nucie i aby słowa po łacinie i po grecku brzmiały podobnie, o ile pozwala na to natura dwóch języków. Tak więc stało się, że wszystkie zostały napisane w tym samym tonie (rytmie) ..." (Cum igitur Greci post matutinas laudes imperatori celebratas in octava die Theophaniae secreto in sua lingua Deo psallerent antiphonas eius melodiae et materiae, cuius sunt: Veterem hominem cum sequentibus, precepit imperator capellano cuidam suo Grecismi perito: ut ipsam materiam in eadem modulatione Latinis redderet, et singulis eius modulaminis motibus singulas syllabas dare sollicite curaret, ne, quantum natura sineret, in illo dissimiles forent. Inde est, quod omnes eiusdem sunt toni …). [„Veterem hominem” to jedna ze średniowiecznych modlitw, wypowiadanych przez kapłana w czasie zmiany szat liturgicznych - mój przypis].

"... Każdy z tych greckich wysłanników przyniósł ze sobą różnego rodzaju organy, a także inne, różnorodne instrumenty muzyczne. Wszystkie zostały potajemnie sprawdzone przez rzemieślników najmądrzejszego Karola, a następnie dokładnie odtworzone" (Adduxerunt etiam idem praefati Grecorum missi omne genus organorum sed et variarum rerum secum. Quae cuncta ab opificibus sagacissimi Karoli, quasi dissimulanter aspecta, accuratissime sunt in opus conversa).

Co ciekawe kronikarz nie wyrażał przy tym podziwu dla kunsztu bizantyjskich artystów i rzemieślników (wręcz przeciwnie - mówił o "Grekach" z lekceważeniem, a nawet z pogardą), ale uznał to zdarzenie jako kolejny wyczyn, osiągniecie cesarza Karola, regularnie obdarzając go w całym tekście Żywota, w zależności od okoliczności, w jakich cesarz dokonywał swoich czynów (gesta), takimi atrybutami, jak: "najmądrzejszy [najczęściej powtarzany], najbardziej przebiegły, pełen podstępu, najbardziej uczony, najbardziej chwalebny, najbardziej pobożny, najbardziej religijny i umiarkowany, najbardziej miłosierny, najbardziej czcigodny, najbardziej ostrożny, spośród wszystkich królów najmądrzejszy, najbardziej powściągliwy, najbardziej sprawiedliwy, najbardziej wojowniczy, najbardziej energiczny, najbardziej liberalny z monarchów, najbardziej hojny, najbardziej czujny, najbardziej spostrzegawczy, najbardziej skrupulatny, najbardziej nieugięty, najbardziej łaskawy z królów, najbardziej proroczy, najbardziej dostojny, niezrównany, niezwyciężony, wielkoduszny, najwspanialszy" i - uff, trzy w jednym: "Imperator Augustus i Cezar".  

To - na nie zawsze zgodnych z rzeczywistością opiniach i doniesieniach Notkera Jąkały,  zakonnika - apologety cesarza Karola i zaprzysięgłego (a więc zaślepionego) krytyka Bizantyjczyków i Normanów, opierają się dzisiejsi historycy, kiedy propagują jakoby niedoścignione w swej jakości dla Wikingów, których produkcja na terenach Cesarstwa nie została potwierdzona archeologicznie - "miecze karolińskie". W tej kwestii wypowiem się niżej.

Oto miniatura z kroniki klasztoru w Kempten z 1499 roku, przedstawiająca w nimbach świętych cesarza Karola Wielkiego z małżonką Hildegardą, jako założycieli klasztoru (źródło: Wikipedia). Karol Wielki nie był jednakże fundatorem tego klasztoru, bowiem został on zbudowany już w 752 roku. To tylko jeszcze jedna legenda o władcy, mająca uzasadnić jego wielkość. Zwraca uwagę krzyż ortodoksyjny w dłoniach opata, jaki znany był w całym chrześcijaństwie wschodnim i zachodnim do końca XI wieku. 


Późniejszy kronikarz klasztoru St. Gallen, Ekkehard IV (980-1056) w swojej kronice klasztoru ("Casus sancti Galli") nadmienił, że cesarz Karol Wielki sprowadził na swój dwór dwóch muzyków "z Italii", aby udoskonalili śpiew liturgiczny. Nazwa Italia była wówczas wymienna z nazwą podbitej dopiero co przez Karola Wielkiego Lombardii, której tradycje kulturowe były mieszanką cywilizacji nordycko-bizantyjskiej, po tym jak ta cześć Italii została odbita od Bizancjum przez nordyckich Longobardów w AD 568. 

Przytoczona wzmianka Notkera Balbulusa (Jąkały) wyraźnie wskazuje, że rozwój twórczości muzycznej w Europie następował w tym okresie dzięki wiedzy przenikającej z bizantyjskiej strefy kulturowej. Rodząca się wówczas nowa forma muzyczna, jaką była tak zwana sekwencja, jest tego przykładem, wbrew przypisywanemu przez niektórych historyków temu "wynalazkowi" właśnie Notkerowi Balbulusowi.

Kontynuujmy opowieść kronikarza Notkera Balbulusa o władcach karolińskich, to jest Karola Wielkiego i Karola Otyłego (Grubego), na których cześć napisał "Gesta Caroli Magni". Odnotował on między innymi, że "... morze leży między nami a Grekami [to jest Bizancjum - mój przypis] (... mare, inter nos et Grecos ex eius ore situm retulerim), a dalej: "Kiedy najbardziej energiczny cesarz Karol mógł przez chwilę odpocząć, nie szukał gnuśności, lecz pracował w służbie Boga. Dlatego zapragnął zbudować na swojej rodzinnej ziemi katedrę piękniejszą nawet niż dzieła Rzymian, a wkrótce jego cel został zrealizowany. Do jego budowy wezwał architektów i profesjonalnych rzemieślników ze wszystkich krajów za morzem" (Cum strennuissimus imperator Karolus aliquam requiem habere potuisset, non ocio torpere sed divinis servitiis voluit insudare; adeo ut, in genitali solo basilicam, antiquis Romanorum operibus praestantiorem, fabricare propria dispositione molitus, in brevi compotem se voti sui gauderet. Ad cuius fabricam de omnibus cismarinis regionibus magistros et opifices omnium id genus artium advocavit).

A więc nie "warsztaty" nadreńskie, mozelskie, bawarskie czy włoskie - jakich w IX wieku notorycznie dopatrują się dzisiejszy historycy, a których jeszcze nie było, ale zamorscy (cismarinis) Bizantyjczycy budowali pierwsze katedry w państwie karolińskim. Cały ten, wymyślony w XIX wieku "renesans karoliński" nie był żadnym odrodzeniem się z dawno wygasłych w Europie popiołów cywilizacji rzymskiej, ale dotarciem do Europy - dzięki inicjatywie karolińskich władców, cywilizacji grecko-bizantyjskiej. Z wyjątkiem papieża Grzegorza I, wszyscy wielcy myśliciele, czerpiący głównie z nauk filozofów greckich, którzy poprzedzali ten "renesans", nie pochodzili z Europy (Marcjanus Kapella - Afryka północna), ani z terenów odnowionego przez Karolingów "cesarstwa rzymskiego" (Beda - północna Anglia, bądź tworzyli w państwach "barbarzyńskich" (Boecjusz, Kasjodor - w Królestwie Ostrogotów, Izydor z Sewilli - w Królestwie Wizygotów). Ma zatem swoje uzasadnienie nazwanie okresu migracyjnych niepokojów od V do VII wieku w Europie zachodniej "ciemnymi wiekami" (Dark Ages), chociaż ludzie epoki Oświecenia (i czasami dzisiejsi, mniej oświeceni zjadacze chleba) niesłusznie obdarzyli tym mianem całe Średniowiecze. Dodajmy, że gdy Notker Balbulus pisał wspomniane wyżej słowa, jego szefem ("mój pan" - dominus meus, jak to określił) był Grimald, opat monastyru St. Gallen (lata 841-872) ostrogockiego pochodzenia, uczeń Alkuina - rektora cesarskiej szkoły Karola Wielkiego w Akwizgranie.

Zauważmy, że sam Karol Wielki, dzisiaj w glorii przedstawiany przez polityków jako "ojciec Europy", w oczach historyków, przynajmniej niektórych - jak znany mediewista i profesor pięciu uniwersytetów, Stefan Weinfurter, nie podążających za mainstreamową propagandą, władca ten zasługuje raczej na miano "barbarzyńcy", "świętego barbarzyńcy" ("Karl der Große. Der heilige Barbar", 2013).
 
Zauważmy, że Aurelian z Réôme, IX-wieczny francuski zakonnik, uznawany za jednego z pierwszych teoretyków tak zwanego (w tradycji zachodniej, łacińskiej) chorału gregoriańskiego, sam wyznał otwarcie: "Ci, którym nie smakuje moja doktryna [muzyczna] lub wyobrażają sobie, że odkryli w niej błędy, powinni wiedzieć, że wszystkie wymienione tutaj rozróżnienia, jak również cała dyscyplina muzyczna, pochodzą od Greków ..." (Nunc autem apologias ante oculos ponimus spectatoris, petentes, quatenus siquid reprehensibile hac in commentatiuncula repererit, emendare festinet: sin autem displicet, aut naevum erroris arbitrarit, sciat a Graecorum derivari ...). Podstawą tonalną chorału gregoriańskiego jest układ 8 tonacji, zwanych tonami lub modusami kościelnymi, wywodzącymi się z VII-wiecznego greckiego octoechos - ośmiotrybowego systemu komponowania śpiewów religijnych w kościołach bizantyjskich, syryjskich, ormiańskich, gruzińskich, a później łacińskich i słowiańskich. Tradycja zachodnia, a co gorsza, bo bezpodstawnie - czasami nauka zachodnia, przypisuje papieżowi Grzegorzowi I autorstwo śpiewu gregoriańskiego. Jeszcze jeden z mitów, podtrzymywanych przez co bardziej "łacińskich" historyków.

Zastanawiając się nad płonnymi próbami naszych historyków odseparowywania kultury łacińskiej od bizantyjskiej, a wręcz ich przeciwstawiania, przychodzi na myśl biblijne ostrzeżenie, że pochylając się nad drobnym źdźbłem - kropki na resztkach szkatułki - w poszukiwaniu Graala można potknąć się o niedostrzeżoną belkę  - katedra w Aachen ["A czemu widzisz źdźbło w oku brata swego, a belki w oku swoim nie dostrzegasz? Albo jak powiesz bratu swemu: Pozwól, że wyjmę źdźbło z oka twego, a oto belka jest w oku twoim? Obłudniku, wyjmij najpierw belkę z oka swego, a wtedy przejrzysz, aby wyjąć źdźbło z oka brata swego" - Mateusz 7:3-5].

Przywołana interpretacja fragmentów szkatułki poznańskiej jest podręcznikowym przykładem tak zwanego skrzywienia konfirmacyjnego, o którym mówiłem w artykule "Krzywe zwierciadło historyków", wynikłego z dążenia badacza do potwierdzenia przyjętych przez niego oczekiwań, aniżeli do ich weryfikacji.


Częściową repliką oktagonalnej  kaplicy pałacowej w bazylice akwizgrańskiej (w terminologii bizantyńskiej bazylika ma znaczenie architektoniczne, a nie związane z określoną hierarchią wśród innych kościołów) jest rotunda - kościół św. Piotra i Pawła w nadreńskim Ottmarsheim, konsekrowany przez wspomnianego wyżej papieża Leona IX w AD 1049 (foto powyżej: Yves Noto Campanella 2010), a także zbudowany przez lotaryńskiego biskupa Notkera (o którym będziemy mówić w dalszych artykułach) w latach 980-987 kościół kolegiacki św. Jana Ewangelisty  w Liege (Liège), gdzie od 1008 roku spoczywają jego szczątki.

Najważniejsza polska ikona, jakim jest sprowadzony z Rusi Halickiej do Polski około 1378 roku, a pochodzący z połowy XIII wieku, wspomniany w poprzednim artykule "Sztuka romańska to coś więcej niż łacińska" jasnogórski obraz Matki Boskiej Częstochowskiej z Dzieciątkiem Jezus, według najnowszych badań naszych naukowców,  ma nie być w żadnym wypadku, jak utrzymywała większość starszych badaczy, pochodzenia rusko-bizantyjskiego, ale dziełem powstałym - jakże by inaczej, "w kręgu sztuki łacińskiej".

Wbrew jednak tym zarzekaniom i zaklęciom, bo przecież nie naukowym wywodom, nikt nie kwestionuje faktu, że obecne malowidło nałożone zostało w 1434 roku na oryginalne dzieło ikonografii bizantyjskiej i ten fakt wskazuje na jego rzeczywiste kulturowe pochodzenie. Prawdopodobnie po XV wieku obraz ulegał dalszym korektom, bowiem jeszcze Grzegorz z Sambora w swoim poemacie "Częstochowa" z 1568 roku opisał fragment ikony następująco: "Ręka prawa na piersi - w lewej Syna trzyma patrząc nań, wzajem ku niej on zwrócon oczyma, prawą rączką z swą Matką najdroższą się pieści, gdy w lewej zgiętej jabłko złociste się mieści". Tym "jabłkiem" było zapewne tak zwane złote jabłko królewskie, bizantyjski symbol władzy i panowania, widoczny na przykład w dłoniach archaniołów Gabriela i Michała na mozaice w bazylice Santa Maria Assunta di Torcello w Wenecji.


Spójrzmy powyżej na jedną ze scen Sądu Ostatecznego, jaką przedstawia XII/XIII-wieczna mozaika w bizantyjskiej bazylice Santa Maria Assunta di Torcello w Wenecji. Wyobraża ona biblijne zstąpienie Chrystusa do piekieł, poprzedzające jego zmartwychwstanie, określane widocznym w tle słowem greckim Anastasis. Chrystus, w bizantyjskim nimbie krzyżowym, dzierżąc w dłoni dwuramienny krzyż patriarchalny depcze bramy piekieł, a po bokach towarzyszą mu odziani w bogate szaty bizantyjskie archaniołowie Gabriel i Michał, trzymający w dłoniach kule z patriarchalnymi krucyfiksami - symbolami władzy cesarskiej.

Przedstawienie Chrystusa w nimbie krzyżowym ma głębokie tradycje w kościele ortodoksyjnym, które za pośrednictwem artystów bizantyjskiuch przeniknęło do Europy zachodniej, w okresie tak zwanego "renesansu karolińskiego" (który w istocie był oparty na motywach i wzorcach sztuki, przeniesionych z kultury bizantyjskiej). Oto poniżej VIII-wieczna ikona ze świata bizantyjskiego z koptyjskiego klasztoru Bawit w Egipcie, przedstawiająca Chrystusa z opatem tego klasztoru z V wieku, św. Menasem u boku. 


Nad każdą postacią widnieją napisy w języku greckim - ΨΟΤΕΡ (Zbawiciel) i ΑΠΑ ΜΗΝΑ ΠΡΟΕΙCΤΟC (Ojciec Mena, opiekun). Trzymając w lewej ręce bogato inkrustowaną Biblię z klejnotami zdobiącymi okładkę, a prawą na ramieniu opata, Chrystus potwierdza swoją opiekę nad Meną. Opat jest nieco niższy, w jednej ręce trzyma zwój pergaminu, a drugą wykonuje gest błogosławieństwa. Obaj przedstawieni są ubrani w charakterystyczne w tradycji greckiej tunikę i paliusz. Chrystus ma małą zaokrągloną brodę, wąsy i długie falujące włosy, a Mena siwe włosy, z dłuższą brodą i wąsami. Zauważalnie duże oczy są również typowe dla bizantyjskich kompozycji ikonograficznych.

Podobny charakter ikonografii bizantyjskiej tego samego motywu zstąpienia Chrystusa (w nimbie z krzyżem) do piekieł utrwalony został na srebrnej plakietce zdobiącej rosyjską księgę liturgiczną z XVIII/XIX wieku (zdjęcie z prawej). Ten typ ikonografii, dominujący w Europie w kulturze przedromańskiej i romańskiej, jak widać kontynuowany był w kulturze rosyjskiej aż po czasy współczesne. Zabytek znajduje się w zbiorach Muzeum Regionalnego w Szczecinku.

W kontekście przenikania sztuki bizantyjskiej do Europy karolińskiej i później ottońskiej czyż można więc się dziwić, że wpływ Bizancjum był kulturowo i politycznie jeszcze bardziej silny na Rusi, a przez nią - już w mniejszym stopniu, także w Polsce? Oto fragment drzeworytu z "Liber Chronicarum" z AD 1493 pokazujący okolice bazyliki św. Zofii (Mądrości Bożej) w Konstantynopolu. Pod tym samym wezwaniem i w oparciu o wzory bizantyjskie zbudowano XI-wieczne katedry w Kijowie oraz w Nowogrodzie

Znaczące na poniższym kolorowanym drzeworycie są umieszczone nad bramami miasta herby dwugłowych orłów - już wówczas (od Iwana III Wielkiego) godło państwowe Rosji. W Bizancjum godło to symbolizowało imperium, które patrzyło jednocześnie na Wschód jak i na Zachód. Jednak mitem jest wyrażany przez wielu historyków pogląd, że przyswojenie na Rusi bizantyjskiego przekonania o sakralnych atrybutach władzy monarszej nastąpiło w tym państwie dopiero w XV wieku. 

Jak słusznie zauważa, i dobrze to uzasadnia, utalentowany badacz z Katedry Filologii Słowiańskiej Uniwersytetu Łódzkiego, Zofia Brzozowska ("U początków Świętej Rusi. Koncepcje monarchiczne metropolity kijowskiego Iłariona (XI w.) i ich związek z bizantyńską „teologią polityczną”" w: Studia Wschodniosłowiańskie, Tom 14, Białystok 2014): "Wyobrażenie to nie znajduje jednak potwierdzenia w materiale źródłowym. Wydaje się bowiem, że bizantyńskie poglądy na władzę państwową były przeszczepiane na obszar Słowiańszczyzny Wschodniej już od momentu jej oficjalnej chrystianizacji w drugiej połowie X w.". Dodajmy, że nie tylko na obszar Słowiańszczyzny Wschodniej, ale do Europy Zachodniej, a zwłaszcza do Cesarstwa Niemieckiego w okresie panowania dynastii ottońskiej.
 

Na dzisiejszej ikonie częstochowskiej i jej kopiach zamiast "złocistego jabłka" widoczna jest w ręku Jezusa książeczka do nabożeństwa. Niektórzy historycy tłumaczą nieistniejące na obecnym obrazie jabłko powstałe tylko w fantazji poety, chociaż ceniona przez większość historyków sztuki wierność i sugestywność opisu zdaje się przeczyć zarzucanemu zmyśleniu autora akurat w tym właśnie szczególe. Starsze bizantyjskie wyobrażenia Matki Boskiej z Dzieciątkiem, jak na przykład na mozaice w narteksie X-wiecznego kościoła Matki Boskiej (Theotokos) greckiego klasztoru św. Łukasza (Hosios Lukas), przedstawiają Jezusa ze zwojem, a nie z książką w ręku. Wcześniej zwoje były charakterystyczną formą piśmiennictwa hebrajskiego, hellenistycznego i rzymskiego.

Przedstawiona na fotografii obok Matka Boska z Dzieciątkiem, czyli tak zwana hodegetria, w formie reliefu na płytce z kości słoniowej została wykonana pod koniec X wieku w Konstantynopolu i była własnością biskupa Bertholda z lotaryńskiego Toul. Asystował on w koronacji w AD 1002 w Moguncji wspomnianego już króla Henryka II przez arcybiskupa Willigisa (ci dwaj ostatni przyszli święci Kościoła). Płytka zawiera ujęte w medalionach popiersia św. Marii z Dzieciątkiem (ten w nimbie krzyżowym), Jana Chrzciciela oraz apostołów Piotra, Pawła i Tomasza, z ich imionami w języku greckim. Na obwodzie widnieje napis po łacinie: "Na zamówienie biskupa Bertholda załączony jest i przyozdobiony z należnym honorem cały tekst Ewangelii" (Presulis imperiis Bertoldi clauditur omnis textus Evangelii reditimus honore decenti). Płytka o wymiarach 14 x 11 cm służyła więc jako ozdoba drewnianej zapewne okładki Biblii. Fotografia pochodzi ze strony Deutsche Digitale Bibliothek.

Powyższe dzieło zostało wykonane zapewne z inspiracji przedstawienia Matki Bożej w centralnej części tryptyku, wykonanego w kości słoniowej, datowanego na okres AD 940-960, pochodzącego z niewiadomego kościoła lub pałacu, jaki znajduje się w zbiorach Rijksmuseum w Amsterdamie.

Ikona jako gatunek artystyczny, sama w sobie jest bizantyjsko-greckim stylem w sztuce, w VI-wiecznej tradycji ortodoksyjnej odwołującej się aż do św. Łukasza jako pierwszego wykonawcy ikon; tak jak wizerunek Matki Bożej w formie "Czarnej Madonny" wskazuje na jej pierwotne korzenie orientalne. Być może pierwowzorem dla nieznanego oryginalnego obrazu Madonny, przykrytego XV-wieczną "częstochowską" wersją była o podobnych rozmiarach i proporcjach ikona Matki Bożej (grec. Theotokos) z Włodzimierza Wołyńskiego, datowana na sam początek XII wieku.

Przywołajmy tutaj słowa metropolity kijowskiego i Wszechrusi (tytuł ustanowiony przez patriarchę bizantyjskiego w 988 roku) Iłariona (Hilariona) w XI-wiecznym "Słowie o zakonie i łasce": "Świętą i przesławną Dziewicę Maryję nazywam Bogarodzicą, czczę i z wiarą pokłon Jej oddaję. I na Jej ikonie widzę Pana mojego jako Dzieciątko na jej łonie - i weselę się".

Zwróćmy uwagę na jeszcze jeden charakterystyczny przykład karkołomnego "odnajdywania" w artefakcie nieistniejących szczegółów i budowania na tych ruchomych piaskach wniosków i hipotez, chętnie oczekiwanych i cytowanych w środowisku polskich historyków jako aksjomaty - prawdy oczywiste. Przyjrzyjmy się poniższej fotografii fragmentu głowni (ostrza) obosiecznego miecza, wydobytego przez archeologów z grobu szkieletowego  z Gródka nad Bugiem (źródło: Jerzy Kuśnierz, 2006 "Z badań nad militarnym znaczeniem Gródka nad Bugiem (Wołynia) we wczesnym średniowieczu").

Widoczny jest na poniższym zdjęciu fragmentu miecza, jeśli wierzyć naszym oczom, umieszczony między krzyżami laskowanymi (jakie tworzą cztery złączone greckie litery tau), następujący napis: "INZOMEFEC(I)T". Jednak Jerzy Kuśnierz, a za nim cała plejada naszych (i niestety, niektórych zagranicznych badaczy, polegających na ustaleniach tego autora), widzi inny napis: "INHOMEFECT". Zwróćmy uwagę na błędne odrysowanie (na białym tle) przez tego badacza trzeciej litery. Jest to według niego "położone H" (chociaż mogłoby być równie, a może bardziej, "położoną" literą "N").  Pomija on również zachowane resztki przedostatniej, "wciśniętej" przed "T" litery "I". Dzięki tym zabiegom autor konkluduje, że inskrypcja na mieczu oznaczała: "IN H(onestatem) OM(nipotentis) EF(f)ECT(oris)", czyli "Ku Czci Wszechmogącego Stworzyciela".

Wskazane poniżej przykłady literowych wariacji w grupie mieczy pochodzących z tego samego warsztatu nie dają, niestety, naukowo uzasadnionych podstaw do tak głębokiej spekulacji dokonanej przez wspomnianego autora, który skomponował rozbudowane, szczytne, nawet porywające, ale nieprawdziwe hasło, w oparciu o jedną, jedyną i to źle odczytaną (odrysowaną) literę.


W istocie, zamiast "położonego H" jest to - jak widać na fotografii zabytku, a nie jak nam każe czytać autor na swoim rysunku, odwrócona litera "Z" - przypadek dość powszechny wśród wczesnośredniowiecznych inskrypcji, wykonywanych często przez analfabetów. Podobny przykład odwrócenia litery zawiera ilustracja pieczęci księcia pomorskiego Kazimierza I, opublikowana w artykule "Zapomniane ślady wikińsko-bizantyjskie".

Napis na ilustrowanym powyżej fragmencie miecza nosi typowy dla mieczy wikińskich zwrot, potwierdzający autora - rzemieślnika, który go naniósł: "INZO ME FECIT", czyli "Inzo wykonał mnie". Inzo, występujące także w formach Anzo, Enzo - to starogermańskie imię, które dzisiaj w języku niemieckim oznacza Heinz, w duńskim Hendrik, Lars, we włoskim Enzo, a w polskim Henryk, Wawrzyniec, Wincenty. Napis ten został zapewne później dodany do znajdującego się po drugiej stronie ostrza miecza, pomiędzy tymi samymi znakami krzyża, tekstu "INGELIIRMEFCIT", który wspomniany autor tłumaczy jako "Ingelrii mnie uczynił". Słowo "uczynił" - równie kwieciste (miecza nie można uczynić, nie wskazując czym), tak jak wymyślone wyżej hasło, należałoby zastąpić wyrazem "wykonał" (łac. fecit).

O ile, zdaniem badacza, drugi napis miałby reprezentować jakoby "nadreński warsztat" - wykonawcę ostrza miecza ("INGELRII ME FECIT"), o tyle ten pierwszy ("INZO ME FECIT")  jest niedwuznacznie (rękojeść, zdobienie) dopiskiem wikińskiego autora - wykonawcy oprawy ostrza. Jerzy Kuśnierz, przy innych jeszcze wikińskich artefaktach w nadbużańskim Gródku - dla odsunięcia wieku miecza jak najdalej od epoki Wikingów, o których nawet nie wspomina, datuje go na XII wiek, chociaż są badacze (Marcin Wołoszyn), którzy uznają, że miecz ten powstał w X wieku. 

Datowany również na X wiek miecz z napisem na głowni "INGELRIIMEFECIT" został wydobyty ze szwedzkiego jeziora Sigridsholm, niedaleko emporium handlowego w Birce. Inny miecz z inskrypcją na ostrzu "INGELRIH FECIT" odkryto w norweskiej miejscowości Flemma, niedaleko Trondheim. Jeszcze inny miecz z napisem "INGELRI FECI", datowany na drugą połowę X wieku, wydobyto w Rosji, w miejscowości Gorka Nikolskaja, koło miasta Wołogda.
 
Widoczna na zdjęciu z prawej strony (foto: Steven T. Dunn) rękojeść miecza wikińskiego typu INGELRI wystawiona była na ekspozycji w Art Institute of Chicago w 2015 roku. Datowana jest na około AD 1000, z niesprecyzowanym pochodzeniem z Francji lub Skandynawii.

Znanych jest ogółem około 20 mieczy, noszących zbliżoną literowo inskrypcję (m.in. INGELRD, INGELRILT), odkryte w: Glamoč (Bośnia-Hercegowina), Oosterhesselen (Holandia), King's Reach nad Tamizą i Raven's Willow (Anglia), rzeka Isac koło Nantes (Francja); zdeponowane w: Niedersächsisches Landesmuseum w Hanowerze, Bayerisches Nationalmuseum w Monachium, Landesmuseum w Zurichu oraz dwa inne miecze, sprzedane (prawdopodobnie przez nabywcę z Polski) przez dom aukcyjny Bonhams w 2013 (Lot 188) i 2014 (Lot 218) roku.

Wszystkie te 14 mieczy badacze za granicą zwykle datują na X/XI wiek i uznają jako tak zwaną grupę wikińskich mieczy typu INGELRII, wyrabianych głównie w X/XI wieku, aż po XII wiek. Nazwa ta może wiązać się z Yngling - imieniem najstarszej znanej, pochodzącej z około VI wieku, skandynawskiej dynastii ze szwedzkiej prowincji Uppsala. Na kamieniu runicznym z Kylver (Gotlandia) widnieje m.in. taki napis: "Ing był pierwszym pośród wschodnich Danów, aż poszedł na wschód za morze ...", a więc na ziemie Rusi. Saxo Grammaticus nazywał ten ród "synami (boga) Frejra (Frøego)". Męskie imię Ing nie jest już dzisiaj w Skandynawii używane, natomiast jego żeński wariant Ingela - tak.

Jest jeszcze jeden miecz z napisem odczytanym jako „INGELRIED“ - wskazującym, że mógł należeć do omawianej wyżej grupy. Datowany na I połowę X wieku, pochodzi ze wsi Schönfeld, 5 km na południe od Pasewalku, albo 35 km na zachód od Szczecina. Zaliczany jest do miecza wikińskiego typu X (głowica) i H/I (jelec), według klasyfikacji Jana Petersena. Nie przeszkadza to niektórym historykom uparcie określać je jako "wschodnio-frankońskie" [(ost-)fränkische]. 


Na datowany z około AD 850 pochodzi napis runiczny z wizerunkami miecza (foto powyżej) i krzyża z Ingelstad, w szwedzkiej prowincji Östergötland: "Sôlsi gerði sól Dagr skút þ[ett]a hjó", czyli "Sôlsi wywołał słońce, Dagr wyciął to na licu klifu".

W staronordyckiej literaturze wymieniane są miecze, którym nadane zostały imiona, zwykle nawiązujące do ich wyglądu i właściwości bojowych, na przykład:  Afspringr, Brimir (miecz boga Odyna), Eggumskarpi, Fiskhryggr, Fjorsvafnir, Gram, Grasiða, Gullenhjalti, Hneitir (miecz św. Olafa), Hornhjalti, Hrotti,  Hvati, Hvitingr, Kvernbitr, Langhvass, Leggbitr, Lysingr, Mæring, Miðfainn, Næegling, Skofnungr, Skyggðir, Snyrtir, Tyrfingr.

Potrzeba zaznaczania swojej własności (broni lub cennych, prestiżowych wyrobów) wśród rycerskich elit skandynawskich jest dużo starsza, niż tradycja wikińska. Jednym z najstarszych pomników języka staronordyckiego jest pochodzący z początku V wieku napis runiczny na jednym z dwóch złotych rogów z Gallehus, południowa Jutlandia: "Ja, Hlewagast Holting, ten róg zrobiłem" (ek hlewagastiz holtijaz horna tawidō). Inskrypcje takie świadczyły o wysokiej pozycji społecznej właściciela, który napisem swym nadawał indywidualny, prywatny charakter cenionego wyrobu. Podaję tu link do Wikipedii w języku angielskim, bo w polskim hasło to zredagowane zostało na żenująco niskim, "gazetowym" poziomie.

Nieco starsza (IX wiek, aż po XI wiek), dużo bardziej liczna (największa ich część znaleziona w Norwegii) grupa wikińskich mieczy nosi nazwę ULFBERHT, w staronordyckim "wilczy blask".  Znanych jest około stu sztuk tego rodzaju mieczy. Była to broń wykonana ze stali w najczystszej, dotąd nieznanej w historii, formie, w oparciu o technologię tak zwanej stali damasceńskiej, czyli tyglowej (ang. crucible steel), o podwyższonej zawartości węgla. 

Dokonywano tego poprzez umieszczenie małych kawałków żelaza w szczelnie zamkniętych tyglach, wypełnione węglem drzewnym lub nawet kawałkami żeliwa i podgrzewano do około 1300-1400°C, aż do wchłonięcia przez roztopione żelazo  wystarczającej ilości węgla, całkowicie lub częściowo stapiając się w placek stali, a następnie pozwalając jej ostygnąć bardzo powoli. Wlewki te eksportowano do ośrodków produkcji broni, gdzie były starannie przekuwane w niskiej temperaturze na ostrza mieczy. Stal taka wytapiana była głównie w Afganistanie (miasto Herat, gdzie produkcję tej stali opisał perski badacz Al-Biruni) i Persji. Nie powinno budzić wątpliwości, że produkt ten docierał przede wszystkim do Europy wschodniej, a nie zachodniej - za pośrednictwem kupców bizantyjskich, żydowskich i skandynawskich. Brak innych zanieczyszczeń w tej stali dawał wyjątkową giętkość ostrza i zapewniał przewagę wojownika na polu bitwy. 

Dodajmy tutaj kilka imion z historii anglo-saksońskiej południowej Anglii (hrabstwa Kent i Wessex), która od VI wieku podporządkowana została skandynawskim (Jutowie, Anglowie) i saksońskim imigrantom. Utworzony został tam przez nich byt państwowy, którego historyczna nazwa "Ziemia Anglów", przetrwała aż do dzisiaj w języku francuskim - l'Angleterre.

Suwerenowie - lokalni królowie oraz inne postacie historyczne tych ziem, nosiły następujące nordyckie imiona: Heaberht (nieznane pochodzenie imienia), Eadberht, Odberht (Bogaty blask), Ecgberht (Błyszczące ostrze), Æthelwulf (Szlachetny wilk), Æthelbald (Szlachetny władca), Æthelberht (Szlachetny blask), Æthelred (Szlachetny doradca). Widzimy więc, że imię Ulfberht, semantycznie i fonetycznie, doskonale mieści się wśród imion wodzów normańskiego pochodzenia tamtych czasów. A w ogóle, w tradycji nordyckiej jest ponad 120 imion męskich, zakończonych na -bert (pierwotnie -berht), czyli ze słowem 'blask' - od Abert do Winibert. Niektóre z nich znane są również w Polsce, na przykład Hubert, Lambert, Norbert, Robert.
 
Oto jeden z wikińskich mieczy ze stali damasceńskiej, wydobyty z dna Dniepru, w pobliżu Chortycy, największej na tej rzece wyspy, w okolicach Zaporoża w 2011 roku (foto: "Istoriczna Prawda", 2012). Rękojeść miecza inkrustowana była miedzią, mosiądzem i srebrem. Portal ten donosił wówczas: "Niektórzy historycy uważają go za miecz Światosława Chrobrego - ojca Włodzimierza Chrzciciela - i proponują uczynić go narodowym sanktuarium".
 

Jeżeli już jesteśmy na Ukrainie, to zaprezentujmy jeszcze jeden okaz "miecza Wikingów", jak go nazywa "Istoriczeska Prawda", ale zaraz dodaje: "typu karolińskiego". I nie jest to wcale  "prawda historyczna", a tylko legendarny mit, powtarzany w Polsce i niemal w całej Europie. Zabytek został przemycony z Ukrainy do Estonii, ale w 2019 roku szczęśliwie powrócił, skąd pochodził i przekazany do muzeum w Winnikach koło Lwowa.
 
 
Z Ucker, odległego o 5 km od wspomnianego wyżej Schönfeld na Pomorzu Przednim,  pochodzi miecz z X wieku z bogato inkrustowaną diamentami, dwuczęściową głowicą (typu Petersen U lub V). Tym razem  historyk Felix Biermann  przyznał: "Wspaniała, wysokiej jakości dekoracja ... wskazuje na Skandynawię. Dotyczy to również miecza z Odry w pobliżu Schwedt, w tamtejszej ważnej osadzie handlowej: broń ma inkrustowaną srebrem, dwuczęściową głowicę i napis „+ VLFBERH + T”, odpowiada Petersenowi typu S,  który należy datować na X/XI wiek. Stamtąd pochodzi drugi, prostszy miecz typu X, prawdopodobnie z XI wieku. Wczesniejszy miecz typu X z napisem „ULFBERHT” został wydobyty ze starej odnogi Odry, w pobliżu Alt Galow. Od Odry, znanej jako ważna oś komunikacyjna, w górę i w dół rzeki, znane są znaleziska jeszcze kilku innych mieczy" (F. Biermann: "Im Kampf verloren. Ein Schwert aus dem slawischen Burgwall Schönfeld, Uckermark", 2018.

Chociaż brak jest jakichkolwiek dowodów, a nawet pośrednich śladów archeologicznych, że miecze te wykonywane były poza terenami kontrolowanymi przez Wikingów, historycy przyjęli powszechnie - nie na drodze merytorycznej i krytycznej dyskusji, ale przez milczącą aklamację, jako fakt nie wymagający udowodnienia, że produkowane one były w Nadrenii. Jednakże kopalnie - źródła wydobycia rud żelaza w Europie o najwyższej jakości były i są w Skandynawii. Najstarszym okręgiem wydobywczym jest Norberg, około 150 km na północny wschód od Birki - głównej bazy handlowej szwedzkich Wikingów (Waregów) z Rusią i Bizancjum, na której to przestrzeni odkryto największą, poza samą Skandynawią, ilość tych mieczy. W rejonie Norberg odkryto około tysiąca miejsc, w których we wczesnym średniowieczu (od VI wieku) wydobywano rudę i wytapiano żelazo. Technologia wytopu tej stali była od wieków znana w Azji (Chiny, Indie, Iran, Bliski Wschód), zanim dotarła do Europy. Dlaczego państwo karolińskie miałoby zostać mistrzem w produkcji tej stali, kiedy nie istnieje żaden dowód archeologiczny, że była ona w pierwszym milenium w ogóle produkowana w kontynentalnej Europie? 
 
We współczesnej historiografii europejskiej nadużywana i naciągana "karolińskość", czy "ottońskość" w kulturze spełnia dzisiaj tą samą rolę wzorca cywilizacyjnego, jaką w średniowieczu spełniało odwoływanie się przez tamtejszych kronikarzy do zmyślonych wydarzeń historycznych i konotacji genealogicznych ówczesnych władców ze światem antycznym, a nawet biblijnym. Taka była rola propagandy w przeszłości i taka pozostała do dzisiaj.

Spójrzmy na poniższą, chociaż niepełną (vide wyżej wspomniane znaleziska na Pomorzu Przednim), ale i tak wiele mówiącą mapę, archeologicznych znalezisk w Europie mieczy typu Ulfberht (źródło: Allan Williams - "The sword and the crucible", 2012). Jakże niewiele, bo ledwie 9 sztuk (niektórzy uznają, że o kilka wiecej), tych "mieczy karolińskich" znaleziono w Europie karolińskiej - i to niemal wszystkie w znanych rejonach wikińskiej obecności/aktywności: wzdłuż wybrzeży morskich i rzek kontynentalnej Europy zachodniej, a prawie 90 procent (z około 170 sztuk ogółem) poza nią, ale w miejscach długotrwałej dominacji Wikingów. Na mapie zaznaczono, według legendy w prawym górnym rogu, charakter miejsca znalezisk tych mieczy, kolejno: grób, osada, rzeka, skarb, pojedyńcze lub niezidentyfikowane miejsce odkrycia.


Powyższa mapa nie wydaje się odzwierciedlać wielu znalezisk mieczów wikińskich typu "Ulfberht", jeżeli nie zostały one w ten sposób zakwalifikowane w zbiorach różnych muzeów. Tak na przykład Muzeum Narodowe w Szczecinie dysponuje sześcioma mieczami wikińskimi, które mają rękojeści charakterystyczne dla tego typu mieczy: typu Mannheim (VIII-IX wiek), typu H (VIII-X wiek), typu K (IX wiek), typu Y (X-XI wiek) i typu Z (X-XI wiek). Żaden z tych mieczy nie został nazwany nie tylko jako typu "Ulfberht", ale nawet jako wikiński. Podobnie powyższa mapa nie uwzględnia dwóch egzemplarzy miecza typu "Ulfberht" z Pragi i Ołomuńca (Nemilany), będących w obydwu przypadkach częścią wyposażenia wikińskiego grobu szkieletowego. Nie ma też na niej miecza z Rumunii z inskrypcją "Ulfberht" (typ V, według klasyfikacji Petersena), datowany na drugą połowę X wieku, pochodzący z Albeşti koło Mangalii (na południe od delty Dunaju), w Rumunii.
 
Na co było stać specjalistów muzealnych, to jedynie przyznanie, iż "wiązać je należy z epoką wikingów". Pozytywnym novum było jednak nie nazwanie ich "mieczami typu karolińskiego". To jeden z pierwszych wyłomów wśród badaczy, którzy zaniechali poszukiwania mitycznego skarbu św. Graala i odeszli od tego publicystycznego, a nie naukowego terminu - "mieczy typu karolińskiego". Oto ich ilustracja (źródło:  Leszek Klimek, Paweł Kucypera, Tomasz Kurasiński, Piotr Pudło - "Wczesnośredniowieczne miecze ze zbiorów Muzeum Narodowego w Szczecinie w świetle ponownej analizy typologiczno-chronologicznej i technologicznej", Materiały Zachodniopomorskie 2009/2010, Zeszyt 1).


Głównym i bezpośrednim źródłem historycznym, w którym mowa jest o "mieczach frankońskich" jest relacja andaluzyjskiego podróżnika pochodzenia żydowskiego, Ibrahima ibn Jakuba, który wymienia miecze jako jeden z głównych produktów „kraju Franków” (Ifranja). Jego zdaniem były one ostrzejsze, niż te pochodzące z Indii. Historycy powszechnie utożsamiają zapisany przez Ibrahima ibn Jakuba „kraj Franków” (Ifranja) z całym imperium karolińskim i ottońskim, podczas gdy podróżnik mógł mieć na myśli tylko północną Francję, a konkretnie Normandię, kiedy odwiedzał Rouen około 965 roku.

Niektórzy badacze podpierają się opisem mieczy "frankońskich" u arabskiego badacza Al-Kindi (801–879), nie rozumiejąc kontekstu jego opisu Europy, z którego wynika, że używał on tego terminu w odniesieniu do Europy północnej, w tym Rusi. Al-Kindi był przede wszystkim filozofem, także matematykiem, astronomem i lekarzem, ale nie pisał dzieł o geografii. Nie miał on tak szerokiej wiedzy geograficznej jak poźniejszy badacz perski, wspomniany wyżej Al-Biruni (973-1050), który opisywał ludy północnej Europy, wymieniając m.in. Słowian i Rusów-Waregów. Inny arabski uczony z X wieku - Ibn Fadlan, będąc w poselstwie w Bułgarii Wołżańskiej zauważył, że przebywający tam handlarze z Rusi mieli miecze z bruzdami (zbroczami), wykonanymi "według wzoru frankońskiego". To jednakże nie oznacza, że były to miecze frankońskie - jak mu bezpodstawnie i skwapliwie przypisują  wyznawcy teorii o "mieczach frankońskich" 

Wracając do „kraju Franków” u ibn Jakuba, trzeba pamiętać, że w dawnym języku arabskim określenie Ifranja znaczy przede wszystkim Francja. Dwa wieki później, Al-Idrisi, arabski kartograf na usługach Rogera II, normańskiego króla Sycylii, opisał Francję jako Ard Afransia Al-Afrang, czyli "ziemia Francji Francuzów". Al-Idrisi odnotował, że Normandia była już wtedy zintegrowana w pełni z Francją: Ard Normandia Al-Afrang, czyli "Normandia, ziemia Francuzów". Dopiero znacznie później, bo w czasach nowożytnych, termin Al Afrang zaczął być używany w szerokim rozumieniu jako "europejski". To dzisiejsi historycy zapomnieli o potrzebie interpretowania języka w znaczeniu zgodnym z epoką, w której jest używany. Zatem z doniesień ibn Jakuba z połowy X wieku, o mieczach z "kraju Franków", możemy być pewni tylko tego, że spotkał on je w Normandii, a więc w wówczas jeszcze nie całkowicie zależnym od Francji kraju, władanym przez post-wikińską dynastię, mającą z pewnością wiele związków kulturowych i handlowych z ówczesną Skandynawią.

Zauważmy jednakże, że już w AD 841 "Roczniki Bertyńskie" (Annales Bertiniani) donosiły z respektem o mieczach wikińskich, z którymi zostali zaznajomieni mieszkańcy Rouen: "Duńscy piraci przypłynęli Oceanem i zaatakowali Rouen. Splądrowali miasto ogniem i mieczem, mordowali lub brali do niewoli mnichów i resztę ludności oraz spustoszyli wszystkie klasztory i inne miejsca wzdłuż brzegów Sekwany oraz brali wielkie okupy, pozostawiając po sobie przerażenie" (Pyratae Danorum ab Oceano euripo deuecti Rotumum irruentes, rapinis, ferro ignique bacchantes urbem, monachos reliquumque uulgum uel cedibus uel captiuitate pessumdederunt et omnia monasteria seu quaecumque loca flumini Sequanae adherentia aut depopulati sunt aut multis acceptis pecuniis territa reliquerunt).

Oto odtworzone szczegóły fragmentu miecza typu ULFBERHT, z grobu mężczyzny (nr 53/1929) w dawnych Prusach, na cmentarzysku w Linkuhnen, obecnie Rżevskoje (Ржевское), Rosja, w pobliżu starego koryta rzeki Niemen (źródło: Christoph Jahn, Norbert Goßler, 2019 - "Wikinger und Balten an der Memel. Die Ausgrabungen des frühgeschichtlichen Gräberfeldes von Linkuhnen in Ostpreußen 1928-1939"). Zabytek datowany na X/XI wiek. Cmentarzysko to (ponad 500 grobów, w trzech poziomach) ma długą historię używania - od początku naszej ery po koniec epoki Wikingów.

Drugim źródłem, z którego entuzjaści "mieczy karolińskich" mogli czerpać swe natchnienie, może być poemat islandzki z IX wieku "Hrafnsmál" (Opowieść kruka). Jest w nim następująca fraza: "Hlaðnir vôru hǫlða ok hvítra skjalda, vigra vestrœnna ok valskra sverða", która została przetłumaczona następująco: "They [okręty nieprzyjacielskie - mój przypis] were loaded with men and white shields, western spears and Frankish swords". Uważa się jednak, że słowo "valskr" jest zasadniczo poza-germańskie, a jego pochodzenie i znaczenie nie jest do końca wyjaśnione. Odczytuje się je najczęściej jako "frankoński", ale może oznaczać też "południowy", albo "obcy". 

Należy przecież wziąć pod uwagę, że opisana w poemacie bitwa pod Harsfjord rozegrała się u wybrzeży Norwegii w 872 roku, pomiędzy wewnętrznymi, skandynawskimi stronami konfliktu, pretendującymi do tronu królewskiego w Norwegii, stąd użyte w tłumaczeniu określenie "frankońskie miecze" jest tutaj niczym nie uzasadnione, mniej niż gdyby to były słowa "południowe", albo "obce" miecze. "Południowe" mogły na przykład oznaczać "duńskie", a "obce" - nienorweskie, z punktu opowiadającego tą historię skalda norweskiego o imieniu Þorbjörn hornklofi. W epoce Wikingów, w strefie Morza Północnego i Bałtyku, nie istniały żadne nie-nordyckie siły, zdolne podjąć bitwę morską z Wikingami. Bitwy takie rozgrywały się między konkurującymi o wpływy na obcych terytoriach klanami wikińskimi.

Pośrednim źródłem, jakoby świadczącym o marnej jakości mieczy wikińskich, do którego historycy "z przegięciem konfirmacyjnym" przywiązują nadmierną wagę, to relacja wspomnianego Notkera Jąkały o przybyciu do cesarza Karola Wielkiego posłów "królów normańskich". 

Oto jej fragment: "Kiedy królowie Północy wysłali złoto i srebro jako świadectwo ich lojalności [wobec Karola - mój przypis], a miecze jako znak ich wiecznego podporządkowania i poddania się, król wydał rozkaz rzucenia wyrobów z cennych metali na podłogę, aby wszyscy mogli spojrzeć na nie z pogardą i podeptać, jak gdyby były tylko brudem. A kiedy usiadł na swoim wyniosłym tronie, rozkazał przynieść mu te miecze, aby mógł je wypróbować. Następnie ambasadorowie, pragnąc uniknąć jakichkolwiek podejrzeń o złe intencje, uchwycili miecze za ostrza (jak słudzy podają noże swoim panom) i tak sami ryzykując podali je cesarzowi. Wziął on jeden z mieczy za rękojeść i próbował zgiąć końcówkę ostrza do podstawy, ale ostrze pękło między jego rękami, które były silniejsze niż samo żelazo" (Cum reges Northmannorum singuli pro devotione sua aurum vel argentum et pro sempiterna subiectione vel de ditione gladios suos ipsi dirigerent, praecepit rex: ut pecunia quidem in pavimentum proiceretur et a nullo nisi indignanter aspiceretur, sed potius ab omnibus velut lutum conculcaretur. Gladios vero, in sublimi solio residens, sibi attemptandos iussit afferri. Porro legati, metuentes ne quid sinistrae suspicionis contra eos posset oriri, eo modo, quo solent ministri dominis suis cultellos de summis oris praebere, ita spatas imperatori cum sui periculo porrigebant. Quarum ille cum unam de ca pulo acceptam et ab extremitate ultima ad summum curvare niteretur, inter fortiores ferro manus disrupta est). 

Budzi wątpliwości już sama deklaracja kronikarza, że posłowie "królów Północy" przybyli przed oblicze Karola Wielkiego, aby darowanym cesarzowi, a wcześniej zrabowanym w Cesarstwie złotem i srebrem dać "świadectwo ich lojalności", a łamiącymi się mieczami dać "znak ich wiecznego podporządkowania i poddania się".
 
Jak wiemy z historii Cesarstwa Karolińskiego, jego rozwój cywilizacyjny opierał się w dużym stopniu na czerpaniu wiedzy z trzech ośrodków cywilizacyjnych, pod wieloma względami przewyższających  dorobek Cesarstwa w nauce, technice i sztuce: bizantyjskiego, arabskiego i nordyckiego. Nie istnieją żadne źródła, ani historyczne (brak wzmianek w dokumentach), ani archeologiczne (brak jednoznacznych śladów wyrobu tych mieczy na terenie Cesarstwa), które wskazywałyby na endemiczne, a tym bardziej samodzielne i oryginalne narodziny produkcji mieczy wikińskich w Cesarstwie Karolińskim. Informacja ibn Jakuba nie daje najmniejszych wskazówek, gdzie i kto we Frankonii miałby miecze o szczególnej wartości wyrabiać. Technologia ich produkcji mogła przeniknąć do państwa frankońskiego na przykład od potomków Wikingów w powstałym w AD 911 Księstwie Normandii

Księstwo to nie tylko stało się integralną częścią państwa frankońskiego, ale - jak podkreślił to francuski historyk Albert Malet ("Historire de France", 1910): "Stało się wkrótce jednym z najbardziej prosperujących regionów we Francji ... Stawający się Francuzami Normanowie zachowali w sobie ducha przedsiębiorczości, pogoni za przygodą i potrzebę dalekich wypraw. W rezultacie podbili Anglię, Sycylię, południe Italii, a w wyprawach krzyżowych do Orientu odgrywali bardzo znaczącą rolę". Czy poza tym duchem, dobrą organizacją i walecznością mogliby Wikingowie osiągnąć tak spektakularne sukcesy militarne i polityczne w Europie bez własnej, doskonałej broni, a zdani niby na przemyt mitycznych mieczy z państwa frankońskiego - jak implikują piewcy tak zwanych "mieczy karolińskich"? Oto mała próbka kolekcji mieczy wikińskich z ekspozycji w Muzeum Narodowym w Kopenhadze (źródło: Wikipedia, 2012). Nie wiem, czy istnieje jakikolwiek zbiór mieczy na ekspozycji poważnego muzeum, które nazwane byłyby "mieczami karolińskimi".


Polscy (i nie tylko) badacze podążają bezkrytycznie za  teorią wyższości tak zwanego "renesansu karolińskiego" nad Wschodem i wolą te miecze nazywać tyle kategorycznie, co bezpodstawnie "mieczami karolińskimi", a przecież większość tych zabytków znaleziono poza Francją i Niemcami. O ile prawie wszystkie miecze typu "Ulfberht" z tych dwóch krajów odkryto w korytach rzek lub w ich pobliżu - co wskazuje, że mogli je utracić atakujący rzekami Wikingowie, o tyle te same miecze w Skandynawii, w Irlandii, w Prusach i na Rusi znajdowane były w większości przypadków w grobach Wikingów - co świadczy o ich wielkim znaczeniu kulturowo-religijnym dla pochowanych. Podobnie jak w Polsce, miecze wikińskie promowane są jako "karolińskie" w Wikipedii (a więc i w literaturze naukowej) bułgarskiej, rosyjskiej i łotewskiej. 

Angielski numizmatyk Simon Coupland, jeden z poważniejszych dzisiaj propagatorów idei "mieczy karolińskich", w pracach "Carolingian Arms and Armor in the Ninth Century" (1990) i "Carolingian Coinage and the Vikings. Studies on Power and Trade in the 9th Century" (2007), swoją podstawową wiedzę o wyglądzie mieczy i uzbrojenia wojów czerpie z IX/X-wiecznych ikonografii w iluminacjach manuskryptów i na plakietkach z kości słoniowej. Nie zawsze do końca wiadomo, co to za żołnierze i rycerze i do jakiego stopnia wiernie przedstawione są tam szczegóły ich uzbrojenia. Sam przyznaje, że część tych źródeł ikonograficznych, jednak jednoznacznie przez niego zakwalifikowanych en masse jako wykonanych przez "karolińskich artystów" (a jakżeby inaczej, gdy z treści dzieła przebija zafiksowane na "karolińskość" skrzywienie konfirmacyjne autora), wskazuje na bizantyjskie odniesienia (influences). Po tych, często tylko naszkicowanych zarysach mieczy z przekonaniem oznajmia, iż są toż ci te same miecze, jakie dziś archeolodzy wydobywają z wikińskich grobów, no i że - skoro ich wizerunki zostały utrwalone na iluminacjach i plakietkach przez "karolińskich artystów", to i same miecze musiały być wykonane przez "karolińskich mistrzów". 

Chaosu w sprawie tych mieczy dopełniają badacze, dla których "miecz karoliński" i "miecz wikiński" to ... jedno i to samo, to synonimy tego samego miecza, jakoby produkowanego w Cesarstwie Niemieckim, a używanego przez Wikingów ... przeciw Cesarstwu. Jakim cudem przez ponad dwa wieki, i to na wielką skalę, miałby trwać przemyt broni z Cesarstwa w ręce Wikingów tak, że dzięki "mieczom karolińskim" Wikingowie przez dwa wieki terroryzowali Cesarstwo - bezbronne, bo swoje miecze jakoby sprzedali (lub zostali zmuszeni do oddania) Wikingom? Trudno o większą skalę bezsensu, do jakiej posuwają się historycy i inni badacze - adwokaci "mieczy karolińskich", zwanych też "frankońskimi".

Trzeba przyznać, że swoją typologią mieczy średniowiecznych wiele zamętu w głowach historyków wprowadził brytyjski kolekcjoner broni, a z wykształcenia ilustrator książek, Ewart Oakeshott. Przyjął on bowiem nierealne założenie, ale jakże piękne i porywające dla fanów nieosiągalnego "pierwowzoru" świętego Graala, czyli "rzymskiego ideału" - o bezpośredniej kontynuacji mieczy karolińskich (zachodnioeuropejskich) od czasów i wzorców rzymskich, a jednocześnie niemal zupełnie pominął miecze wikińskie (według typologii Jana Petersena), a wcześniej bizantyjskie, które miały największy wpływ, m.in. poprzez wprowadzenie tzw. stali damasceńskiej, na rozwój tej broni w Europie zachodniej. Wielu badaczy, zwłaszcza w Polsce, podążyło za ilustratorem książek, a odrzuciło wyniki badań  naukowych archeologa i historyka J. Petersena. 

Oddajmy głos samemu ilustratorowi i hobbystycznemu znawcy mieczy, za którym od lat podąża - nie tyle nauka, co propaganda naukowa w wykonaniu ideologicznie zaangażowanych badaczy. W swojej koronnej publikacji, pod nieco patetycznym (jak na amatora) tytułem Archeologia Broni: Broń i Zbroja od Prehistorii do Epoki Rycerstwa ("The Archaeology of Weapons: Arms and Armour from Prehistory to the Age of Chivalry", 1960), E. Oakeshott pisze: "Ta nazwa [ULFBERHT] jest wyryta w niezliczonych głowniach znajdowanych w każdej części Europy. Filolodzy stwierdzili, że jest to mieszanka – Ulf jest Skandynawem, podczas gdy Berht lub Bert to Frank; litera H w Berht oznacza wczesny okres, przed około 900 rokiem. Nazwa ta, w połączeniu ze znanymi ośrodkami wytwarzania ostrzy, z których wszystkie te miecze rozchodziły się od okresu La Tene, sugeruje, że Ulfberht był kowalem, który żył pod koniec IX wieku i pracował w regionie Nadrenii, gdzie  jest teraz Solingen – słynne centrum wyrobu mieczy aż do tego stulecia" (This name [ULFBERHT] is inlaid in countless blades found in every part of Europe. Philologists have stated that it is a mixture - Ulf is Scandinavian, while Berht or Bert is Frankish; the H in Birth denotes an early period, before about 900. The name, in connection with the known centres of blade-making from which all these swords have emanated from the La Tene period onwards, suggests the Ulfberht was a smith who lived in the later ninth century and worked in the region of the Rhineland where Solingen-a famous centre of  sword-making up to this century-now is).

Oto w tym cytacie mamy in statu nascendi myśli amatora - pasjonata mieczy, myśli tak "przenikliwych i odkrywczych", że powaliły cały niemal świat naukowy. Trudno o lepszy przykład, jak tworzą się propagandowe "fake news" w dziedzinie nauk historycznych. Oto przykład, jak przy odrobinie "dobrej woli", w znanym w historii dopiero od końca XI wieku Solingen, można w XX wieku odszukać kowala z końca IX wieku o imieniu ULFBERHT, który zachował ciągłość kultury, tradycji i technologii wyrobu mieczy z kowalem kultury lateńskiej sprzed dwóch tysięcy lat! Nowinę o  tym "światłym odkryciu" krzewią dzisiaj w naukach historycznych wyznawcy mieczy karolińskich vel frankońskich. Dodajmy, że termin "miecz karoliński" nieznany jest w literaturze historycznej do czasu jego wymyślenia w XX wieku przez angielskiego hobbystę.

Należy tutaj dodać, że imię Ulf ma w Skandynawii głębokie tradycje. Pochodzi od słowa úlfr, oznaczającego w języku staronodyckim "wilka". Ulf Torgilsson to żyjący na przełomie X/XI wieku mąż Estrydy - córki Świętosławy (Sygryda Storrada). Ta ostatnia z kolei to prawdpodobna siostra Bolesława Chrobrego. Imię Ulfham(r) ("Wilcza skóra") nosi staroislandzka saga - Úlfhams saga.

Imię Wulfila (Ulfilas) - grecko-gockiego (Gota z ojca i Greka z matki) misjonarza z IV wieku, oznacza "wilczka". Był on m.in. biskupem na Krymie, twórcą alfabetu gockiego i tłumaczem Biblii na język gocki (Biblia gocka), zanim została ona przetłumaczona na łacinę. Na ilustracji obok z 1879 roku, autor: Wilhelm Lindenschmit (Młodszy).

Biskup Ulfilas stworzył alfabet gocki, wykorzystując elementy alfabetu greckiego, łacińskiego oraz nordyckich runów. Oto dla przykładu początek modlitwy "Ojcze nasz", w jego przekładzie na język gocki, zanim te słowa wymawiano po łacinie: 𐌰𐍄𐍄𐌰 𐌿𐌽𐍃𐌰𐍂 𐌸𐌿 𐌹𐌽 𐌷𐌹𐌼𐌹𐌽𐌰𐌼, 𐍅𐌴𐌹𐌷𐌽𐌰𐌹 𐌽𐌰𐌼𐍉 𐌸𐌴𐌹𐌽. 𐌵𐌹𐌼𐌰𐌹 𐌸𐌹𐌿𐌳𐌹𐌽𐌰𐍃𐍃𐌿𐍃 𐌸𐌴𐌹𐌽𐍃. 𐍅𐌰𐌹𐍂𐌸𐌰𐌹 𐍅𐌹𐌻𐌾𐌰 𐌸𐌴𐌹𐌽𐍃, 𐍃𐍅𐌴 𐌹𐌽 𐌷𐌹𐌼𐌹𐌽𐌰 𐌾𐌰𐌷 𐌰𐌽𐌰 𐌰𐌹𐍂𐌸𐌰𐌹 ... (w transkrypcji łacińskiej: "Atta unsar þu in himinam, weihnai namo þein. Qimai þiudinassus þeins. Wairþai wilja þeins, swe in himina jah ana airþai ..."; po polsku - "Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi ...").

Imię Wulfstan, w staronordyckim oznaczające "Wilczy kamień", nosił prawdopodobnie anglo-saksoński albo normański - co w tamtych czasach prawie na jedno wychodzi, podróżnik, który odwiedził między innymi wikiński port w Truso około 880 roku. Imię to nosili także: Wulfstan I - arcybiskup Yorku w X wieku, św. Wulfstan - biskup Worcester w XI wieku i Wulfstan II- arcybiskup Yorku w XI wieku. Ten ostatni nazywał sam siebie "Wilkiem" (Lupus), w jego "Kazaniu Wilka do Anglików" (Sermo Lupi ad Anglos). 

Wulfstan z Hedeby - Truso był raczej Normanem, tak jak i Ottar (norweskie imię Óttarr zangielszczone w tekście źródłowym na Ohthere), drugi podróżnik, którego raport zawarto w tym samym źródle - anglosaksońskiemu tłumaczeniu Historii Orozjusza, z V wieku. Ich relacje z rejsów po Europie północnej (a kto lepiej znał te tereny, niż Normanowie?), a właściwie streszczenia tych relacji, zostały w tym dokumencie również przetłumaczone na język staroangielski. 

Oto początek relacji o Wulfstanie: "Wulfstan powiedział, że przepłynął z Haethum do Truso w siedem dni i nocy i że całą drogę statek płynął pod żaglami. Weonodland był po jego prawej stronie, a Langland, Laeland, Falster i Sconey [Skandia] po jego lewej stronie, a wszystkie te ziemie podlegały Danii. Następnie po naszej lewej stronie mieliśmy ziemię Burgundów, którzy mieli u siebie króla. Następnie, po krainie Burgundów, mieliśmy po lewej stronie ziemie, które od najdawniejszych czasów nazywano Blekingey, Meore, Eowland [Olandia] i Gotlandia, a wszystkie te terytoria podlegały Sweonom [Szwedom]; a Weonodland (kraina Wendów) znajdowała się po naszej prawej stronie, aż do ujścia Wisły". 

Dla porządku przytaczam ten fragment w oryginalnym języku źródłowym: "Wulfstān sǣde þæt hē ġefōre of Hæðum, þæt hē wǣre on Truso on syfan dagum and nihtum, þæt þæt scip wæs ealne weġ yrnende under seġle. Weonoðland him wæs on stēorbord, and on bæcbord him wæs Langaland and Lǣland and Falster and Scōneġ; and þās land eall hȳrað tō Denemearcan. And þonne Burgenda land wæs ūs on bæcbord, and þā habbað him sylf cyning. Þonne æfter Burgenda lande wǣron ūs þās land þā synd hātene ǣrest Blecinga ēġ, and Meore and Eowland and Gotland on bæcbord; and þās land hȳrað tō Swēon. And Weonodland wæs ūs ealne weġ on stēorbord oð Wislemūðan".

Dodajmy tutaj jeszcze normańskie imię Wulfar (zm. 816) - arcybiskupa Reims za czasów cesarzy karolińskich, Karola Wielkiego i Ludwika Pobożnego. W języku staronordyckim słowo wulfaR oznaczało "wilk".

Zostawiamy postacie historyczne o imionach Ulfów-Wulfów i powracamy do mieczy wikińskich, w tym opatrzonych imieniem Ulf. W kontraście do hołubionego przez mainstreamowych historyków nie-historyka, nie-archeologa, ale z zawodu rysownika - Oakeshotta, niedocenione są  wyniki badań duńskiej znawczyni średniowiecznej broni, Ady Bruhn Hoffmeyer - archeologa, głównego konserwatora broni i pancerzy oraz pracownika naukowego kopenhaskiego Tøjhusmuseet (dzisiaj Kriegsmuseet - Muzeum Wojny). Oto wikiński miecz typu X według klasyfikacji Petersena, z wykutą inskrypcją “+ULFBERH+T”, datowany na okres od połowy X do połowy XI wieku, wydobyty z rzeki Mozy, na pograniczu francusko-belgijskim, przywołany w pracy A. Bruhn Hoffmeyer “Middelalderens tveæggede Sværd” z 1954 roku.


Broń z Mozy przypomina tą, jak na ilustracji poniżej, przedstawiającej Chrystusa z mieczem. Obraz pochodzi z serbskiego, a więc bizantyjskiego monastyru Visoki Dečani (foto: Jorge Sellare, 2013). Dla interesujących się głębiej historią wczesnego średniowiecza asocjacje wikińsko-bizantyjskie w zakresie broni nie są czymś niezwykłym. Czyżby w przesłaniu tego dzieła chodziło o słowa ewangelii według św. Mateusza: "Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz" (Mt. 10:34) ?

Ciekawe, że historia nie zna żadnego władcy Europy łacińskiej, który nosiłby imię związane z mieczem, zwłaszcza z długim mieczem, takim jakich używali Wikingowie. Pierwszym takim władcą był normański książę Normandii, Wilhelm Długi Miecz (905-942), co w języku nordyckim brzmiało  Vilhjálmr Langaspjót, po łacinie Willermus Longa Spata, a z francuska Guillaume Longue Épée. Drugim, o tym samym imieniu, William Longespée, był w XIII wieku angielski książę, z matki Normanki i z dziadka, księcia Normandii.

Wracając do Oakeshotta, nie można się aż tak bardzo dziwić apologetycznej postawie owego brytyjskiego badacza-amatora, będącej efektem utrwalanej od końca XV wieku (oficjalnie od 1512 roku przyjęto nazwę "Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego" - Heiliges Römisches Reich Deutscher Nation) przez historiografię zachodnią fałszywej idei, mocno tam osadzonej do dziś, jakoby Niemcy były bezpośrednim spadkobiercą starożytnego Rzymu, a niemieccy cesarze "cesarzami rzymskimi".

Niektóre polskie muzea zaczynają powoli ujawniać prawdziwe, wikińskie pochodzenie mieczy, które propagowane są, zwłaszcza - nie wiedzieć czemu, przez historyków słowiańskich, a nigdy materialnie nie udowodnione jako "miecze karolińskie". Przykładem jest, pochodzący z X wieku, miecz wikiński z Lutowa, gmina Sępólno Krajeńskie, będący w zbiorach Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy (foto poniżej). Mimo dużego stopnia zniszczenia zabytku nadal widoczny jest na głowicy i jelcu (gardzie) miecza inkrustowany, charakterystyczny dla mieczy skandynawskich, wzór plecionkowy.

Nawiasem mówiąc - wbrew gorliwemu i kategorycznemu zaszufladkowaniu przez historyków, archeologia wykazuje, że tak zwane przez niektórych "miecze karolińskie", używane były nie przez wojska Cesarstwa, ale przez Wikingów - i to w głównej mierze w ich najazdach na Cesarstwo. Czyż byłby sens, aby Cesarstwo zaopatrywało Wikingów - najeźdźców w "karolińskie miecze", aby ci tymi mieczami ścinali karolińskie głowy? 

Po raz pierwszy Wikingowie zdobyli Kolonię - stolicę historycznej Nadrenii w AD 863, a w roku 881 "odwiedzili" samą stolicę Cesarstwa - Akwizgran. Nie były to najazdy jakichś małych grup wojowników, ale dobrze zorganizowana armia, atakująca równocześnie wiele miejsc, której nie były w stanie przeciwstawić się wojska Cesarstwa. "Roczniki Wedastyńskie" z klasztoru św. Wedasta w Arras, donosiły: "W Roku Pańskim 881 nasz klasztor zajęli Normanowie w niezliczonej liczbie" (Anno Domini DCCCLXXXI, Nortmanni vero cum infinita multitudine monasterium nostrum).

"Roczniki Fuldajskie" donoszą pod rokiem 882, że "Normanowie przekształcili kaplicę cesarską w Akwizgranie w stajnię". Fakt ten zaprzecza popularnym opiniom, że Wikingowie dokonywali napadów tylko z łodzi. Byli oni równie dobrymi jeźdźcami, jak żeglarzami. Roczniki Wedastyńskie donosiły: "W roku Pańskim 882 wschodni Frankowie zebrali armię przeciwko Normanom, ale wkrótce zaczęli uciekać; Valo, biskup Metz, poległ. Duńczycy zniszczyli słynny pałac w Akwizgranie, podpalając go i spalili klasztory i miasta, najwspanialszy Trewir i Kolonię ..." (Anno Domini DCCCLXXXII. At australes Franci congregant exercitum contra Nortmannos, sed statim terga vertunt, ibique Walo Mettensis episcopus corruit. Dani vero famosissimum Aquisgrani palatium igne cremant et monasteria, civitates Treveris nobilissimam et Coloniam Agrippinam ...).

Największy w Europie srebrny skarb monet karolińskich, w liczbie 1134 sztuk, pochodzi znad brzegów Mozy (Maas), w pobliżu holenderskiego miasta Roermond. Towarzyszyły mu inne srebrne przedmioty o wadze 2260 gram. Ilustracja obok przedstawia jeden z nienumizmatycznych zabytków z tego skarbu - końcówkę skórzanego pasa, zapewne należącego do poległego w boju z Wikingami karolińskiego dowódcy. Proszę porównać dość toporny, stylizowany motyw roślinny, na zabytku sztuki karolińskiej (tutaj bez cudzysłowu), z finezją ornamentu na, zilustrowanej poniżej, głowicy miecza wikińskiego. 

Niektórzy badacze - poszukiwacze świętego Graala, tłumaczą tą wielką kumulację monet Cesarstwa Karolińskiego, prowadzonym w niedalekiej Fryzji handlem zamorskim. Jednakże, mimo, że Fryzja intensywnie handlowała z Anglią, jak wyjaśnić zasadniczy brak monet anglo-saksońskich na terenach Cesarstwa? Natomiast archeolodzy widzą zjawisko odwrotne - wielkie zasoby monet Cesarstwa na Wyspach.

Brytyjski numizmatyk Simon Cupland zmuszony jest, chociaż oględnie, przyznać: "Wpływy skandynawskie prawie na pewno dają częściowe wyjaśnienie większej liczby znalezisk monet karolińskich na Wyspach Brytyjskich, ponieważ wiemy z dotychczasowych znalezisk, że Wikingowie przewozili tutaj poprzez Kanał La Manche swoje łupy z Kontynentu" ("The Roermond coins reconsidered", 2011). Wielki skarb z Roermond mógł być łupem Wikingów, zdobytym w niedalekim o 50 km Akwizgranie.


W Wessem, 10 km od Roermond, w górę rzeki Mozy, wydobyto z jej dna głowicę miecza wikińskiego, datowanego na koniec IX wieku, zwanego przez autorów, tym razem - "anglo-saksońskim" (ilustracja powyżej, źródło: Janneke Zuyderwyk and Jan Besteman, 2010 - "The Roermond hoard: a Carolingian mixed silver hoard from the ninth century"). Anglo-saksońskość ma, jak się okazuje, ograniczać tylko do tego, że - jak dalej sugerują autorzy: "Sądząc po jego pochodzeniu, podobieństwach, miejscu znaleziska i datowaniu, ma on związek z wysokiej rangi Wikingiem, który zabrał ze sobą miecz z Anglii, na najazd na rzekę Maas".

W tym samym 882 roku roczniki te raportowały dalej: "Z nadejściem jesieni król Karloman [II], aby chronić królestwo, osadził się z armią w dystrykcie Vimeu, w osadzie Mianne, naprzeciwko Lavier; Normanowie z oddziałami kawalerii i piechoty, a także z wszelkiego rodzaju sprzętem wojskowym [podkreślenia moje], przybyli do Lavier pod koniec października; a co więcej - gdy ich statki wpłynęły na Sommę od morza, zmusili króla z całą armią do ucieczki i wycofania się za Oise" (Circa autumni vero tempora Karlomannus rex in pago Vithmau villa Melnaco contra Latverum cum exercitu ad custodiam regni resedit, Northmanni vero Octobrio mense finiente Latverum cum equitibus et peditibus atque omni suppellectili veniunt. Naves quoque per mare Sumnam fluvium ingressae regem cunctumque exercitum eius fugere compulerunt atque Hisam fluvium transire fecerunt). A więc - na co zwraca uwagę to źródło historyczne, rodzi się pytanie - kto miał przewagę w technice wojennej, w "sprzęcie wojskowym"? Poniżej obraz Karola Daubigny "Statki na rzece Oise" (1868).


Kontynuujmy dalszą historię z tego źródła o zmaganiach wojennych Cesarstwa z Wikingami nad rzeką Oise. Dwa lata później, w AD 884, kronika ta odnotowała: 

"Tymczasem, ponieważ król był jeszcze zbyt młody, wszyscy szlachcice zebrali się w pałacu Compiegne, aby przedyskutować między sobą, co powinni zrobić, a po naradzie wysłali Duńczyka Siegfrieda, bratanka Duńczyka Rorika, który był chrześcijaninem i pozostał wierny wobec króla, aby prowadzić negocjacje z najszlachetniejszymi ludźmi swojego narodu [Normanami - mój przypis], aby ci wzięli daninę, a następnie opuścili królestwo. Próbując wypełnić powierzone mu zadanie, przybył do Amiens i poinformował najszlachetniejszych z tego ludu [Duńczyków] o celu swojej wizyty. I po długich negocjacjach, podczas których jeździł tam i z powrotem, informując raz tych, potem drugich, Normanowie w końcu zażądali od króla Franków haraczu 12 tysięcy funtów srebra według ich własnych standardów. 

A kiedy obie strony wymieniły zakładników, ci którzy mieszkali po drugiej stronie Oise, znów byli do pewnego stopnia bezpieczni. Od dnia oczyszczenia św. Maryi do października to bezpieczeństwo zostało wzajemnie zachowane" (Interim, quia rex iuvenis erat, omnes principes Compendio palatio conveniunt tractaturi, quid illis esset agendum. Initoque consilio Sigefridum Danum Christianum regique fidelem, qui nepos fuerat Heorici Dani, [mittunt], ut cum principibus suae gentis tractaret, ut tributum acciperent et e regno abirent. At ille quod sibi iniunctum fuit opere implere studuit, Ambianis ivit, primores gentis quae sibi fuerant dicta enuntiat, et post longam et diuturnam contionem in eundo et redeundo, renuntiando nunc his, nunc illis, ad ultimum XII milia pondera argenti cum suo pondere imposuerunt regi et Francis in tributum, et datis obsidibus ad invicem, coeperunt hi qui trans Hisam erant aliquatenus securi esse. A die itaque purificationis sanctae Mariae usque mense Octobrio inter eos haec securitas data est). 

W kolejnym, 885 roku, w kronice zapisano m.in.: "Wtedy spragnieni ognia i śmierci Normanowie znów zaczęli szaleć – zabijali chrześcijan, brali ich do niewoli i niszczyli kościoły, nie napotykając oporu. A Frankowie ponownie przygotowali się do obrony, ale nie do otwartej bitwy ..." (Tunc Nortmanni sevire coeperunt incendiis, occisionibus sitientes, populumque Christianum necant, captivant, aecclesias subruunt, nullo resistente. Iterum Franci parant se ad resistendum, non in bello ...). Średniowieczny miecz to broń par excellence atakująca. Atakującymi byli zwykle Wikingowie, a unikającymi otwartej walki Frankowie. Kto więc używał legendarnych "mieczy karolińskich"? Źródła historyczne i archeologiczne odpowiadają na to pytanie dostatecznie, jednakże w tym przypadku, jak i wielu innych, historiografia zamulona jest ideologią i propagandą oficjalnych "ekspertów".

W 886 roku kronika donosi: "Normanowie, którzy z okolic Paryża płynęli statkami w górę Sekwany, weszli ze wszystkimi wojskami, bronią i statkami do rzeki Yonne i rozpoczęli oblężenie miasta Sens. Jednak Evrard, biskup tego miasta, natychmiast rozpoczął negocjacje z Normanami w sprawie odkupienia miasta i osiągnął to, czego chciał" (Nortmanni vero, qui per Sequanam ascenderant a Parisius, cum omni exercitu et suppellectili et navibus Hionam fluvium ingressi Senonas civitatem obsederunt. Sed Evrardus archiepiscopus ipsius civitatis statim cum eis de redemptione civitatis agi coepit et obtinuit quod voluit). Wikingowie pokonali zatem drogą wodną - od ujścia Sekwany do morza do miasta Sens nad rzeką Yonne, dystans około 450 km wgłąb państwa Franków. Czyż nie przesadzają ci historycy, którzy upierają się, że najeźdźcy wygrywali z Cesarstwem nie tyle z powodu przewagi w uzbrojeniu (doskonałe miecze, topory, włócznie i tarcze), ale dzięki unikaniu otwartych bitew, ruchliwości i zaskakującym atakom. Czyż oddalone 450 km od morza miasto Sens mogło zostać zaskoczone wizytą Wikingów, gdyby Frankowie dysponowali odpowiednią organizacją i techniką wojskową? 


Powyższa mapa przedstawia przebieg drogi wodnej, jaką pokonali Wikingowie, aby w 886 roku zdobyć miasto Sens. A przecież rok później Wikingowie dotarli jeszcze dalej wgłąb, do granicy dorzecza Sekwany i Rodanu - do Burgundii, którą król Karol Gruby pozwolił, nolens volens, tym najeźdźcom bezkarnie splądrować. Przypomnijmy, że Burgundia jako organizm państwowy powstała w V wieku, założony przez osiadłe tam, a przybyłe znad Bałtyku, plemię Burgundów. Norman Gundahar (Gunnar), w języku galloromańskim Gondicaire (385-437) był pierwszym królem tego państwa. Zauważmy, że mapa przedstawia tylko dorzecze Sekwany. Podobny zasięg penetracji państwa Franków przez Wikingów dotyczył wcześniej dorzecza Loary i Garonny.

Dopiero w 891 roku królowi wschodnich Franków i przyszłemu cesarzowi Niemiec, Arnulfowi, z połączonymi wojskami wschodnich Franków, Saksonów i Bawarów, udało się rozegrać zwycięską bitwę z duńskimi Wikingami pod Louvain (Loven). Po tej bitwie Wikingowie przenieśli się do państwa zachodnich Franków, w rejon dolnej Sekwany. To tam, w 911 roku, król Francji, Karol Prostak oddał im we władanie Normandię. Od tego to roku, Neustria - stara nazwa tych ziem, została zastąpiona nazwą Normandia, po łacinie Normannia.

Jego syn, Ludwik IV, król Franków - jak donosi "Rocznik Flodoarda" (Flodoardi Annales) pod rokiem 945, w odwecie za splądrowanie kilku z jego posiadłości, w tym miasta Compiègne - siedziby królów Francji, przez wojska trzech frankijskich hrabiów, "Król Ludwik, zebrawszy ze sobą armię Normanów [pod wodzą księcia Normandii, Ryszarda Nieustraszonego - przypis własny], splądrował wioskę Vermandois..." (Rex Ludowicus, collecto secum Nortmannorum exercitu, Veromandinsem pagum depraedatur ...). Faktycznie Vermandois nie była wsią, ale założonym przez Karola Wielkiego hrabstwem (w dzisiejszej Pikardii). Widzimy więc, że osiedleni już w Normandii Wikingowie, służyli czasami władcom francuskim w walce z wewnętrzną opozycją. Jeszcze na początku XIV wieku kronikarz franciszkański i minister prowincjonalny w Paryżu (w latach 1295-1307), Ryszard z Reims, pisał o Ryszardzie Nieustraszonym jako o "księciu piratów" (dux pyratorum). 

Na zakończenie wybranych wypisów z Roczników Wedastyńskich przytoczmy zawartą tam smutną konstatację o stanie rządzonym przez Karolingów państwa Franków w roku 892: "Kiedy Normanowie, wracając z Laon, zobaczyli, że całe królestwo jest wycieńczone głodem, opuścili Frankonię jesienią i wyruszyli za morze" (Nortmanni vero a Luvanio regressi, videntes omne regnum fame atteri, relicta Francia tempore autumni mare transierunt). Czy "wycieńczone głodem" pod koniec IX wieku państwo karolińskie, nie warte zainteresowania przez Normanów (przez jakiś czas), stać było na produkcję ekskluzywnych mieczy, które dzisiaj wydobywają archeolodzy? "Autorytety" twierdzą, że tak.

Pozwalam sobie na przywoływanie oryginalnych tekstów źródłowych z równoległym tłumaczeniem na język polski dlatego, że zbyt często zdarza  się naszym historykom cytować łacińskie źródła bez ich translacji na polski, z megalomańskim założeniem, że tekst łaciński wystarczy, aby podeprzeć stawianą przez badacza tezę i przekonać do niej czytelnika. Moim zdaniem, przy dłuższych tekstach łacińskich, jeżeli nie jest to manipulacja, to przynajmniej nielojalność wobec czytelnika.

Zwróćmy uwagę na fakt, że dostępne źródła historyczne mówią o tym, że w swoich napadach na Europę zachodnią Wikingowie żądali okupu w złocie i srebrze, nie ma natomiast wzmianki, aby okupem miały być jakoby poszukiwane przez nich, a przesławne dzisiaj "miecze karolińskie". Jak wyjaśnić, że to nie cesarz "rzymski" Karol Gruby swoimi (przypisywanymi Karolingom przez dzisiejszych historyków jako o legendarnej jakości) mieczami przestraszył Wikingów, a odwrotnie? Wielki Paryż został bowiem uratowany przed zagładą Wikingów, którzy chcąc wziąść miasto głodem, oblegali je non-stop w okresie lat 885-887, aż w AD 887 "Karol Gruby, król Germanii i cesarz, przyszedł na ratunek Paryżowi, wykupując się przed Normanami kontrybucją w formie siedmiuset funtów srebra oraz zezwalając im w zamian splądrować Burgundię. ... Nasze rzeki Sekwana, Loara, Gironda były dla nich [Wikingów] jak szerokie bulwary, dające im dostęp daleko wgłąb naszego kraju." (Albert Malet - "Histoire de France", 1910). 42 lata wcześniej cesarz Karol Łysy zmuszony był zapłacić Wikingom cenę dziesięciokrotnie wyższą za ich odstąpienie od wejścia do Paryża. 


Interesującą hipotezę postawił archeolog Łukasz Szczepański, że największy w Polsce skarb 131 srebrnych monet karolińskich, datowanych na IX wiek, odkryty w 2021 roku w Biskupcu na Mazurach, może mieć związek z łupami Wikingów w Cesarstwie Karolińskim. Oto powyżej jeden z denarów Ludwika Pobożnego (778-840), od AD 814 króla Franków i cesarza "rzymskiego", z tego skarbu (foto: Muzeum w Ostródzie). Najmłodszą monetą był w tym skarbie półdenar (obol), wybity za czasów króla Franków Karola Łysego (data panowania 840-877), póżniej cesarza.

Denar Ludwika Pobożnego z Biskupca na awersie przedstawia napis HLVDOVVICVS IMP, zakończony krzyżem oraz wewnątrz otoku krzyż z czterema kulkami. Na rewersie centralnie przedstawiony kościół lub kaplica, z krzyżem w środku, a wokół napis, zaczynający się od krzyża XPISTIANA RELIGIO. Zwróćmy uwagę, że dwie pierwsze litery XP nie są z łacińskiego, ale z greckiego alfabetu i wyrażaja greckie słowa Chi Rho - przyjęty w Cesarstwie Bizantyjskim monogram Chrystusa, naśladowany później w Cesarstwie Karolińskim.  Wspomniany już Simon Coupland uważa, chyba słusznie, że karolińskie denary z inskrypcją Christiana religio przedstawiają symboliczny wizerunek kaplicy cesarskiej w Akwizgranie, albo też Kościół chrześcijański w ogóle. Nieznane jest miejsce powstania przedstawionej tu monety, tak jak i pozostałych ze skarbu z Biskupina, ale były one bite w latach 822-840, a w obiegu pozostały jeszcze przez wiele lat po śmierci cesarza.

We wczesnym średniowieczu Biskupiec leżał na pograniczu słowiańsko-pruskim, tak jak i niedaleki Słup (gdzie według legendy Bolesław Chrobry miał m.in. na Ossie wbić słup graniczny), jako północna granica Ziemi Chełmińskiej, z jej najstarszym grodem - Kałdusem. Tereny te miały dogodne połączenie wodne rzekami Drwęcą i Osą z Wisłą i Bałtykiem.

Dominujący w historiografii, nie tylko polskiej, spreparowany dopiero w XX wieku termin "miecze karolińskie", zdaje się podtrzymywać - wbrew faktom historycznym, średniowieczne legendy o bohaterskości cesarzy karolińskich i niezwyciężoności Cesarstwa, jak na przykład ta, zwana Ludwigslied (Pieśń Ludwika), której fragment przytoczmy: "Potem wziął tarczę i włócznię, Ujeżdżając konia entuzjastycznie, Chciał pokazać prawdę, Jego przeciwnikom, Nie zajęło mu to długo, Aby dorwać się do Normanów" (Tho nam her skild indi sper, Ellianlicho reit her, Uwolder war er rahchon, Sina wider sahchan, Tho ni was iz hruoland, Fand her this Northman). Jest to, spisany w dialekcie reńsko-frankońskim, poemat z gatunku pieśni bohaterskich (Heldenlied)na cześć króla Ludwika III, któremu udało się w AD 881 wygrać z Wikingami epizodyczną, niewiele znaczącą, jak pokazała historia, bitwę pod Saucourt-en-Vimeu.

Jednakże w XI-wiecznej "Historii Kościoła" (Historia Ecclesiastica), autorstwa Orderica Vitalisa, pisze się o współczesnych autorowi Wikingach i ich wojennych wyczynach z dużym respektem, kiedy mowa jest o "furii normańskiej" (furor Normannorum). Kronikarz używa słowa "furia" (furor) także w znaczeniu "gniew boży - gniew Pana" (superui furoris).

Przedstawmy rękojeść jednego z sześciu wikińskich mieczy, wydobytych w 1928 roku z dna Loary w Nantes, datowanych na IX/X wiek,  znajdującego się w zbiorach lokalnego Musée Dobrée (stamtąd zdjęcie). Długość całkowita 89,2 cm, waga 838 g. Cztery z nich noszą napis "INGELRD". Kroniki odnotowują pięć najazdów wikińskich w głąb Loary, jakie miały miejsce w latach 843-960.

Tak tamtejsi naukowcy opisują ten zabytek: "Trójkątna głowica i jelec z prostymi ramionami ozdobione są kratą ze srebrno-miedzianej siatki, mocowaną młotkiem na giloszowanym żelaznym rdzeniu. Osłona jest owalna w przekroju i czworokątna z zaokrąglonymi kątami. Jelec jest płaski. Dzieło to jest charakterystyczne dla warsztatów skandynawskich. Napis uzyskany poprzez prasowanie kute, obecnie nieczytelny, zdobił osiowy rowek tej głowni. Oprócz dekoracji, renowacja ujawniła kępki zmineralizowanej sierści zwierzęcej na żelazie: drewniana pochwa musiała być podszyta futrem, być może impregnowanym olejem, aby chronić ostrze przed korozją." I dalej:  "Damascendyzowany kratą ze srebrnych i miedzianych drutów mocowanych młotkiem w giloszowanym żelazie, miecz ten jest charakterystyczny dla warsztatów skandynawskich". Dodajmy, że prasowanie kute polega na kuciu metalu tłuczkiem, młotkiem lub w prasie, tak aby po uszlachetnianiu (rafinacji) poprawić jego właściwości mechaniczne. Powoduje ono zagęszczenie metalu i orientację kryształów poprzez działanie odkształcenia w jednym lub więcej pożądanych kierunkach.

Jeżeli Wikingowie, wykorzystując atlantyckie ujścia rzek grasowali w głębi IX-wiecznego państwa frankońskiego, to dlaczego mieliby w tym czasie omijać leżące u ich progu bałtyckie ujścia Odry i Wisły? Jak na to wskazują m.in. pozostawione przez nich wzdłuż dolnej Odry i dolnej Wisły IX-cio i X-wieczne miecze, ich penetracja ziem przyszłego państwa polskiego nie powinna budzić wątpliwości. Nasi historycy jednak pryncypialnie odrzucają mniej lub bardziej trwałą obecność Wikingów na ziemiach polskich w tym okresie, złudnie argumentując że nie było wśród Słowian akumulacji bogactwa, którego poszukiwali Normanowie. Udają, że nie wiedzą iż największym bogactwem byli sami Słowianie - jako przyszli niewolnicy, sprzedawani do kalifatów, do Bizancjum, a w części także "zagospodarowani" w samej Skandynawii. 

No i - skoro  według tychże badaczy, te "miecze karolińskie" znad Odry i Wisły nie należały do Wikingów, to implikują tym samym, że musiały albo należeć do wojsk Cesarstwa Niemieckiego, albo być w rękach Słowian. Niemcy atakujący w X wieku Polaków nad Wisłą? - to tak nonsensowne, jak opisane przez "Mistrza" Kadłubka nasze wojny w czasach antycznych z Rzymianami. Bardziej prawdopodobne byłoby władanie tymi mieczami przez nadwiślańskich Słowian - ale czy realne, mające miejsce naprawdę? Czy mogły te "miecze frankońskie" przedostać się zza Łaby nad Wisłę za pośrednictwem wielu słowiańskich plemion, często między sobą skłóconych?

Pamiętajmy, że już w AD 805 cesarz Karol Wielki wydał w Diedenhofen (dzisiaj Thionville, Francja) edykt, między innymi zakazujący sprzedaży broni siecznej do współpracujących z Wikingami Słowian połabskich. W kapitularzu (zbiorze praw) z AD 864 "Edictum Pistence" cesarz Karol Łysy zagroził śmiercią każdemu, przyłapanemu na dostarczaniu broni (mieczy, zbroi, koni) Wikingom ("Nortmanni"). 

Jednak to wśród Normanów dominowała najwyższa we wczesnośredniowiecznej Europie "kultura miecza" - zarówno w sferze technologii ich produkcji i inkrustacji, jak wskazują na to dowodnie wykopaliska archeologiczne, ale i w sferze literackiej, co potwierdzają sagi wikińskie. Dodajmy tutaj, tytułem przykładu, że ozdobne trzewiki pochew do mieczy wikińskich odkryto dotychczas na następujących stanowiskach archeologicznych Połabia i Pomorza przedodrzańskiego (mapa poniżej): Blengow, Fresendorf, Vier, Pantelitz, Stralsund, Gustow, Drammendorf, Polchow, Starrvitz, Parchim, Goldberg, Ganschendorf, Gramzow, Krusenjrien, Görke, Lassan, Stolpe (źródło: Normen Posselt, 2020 - "Nordische „Geschwister“ – zwei wikingerzeitliche Schwertortbandfragmente aus Ganschendorf, Lkr. Mecklenburgische Seenplatte, und Polchow, Lkr. Vorpommern-Rügen").


Czy w tej sytuacji mogły się rozpowszechnić po całej Europie, aż po Wołgę i śródziemnomorskie wybrzeża Anatolii, jak skarby świętego Graala, mityczne "miecze karolińskie"? Jak niska była wartość nie wikińskich, ale rzeczywistych mieczy karolińskich (bez cudzysłowu), a zatem i ich jakość, wskazuje pośrednio obowiązujący w czasach Karola Wielkiego zbiór praw "Lex Ripuaria". Określono w nim m.in. cenę miecza na 3 solidy, a wraz z pochwą na 7 solidów. Pochwa była droższa od miecza, a prestiż noszenia miecza był więc ważniejszy, niż sam miecz. Fakt ten wskazywałby na chyba marną jakość karolińskiego (tutaj bez cudzysłowu) miecza, skoro forma (jakość pochwy) przewyższała treść - wartość miecza. Dla porównania, w dokumencie spisanym w Arras w połowie IX wieku, "Cudach świętego Wedasta" (Miracula sancti Vedasti) mowa jest o cenie konia pod rycerza w wysokości 40 solidów.
 
Natomiast w świecie wikińskim miecz był najbardziej znaczącym symbolem władzy i prestiżu, co potwierdzają wielkie sagi nordyckie. Wojownicy słynęli nie tylko ze swoich umiejętności bojowych, ale także z posiadania wyjątkowej broni. Magiczne miecze pojawiają się w wielu sagach, takich jak o Sygurdzie i  jego mieczu Gram, a także w sadze o Hrolfie Krakim i jego mieczu Skofnungu. Miecze te pozostawały ze swoimi właścicielami nawet podczas podróży w zaświaty, będąc unikalnym symbolem elitarności tego wojownika.

Powróćmy tutaj jeszcze do ambasadora "karolińskości" w Zjednoczonym Królestwie, Simona Couplanda. W przytoczonej wyżej pierwszej pracy zachodzi on w głowę, jak to możliwe, że "miecz karoliński" wart był mniej, niż jego - wykonana z drewna i skóry zwierzęcej pochwa, tym bardziej, że - jak sam przyznaje: "niemal z pewnością karolińskie pochwy mieczowe przeważnie nie były zdobione ornamentem" (most Carolingian scabbards were almost certainly unornamented). Jeżeli zatem brak zwykle bogatych ornamentów na pochwach nie podnosił niskiej wartości drewna i skóry, to co powodowało, że i tak pochwa była droższa od miecza? Nie znajdując odpowiedzi, iż sam miecz musiał być niewiele warty, autor bezradnie konstatuje: "Dlatego też poszukiwane musi być alternatywne tego wyjaśnienie" (An alternative explanation must therefore be sought). "Wyjaśnienie", czyli znalezienie, mającego pozory wiarygodności, kolejnego fake news, które by potwierdzało przyjętą z góry tezę o "karolińskości" mieczy wikińskich. Jest to teza, obowiązująca od wielu lat jako "fakt", ale nadal szuka się do niej uzasadnienia ("wyjaśnienia").
 
Ciekawe jest, że czciciele "mieczy karolińskich", "szłomów wielkopolskich" i "łodzi słowiańskich" nie dopatrzyli się jeszcze karolińskiej lub słowiańskiej proweniencji toporów wikińskich, znanych pod historycznymi nazwami jako topory duńskie lub topory nordyckie. Miały one szerokie ostrze i długi trzon. Bizantyjski historyk Niketas Choniates z przełomu XII/XIII wieku, określał Waregów mianem pelekyphoroi, czyli jako "nosiciele toporów".

Oto poniżej (źródło: Nationalmuseet, Kopenhaga) fotografia topora z inkrustacją w stylu Mammen, datowanego na drugą połowę X wieku. Żadne z tych dwóch haseł - "styl Mammen", tak jak i "sztuka wikińska" (Viking Art), nie doczekało się jeszcze miejsca w polskiej Wikipedii, chociaż na ziemiach polskich roi się od zabytków, reprezentujących sztukę wikińską. Czy powody tej czarnej dziury informacyjnej są naukowe, czy ideologiczne?
 
Chociaż Wikipedia nie jest miarodajnym naukowo źródłem wiedzy, to ze względu na swój zasięg, stanowi ona niewątpliwy dowód, jaka jest siła i kierunki popularnej aktywności intelektualnej w poszczególnych krajach. Brak haseł lub wielka lakoniczność i półprawdy w wielu hasłach z dziedziny historii w polskiej Wikipedii świadczy nie tylko o społecznej ignorancji, ale o manifestowaniu przez środowiska popularno-naukowe niechęci do tematów, uznawanych przez nich za niewygodne i drażliwe.
 

Powyższy topór pochodzi z grobu komorowego w kurhanie Bjerringhøj w Mammen, koło Viborga, w północnej Jutlandii. Żeleziec topora po obu stronach bogato zdobią inkrustacje (wlewy) ze srebra i złota. Ostrze siekiery wykonane jest z hartowanej stali, przyspawanej do żelaznej głowicy. Zarys linii łączenia stali i żelaza widoczny jest na powyższej ilustracji. Hartowana stal pozwalała uzyskać twardsze, niż żelazo ostrze topora. 

Topór duński używany był między innymi przez gwardię wareską w Bizancjum, w której pieszy wojownik nosił nazwę „strażnika z siekierą” (πελεκυφόρος φρουρά, czytaj: pelekyphoros fragoura). Oto poniżej fragment miniatury z XI-wiecznej Kroniki bizantyjskiego historyka Jana Skylitzesa (Skyllitzes Matritensis). Przedstawia ona Gwardię Wareską, chroniącą pałac cesarski. Zwróćmy uwagę na wikińskie topory, osadzone na długich drzewcach.


Normańscy najemnicy nie zawsze szczęśliwie wracali po służbie w Bizancjum (Grecji) do rodzinnej Skandynawii. Część z nich ginęła w wojnach. Oto poniżej kamień runiczny z Angarn w Szwecji (U201), datowany na lata 1010-1050, z następującą inskrypcją: "Tägn i Götdjärv i Sunvat i Torulv, kazali wznieść ten kamień dla Toki, ojca swego. Spotkał się on ze śmiercią w Grecji. Boże, pomóż jego duchowi i duszy".


Powróćmy do wcześniej przedstawionego żeleźca topora z Mammen. Oto poniżej, wykonane w rysunku oba boki tego topora (z lewej strony), z dodaną fotografią (z prawej) jeszcze jednego topora wikińskiego, w tym samym stylu Mammen, prawdopodobnie z przełomu X/XI wieku, pochodzącego z Prus (Sambia). Rysunek wykonany w Historiska museet w Kopenhadze, gdzie znajduje się oryginalny artefakt. Zdjęcie topora "pruskiego" (foto z prawej: Anna Bitner-Wróblewska) zamieszczone zostało w publikacji "Archeologiczne księgi inwentarzowe dawnego Prussia-Museum", Olsztyn 2008), a oryginał znajduje się w Kaliningradzie (KOIHM - Калининградский областной историко-художественный музей).

Obydwa te topory, używane w tym samym okresie, ale po przeciwnych stronach Bałtyku, łączy ... wszystko - użyte materiały i zastosowana technika wykonania, forma, styl artystyczny, wreszcie - wynikające z reprezentacji ikonograficznej, przesłanie religino-kulturowe. 

Wykonane z żelaza ze srebrną intarsją topory mają motywy, które można interpretować zarówno już jako chrześcijańskie, jak i jeszcze jako pogańskie. W graficznym przedstawieniu widoczny jest na toporach motyw wzrastającego drzewa. Może symbolizować chrześcijańskie Drzewo Życia lub pogańskie drzewo Yggdrasil. Po drugiej stronie topora z Mammen można dopatrzyć się postaci zwierzęcia – być może to kogut Gullinkambi lub feniks. Według mitologii nordyckiej Gullinkambi siedzi na szczycie drzewa Yggdrasil. Każdego ranka budzi on wikińskiego wojownika - właściciela topora. Gdyby to był feniks - to ten jest chrześcijańskim mitologicznym zwierzęciem i symbolem odrodzenia. Obydwa te zabytki powstały w okresie wchodzenia ludów skandynawskich w sferę, płynącego do nich przede wszystkim ze Wschodu, chrześciajaństwa.


Rzućmy okiem na kolekcję toporów wikińskich, pochodzących z połabskiego Tąglim (od: tęgi, mocny), zachowanego w pisowni jako Tachlim, dzisiaj zwanego Anklam (źródło: Joachim Hermann, 1985 - "Die Slawen in Deutschland").


Później, w
ciągu X–XI wieku topór duński zyskał popularność na obszarach poza Skandynawią i Bizancjum, gdzie wpływy Wikingów były szczególnie silne, takich jak Anglia, Irlandia i Normandia. Topór duński używany był wojskach krajów Europy aż po koniec XIV wieku, a w Szkocji nawet do XVI wieku. Czyż broń ta, poszukiwana w Europie od zarania jej powstania aż po późne średniowiecze, nie świadczyła o wysokiej, konkurencyjnej technologii jej produkcji? O szczególnych właściwościach "toporów karolińskich" historia milczy. Historycy też. Dzieje tego rodzaju oręża w wczesnośredniowiecznej Europie zachodniej zakończyły się na toporach frankońskich w VIII wieku, nazwanych trochę pieszczotliwie "franciskami". Franciska oznaczała dla nich siekierę czy topór w ogóle, bez rozróżniania w ich rodzaju czy przeznaczeniu.

Prestiż wyrabiania i posiadania wysokiej jakości broni, a także wartość danego słowa, był wśród Wikingów szczególnie utrwalony, o czym mówią islandzkie sagi.  Fóstbræðra saga, czyli "Saga o zaprzysiężonych braciach" [Þorgeirr i Þormóðr] mówi:Þorgeirr miał szeroki topór, potężną broń o ciętym i ostrym ostrzu, którym wysłał wielu ludzi na obiad [do Walhalla]”. ... „Bjarni wykuł szeroki topór dla Þormóðr, zgodnie z jego wolą. Topór został wykuty po samo ostrze, nic nie mogło go zatrzymać, tak był potwornie ostry”.
 
Zaprezentujmy tutaj jeszcze jeden rodzaj topora wikińskiego, tak zwany "brodaty topór", w staronodyckim Skeggøx. Nazwa pochodzi od słów skegg - broda i øx - topór. Jest to rodzaj siekiery, której dolna część ostrza schodzi w dół jak kozia bródka, stąd taka nazwa. W ten sposób część tnąca ostrza schodzi bardziej w dół niż sama głowica siekiery, co zwiększa jej efektywność, a jednocześnie obniża ciężar. 

Poniższa mapa przedstawia znaleziska tego rodzaju toporów, typu Lunow - według klasyfikacji Petera Paulsena, datowanych ogólnie na XI wiek, w następujących miejscach: Birka, Suderby (Akebäck), Lindholm Høje, Ulbjerg, Dolmer, Over Hornbæk, Lund (muzeum), Trelleborg, Kaup - Wiskiauten, Kopina, Rosenlund, Hedeby, Teterow, Szczecin (muzeum), Lunow (2 sztuki), Brandenburg, Myślibórz, Bukowiec, Poznań (Luboń), Żnin, Witonia, Włostowo, Wrocław (Widawa), Kraków (muzeum). Wyraźnie widoczna jest ich koncentracja w Skandynawii i w Polsce. Przypadek?


Topory brodate, znane w Skandynawii od VI wieku, przeznaczone były przede wszystkim jako siekiery - narzędzia do obróbki drewna i delikatnej stolarki, niezbędne do budowy statków, domów, ogrodzeń itp. Jedną z takich siekier brodatych archeolodzy odkryli w grodzisku Gniezna, zapewne używanej do budowy drewnianych konstrukcji wałów obronnych (Bogdan Kostrzewski - "Rzemiosło u Polan", 1946). W epoce Wikingów używane często były w bitwach jako topory bojowe. „Broda” przydatna była do chwytania broni lub tarczy przeciwnika, a także do zahaczania o górną krawędź palisady, co ułatwiało wspinanie się na nią. 
 
Oto zdjęcie oryginalnego topora brodatego, datowanego na IX-X wiek, odkrytego w Kijowie, a sprzedanego w internecie na stronie Viking-metal-artifacts, skąd pochodzi to zdjęcie. Jak widać, nielegalny handel zabytkami odbywa się na Ukrainie przy otwartej, internetowej kurtynie.

 
Czy nadal można wątpić, że Wikingowie mogli przez kilka wieków budować najlepsze statki morskie na świecie, bez znajomości techniki produkcji doskonałych narzędzi z żelaza i stali, niezbędnych do precyzyjnej obróbki drewna, a nie umieli by wyrabiać równie doskonałej broni? Utrwalony przez historyków i archeologów w dziełach naukowych i popularnych mit o "mieczach karolińskich" uświadamia co bardziej myślącym amatorom - entuzjastom historii, że dyplom w żadnym zawodzie, czy to historyka, czy lekarza - nie gwarantuje profesjonalnego i uczciwego wykonywania przez nich zawodu. 

Edykt z 25 czerwca 864 roku, zatytułowany "O utrzymaniu pokoju w Cesarstwie i o klasztorach", został wydany w mieście, znanym od VIII wieku jako Pistus, dzisiaj Pîtres nad Sekwaną - umocnionym przez cesarza Karola Łysego grodzie, który miał strzec przeciw Wikingom dostępu do stolicy Francji, a stał się pół wieku później miastem normańskim, później normandzkim. Znamiennie, do dziś zachowały się, pochodzące stamtąd, datowane na druga polowe IX wieku, dwie wikińskie zapinki żółwiowe - typowe dla Skandynawek i krajów, gdzie na dłużej osiedlali się Wikingowie (Skandynawia, a także m.in. Irlandia, Normandia, Polska, Ruś). Odlewane w brązie i oryginalnie pozłacane zapinki żółwiowe znalezione zostały m.in. w Świelubiu koło Kołobrzegu, w Truso, Gdańsku i w Elblągu.

To ten edykt interpretowany jest przez niektórych historyków jako dowód, że miecze karolińskie "musiały być" szczególnie cennymi, skoro sam cesarz chronił je prawnie przed Wikingami. Ale edykt ten wymienia również zakazane do oddawania lub sprzedawania Wikingom konie i kolczugi, ale badacze ci już nie spekulują, że miały one jakieś specjalne "karolińskie" cechy lub właściwości, które bezpodstawnie, bez żadnych dowodów archeologicznych, zdecydowali się przypisać, znajdowanym w korytach rzek, mieczom wikińskim. 

Dlaczego jednak stare kroniki nigdzie nie wspominają o użyciu przez wojska Cesarstwa tych przesławnych "mieczy karolińskich" przeciw Wikingom. Odwrotnie, mimo okresowych zwycięstw Frankow nad Wikingami, jest wiele wzmianek w źródłach historycznych o przenikaniu Normanów w głąb terytorium Cesarstwa, bez sposobności poznania po drodze wojsk cesarskich oraz ich, dzisiaj wychwalanej, a w kronikach bliżej nieznanej, broni siecznej. Na przykład, IX-wieczne "Roczniki Bertyńskie" donosiły o napadzie Wikingów na Tuluzę, historyczną stolicę Akwitanii, w AD 844: "Normanowie płynęli Garonną, bez napotykania żadnego oporu aż do Tuluzy,  siejąc wszędzie spustoszenie" (Nortmanni per Garrondam Tolosam usque proficiscentes, praedas passim impuneque perficiunt). Zważmy, że chodzi tutaj o dystans pod prąd rzeki około 400 kilometrów, jaki Wikingowie musieli pokonać, aby z Zatoki Biskajskiej dotrzeć do Tuluzy. 

Trzeba tutaj dodać, że oficjalna historiografia francuska do dzisiaj nie zajęła się, w oparciu o źródła historyczne, językoznawcze i archeologiczne, pełnym wyświetleniem aktywności wikińskiej nie tylko w Akwitanii, ale ich inwazji w innych, poza Normandią, regionach Francji, najwyraźniej uznając ten okres w oficjalnej szczytnej historii Francji za kłopotliwy, wstydliwy. Jeden z przedstawicieli oficjalnej historiografii we Francji, Alban Gautier z Caen, przy okazji chybionej krytyki pracy niezależnego badacza Joël'a Supéry, wykrętnie tłumaczy, że jeżeli chodzi o inwazje Wikingów na terytorium dzisiejszej Francji, "... ogromny jest deficyt dokumentów archiwalnych, dotyczący tych regionów" ("... le déficit d'archives est énorme concernant ces régions" - wywiad "Les Vikings en Gascogne?" w "Le Point", 25.02.2018). Z tych samych powodów (brak źródeł pisanych o obecności Wikingów w Polsce) nasi historycy pozorują ich "ograniczoną", "marginalną" obecność na ziemiach polskich.

Oto poniżej graficzna rekonstrukcja X-wiecznego wikińskiego miecza z Lipian na Pomorzu. Głowica i jelec pokryte są, nie żadnym "karolińskim" - jak rozpowiadają jak bałamutną plotkę nasi historycy, ale typowo wikińskim, inkrustowanym ornamentem plecionkowym. Jest to skandynawski dwusieczny miecz płaski inkrustowany srebrem, zdobiony złotem, niklem, miedzią, w stylu Mammen. Hasło "Sztuka wikińska", jak wspomniałem, nie istnieje w polskiej Wikipedii, chociaż polskie muzea przechowują, w dużej części poza ekspozycjami, w magazynach, tysiące artefaktów będących zabytkami tej sztuki. W stylu Mammen została wykonana szkatuła kamieńska, zwana też relikwiarzem św. Korduli.


Nie rozwijając już tutaj tematu mieczy wikińskich vel niby-karolińskich wypada dodać, że miecze tego samego typu i z podobną ornamentyką, jak te z Lutowa i Lipian znajdowane są na Rusi Halickiej, m.in. w wareskim, X-wiecznym grodzisku Pleśnisko w Podhorcach koło Lwowa.

Przesadnie uwypuklając dalece niepewny, hipotetyczny, "karoliński warsztat" ostrza (głowni) miecza, a ukrywając (wielokrotnie archeologicznie potwierdzanego) nordyckiego wykonawcę jego zindywidualizowanej rękojeści (jej trzon, głowica, jelec/garda i taszka/ricasso) i właściciela - dysponenta miecza, intencjonalnie czy nie, historycy ci zafałszowują dowody obecności kulturowej Wikingów od frankońskiej Bretanii, przez słowiańską Europę środkową, po nadwołżańską, turecką Bułgarię - w rejonach, gdzie te miecze były powszechnie odkrywane.


Już na koniec, posługując się propagandowymi kryteriami wyznawców sztuki karolińskiej, czyli według nich "sztuki rozwijającej się na terenie cesarstwa Karola Wielkiego i jego następców" (cytat z wikipedii), prezentujmy zabytek, który spełnia ich "pobożne" życzenia i "wzorcowe" kryteria - pochodzi z okresu i miejsca "sztuki karolińskiej" - X/XI-wieczna bizantyjska plakietka z kości słoniowej, z nadreńskiej Koloni - Schnütgen Museum (źródło: Peter Beatson (2000) - "A warrior with a 'Danish axe' in a Byzantine ivory panel". Gouden Hoorn: Tijdschrift over Byzantium / Golden Horn: Journal of Byzantium, Vol. 8 No. 1). 

Przedstawia ona wojownika uzbrojonego zarówno, w klasyczny według nich "miecz karoliński" oraz zmodernizowany topór frankoński - "franciskę". Ci badacze na usługach propagandy każą nam nie ufać naszym oczom i doświadczeniu, ale zgodzić się z ich deklaracją: "To jest banan. Jeżeli widzisz jabłko, to znaczy że kwestionujesz naukę. Przestań negować oficjalną narrację". Popatrzmy bliżej na tego "banana". Topór w ręku wojownika, z szerokim pojedynczym ostrzem i drzewcem sięgającym wzrostu człowieka. Jest on bardzo podobny do późnego stylu toporów wikińskich, według Petersena typu M, tak zwanego „duńskiego topora”. Miecz z krótkim prostym krzyżem i ciężką półkolistą głowicą (Petersen, Typ X), to typowy i szeroko rozpowszechniony w Europie miecz nordycki z około AD 1000.

A teraz spójrzmy na fragment sceny koronacji Haralda Godwinsona na króla Anglii w AD 1066, uwiecznionej na XI-wiecznym, normandzkim gobelinie z Bayeux. Nie trzeba chyba dodawać, że ten chyba najsłynniejszy na tkaninie zabytek sztuki normańskiej, anglo-saksońskiej i skandynawskiej, ma nieocenioną wartość dokumentacyjną dla wiedzy o świecie normandzkim i angielskim w XI wieku. Dostarcza informacji o broni, strojach, zamkach, statkach i warunkach życia tamtych czasów. Pokazane w tej scenie topory i miecz są bronią typowo normandzką, czyli skandynawską, którą dzisiaj każe nam się nazywać "karolińską".

Ja tam w rycerzu z bizantyjskiej, a nie poniemieckiej plakietki, widzę Wikinga czy Warega, a nie - jak "powinienem" według oficjalnej narracji, widzieć zabytek powstały w Colonia Agrippina oraz żołnierza  Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, a najpoprawniej: Colonia Claudia Ara Agrippinensium.


Nawiasem mówiąc, Magnus Haraldson - jeden z synów króla Haralda Godwinsona, prawdopodobnie osiadł w Polsce i pod imieniem Magnus (1051-1110) był komesem wrocławskim, później mazowieckim. Jego synem mógł być Piotr Włast, zwany teź Włostowicem lub Duninem (1080-1153), dolnośląski arystokrata. Siostra Magnusa Haraldsona - Gytha, wyszła za mąż za wielkiego księcia kijowskiego, Włodzimierza II Monomacha

Piotr, zwany przez potomnych Duninem, swoje oryginalne nazwisko wywodził od starosłowiańskiego słowa власть (czytaj: właść), znaczącego 'władza', od którego pochodziło też słowo властовать (czytaj: włastować) - 'panować, królować, rządzić'. W takich znaczeniach przetrwały te wszystkie słowa w języku rosyjskim. Jeszcze w języku staropolskim słowo właść oznaczało zarówno władzę, jak i własność ("Jeżeli prawda, że na lidzkie państwo ciągniesz, do twojej należące właści ..." - A. Mickiewicz, w poemacie o czasach krzyżackich "Grażyna"). Tradycja przybierania przez Normanów, osiadających wśród innych plemion i narodów, imion o lokalnym brzmieniu, tak jak i lokalnych języków, była powszechna - od ruskich Waregów, przez północno-italskich Longobardów, po normandzkich Wikingów.

Wymyślony przez idealizującą i wysławiającą Cesarstwo Karolińskie zachodnioeuropejską (no i przy tym polską) historiografię, propagandowy termin "miecz karoliński" ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co ukuty przez naszych historyków termin "kielich Dąbrówki" na XII-wieczny zabytek, co nazwana przez nich "włócznią św. Maurycego" X-wieczna kopia grotu włóczni, mającej należeć do tego, żyjącego w III wieku, świętego kościoła prawosławnego, koptyjskiego i katolickiego; tak jak i nazwany przez nich "szłomem wielkopolskim" wareski szyszak, tak jak i wymyślona nazwa "łodzi słowiańskiej" na wikińską łódź klepkową. Czy ci poszukiwacze św. Graala kiedyś zechcą zawrócić z tych i innych manowców na drogę zawodowej rzetelności?

1 komentarz: