21 listopada 2016

Pomorscy Goci nad Parsętą i Dnieprem

Powróćmy do podjętego w artykułach "Pomorski szlak nad Morze Czarne od Gotów do Wikingów", "Parsęcianie przed powstaniem państwa pomorskiego" oraz "Polanie wielkopolscy znad Dniepru" tematu starożytności na terenach leżącej w dorzeczu dolnej Parsęty gminy Manowo. Przywołany tam prehistoryk Władysław Łęga, po wieloletnich badaniach nad prehistorią Pomorza doszedł do wniosku, że zabytki pomorskie potwierdzają ciągłość osadniczą pewnych grup ludności począwszy od czasów schyłkowej epoki brązu po wczesne średniowiecze. Te same dowody archeologiczne doprowadziły Józefa Kostrzewskiego - według jego tak zwanej koncepcji autochtonicznej, a za nim wszystkich "patriotycznych" historyków, do wniosku, że ta niekwestionowana płynna ewolucja kulturowa istotnie potwierdza ciągłość zamieszkania Pomorza, jednakże tą ludnością co najmniej od tysiąca lat przed naszą erą są Słowianie, na których to tereny przejściowo "wtargały" grupy obcej ludności.

Stąd mylnie przypisali słowiański rodowód kulturze łużyckiej, a właściwie zespołowi kultur z epoki brązu z okresu między XIV a V wiekiem p.n.e., a także utrwalili popularny od średniowiecza pogląd o słowiańskim pochodzeniu, osadzonych od początków IV wieku p.n.e. w Wielkopolsce i na Śląsku, znanych z ataków na Cesarstwo Rzymskie, Wandalów. O "spolonizowanych" Wandalach, którym przewodził Mieszko I, Dux Wandalorum, wspominam w artykule "Emporia wikińskie wśród Słowian". Oto mapa Cesarstwa Rzymskiego i europejskiego Barbaricum około AD 125.


Teorie te budowane były na wątłym fundamencie utożsamiania przez niektórych archeologów pojęcia kultury archeologicznej z plemieniem, ze wspólnotą etniczną. Te niestabilne naukowo podwaliny przejęte zostały z kolei przez niektórych historyków, fałszywie stawiających znak równości między plemieniem a tworzącym się na określonym terenie państwem, podczas gdy w rzeczywistości powstanie każdego europejskiego państwa, w tym Niemiec, Francji, Włoch, Anglii, Hiszpanii itd. dokonywało się w oparciu o konglomerat różnych plemion, niekoniecznie jednorodnych etnicznie, ale połączonych określoną wspólnotą kulturową.

To nie plemiona - fałszywie przez historyków modelowane jako jednolite etnicznie i rasowo, ale - jak wskazuje historia choćby narodów wyżej wymienionych, akumulacja bogactwa i władzy politycznej wśród elit, a następnie w części wymuszona, a w części dobrowolna integracja i asymilacja społeczno-kulturowa współegzystujących na określonym terenie plemion, była najsilniejszym czynnikiem państwowotwórczym. Żaden rozsądny badacz nie podejmie się dzisiaj określenia, które z nordyckich, wzajemnie konkurujących plemion, miałyby jako jedyne zdeterminować powstanie zalążków państw skandynawskich, już w IX wieku. Wtedy to bowiem, w relacji Ottara z Halagolandii, po raz pierwszy pojawiły się nazwy: "Denamearc" (Dania), "Sweoland" (Szwecja) i "Norðweg" (Norwegia). Jednym z kluczowych impulsów kulturowych dla rodzenia się we wczesnym średniowieczu państwowości stało się przyjmowanie przez elity rządzące chrześcijaństwa.

Plemiona północne (wobec Cesarstwa Rzymskiego) równie często wspólnie walczyły przeciwko cesarstwu, jak i wzajemnie przeciwko sobie (na przykład, wojny Longobardów z HerulamiGepidami). Oto ekspresyjna scena batalistyczna obrazująca Rzymian walczących z barbarzyńcami, część historyków identyfikuje ich z Gotami. Płaskorzeźba pochodzi z sarkofagu Ludovisi z około AD 250.


Jak mówiłem w artykule "Emporia wikińskie wśród Słowian", sam Wincenty Kadłubek przekonany był o słowiańskim pochodzeniu Wandalów, pisząc: "... wszyscy Polacy Wandalami zostali obwołani czyli nazwani" (omnes Poloni Vandalitae sunt nominati seu appellati)Wandalowie to prawdopodobnie plemiona wschodniogermańskie pochodzenia skandynawskiego, chociaż mogły być związani także z ludami bałtyjskimi.  Niektórzy badacze wiążą kolebkę Wandalów ze szwedzką prowincją Svealand, a zwłaszcza z ziemiami wokół miejscowości Vendel. Tam powstały historyczne, a nawet mityczne posiadłości królów, zwane Uppsala øðr - domeny Uppsali. Miały one mieć swój początek od donacji boga Frejra. Tytuł "Dux Wandalorum" występuje w wielu dokumentach źródłowych nie tylko wobec Mieszka I, ale i w stosunku do książąt pomorskich i obotryckich.

Tytułami książęcymi zazwyczaj nie posługiwano się w dokumentach "na wyrost" lub przypadkowo. Tytuły te odzwierciedlały konkretne ziemie i zamieszkałe na nich ludy, poddane określonemu władcy. W odtworzonej treści XI-wiecznego epitafium wyrytego na grobowcu Bolesława Chrobrego ("Chabri Boleslai"), jaka zachowała się w XV-wiecznym włoskim dokumencie w Huntington Library, San Marino, Kalifornia (HM 1036, foliał 206v), spisane są na cześć jego pamięci takie między innymi słowa: „Inclite dux tibi laus strenue Boleslaus ... regni Sclavorum Gottorum sue Polonorum …”, często tłumaczone w następujący sposób (moje podkreślenia): "Sławny książę, chwała Tobie Bolesławie Waleczny ... królestwo Słowian, Gotów i Polan ...".

Jednakże powyższe słowo „sue” nie oznacza po łacinie polskiego spójnika „i” - jak pośpiesznie zdecydowała większość naszych badaczy, ale jest to przede wszystkim zaimek dzierżawczy "jego". W dosłownym znaczeniu słowo „jego”, w kontekście powyższej frazy, nie ma jednak żadnego sensu. 

Inni historycy tłumaczą "sue" jako zniekształconą formę słów "seu",  "siue", "sive" - wszystkie oznaczające "albo, lub, czyli". W ten sposób przetłumaczona część zdania "regni Sclavorum Gottorum seu (sive) Polonorum" brzmiałaby: "... królestwo Słowian, Gotów lub (czyli) Polan ...", powtarzam: "Gotów czyli Polan". Dla uniknięcia przyznania, że spójnik "sue" między Gotami i Polanami może oznaczać "albo, czyli, lub", ci zdeterminowani badacze gotowi są znaleźć w starej łacinie przykłady, gdzie "sue" miałoby oznaczać "i". Ale i w tym przypadku zwrot "... regni Sclavorum Gottorum sue Polonorum …” znaczyłby "... królestwo Słowian, Gotów i Polan ...", a więc niemożliwe jest pozbycie się "Gotów" jako ludu podległego Chrobremu, niezależnie czy byli oni osobną grupą plemienną, poza "Słowianami" i "Polanami", czy też byli tożsami z Polanami.

Zauważmy, że Jordanes, VI-wieczny bizantyjski historyk i biskup gocki (w polskiej Wikipedii fałszywie określony jako "rzymski"), zatytułował swoją kronikę "De Getorum sive Gothorum origine et rebus gestis", czyli "O pochodzeniu i historii Getów, czyli Gotów". Oto strona tytułowa wydania tej kroniki w 
holenderskiej Lejdzie w AD 1597, wraz z załączoną do niego hiszpańską "Historią Gotów Wandalów i Swebów" Izydora z Sewilli (560-636) oraz fragmenty dzieł Prokopiusza z Cezarei (500-560) o starożytnych siedzibach i migracjach Gotów.

W podobnym znaczeniu Stanisław Sarnicki, XVI-wieczny polski historyk, użył słowo "sive" w dziele "Stanislai Sarnicii Annales sive De origine et rebus gestis Polonorvm et Litvanorvm", a po polsku "Stanisława Sarnickiego Roczniki, czyli O pochodzeniu i sprawach Polaków i Litwinów" (podkreślenia moje). 
 
Symptomatyczne jest, że w wielu interpretacjach badaczy, użycie "Gottorum" w oryginalnym tekście łacińskim tłumaczone jest, że właściwie "autor miał na myśli" nie Gotów, ale … Prusów. Takie wyjaśnienie może mieszać w głowie, bowiem Chrobry nie był w żadnym wypadku władcą Prus, ani nawet nie ważył się nim być, zmuszony przez Prusów dwukrotnie do ugięcia się przed ich szantażem. Świadczy o tym wymuszenie przez nich na Chrobrym w AD 997 olbrzymiego okupu w złocie za oddanie ciała św. Wojciecha - straconego misjonarza i wysłannika Chrobrego do Prus. W roku 1009 Chrobry został ponownie zmuszony do wykupienia od Prusów 19 ciał straconych tam kolejnych misjonarzy, z Brunonem z Kwerfurtu na czele - "dla zyskania pociechy jego domu w przyszłości" (ac domui suae futurum acquisivit solatium), jak odnotował kronikarz Thietmar.

Jest jednak inny powód, dla którego można przyjąć, że Chrobry był, tylko w pewnym sensie, nie tylko królem Gotów, ale i Prusów, jeżeli uwzględnimy że całe wczesnośredniowieczne Prusy, jak na to wyraźnie wskazują wikińskie zabytki z tamtych terenów, były pod dominacją kulturową i polityczną Normanów. 

W swoim dziele z 1752 roku "Heraldica: to iest osada kleynotow rycerskich y wiadomość znaków herbownych" historyk i heraldyk Józef A. Jabłonowski pisał: "... bo wiadomo, że Gottowie z Gettami jeden naród, a dla większego dowodu jedneż prawie imiona gottskie i litewskie przytaczam:  Narimund, Doumund, Algimund, Pisimond, Giermond, te są stare tej prowincji nazwiska, gottskim podobne: Torysmond, Trafimond, Hunimond, Zygmont i moc innych."

Nawet nie należący do dogmatycznego nurtu naszej historiografii Jerzy Strzelczyk nie miał intelektualnej odwagi, aby pójść "tak daleko" i uznać faktu wikińskiej akulturacji wśród Prusów. Był jednak blisko, bowiem wyspekulował, że Goci z epitafium Chrobrego musieli być Prusami, bowiem ci Prusowie "mogli się znaleźć w programie politycznym" Chrobrego. Stwierdził przy tym, że Gall Anonim "Prusów nazywał Getami" ("Goci - rzeczywistość i legenda", 1984). 

Gall Anonim w istocie o Sarmatach mówił, że bywają nazywani Getami. Zacytujmy go:   "Ziemia słowiańska ... ciągnie się od Sarmatów, którzy zwą się też Getami, aż do Danii i Saksonii" (Terra sclavonica ... constituturis existens, a Sarmaticis qui et Getae vocantur, in Daciam et Saxoniam terminatur). Można więc, z perspektywy Galla Anonima przyjąć, że z tradycji poprzedzającej jego czasy  wynikało, że Sarmatami nazywano ogólnie ludy, mające wspólne korzenie słowiańsko-germańskie, tak etniczne, jak i kulturowe, które  po zakończeniu wielkich migracji współżyły ze sobą i się mieszały przez pierwsze wieki wczesnego średniowiecza, w szerokim pasie terenów od Naddnieprza, poprzez Wołyń, Polesie, Prusy, Pomorze, Połabie, ... aż po Danię. Nie można przecież zapomnieć, że te wielkie migracje na wschód, zachód, południe i północ Europy, ta pobudzona zagrożeniem lub potrzebą szukania dogodniejszych warunków do życia ruchliwość społeczna oraz ciągłe i nowe na szlakach przemarszu kontakty z obcymi ludami, językami i kulturami  stworzyły podłoże do zbudowania pewnej dozy wzajemnej akceptacji i tolerancji.

Pamiętajmy, że przemieszczania się plemion po Europie po upadku Cesarstwa Rzymskiego następowały w różnych, czasami przeciwstawnych kierunkach, stąd nieuniknione były międzyplemienne kontakty nie tylko w obrębie jednych grup językowych, ale pomiędzy Słowianami i Germanami. O powrocie plemienia Herulów znad środkowego Dunaju, gdzie w 512 roku zostali pobici przez Gepidów, do swojej praojczyzny w Skandynawii, opowiada wspomniany wyżej bizantyjski historyk Prokopiusz z Cezarei w VI rozdziale swojego traktatu "O wojnie gockiej" (De bello Gothico). Ta ich długa wędrówka do domu prowadziła, jak wspomina historyk, "przez wszystkie ludy Sklawinów", przez Połabie, gdzie nad Bałtykiem zamieszkiwali jeszcze germańscy Warnowie, i dalej do rodzinnej Danii.

Z późnego okresu antycznego i czasów wielkich migracji pochodzi poniższe naczynie gliniane, zdobione ornamentem, odkryte w Grzybnicy, gmina Manowo, niedaleko Koszalina, będące na ekspozycji w muzeum okręgowym w Koszalinie (fotografia własna). Datowane na początek IV wieku, zaliczane jest do schyłkowych zabytków kultury wielbarskiej.


Natomiast, niezależnie od tej, wzbogaconej przez migracje palety barw etniczno-kulturowych we wczesnośredniowiecznej Europie środkowej, lokalne ośrodki władzy starały się nie tylko zabezpieczyć przed obcą władzą tereny, nad którymi panowali, ale i je poszerzać. Te dążenia, w dzisiejszej terminologii można nazwać programami politycznymi lub strategicznymi, mającymi na celu ściślejsze związanie lokalnych ludów z ich władzą.

Nie było jednak, jak sugeruje J. Strzelczyk, żadnego "programu politycznego" Chrobrego względem Prus, ale był taki wobec plemion pomorskich i połabskich. Słusznie na to zwrócił uwagę Tadeusz Wojciechowski, historyk lwowski ("Szkice historyczne XI wieku", 1904): skoro Chrobry zbudował pierwszy klasztor w Międzyrzeczu, na pograniczu z pogańskim Lubuszem i Pomorzem, to "nie myślał wtedy o Prusakach, lecz o Pomorzanach przyodrzańskich i o Lutykach, których zamierzał podbić i nawrócić przez misję polską, aby nie ulegli niemieckiej".

Z kolei odróżnianie w tekście epitafium, o którym mówimy wyżej, Słowian (Sclavorum) od Polaków (Polonorum) niektórzy próbują wyjaśnić, że w ten sposób wykazano panowanie Chrobrego nie tylko nad Polakami (Polonorum), ale i nad "Słowianami połabskimi", choć były to tylko i okresowo Łużyce. Połabianie nie byli jednakże, tak jak i Prusowie, poddanymi polskiego władcy.  Wendami (Wenden), a nie Słowianami, Niemcy nazywali w średniowieczu ogólnie Słowian zachodnich, w tym zwłaszcza Słowian połabskich, Łużyczan (również jako Sorben, a także Pomorzan (obok Pomoranen). Kronikarz Nestor określał "Słowian" jako (dalekie od Łaby) jedno z naddnieprzańskich plemion, do których przybyli "Waregowie, czyli Rusini". W innym miejscu swojej kroniki ("Powieść minionych lat") Nestor dodał, że inni Waregowie byli Szwedami, Normanami, Anglami i Gotami. Oto fragment Kroniki Nestora, z ilustracją przedstawiającą atak Waregów na Konstantynopol w 907 roku.


Nie można całkowicie wykluczyć, że - jak przyjmują nasi historycy, łaciński zwrot pięciu słów "... regni Sclavorum Gottorum sue Polonorum …", to "jakaś pomyłka" albo "wymysł" późniejszych skrybów. Ale tym bardziej nie można wyeliminować prawdopodobieństwa, że słowa te są oryginalną treścią epitafium, a oficjalne interpretacje są tylko wańkowiczowskim chciejstwem. Przypomnijmy z wcześniejszych artykułów na tym blogu, że X-cio, XI-nasto i XII-nastowieczni kronikarze, a więc obserwatorzy współcześni początkom państwa polskiego, wyraźnie odróżniali Słowian od Polan i Lachów (czyli przyszłych Polaków) oraz Słowian od Rusów (czyli Waregów). Al-Masudi uważał, że Słowianie, Rusini i Bułgarzy pochodzą ze wspólnego pnia plemiennego. Nestor pisał: "Cyryl zaś i Metody z wielką gorliwością uczyli Słowian i Lachów". Adam Bremeński pisał o "Grekach", czyli Waregach, zamieszkujących Wolin wraz ze Słowianami, Kijów określając jako "największe miasto Rusi, rywal do berła Konstantynopola i najjaśniejszą ozdobę Grecji" (Cuius metropolis civitas est Chive, aemula sceptri Constantinopolitani, clarissimum decus Graeciae).

Bolesław Chrobry, według nagrobnego epitafium, mógł więc być władcą "Słowian i Gotów, czyli Polan". Słowiańskimi były plemiona podbite przez Polan po ich przybyciu do Wielkopolski, podczas gdy Polanie to Waregowie, a więc już zeslawizowani Goci - jeżeli przyjmiemy, że tak Goci jak i Wikingowie tworzą ogólną nazwę plemion nordyckich, przed ukształtowaniem się poszczególnych państw skandynawskich.

Alternatywnie - jeżeli zignorujemy w tekście słowo "seu" ("sive") i zastąpimy je nieistniejącym tam słowem "et" - odpowiednikiem polskiego "i, oraz", wyjaśnienia panowania Chrobrego nad "Słowianami, Gotami i Polakami (Polanami)" można szukać w hipotezie, że został on nazwany władcą: 1) na pierwszym miejscu - miejscowych, podbitych przez polańskich Piastów, wielkopolskich i kujawskich Słowian, których nazwy zaginęły w historii, 2) na drugim - Gotów, osiadłych w północnych terenach Polski (Pomorze, część Prus i Mazowsza), i wreszcie 3) jakby najmniej licznych, przybyłych z Rusi Polan - skupionych w podbitej Wielkopolsce.

Oto poniżej jeszcze jeden przykład gockiej kultury Pomorza, której niektóre elementy przetrwały do wczesnego średniowiecza - pochodzący z okresu wpływów rzymskich zespół zabytków, w tym brązowy dzban typu Oinochoe (w jęz. greckim οινοχόη - oinochói oznacza "lać wino") z Kretomina oraz inne zabytki, m.in. z Białęcina i Swołowa (zdjęcie: Muzeum w Koszalinie).


Według kanonów naszej historiografii, traktującej zbyt często naukę historyczną instrumentalnie i koteryjnie (nietolerowanie krytyki dzieł oficjalnych autorytetów, nawet - quelle horreur, w środowisku akademickim), zabytki te miałyby potwierdzać jeszcze jeden mit: słowiańską aktywność handlową w pierwszych wiekach naszej ery, a być może nawet ich wysoki kunszt rzemieślniczy, jeżeli "nie da się" wykluczyć lokalnej, pomorskiej (w rozumieniu - słowiańskiej) produkcji pod "wpływem rzymskim". W przypadku dzbana z Kretomina, datowanego na AD 80-160, jednego z kilku tego rodzaju zabytków odkrytych na ziemiach polskich, historycy uważają że jest to wyrób oryginalnie rzymski i wskazują na jego pochodzenie z prowincji Kapua.

Oto jeszcze jedno ujęcie brązowego dzbana z Kretomina, w towarzystwie naczynia glinianego z tej samej epoki, pochodzącego z Nowego Łowicza, w gminie Kalisz Pomorski, na ekspozycji w muzeum koszalińskim (fotografia własna).


W spekulacjach o "pomorskości", albo nawet "słowiańskości" zabytku zupełnie pomijany jest fakt, że w okresie antycznym to nie Pomorze, ale południowa Skandynawia była przeciwległym biegunem kontaktów Cesarstwa Rzymskiego z północnym Barbaricum. Skandynawscy archeolodzy określają zabytki rzymskie jako oryginalne "rzymskie", podczas gdy zabytki znajdowane na Pomorzu lub w innych miejscach w Polsce nasi archeolodzy próbują czasami "na siłę" uznać jako miejscową, a tak zwani autochtoniści - słowiańską produkcję, w oparciu o "wpływy rzymskie".

Pozostałe zabytki "o proweniencji rzymskiej", nieprzypisywane przez naszych historyków producentom pomorskim, uznawane są przez nich automatycznie jako tak zwane "importy" - czyli efekt "handlu dalekosiężnego" pomiędzy Pomorzem a prowincjami Imperium Rzymskiego. Jest to kolejny ukuty przez historyków stereotyp, ignorujący różne, pozahandlowe możliwe przyczyny przemieszczania się przedmiotów - przyszłych artefaktów w przestrzeni, np. rabunki, okupy, dary, przewóz ich wraz z właścicielem ("mienie przesiedlenia") itd.

Słowo-wytrych "importy" na wszystkie przemieszczone daleko od przyjętego miejsca ich wytworzenia artefakty, jest tak bardzo w naszej literaturze historycznej nadużywane, że zostało sprowadzone do wytartego, nic nie wyjaśniającego sloganu. A przecież już po koniec II wieku p.n.e. - całe stulecie przedtem, zanim jeszcze zostało powołane do życia Cesarstwo Rzymskie, nordyckie plemię Cymbrów dokonało eskapady na tereny Półwyspu Bałkańskiego, skąd wrócili do swojej macierzystej północnej Jutlandii z cennymi łupami, w tym z tak zwanym kotłem z Gundestrup. Wykonany w Tracji z 9 kilogramów srebra, oryginalnie pozłacany, przedstawia sceny z mitologii celtyckiej. Zabytek ten łączy trzy różne światy kulturowe: antyczny grecki (miejsce powstania), celtycki (przekaz ikonograficzny) i nordycki (rytualny dar wotywny, złożony w bagnie w Gundestrup). Nie było tutaj żadnego importu-eksportu czy daru, była to zapewne zdobycz wojenna (w roku 113 p.n.e. Cymbrowie starli się w bitwie pod Noreią z Rzymianami). Oto fragment tego zabytku (źródło: Wikipedia).


"Pomorskość" artefaktów z czasów antycznych, a w dużym stopniu także w z okresu wczesnego średniowiecza, zrównywana ze "słowiańskością" nie ma jakiegokolwiek potwierdzenia ani w źródłach archeologicznych, ani w historycznych, co nie przeszkadza nie tylko początkującym badaczom, ale i uznanym autorytetom budować "pokrzepiające" teorie o słowiańskiej kulturze materialnej w oparciu o mylnie zaklasyfikowane pochodzenie albo wręcz jednoznaczną, słowiańską atrybucję odkrywanych zabytków, które kulturowo są wieloznaczne.

Nie sposób tutaj, w oparciu o jakiekolwiek, choćby najbardziej spektakularne artefakty, udowodnić faktu permanentnej obecności, w ciągu całego pierwszego tysiąclecia naszej ery, z różnym chronologicznie i geograficznie natężeniem, na ziemiach dzisiejszej Polski, niesłowiańskich społeczności, których rolę w rozwoju kulturowym nasi badacze pomijają lub w najlepszym razie minimalizują. Może tylko tytułem chwilowego zamknięcia tej kwestii i kontynuowania tematu, jak w tytule artykułu, nieśmiało zwrócę uwagę, że istnieje w Polsce wiele nazw rzek (hydronimów), które dla Słowian są niezrozumiałe, takie jak Wisła, Odra, Bug, Ina, Gwda, Drwęca, Nogat, Raba, Soła, Nysa, czy Nida, których jest około 190, a które musiały powstać w zamierzchłej przeszłości, zanim pojawili się tutaj Słowianie, a mimo to przetrwały do dziś. Chociaż, "jak się chce", i jak to wielu badaczy czyni z łatwością, to da się każdemu z tych hydronimów przypisać słowiańskie pochodzenie, na przykład: Odra - bo "odrywać", Bug - bo "bagno" itp. Ale na przykład bóg "Óðr" to w nordyckiej mitologi mąż bogini Freja. Słowianie, istotnie, mają również swój udział w nazewnictwie rzek na terenie Polski (a raczej w ich ponownym nazwaniu), ale są to nazwy dużo młodsze i dotyczące pomniejszych dopływów, na przykład Bystrzyca, Kamienna, Wieprz.

Oto zachowane z pierwszego wieku n.e. wyposażenie jednego z arystokratycznych grobów z Hoby na duńskiej wyspie Lolland (Lolandia), zawierające rzymskie naczynia, biżuterię i narzędzia (materiały: brąz, srebro, złoto, ceramika, szkło). Brązowy dzban z tej kolekcji z trójlistnym wylewem jest bardzo podobny do dzbana z Kretomina (ten już bez ornamentyki). Na dnach dwóch srebrnych kubków z pierwszego planu wyciśnięto napis "Silius", które to imię nosił dowódca rzymskiej armii stacjonującej w Dolnej Germanii (Germania Inferior) w latach AD 14-21. Ze względu na kompletność i brak śladów uszkodzeń rzymskiej zastawy stołowej historycy przypuszczają, że skarb nie powstał drogą podboju, a mógł być prezentem tego rzymskiego dowódcy dla skandynawskiego wodza plemiennego. Dzban kretomiński nie musi być pochodzić z podnapolitańskiej Kapui, jak "chcą" historycy, ale mógł dotrzeć na Pomorze z rzymskiej Nadrenii. Zdjęcie wykonał Lennart Larsen, Muzeum Narodowe, Kopenhaga).


Pochodzący od czasów antycznych po wczesne średniowiecze skandynawski spadek kulturowy na Pomorzu, a także w innych regionach Polski, jest rezultatem trwających mniej lub bardziej intensywnie, ale nieprzerwanie od epoki brązu (kultura unietycka), relacji ludów skandynawskich z kulturami śródziemnomorskimi i orientalnymi. 

Godzi się tutaj zauważyć, że już żyjący u progu naszej ery grecki geograf Strabon nazywał ludy żyjące między dolnym Dnieprem a Dunajem jako "Tyrrhegetae", czyli Getowie znad rzeki Dniestr, zwanym wówczas po grecku "Tyras". W I wieku n.e. rzymski historyk Pliniusz Starszy pisał o plemieniu "Tyragetae", a w II wieku Ptolemeusz, geograf grecki, nazwał tamtejsze plemiona jako "Sarmatae-Tyrangetae". W VI wieku, wspomniany wyżej bizantyjsko-gocki kronikarz Jordanes, Górami Sarmackimi nazwał dzisiejsze Karpaty.

Oto z boku, wykonany w brązie, grecki (Pella, południowa Macedonia) dzban z trójlistnym wylewem, datowany na 530-520 rok przed naszą erą (źródło: Pavlos Chrysostomou - "Starożytna osada dworska", Muzeum Archeologiczne w Pelli, 2011).

Jeszcze w AD 1616 słynny flamandzki historyk, geograf i kartograf, Pieter de Bert (łac. Petrus Bertius), w wydanym przez siebie dziele "Commentariorum Rerum Germanicarum libri tres", tak pisał o historycznych plemionach znad Morza Czarnego: "Nad rzeką Dniepr, zwaną też Borysthenes, oraz nad Dniestrem, zwanym też Tyras, osadzeni byli Goci ... Na ich miejsce przybyli Słowianie" (Ad fluvium vero Dnieper, qui est Borysthenes, et Denester, qui est Tyras, Gothi residebant ... In horum locum Sclavini successerunt).  Dzisiaj wiemy, że w trakcie pobytu Gotów następowało przez kilka wieków, przynajmniej w pewnym zakresie, mieszanie etniczne i kulturowe z dawniejszą, miejscową ludnością, a także z przybywającymi na te tereny innymi plemionami. Ten ceniony kartograf znany jest przede wszystkim z wydania "Geografii" Ptolemeusza.

Nawiasem mówiąc, dalekosiężne związki kulturowe wśród plemion osiadłych lub migrujących pomiędzy południową Skandynawią a Dnieprem, potwierdzone archeologicznie, sięgają czasów kultury łużyckiej: "W innym aspekcie rozpatrywać należy kilka znalezisk z brązowymi zausznicami znad Bugu. W kontekście podobnych znalezisk z obrębu kultury miłogradzkiej na Polesiu z jednej strony oraz z Jutlandii - z drugiej (gdzie wystąpiły też okazy złote lub elektronowe) można przyjąć istnienie szlaku łączącego środkowe Naddnieprze, poprzez Polesie, Bug i Kujawy, z Półwyspem Jutlandzkim" (Zbigniew Bukowski 1969 - "Studia nad południowym i południowo-wschodnim pograniczem kultury łużyckiej").

Pamiętajmy, że zanim Słowianie na dobre zadomowili się u wybrzeży Bałtyku, wcześniejsze tam, od początków naszej ery znane z imienia plemiona germańskie były w intensywnych kontaktach (handel, płatna służba wojskowa) z obszarami Cesarstwa Rzymskiego. Znajomość tamtych terenów pozwoliła im  nie tylko na prowadzenie wypadów łupieżczych w czasach schyłkowych cesarstwa, m. in. pod wodzą Odoakera w AD 476, ale i zakładanie tam własnych państw (w AD 493 po Odoakerze Ostrogoci pod wodzą Teodoryka). To między innymi, zajmujący nad Bałtykiem tereny dzisiejszej Warmii i Mazur, przodkowie przyszłych Prusów, germańscy Scyrowie (Skirowie), obok skandynawskich Herulów towarzyszyli Odakerowi w jego wyprawie do Italii.

Pruski etnograf i prusko-polski duchowny Mateusz Pretoriusz (1635-1704), w oparciu o swoje i we współpracy z Krzysztofem Hartknochem (1644-1687) badania ludów pruskich, ich historii, kultury i języka, w swoich dziełach "Orbis Gothicus" i "Mars Gothicus" doszedł do wniosku, że ziemie pruskie były pierwotnie zasiedlone przez Gotów, a z nimi zmieszani są etnicznie współcześni jemu Prusowie, Litwinie, Żmudzini i Łotysze (Kuronowie).

Oto jeszcze etruski dzban z V wieku p.n.e. (wys. 14.1 cm), w zbiorach Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku - jako przykład ewolucji kulturowej śródziemnomorskiego dzbana typu Oinochoe prowadzącej do dzbana z Kretomina. Inny przykład takiego naczynia pochodzącego z I wieku n.e. z Pompejów znajduje się we francuskim Musée Condé.

O ile można uznać, że część zabytków z okresu wpływów rzymskich i okresu wędrówek ludów patynowana jest słowiańskością przez fakt ich złożenia, a być może wyjątkowo wyprodukowania wśród ludów słowiańskich, o tyle próby "podrabiania" ich naciąganą argumentacją na słowiański wyrób lub pochodzenie, kiedy słowiańskość na tych ziemiach dopiero się rodziła i nie mogła wydać jeszcze takich owoców cywilizacji, nie przynoszą moim zdaniem zaszczytu polskiej historiografii.

Fakt jest jednak taki, że dopiero po zbudowaniu trwałych struktur państwowych i utrwaleniu się chrześcijaństwa w XI i XII wieku Polska i Pomorze zostały w pełni włączone w budowanie cywilizacji europejskiej. W tzw. żywotach św. Ottona z Bambergu (w tym w "Vita Priefligensis" Ebona) można dostrzec, że jeszcze na początku XII wieku trwałe były na Pomorzu lokalne struktury władzy (nobiles, potentes, primores), skupiające wokół siebie rycerstwo, związane więzami krwi (familia) lub inne zaufane osoby (amici, cognati). Te kręgi władzy, odpowiadające za obronę i handel na określonym terytorium oraz za przekazy kulturowe ze świata zewnętrznego - analogicznie jak wcześniej na Rusi, reprezentowały nie tylko stare rody słowiańskie, ale i moim zdaniem zasymilowanych i zeslawizowanych od wielu pokoleń Skandynawów.

Podstawowa ludność słowiańska, która siłą rzeczy - ze względu na początkową dopiero fazę rozwoju społecznego, bardziej asymilowała obce impulsy kulturowe, niż emanowała swoimi osiągnięciami na zewnątrz, zajmowała się rolnictwem, hodowlą i rzemiosłem, w "Żywotach" określeni jako mediocres, natomiast warstwa najuboższa to pauperes. Taki jest l'état des lieux społeczeństwa pomorskiego u zarania swojej państwowości w XII wieku: wielowarstwowy, wielokulturowy i wieloetniczny, a nie ubogi swoją jakoby homogenicznością etniczną (czystością "rasy słowiańskiej"?), w jakiej malują go dzisiejsi historycy.

Nie tylko Polacy, ale w istocie każdy wielki, współczesny naród europejski - Niemcy, Rosjanie, Włosi, Hiszpanie, Anglicy, Francuzi nie tylko przetrwał, ale przede wszystkim rozwinął się cywilizacyjnie dzięki swoim licznym korzeniom o różnym pochodzeniu etniczno-kulturowym. Przywołajmy tutaj przykład Francuzów, znanych dzisiaj ze swojego wysokiego poczucia dumy narodowej. Francuzi to zasadniczo dawne plemiona celtyckie, które po zlatynizowaniu przez Rzymian byli już Gallami, aby z kolei wymieszać się z napływającymi ze wschodu żywotnymi, germańskimi Frankami. Ten w pozytywnym tego słowa znaczeniu "zlepek" trzech wielkich korzeni celtycko-łacińsko-germańskich dał we wczesnym średniowieczu początek narodowi i językowi francuskiemu.

Chociaż chąśników uważa się powszechnie u nas za słowiańskich piratów morskich, to w świetle silnego we wczesnym średniowieczu współwystępowania kultur słowiańskich i nordyckich na Połabiu i Pomorzu, nie ma w istocie żadnego podłoża w źródłach historycznych i archeologicznych, aby uważać uczestników historycznie potwierdzonych aktów napadów i rozbojów (chociaż niewątpliwie byli Połabianami i Pomorzanami, bo tam zamieszkiwali), wyłącznie, a nawet głównie, za Słowian - w rozumieniu etnicznym. Mimo braku takich źródeł, metodą częstego powtarzania gołosłownej tezy, historiografia nasza "ratyfikowała" i dodała do swojej bogatej kolekcji ten jeszcze jeden mit.

Odkryte pod koniec XIX wieku na gockim cmentarzysku w Rządzu koło Grudziądza brązowe naczynia (ilustracja poniżej, źródło: R. Boguwolski, M. Kurzyńska "Archeologia Północnej części ziemi chełmińskiej", 2001), sprowadzone z cesarstwa i używane w tym miejscu nie przez Rzymian, ale przez plemiona skandynawskie, jest jeszcze jednym, jednoznacznym potwierdzeniem, że antyczne Pomorze znajdowało się w obrębie wpływów nordyckich, a nie rzymskich - jak okres ten na Pomorzu i w Polsce (tzw. "okres wpływów rzymskich") mylnie klasyfikują nasi historycy. Są to kopie zaginionych lub znacznie zniszczonych zabytków, które nie przetrwały II wojny światowej: rondelek, wiadro (situla) oraz dzban (oinochoe). Znajdują się one na stałej ekspozycji w Muzeum Archeologiczno-Historycznym w Elblągu.


Wielu historyków i archeologów w swoich publikacjach niestrudzenie buduje fetysz artefaktu - czyli przedmiotu, wynosząc jego ważność ponad samego nabywcę, właściciela lub użytkownika, który rozstrzyga o wyborze tego czy innego produktu, jaki ma mu służyć w jego otoczeniu społeczno-kulturowym. Czy rację miałby archeolog, który natknąwszy się za tysiąc lat na liczne resztki (gdyby przetrwały) koreańskich lodówek w Polsce, wyodrębniłby "okres wpływów koreańskich" na życie Polaków z początku XXI wieku?

Oto z boku jeszcze jeden, pomorski i gocki zarazem dzban z brązu typu oinochoe, pochodzący jak naczynia z Elbląga, z początków naszej ery. Odkryty w miejscowości Czarnówko koło Lęborka, obecnie w tamtejszej kolekcji muzealnej, nazwany jako "naczynie kultowe" (foto: Katalog z wystawy "Stary świat - nowe życie Lubowidz Czarnówko Wilkowo", Muzeum w Lęborku, 2018). Być może chodzi tutaj o popularny wśród Gotów, a później wśród Wikingów, kult picia alkoholu, w tym przypadku wina.

Przy uchwycie widoczna jest głowa prawdopodobnie boga wina, czyli Dionizosa u Rzymian lub Bachusa u Greków. Z uwagi na widoczną brodę - charakterystyczną dla greckich wyobrażeń tego boga, należy sądzić, że dzbanek z Czarnówka, tak jak i z tych samych względów dzbanek z Rządza, pochodził z rejonu Morza Czarnego albo Półwyspu Bałkańskiego, a nie - jak sądzą w muzealnicy z Lęborka, "import z Italii". Oto inna brodata twarz - z antycznego świata greckiego, uwidoczniona na przywołanym wyżej, wykonanym w Tracji kotle z Gundestrup. Ten zabytek (foto: Wikipedia), jak wiele innych tutaj wymienionych, w drodze z Tracji do Jutlandii, przechodził prawdopodobnie również przez Pomorze.


Trzeba jednak przyznać, że istotnie, to w Cesarstwie Rzymskim naczynia typu oinochoe były w pierwszych wiekach naszej ery najbardziej powszechnie wyrabiane, co jednak nie upoważnia badaczy do automatycznego kwalifikwania wszystkich tego rodzaju zabytków jako wyrobów italskich. W Europie zachodniej spotykamy brązowe dzbanki z trójlistnym wylewem nie tylko pochodzenia rzymskiego, ale i produkcji lokalnej, na przykład z Luksemburga (fotografia własna poniżej: eksponaty w Nationalmusée um Fëschmaart w Luksemburgu).


Nieprzerwana obecność nordyckich wpływów kulturowych na Połabiu i Pomorzu już od epoki brązu oraz proliferacja w głąb dzisiejszej Polski kolejnych kultur nordyckich (lub z wpływami nordyckimi) w epoce żelaza (jastorfska, pomorska, przeworska, oksywska) kontynuowana była u progu naszej ery. Zaszufladkowanie wydobytych z ziemi artefaktów do określonej grupy kulturowej, chociaż jest ulubionym zajęciem archeologów i historyków, nie zawsze jest proste, oczywiste, a nawet możliwe, bowiem sam proces wymyślania przez nich szufladek jest w swej istocie upraszczaniem, tworzeniem modelu, schematu, który ma pomóc (ale nie zawsze przesądzić - o czym badacze często zapominają) w grupowaniu zabytków i budowaniu uogólnień. Mówię tutaj o tym, bo z uwagi na ich zawodowe dążenie do "porządku w szufladach" zbyt często wyrokują jednoznacznie o przynależności zabytku do tej czy innej szuflady, podczas gdy wyraża on cechy kulturowe pośrednie, spotykane w kilku różnych wspólnotach cywilizacyjnych.

Pochodzące z grobów ciałopalnych z przełomu er artefakty, o których teraz powiemy, z uwagi na swoje położenie geograficzne (Bornholm, Gdańsk-Oliwa, Szczecinek - źródła Parsety, Podwiesk k/Chełmna), zaklasyfikowane byłyby teoretycznie do różnych kultur (nordycka, oksywska, pomorska, być może przeworska). Zabytki z trzech pierwszych lokalizacji zestawił mieszkający w Szczecinku Friedrich Kasiski ("Ueber Brandgräber", w: "Schriften der Naturforschenden Gesellschaft in Danzig", 1876). Czwarte opisuje Ewa Bokiniec w pracy "Uwagi na temat powiązań kultury oksywskiej z kręgiem jastorfskim i Europą Północną w świetle materiałów z cmentarzyska w Podwiesku, stanowisko 2, pow. Chełmno" (w: "Wiadomości Archeologiczne" Nr 54, 1995-1998). Ponad 20 artefaktów z tych czterech miejsc reprezentuje ten sam rodzaj i typ zabytku, co wskazuje że powstały one w obrębie tej samej, nordyckiej wspólnoty cywilizacyjnej.

E. Bokiniec w konkluzji zauważa, że znaczna ilość zabytków z Ziemi Chełmińskiej wskazuje na silne i stałe w późnym okresie przedrzymskim kontakty kulturowe pomiędzy Pomorzem, Połabiem i Skandynawią. Dorzecze Parsęty  było w ostatnich wiekach przed naszą erą jednym z głównych skupisk kultury jastorfskiej oraz oksywskiej nad południowym Bałtykiem, na co wskazują stanowiska archeologiczne usytuowane od jej źródeł (Gałowo, Godzimierz, Parsęcko, Sitno) po ujście rzeki, z koncentracją w okolicach Białogardu (Białogórzyno, Buczek, Czarnkowo, Czarnowęsy, Dębczyno, Domacyno, Jarzyce, Karlino, Karwin, Lubiechowo, Motarzyn, Pomianowo, Rogowo, Rzyszczewo, Wygoda). 

Dorzecza Regi, Parsęty i Wieprzy były natomiast w pierwszych wiekach naszej ery głównym skupiskiem zabytków rzymskich, w tym monet, sprowadzonych na Pomorze. Najbogatsze odkrycia archeologiczne z okresu kultury jastorfskiej na całym Pomorzu pochodzą z cmentarzysk w Lubieszewie koło Gryfic (tak zwane groby książęce), w mniejszym zaś stopniu z cmentarzysk koło Stargardu - w Kunowie i w Długim oraz z cmentarzyska w Troszynie - koło Wolina i Kamienia. 

Oto z boku dzban gliniany, o wysokiej technice wykonania, z kręgu kultury wielbarskiej z I-II wieku n.e., odkryty w Zagórzycach, w dorzeczu Regi. Jest to, lepione ręcznie, naczynie sepulklarne - popielnica, urna na skremowane szczątki zmarłego (foto: Muzeum Narodowe w Szczecinie). Naczynie ma gładką, ciemnobrunatną powierzchnię, a na załomie brzuśca dekorację w postaci rytych,  nakładających się na siebie, pasm.  Wykonane zostało niewątpliwie pod wpływami kultury antycznej, znanej nordyckim plemionom z ich szerokich kontaktów z Cesarstwem Rzymskim.

Od II wieku n.e. część pomorskich Gotów, będącą dzisiaj najstarszą zidentyfikowaną etnicznie ludnością Pomorza - reprezentanci wspomnianej wyżej kultury wielbarskiej, w tym także ci zamieszkujący Ziemię Manowską nad Radwią koło Grzybnicy, ruszyli "szukać szczęścia" w kierunku Morza Czarnego. 

Na Podolu, wśród lokalnego elementu sarmackiego wytworzyli w III wieku n.e. tzw. kulturę czerniachowską, która w IV wieku rozprzestrzeniła się od dzisiaj rumuńskiego Siedmiogrodu, aż po źródła rzeki Sejm na Wyżynie Środkoworosyjskiej. Pozostała na Pomorzu część plemion gockich wymieszała się kulturowo, a więc zapewne i etnicznie, ze skandynawskimi grupami plemiennymi, przybyłymi znad dolnej Łaby, tworząc w dorzeczu Regi i Parsęty w okresie od III do VI wieku tak zwaną kulturę dębczyńską.

Rzućmy okiem na poniższą mapę ziem polskich i ziem sąsiednich od północnego i południowego wschodu, z syntetyczną prezentacją lokalizacji znalezisk archeologicznych, sklasyfikowanych według różnych grup kulturowych późnego antyku (źródło: Magdalena Mączyńska, 2019 - "Faza C3 w kulturze wielbarskiej – próba wyróżnienia").


Zgodnie z oficjalną, ale nieuzasadnioną i mylącą, przyjętą przez naszych badaczy nomenklaturą, mapa została zatytułowana przez autorkę jako "Kultury młodszego i późnego okresu wpływów rzymskich we wschodniej części środkowoeuropejskiego Barbaricum". 

Jednakże już Otto Tischler ("Ostpreußische Grabhügel", 1886) w bardzo dobitny sposób zwrócił uwagę na powiązania między znaleziskami grobowymi (fibuły) z pierwszych wieków naszej ery, pochodzących z Prus Wschodnich, a znaleziskami z Meklemburgii i Szlezwika-Holsztynu. Podobne formy występują również na Pomorzu. W artykule „Groby szkieletowe z dodatkami rzymskimi z Borkenhagen i Falkenberg (Pomorze)” z 1893 roku H. Schumann stwierdził: "Wszystkie zapinki z Borkenhagen [Borkowice koło Koszalina] należą do form, które odpowiadają klasie D cmentarzysk wschodniopruskich, a zatem można je umieścić w III wieku naszej ery. Ogólnie rzecz biorąc, szkielety z Borkenhagen przedstawiają wyposażenie grobowe takie, jakie znajdujemy również w zachodniopruskich - Neustädter Feld koło Elbląga [dzisiaj Nowe Pole - dzielnica Elbląga], na Bornholmie i w meklemburskich grobach szkieletowych". Widzimy więc, że w tym okresie żywe było zjawisko przepływu kulturowego pomiędzy południową Skandynawią ziemiami południowego Bałtyku - od Zatoki Meklemburskiej po Zatokę Gdańską. 

W świetle fałszywej narracji, uprawianej przez główny nurt naszych badaczy, można tylko zapytać - gdzie Rzym, a gdzie Krym? Czy w tamtych czasach Rzymianie rzeczywiście określali stan kultury ludów nadbałtyckich i determinowali ich życie? Tylko w takiej - nieistniejącej w historii tych ziem sytuacji, uzasadnione byłoby określanie tej epoki jako "okresu wpływów rzymskich". A przecież zgodzimy się, że dominujące dzisiaj na rynku wyroby z Chin, odkopane za tysiąc lat, nie dałyby podstaw, aby nasze czasy i życie uznać za "okres wpływów chińskich".

Nadużycie terminologiczne polega na tym, że mówi się o mitycznych wpływach rzymskich, a pomija zupełnie realny, materialny wpływ skandynawski w przedstawionych na mapie grupach archeologicznych, odpowiednio: 1) grupa dębczyńska, 2) krąg zachodniobałtyjski, 3) kultura luboszycka, 4) kultura wielbarska, 5) kultura przeworska. Cztery pierwsze grupy są par excellence, niezależnie od tego jak wielu naszych badaczy usiłuje to ukryć, kulturami nordyckimi, natomiast związki pomiędzy kulturą przeworską a kulturami nordyckimi były pośrednie i późne, poprzez grupę nidzicką i zachodniobałtyjski zespół kulturowy, u schyłku okresu migracyjnego. 

Część badaczy jest zdania, że wzajemne oddziaływanie kultury przeworskiej i staropruskiej miało miejsce już w II wieku n.e., kiedy wśród plemion pruskich upowszechniła się metalurgia żelaza. Uważam, że technologia ta dotarła do tych plemion bądź za pośrednictwem kultury oksywskiej, bądź bezpośrednio ze Skandynawii. Tereny objęte kulturą przeworską poddane były z kolei wpływami kulturowymi przemieszczających się grup handlowo-rzemieślniczych, prowadzących wymianę towarową na szlakach bursztynowych pomiędzy Sambią i Zatoką Gdańską a Cesarstwem Rzymskim.
Popatrzmy obok na jeszcze jeden dzban "kretomiński", znaleziony w XIX wieku w samym środku terenów objętych kulturą czerniachowską, wśród byłych pomorskich Gotów, to jest w powiecie Kaniów nad Dnieprem. Zabytek ten, odkryty przy drodze wiodącej z Kaniowa do Kijowa, wraz z towarzyszącą mu glinianą amforą potwierdza prowadzony przez tamtejszych Gotów handel z Cesarstwem Rzymskim drogą morską przez Morze Czarne. W książce Michała Grabowskiego "Ukraina dawna i teraźniejsza", Kijów 1850, skąd pochodzi ta ilustracja, zabytek ten określony został jako "naczynie z koryntskiej miedzi". 

Jak wynika z przytoczonych przykładów, nie tylko plemiona skandynawskie z wysp duńskich oraz z Pomorza, ale i te znad Dniepru, u schyłku epoki antycznej upodobały sobie trunki z wina, które serwowali z tego charakterystycznego naczynia - dzbanka o trójlistnym wylewie.


Nordyccy Pomorzanie w II/III wieku nalewali wino z karafki do szklanek, czego potwierdzeniem są pochodzące z późno rzymsko-gockich rejonów znad Morza Czarnego kubki szklane o oliwkowo-zielonej barwie, jakie odkryto na Pomorzu (foto powyżej, źródło: "Baltische Studien" 1940). Miejsca odkrycia artefaktów (kolejno od lewej do prawej): Swołowo k/Słupska, Kowalki k/Białogardu, Witkowo k/Słupska, Borkowice k/Koszalina. Zabytki datowane są na początek V wieku n.e. 

Ten sam rodzaj kubka pochodzi także z duńskiej wyspy Zelandia, z miejscowości Højrup oraz z norweskiego Eide, koło Bergen (zdjęcie obok: Gunnar Ekholm, 1956 - "De orientaliska glasens vägar mot Norden"). Autor tej pracy stwierdza, że charakterystyczna dekoracja tych naczyń wskazuje na ich pozaniemieckie, wschodnie pochodzenie.
Podobne cztery znaleziska  pochodzą z południowej i środkowej Rosji, jedno z Kaukazu i dwa ze wschodniego Turkiestanu. Cechy ornamentu i szkła przemawiają za ich pochodzeniem z Syrii, ojczyzny najstarszych miast handlowych na świecie, Sydonu i Tyru.

Tak jak Kazarowie, Żydzi europejscy i Arabowie w epoce Wikingów utrzymywali stosunki handlowe ze Skandynawią za pośrednictwem wareskiej Rusi, tak Syryjczycy z okresu rzymskiego mieli jeden ze swoich szlaków eksportowych na Pomorze, a stąd do Skandynawii.

Można przypuszczać, że pośredniczącą rolę Wikingów w ich epoce odgrywali Goci i plemiona nadbałtyckie, głównie pomorskie, a przede wszystkim Rugiowie wywodzący się z Rogalandu, w południowo-zachodniej Norwegii.

Zauważmy, że dzisiejsze słowo "szkło" Słowianie zapożyczyli od Gotów, którzy słowem "stikls" określali spiczaste pucharki, przekszałcone później w szklanki. Miało to miejsce prawdopodobnie u progu IV wieku n.e., w strefie nadczarnomorskiej, w okresie wspomnianej wyżej kultury czerniachowskiej, bowiem już z tamtego okresu pochodzą kubki szklane o identycznym, jak powyższe z Pomorza, kształcie i wzorze, które publikuje w 1988 roku E. L. Gorochowski w pracy "Chronologia cmentarzyska Czerniachowa na Ukrainie Leśno-Stepowej" (Гороховский, Е. Л., 1988 - Хронология черняховских могильников Лесостепной Украины).

W języku staropolskim było to "śćkło", w staroruskim "stiekło", pochodzące od starosłowiańskiego słowa "stĭklo", a te z kolei od gockiego "stikls". "Szklanka" to w starocerkiewno-słowiańskim "stĭklěnica" i "stĭklĭnica".

Słowo "flaszka" (później - butelka) przywędrowało do Słowian także od Skandynawów, gdzie znane było jako flaska. Dawni Normanie przejęli z kolei to słowo od Rzymian, którzy butelkę nazywali flascho (czytaj: flasko). Niektórzy językoznawcy uważają, że słowo Flasche wśród zachodnich Germanów pochodzi od flechten - pleść, bowiem pierwotne u nich flaszki, zanim poznali szkło, wyrabiano z oblepionego gliną łyka.

Rzućmy okiem wyżej na przykład skandynawsko - bizantyjsko - słowiańskiego tygla kulturowego, jaki wiele wieków po epoce antycznej wytworzył się we wschodniej Europie, co uosabiają motywy architektoniczne z fasady XIII-wiecznej katedry św. Jerzego w Juriewie Polskim, położonym 180 km na północny wschód od Moskwy. Nazwa wywodzi się od jego założyciela, księcia Jerzego Dołgorukiego, potomka Waregów z rodu Rurykowiczów, związanego również z bizantyjską dynastią Monomachów. Ten fragment fasady jurewijskiej katedry jest ciekawą próbką wyobrażeń świętych i apostołów (ci nie tylko w nimbie, ale i w aureoli-mandorli czy też w medalionie) kościoła ortodoksyjnego, pomieszanych z bizantyjskimi gryfami, lwami, smokami-żmijami i maszkaronami, o których  na tym blogu będziemy wiele mówić (foto: Margarita Kusznirenko, tourister.ru).

Drugi człon nazwy miasta Juriew Polski pochodzi, tak jak słowo "Polska", od słowa "pole", wśród których w XII wieku powstał ten gród. Tak w języku staroruskim, jak i w staropolskim słowa "polski" i "polny" używane były zamiennie. Podobną etymologię, związaną nie tyle z Polską, co z polem, ma zapewne pierwszy człon nazwy miejscowości Polski Gradec (Полски Градец) w Bułgarii, w prowincji Stara Zagora, 240 km na wschód od Sofii. Drugi człon "gradec", także "gradac" (czeski "hradec") odpowiada wśród południowych Słowian historycznemu określeniu grodu. Pozostał on śladem obecności Słowian nie tylko w dzisiejszych państwach słowiańskich na Bałkanach, ale i w dzisiejszej Austrii i Albanii.

W Polskim Gradcu bułgarscy archeologowie odkryli pozostałości dwóch starochrześcijańskich bazylik i przyległych do nich nekropolii. Pochodzą one z końca IV i pierwszej połowy V wieku, zniszczone prawdopodobnie przez dwie, znane w tym regionie, inwazje Hunów w AD 441 i AD 457. Interesujące jest, że miejsca te reprezentują kulturę sarmacko - alańską, mało jeszcze rozpoznaną, z którą - jak się sądzi, związane były także najstarsze plemiona słowiańskie. Czy w Polskim Gradcu mogłyby leżeć szczątki pierwszych - nie tylko w Cesarstwie Bizantyjskim, ale i w całej Europie, chrześcijańskich Słowian?
.

17 listopada 2016

Niewidzialne ślady kulturowe na łopacie archeologa

Interesujące są zabytki odkryte na morawskim grodzisku Mikulčice-Valy, o którym nadmieniłem w artykule "Emporia wikińskie wśród Słowian". Wśród wielu bizantyjskich artefaktów znaleziono m.in. te oto poniżej, wykonane z pozłacanego brązu, zakończenie pasa skórzanego (fotografia dwóch stron okucia). Głowiący się nad tymi wizerunkami słowaccy historycy widzą na spodniej części okucia (lewa fotografia) mężczyznę trzymającego "przedmiot w kształcie litery T" oraz posiadający "ptasi nos w kształcie litery V", natomiast na części zewnętrznej (prawa) jest to ich zdaniem ... "żaba", jakoby nawiązująca do tak zwanej relikwii z Gandersheim (chociaż część historyków przypisuje południowo-angielskie pochodzenie szkatuły mającą pierwotnie zawierać relikwię).

W oparciu o znalezione w niej resztki materiału jedwabnego oraz wzmianka o niej w XII-wiecznym spisie relikwii tego klasztoru ("De vestibus sancte Marie matris Domini") przeważa opinia, że szkatuła zawierała relikwię koszuli Matki Boskiej. Resztki tego materiału oceniane są jednak jako X-wieczna produkcja bizantyjska, a na spodzie szkatuły widnieje nieodczytana inskrypcja runiczna.


Wracając do okucia pasa z Mikulczyc mam wrażenie, że nie tylko polscy ale i słowaccy historycy uporczywie szukają odniesień do "preferowanej" cywilizacji łacińskiej, umniejszając wbrew faktom wpływy bizantyjskie, a tym bardziej wikińskie. Moim okiem postać z lewej trzyma w prawej ręce wikiński młotek Thora (Mjölnir), a w lewej róg rytualny. Jednak czeski archeolog Zdeněk Váňa widział na tej stronie okucia "postać oranta, prawdopodobnie z proporcem i rogiem" ("Świat dawnych Słowian", 1985). Natomiast figura na prawej fotografii to moim zdaniem nie żaba, ale sylwetka ptaka wodnego, z rozłożonymi łapami, ogonem, głową, oczami, dziobem, piórami, na tle dekoracyjnych ornamentów.

Jest to moim zdaniem zabytek wikiński, "przemycony" prawdopodobnie przez bizantyjskiego Warega, który ukrył swoje dawne wierzenia pod spodnią częścią okucia. Proszę zresztą ocenić samemu (źródło: Martin Vančo 2008 - "The ninth century Great Moravian figural motifs of orantes").

Popatrzmy dla porównania na ilustrację oryginalnego młotka Thora, jaki został znaleziony w 1877 roku w nieustalonym miejscu w szwedzkiej Skanii, a w 1895 roku przekazany do Historiska Museet w Sztokholmie. Wykonany w srebrze, w bogatej technice filigranowej - tak charakterystycznej dla kultur orientalnych i świata wikińskiego, ma wymiary 5.1 x 4.5 cm i wagę 17.8 gramów. Zwraca uwagę motyw ptasiej (chyba kruczej) głowy (źródło: A. Krause "Die Welt der Wikinger", 2006).


Czyż nie widać w tym miejscu analogii z wyobrażeniem ptaka na  okuciu pasa z Mikulczyc? Przyjrzyjmy się jeszcze bliżej wizerunkowi ptasich łap na tym okuciu. Ponad sylwetką ptaka, rozdzielone szeregiem ozdobnych główek nitowych (na zewnętrznej, "oficjalnej" stronie okucia) umieszczono połączone owalem dwie pary, połączonych błoną, ptasich łap trójpalczastych, przypominających kacze łapki.

Przybliżmy tutaj wizerunek głowy kruka - ptaka głęboko osadzonego w mitologii nordyckiej. Najwyższy bóg Odyn miał dwa kruki o imieniu Huginn i Muninn (odpowiednio „myśl” i „pamięć”), które latały po całym świecie, przynosząc wieści swojemu panu. Dlatego jednym z wielu imion Odyna był „bóg kruków” (Hrafnaguð). Foto: Hrvoje Dragobratovic/EyeEm.


W odróżnieniu od innych artefaktów o praktycznym zastosowaniu i produkowanych jako towar, w przypadku młotków Thora - zabytków "wyższej rangi", bo par excellence związanych z religią etniczną, nasi archeolodzy, zwykle nadużywających określenia "import" na każdy podejrzany, "nietutejszy" artefakt, wyraźnie są wstrzemięźliwi, aby tego rodzaju znaleziska na terenach Polski nazywać "importami", gdyż "importerami" musieliby być Wikingowie. Jednakże sam klasyczny, nordycki Thor - bóg gromowładny, miał swojego odpowiednika wśród Słowian pod nazwą Perun (a raczej Pierun) - a więc w identycznym znaczeniu boga, ujarzmiającego gromy, pioruny. Skoro już w AD 944 Cesarstwo Bizantyjskie zawarło układ polityczno-handlowy z Rusią, którego wypełnianie Rusini (Waregowie) zagwarantowali przysięgą złożoną na boga Peruna, to znaczy, że bóstwo to (zapewne największe pośród wszystkich innych) musiało już dość długo trwać w ich religii. 

Słowiańsko-wikińską integrację kulturowo-etniczną na Pomorzu potwierdzają groby szkieletowe z wczesnego średniowiecza. Najstarsze pochodzą już z VIII wieku, z wikińskiego emporium w Rerik (Reric). Podaję tu link do angielskiej Wikipedii, bowiem w jej polskiej wersji podano nieprawdziwą informację, że była to wyłącznie słowiańska osada handlowa. Jak wielką manipulacją jest hasło "Rerik" w polskiej Wikipedii dowodzi następujące, zawarte tam, zdanie: "Począwszy od roku 1990 uznaje się (bazując na badaniach naukowców z Uniwersytetu w Kilonii i ośrodka archeologicznego landu Meklemburgia-Pomorze Przednie, którzy prowadzili wykopaliska w latach 1995 - 1999), że Rerik leżał na wschodnim brzegu Zatoki Wismarskiej". Powołano się na naukowców i podano link do nie mającego żadnego związku z postawionymi w haśle tezami dokumentu źródłowego "The animal bones from the early medieval trading centre of Groß Strömkendorf (Reric)" o wynikach badań kości zwierzęcych (podkreślenie moje), aby przemycić zadeklarowaną bezpodstawnie 100-procentową "słowiańskość" tego emporium, podczas gdy wyniki badań naukowych potwierdzają co innego - jego słowiańsko-wikińskie pochodzenie. W istocie, uwzględniając całość handlu bałtyckiego, kontrolowanego wówczas przez Wikingów (vide: "Bałtyk morzem wewnętrznym Wikingów", "Emporia wikińskie wśród Słowian"), należy uznać, że było to, tak jak Truso, czy Wolin - emporium wikińskie, założone wśród i z udziałem ludności tubylczej.

Na marginesie, rdzeń -rik w nordyckich imionach, zlatynizowany na -ric i zgermanizowany na -rich, oznacza mocny, silny. Imiona takie przewijają się w opisanej przez gocko-bizantyjskiego kronikarza Jordanesa historii Gotów, w VI-wiecznym, łacińskim dziele "Getica":  Alaric, Amalaric, Aoric, Ardaric, Ariaric, Athalaric, Athanaric, Eurich, Eutharic, Friderich, Gadaric, Gaiseric, Geberich, Guntheric, Hermanaric, Hilperic, Huneric, Ilderich, Segeric, Theodoric, Thrasaric, Veteric.

Nie należy zapominać, że od strony słownictwa języki germańskie są bliższe słowiańskiej grupie językowej, aniżeli romańskiej - chociaż ta ostatnia w czasach historycznych tworzyła w Europie zachodniej z grupą germańską wspólnotę kulturową. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że istnieje więcej zgodności leksykalnych germańsko-słowiańskich, niż germańsko-romańskich, niż ich mieszaniem etniczno-kulturowym w czasach prehistorycznych? 
 
Zważmy, jak stosunkowo krótko w historycznych relacjach polsko-niemieckich, bo od końca XVIII wieku, trwa - wyhodowana wskutek zaborów, a rozpowszechniona przez polityków i stojących na ich służbie historyków, po obu stronach granicy, większa lub mniejsza doza wzajemnej antypolskości i antyniemieckości. Oba kraje nie są tutaj żadnym wyjątkiem, historycy są zawsze pożądanym sprzymierzeńcem oficjalnej propagandy. Historia uczy, że każda władza lubi kreować wrogów zewnętrznych, aby łatwiej było utrzymać "porządek" wewnętrzny. A przekupni, "obiektywni" historycy, "eksperci", "doradcy" i "niezależne" media,  mają za zadanie karmić naród spreparowaną, toksyczną dla zdrowia intelektualnego i psychicznego, papką.


Innego rodzaju nierzetelnością, a nawet manipulacją wobec adresata pracy naukowej, zwłaszcza mającej charakter monograficznego przeglądu określonej problematyki historycznej,  jest utrudnienie czytelnikowi w precyzyjnym dotarciu i do analizy poszczególnych aspektów dzieła, zwłaszcza gdy jest ono obszerne, poprzez pozbawienie książki indeksów nazw osobowych i nazw geograficznych, albo ograniczenie się do spisu "wybranej" bibliografii. 
 
W dzisiejszej dobie rewolucji informacyjnej, w tym "zalewu" publikacji mających ambicje naukowe, brak indeksów utrudnia dotarcie do sedna dzieła w takim samym stopniu, jak brak etykiet (tagów) w pracy naukowej, publikowanej w internecie w formie elektronicznej. "Zabieg" pominięcia w pracy naukowej indeksacji ogranicza liczbę potencjalnych czytelników, tworzy wobec tego dzieła parasol ochronny, zmniejszający ryzyko lub skalę krytycznej oceny merytorycznej jego treści. Wskazuje to, że autorowi może nie zależeć na dochodzeniu do prawdy drogą wymiany poglądów o owocu jego pracy i drogą krytycznych dociekań naukowych, a na zaspokojeniu potrzeby pisania "na półkę", czyli "sobie a muzom", dla "wzbogacenia" swojego zawodowego CV.


Wracając do "kaczych łapek", odkryty przez archeologów w kobiecym grobie pod duńskim grodem Fyrkat, z okresu Haralda Sinozębego - pierwszego chrześcijańskiego władcy Danii, srebrny naszyjnik, albo raczej wisiorek - kolczyk,  zakończony był trzema jakby łapkami (foto: Nationalmuseet, Kopenhaga). Ten z pewnością pogański, datowany na koniec X wieku zabytek, pochodzi z cmentarza szkieletowego z tego okresu, uznawanego przez archeologów - poza tym jednym grobem - jako chrześcijański, co wskazuje na dość charakterystyczny dla Wikingów religijny birytualizm. Okucie pasa z Mikulczyc również o tym świadczy.

Podobny do duńskiego, ale w znacznie lepszym stanie, srebrny wisiorek pochodzi z czeskiego grodziska w Stará Kouřim, datowany na X wiek (foto poniżej: Zdeněk Váňa, 1977). Był on częścią bogatego wyposażenia grobu kobiecego, uznanego przez archeologów jako grób książęcy, z luksusową biżuterią, w której znajdowały się między innymi lunice, kolczyki z łańcuszkami, guziki, trzy kaptorgi, w tym dwie z zoomorficznymi detalami, naszyjnik z metalowymi perłami i charakterystycznymi filigranowymi motywami. Czyż łatwo odrzucić nam rzucające się w oczy na tych dwóch ilustracjach X-wieczne duńsko-czeskie paralele kulturowe?


Podobnie mętnych jak Martin Vančo sformułowań, daleko wykraczających poza pożądany sceptycyzm naukowy, używa wielu naszych badaczy wobec jednoznacznie wikińskich artefaktów. Na przykład, Leszek Gardeła znaleziony w Wolinie ołowiany amulet w kształcie kotwicy, podobny do takich z Hedeby i Yorku (jedyne, znane w Europie tego rodzaju i w tym okresie), nazywa "przedmiotem wykazującym cechy skandynawskie". Ten świadomie użyty ambiwalentny opis ma za zadanie, niepotrzebnie pozbywając zabytku kontekstu czasowego (epoka Wikingów), stworzyć furtkę dla rozwijania teorii, nawet mało prawdopodobnych, o ewentualnym pozawikińskim, czy nawet pozaskandynawskim jego pochodzeniu.

Taką miałaby być jego interpretacja o poza skandynawskim pochodzeniu artefaktu z chrześcijańskim symbolem kotwicy, eliminująca w jego mniemaniu omawiany zabytek z wikińskiego kręgu kulturowego. A przecież symbolizować ona mogła św. Klemensa, popularnego wśród Wikingów patrona żeglarzy. Ten czwarty po św. Piotrze biskup Rzymu, jak głosi IX-wieczna legenda, miał być za życia wygnany przez cesarza rzymskiego Trajana na Krym i tam utopiony w morzu z kotwicą u szyi. Resztki po św. Klemensie, wraz z kotwicą, odkrył w AD 861 św. Cyryl i w AD 867 sprowadził je do Rzymu, złożone dzisiaj w bazylice św. Klemensa na Lateranie. Oto z boku fragment mozaiki w absydzie z tego kościoła, przedstawiający św. Klemensa z kotwicą w lewej dłoni (foto: Richard Stracke).

Dla L. Gardeły trzy bursztynowe młotki Thora z Wolina to też tylko "przedmioty wykazujące cechy skandynawskie". Oto poniżej ilustracja jednego z nich, datowanego na VIII/IX wiek (źródło: L. Gardeła - "Scandinavian Amulets in Viking Age Poland", 2014), przechowywanego w skrytych zbiorach Instytutu Archeologii i Etnologii PAN. Zadziwiająca jest wstrzemięźliwość tego badacza w jednoznacznym zakwalifikowaniu średniowiecznych młotków Thora, gdziekolwiek by nie zostały poza Skandynawią odkryte, jako jednoznacznie związane z nordycką sferą wierzeniową, a jednocześnie definitywne jego zakwalifikowanie Normanów z epoki Wikingów jako "pogańskich Skandynawów".

A przecież istnieją źródła historyczne z X wieku, na przyklad "De Administrando Imperio" i "De Cerimoniis Aulae Byzantinae", które jednoznacznie informują, że już przed AD 965 Wikingowie i Waregowie (Rusowie) wyprawiali się do Konstantynopola, gdzie prowadzili handel oraz służyli na dworze bizantyjskim, w części poddając się chrztowi prawosławnemu. 

Już wiek wcześniej, bo około AD 870, perski geograf Ibn Khordadbeh w swoim dziele "Książka dróg i prowincji" (Kitāb al Masālik w’al Mamālik) określając szlak handlowy, którymi podążali znad Morza Kaspijskiego warescy Rusowie, na grzbietach wielbłądów do Bagdadu, mówił że uważają się oni za chrześcijan i jako tacy płacą w tym mieście pogłówne (podatek pobierany w krajach Orientu od chrześcijan w zamian za zapewnienie ich pokoju). Czy można więc, już tylko w kontekście wiedzy historycznej, wykluczyć, jak to nonszalancko czyni archeolog L. Gardeła, że w IX/X-wiecznym Wolinie przebywali skandynawscy tak poganie, jak i chrześcijanie?

Już Joachim Lelewel w XIX wieku, kiedy archeologia dopiero raczkowała, nawet bez dzisiejszych, wyrafinowanych technologii, z którymi - jak widać nie wszyscy archeolodzy sobie dobrze radzą, był w stanie dostrzec: "Nie wzdragali się chrześciajnie Skandynawii obrazów, które były ich narodowe. Krzyż chrześcijański, z bałwochwalską Thora maczugą mieszał się i jednostajnej dostarczał postaci". Ten znakomity historyk - erudyta, znany był z szerokich horyzontów naukowych i umiejętności wyciągania wniosków z badanych faktów i artefaktów.

Na ogólnie znany birytualizm Wikingów, przeczący czarno-białej interpretacji L. Gardeły, wskazuje także ta oto forma odlewnicza, pozwalająca wytapiać jednocześnie młotki Thora i krzyżyki. Pochodzi ona z Trendgärden, na duńskiej Jutlandii (foto: Lennart Larsen).


Oto mapa wczesnośredniowiecznych kościołów w Czechach i na Morawach, noszących wezwanie św. Klemensa, patrona misji bizantyjskiej na Wielkich Morawach (źródło: Moravia Magna; na podstawie A. Birnbaumová, 1948 - "Kostely sv. Klimenta v Čechách a na Moravě. Zvláštní otisk z Apoštolátu sv. Cyrila a Metoděje"). 


W AD 884 w grodzie Levy Hradec, przyjął chrzest prawosławny z rąk św. Metodego pierwszy książę Czechów, Borzywoj I. Tam też powstał pierwszy w Czechach kościół, w formie rotundy, pod wezwaniem św. Klemensa: "Kapłan pierwszy chrześcijański od Metodego Czechom przydany, który ich wiary chrześcijańskiej nauczał, nazywał się Czaych, wystawił sobie kościół w Hrecz pod wezwaniem św. Klemensa, papieża i męczennika" (Sacerdos primus Bohemis fuit christianos nomine Czayth, qui nos fidem Christi instruxit, a Methodio datus: et ibi in Hrecz sibi primam fundavit et construxit ecclesiam, in honorem sancti Clementis papae et martyris).

Oto srebrny denar, bity w latach 1028-1055 za księcia Czech Brzetysława I, być może w mennicy w Ołomuńcu. Na awersie wizerunek kotwicy zwieńczonej krzyżem (tak zwana kotwica krzyżowa), pod nią litera "A" (alfa), na obwodzie napis "+BRACISLAV". Na rewersie popiersie św. Klemensa, z nimbem wokół głowy, w bogato drapowanej, spiętej klamrą tunice, z krzyżem w prawej dłoni, z napisem w otoku "+SC CLENENS" (źródło: Jiří Lukas, 2016 - "Nové exempláře moravského denáru Břetislava I. C 301 z hradiště Vraclav"). Na innych czesko-morawskich denarach z tego okresu, nawiązujących do tradycji św. Klemensa, symbole kotwicy i krzyża bywają umieszczone oddzielnie.


Dodajmy, że wareski książę Włodzimierz Wielki został w 1015 roku pochowany w Kijowie w kościele pod wezwaniem św. Klemensa, zgodnie z informacją żyjącego w tym czasie kronikarza Thietmara z Merseburga. W tym samym okresie, na początku XI wieku, kościoły św. Klemensa powstały w wikińskich miastach książęcych: Trondheim, Oslo, Lund i Roskilde. Być może tylko około pół wieku później, pierwszy kościół pod wezwaniem św. Klemensa powstał w Polsce, w piastowskiej Kruszwicy. Przekaz kultu tego świętego do Skandynawii nastąpił, jak się wydaje, bezpośrednio z Krymu przez Ruś, w wyniku osobistych kontaktów z Rusią królów norweskich Olafa Tryggvasona i św. Olafa (Haraldssona).

Nie wykluczone jest zatem, że kotwicę-zawieszkę nosił Wiking - chrześcijanin, inaczej jak sądzi L. Gardeła. Badacz ten nie wiadomo dlaczego w konkluzji artykułu "Amulety skandynawskie z Wolina i Truso" identyfikuje Wikingów jako "pogańskich Skandynawów", mimo że dowody archeologiczne są wystarczająco liczne, aby uwzględniać występującą wśród nich dwoistość wierzeń religijnych i birytualizm. Historyk ten podąża za typową dla źródeł frankijskich i anglo-saksońskich narracją o Wikingach - poganach, tracąc perspektywę obiektywnego badacza. Na przykład, Ivar Ragnarsson, zwany w Kronice Anglo-Saksońskiej dowódcą Wielkiej Armii Pogan, która najeżdżała na Anglię w latach 865-878, miał brata o imieniu Hvitserk, który po najazdach na Anglię przeniósł się na Ruś. Jego imię oznaczało "biała koszula", a ta w runach wikińskich opisywana jest jako strój pogrzebowy osoby chrzczonej. 

Przenikanie chrześcijaństwa do Skandynawii mogło mieć swoje początki już w VI wieku, na co wskazuje materiał archeologiczny badany przez Sæbjørg Walaker Nordeide (jej książka: "The Viking Age as a period of religious transformation: the Christianization of Norway from AD 560 to 1150/1200", 2011). Przenikanie idei chrześcijańskich za pośrednictwem Skandynawów, odbywało się również na wybrzeżach południowego Bałtyku, całe wieki przed faktycznym przyjęciem na tych ziemiach religii chrześcijańskiej. 


Oto powyżej wikińska zapinka do odzieży (warstwa górna - srebrna, dolna - brązowa; średnica 5,5 cm), odkryta pod koniec XIX wieku w grobie szkieletowym w Gamehl (kilka kilometrów na wschód od Wismaru) i zakwalifikowana wówczas jako pochodząca z "czasów wendyjskich" (Wendische Zeit), czyli słowiańskich - przed rozpoczętą na tych ziemiach pod koniec X wieku kolonizacją niemiecką. Ilustracja zapinki, przedstawiająca w części centralnej tronującego Chrystusa, a na obrzeżach pogańskie elementy ozdobne (latające smoki?), pochodzi z książki Roberta Beltza "Die vorgeschichtlichen Altertümer des Großherzogtums Mecklenburg-Schwerin" z 1910 roku.

Zbliżony, jak na zapince spod Wismaru, charakter głowy smoka ma pochodzący z Birki odlew żelazny, datowany na połowę IX wieku (źródło: Sven Kalmring, Lena Holmquist - "
‘The gleaming mane of the serpent’: the Birka dragonhead from Black Earth Harbour", Antiquity, Vol. 363, 2018). Wystające w dolnej części uszko, przeznaczone zapewne do nanizania sznurka lub rzemienia wskazuje, że zabytek ten mógł być amuletem.

Oczywiście, smoki wismarskie są na zapince ledwie zamarkowane, bez szczegółów anatomicznych, ale - tak, jak na ozdobie z Birki, głowa przedstawiona jest w podobnym stylu, z zaznaczonym okiem, rozchylonym pyskiem i zadartymi do góry nozdrzami. Te same cechy widnieją na drewnianej głowie smoka, odkrytej w Szczecinie, a pochodzącej z VII wieku łodzi. Zapinki lub spinki do sukni z głową smoka mają odpowiedniki w ozdobnych figurach na statkach Wikingów, zwanych  „drakkar”, „drekar” lub „dreki”- w staronordyckim znaczeniu „smoczy statek”.

To wielkie nagromadzenie w Europie środkowej i wschodniej, na najbardziej nas interesujących ziemiach polskich, a zwłaszcza na Pomorzu i Połabiu, wczesnośredniowiecznych artefaktów, charakterystycznych dla skandynawskiej strefy kulturowej, klasyfikowane jest przez naszych badaczy według kryteriów uproszczonych, zero-jedynkowych, czyli czarno-białych. Z upodobaniem i automatyzmem, ze sprzeczną z postawą naukową intelektualną inercją, szufladkują odkrywane artefakty bądź jako "nasze", miejscowe - czyli słowiańskie, bądź jako obce "importy". Najwyraźniej nasi archeologowie, w swoich przepaścistych biurkach - magazynach nie mają więcej, jak tylko dwie szuflady. Ułatwia to wielce atrybucję artefaktów, ale czy jest to zgodne z metodologią naukową? 

A przecież wielokulturowość i wieloetniczność na ziemiach Europy środkowej na przełomie antyczności i średniowiecza, aż do czasów formowania się na tych terenach organizmów państwowych, z trwającym kilka wieków przemieszczaniem się, współzamieszkiwaniem i wzajemną interakcją kulturową wielkich i małych grup etnicznych, była najważniejszą, dominującą cechą w historii tych ziem w okresie od V do X wieku. Można powiedzieć, że nieuwzględnianie lub marginalizowanie obecności i współżycia na określonym terytorium w tej części Europy i w tym samym okresie wielu grup etnicznych, niezależnie od dominacji jednej z nich, jest grzechem pierworodnym naszych archeologów, prehistoryków i mediewistów.

Niespełna 30 kilometrów dalej na wschód od wspomnianego Gamehl, a 15 km na południe od Rostoku, w pobliżu wsi Schwaan odkryto w 1859 roku srebrny skarb o wadze 3,8 kg, zdeponowany około AD 1030, na który składały się głównie arabskie dirhemy (ponad 3400 sztuk, w większej części siekańce) oraz srebrna biżuteria (foto: Sebastian Messal - "Auf der Suche nach dem ältesten Hafen Rostocks. Archäologische Untersuchungen auf dem frühmittelalterlichen Seehandelsplatz am Primelberg in Rostock-Dierkow", 2019). Czy można wiarygodnie wątpić, że ilustracje z tych dwóch stanowisk archeologicznych mogłyby nie reprezentować - wcale nie przelotnej, tymczasowej, ani przypadkowej, skandynawskiej obecności na Pomorzu?


Czy amulet z kotwicą i krzyżem w przedchrześcijańskim Wolinie to, jak chce L. Gardeła, nie zabytek wikiński, ale artefakt zaledwie mający cechy skandynawskie? Wszak już Nestor w swojej "Powieści minionych lat", traktujący o czasach od IX/X wieku odnotował, że "wielu bowiem było chrześcijan Waregów". Stawiając tezy jednoznaczne tam gdzie fakty wskazują na wieloznaczność i odwrotnie - szukając wieloznaczności tam, gdzie fakty są jednoznaczne, L. Gardeła zdradza chęć manipulowania nimi w celu uprawdopodobnienia z góry przyjętej tezy. Nie zdoła on jednak zmienić faktu, że IX/X-wieczny Wolin, Hedeby i York nie mogły być chińskimi, ani żadnymi innymi ale tylko wikińskimi strukturami cywilizacyjnymi (w lokalnych środowiskach etnicznych), w obrębie których powstawały i były używane rzeczone artefakty.

Czyż można ignorować fakt, że zanim w AD 965 Harald Sinozęby przyjął oficjalnie w Danii chrześcijaństwo, Skandynawia, a także emporia skandynawskie poza nią (takie jak Wolin, Rerik, Dierkow) - poprzez intensywną wymianę handlową z Rusią i Bizancjum (w którym od AD 874 stacjonowała Gwardia Wareska), była od co najmniej wieku poddana infiltracji kulturowej idącej z Orientu, w której przenikały także idee chrześcijańskie. Zauważmy, że przeciwnikiem politycznym Haralda Sinozębego (zapewne z uwagi na jego silną pozycję wśród Wolinian) był Mieszko I, który wydał swoją córkę Świętosławę za pretendenta do tronu duńskiego, króla Szwecji, Eryka Zwycięskiego.


Oto powyżej rysunek jednego z niemal identycznych elementów wikińskiego, złotego naszyjnika, pochodzącego z czasów Haralda Sinozębego (a być może należącego do jego otoczenia), datowanego na AD 970/980, jaki w 1872 roku odkryto na pomorskiej, nadbałtyckiej wyspie Hiddensee, jako część, ważącego 600 g, tak zwanego złotego skarbu z Hiddensee. Ornamentyka skarbu wskazuje na wyrażoną na nim birytualność wierzeń, bowiem są na nim zarówno staronordyckie jak i chrześcijańskie symbole (młotek Thora i krzyż). 

Elementy - wisiory te zostały wykonane w złocie wysokiej próby, w sprowadzonej w średniowieczu do Europy z Bizancjum, technice filigranu i granulacji (chociaż znanej już tysiąc lat wcześniej przez Etrusków). Podobnej klasy zabytki złotnicze Wikingów znaleziono tylko w duńskim Hedeby i angielskim York. Archeolodzy twierdzą, że ten pomorski skarb został wykonany w Hedeby, bowiem tam natrafiono na część matryc do odlewania podobnych form. Na wisiorze widoczny jest, wspomniany wyżej na innych wikińskich zabytkach, motyw ptasiej głowy z dziobem. 


Znane są jeszcze dwa egzemplarze zawieszek w typie tych z Hiddensee, wykonanych jednakże w srebrze, jakie pochodzą z tego samego okresu z duńskiej wyspy Omø, w cieśninie Wielki Bełt. Oto powyżej jeden z tych zabytków (źródło: Museum Vestsjælland).

Na wyspie Isle of Man zachowało się wiele kamiennych krzyży wikińskich z inskrypcjami runicznymi i przedstawieniami z mitologii nordyckiej, które wskazują jednoznacznie na współistnienie w praktykach religijnych elementów chrześcijańskich i pogańskich. Na jednym z tych krzyży w parafii Andreas, a właściwie kamieniu runicznym, zwanym Krzyżem Thorwalda, datowanym na X wiek, widoczne jest między innymi wyobrażenie boga Odyna z krukiem na ramieniu. 

W dziele Edda młodsza islandzki historyk Snorri Sturluson wyjaśnia: "Dwa kruki siedzą na ramionach Odyna i przynoszą mu do uszu wszystko, co słyszą i widzą. Nazywają się Huginn i Muninn. O świcie wysyła ich, by polecieli po całym świecie, a wracają w porze śniadania. W ten sposób uzyskuje informacje o wielu rzeczach i dlatego nazywany jest Rafnagud (bóg-kruk)".

Symboliki "kruczej" nie trzeba szukać aż na Wyspach Brytyjskich, jest ona bowiem dostępna na historycznym Pomorzu, na ziemi Czrezpienian, w dawnej, wikińskiej osadzie handlowej Menzlin. Zostało po niej odkryte wiele zabytków, w tym pod niewielką warstwą ziemi, trzy "kamienne okręty", widoczne na poniższej fotografii. Toponim Menzlin ma najprawdopodobniej słowiańskie pochodzenie, od męcić, mącić, czyli mieszać, bełtać; stąd rzeczownik męty, przymiotnik mętny. Miasto, zwane w AD 1231 - Mancelin, w AD 1257 - Mantselin, może brać nazwę od zmąconej natury pobliskiej rzeki Piany.

A więc wróćmy do "pomorskiego kruka", a właściwie dwóch kruków. Znalazły się one na niewielkiej (7.3 cm długości), wykonanej w brązie, szpilce, odkrytej w Menzlin. W oparciu o stylistykę zabytku archeologowie datują go na VIII, a być może nawet VII wiek (co, te ostatnie, zakrawa moim zdaniem na "chciejstwo").

Szpila ta, zakończona jest charakterystycznie stylizowaną głową "wikińską", taką jaką została zilustrowana na innych zabytkach w artykule "Dlaczego 'Alemure' w Dagome iudex to Ołomuniec" - na znanych szkatułach z Kamienia na Pomorzu i z Bambergu, na srebrnym amulecie z Gniezdowa na Rusi, oraz na brązowym trzewiku pochwy miecza z byłej osady słowiańskiej plemienia Milczan, w Nimschütz nad Szprewą, w Łużycach. Wszystkie ona prezentują głowę w formie zbliżonej do trójkąta, z wyrazistmi oczami, sumiastymi wąsami i spiczastą brodą.

Na głowie siedzi ptak ze spiczastym ogonem. Umiejscowienie ptaka na głowie oraz punkt ukruszenia sugerują, że pierwotnie siedziały tu dwa ptaki, ułożone w lustrzanej symetrii. Czy nie miały to być te legendarne kruki Odyna? 

Przyznajmy jednak - ptak nie ma kształtu jednoznacznie zbliżonego do sylwetki kruka. Można to wyjaśnić, na przykład, ograniczeniami technologicznymi lub wybraną przez wykonawcę tego dzieła stylizacją artystyczną. Zresztą spójrzmy sami na fragment tej szpilki z zachowanym jednym krukiem na "wikińskiej" głowie (fotografia obustronna, foto: Andreas Paasch, LAKD M-V, Landesarchäologie, 2023).

Dla archeologów i historyków, mających trudności w identyfikowaniu artefaktów wikińskich, warto przywołać tutaj jeszcze tradycje tak zwanego kruczego sztandaru (w staronordyckim: hrafnsmerki), jaki towarzyszył oddziałowi przybocznemu wikińskich wodzów - jarlów. Flaga taka, z symbolem kruka w locie, uwidaczniana na dziełach sztuki nordyckiej, była z grubsza trójkątna, z zaokrągloną zewnętrzną krawędzią, na której wisiał szereg zakładek lub frędzli. Była podobna do bogato rzeźbionych „wiatrowskazów”, używanych na pokładach łodzi Wikingów, a także ozdabiających szczyty zamków.

Pomińmy na chwilę symbolikę kruków na powyższym artefakcie i zwróćmy jeszcze raz uwagę na charaketrystyczną, trójkątną formę głowy, która podobna jest do poniższego zabytku wikińskiego z Truso - fragment okucia pasa z dwiema głowami ludzkimi, z wyłupiastymi oczami, sumiastymi wąsami, opadającymi ukośnie w dół oraz spiczastymi brodami. Włosy na głowie ułożone w poziome fałdy, warkocze (źródło: Marek F. Jagodziński, 2010 - "Truso - między Wenodlandem i Witlandem"). Odlew wykonany w mosiądzu, wysokość 2.1 cm. Widoczna jest zbieżność nie tylko stylistyczna i kulturowa, ale geograficzna i czasowa pomiędzy zabytkami z Menzlin i Truso. Być może zabytki te przedstawiają mitycznego, nordyckiego olbrzyma o imieniu Loki, jak sądzą niektórzy badacze o artefakcie z Truso, albo - jak mi się wydaje, są to w obydwu tych przypadkach, raczej wyobrażenia innych mitologicznych bohaterów - wspomnianych już tutaj Hugina i Munina.


Para kruków towarzyszy siedzącej na tronie postaci ze srebrnego zabytku, odkrytego w duńskim Lejre w 2009 roku (źródło: Julie Lund, Søren M. Sindbæk - "Crossing the Maelstrom: New Departures in Viking Archaeology", 2021). Archeologowie przypuszczają, że chodzi tutaj o postać boga Odyna. Niektórzy badacze sądzą jednak, że zabytek przedstawia postać kobiecą, na co ich zdaniem wskazywałaby jej suknia. Moim zdaniem nie jest to argument zbyt przekonywujący, bowiem strój ten może być bizantyjską tuniką, w której często odziewali się męscy władcy wczesnośredniowiecznej Europy.


Oto poniżej moneta z okresu AD 939-941, na awersie z symbolem kruka w locie, wybita w Yorku przez wikińskiego wodza Olafa Guthfrithssona, który władał skandynawskimi królestwami Dublina oraz Yorku. Na obwodzie awersu widnieje napis: "+Λ•NL•Λ• CVNVNC" (Król Anlaf).  Imię Anlaf jest staroangielską formą nordyckiego imienia Olaf. Wyraz "CVNVNC" to zlatynizowana forma staronordyckiego słowa "konungr" - król. Na rewersie  jest napis: "+ΛÐELFERD MINETR Γ" (Mincerz Aethelferd). 

Zauważmy, że na monecie tej występują jednocześnie symbole pogańskie (kruk na awersie) i chrześcijańskie (krzyż - w polskiej tradycji zwany kawalerskim, na rewersie). Nie ma w źródłach wzmianki, czy Olaf Guthfrithsson ochrzcił się, i stąd krzyż na jego monecie, czy też pozostał poganinem (co bardziej prawdopodobne), "dzieląc się" monetą z właścicielem mennicy - przyznając sobie ważniejszy awers, a pozostawiając odwrotną stronę chrześcijańskiemu mincerzowi. Wskazywałoby to na przyswajanie sobie obcych języków przez Wikingów (tutaj: łacina i angielski), oraz na tolerancyjne podejście do innych wyznań tego nordyckiego władcy w Anglii, co jest cechą charakterystyczną Wikingów, osiedlających się wśród pozaskandynawskich ludów. Przykładem tego jest harmonijne, pokojowe współistnienie różnych narodowości, religii i języków wśród mieszkańców wikińskiego emporium w Wolinie, którymi - poza duńskimi Skandynawami, ruskimi Waregami i pomorskimi Słowianami, byli m.in. Saksonowie i Bizantyjczycy. 


Symbolika kruka, a być może ogólnie - ptaka drapieżnego, widoczna jest na, wykonanych z brązu (niektóre ze srebra), trzewikach - okuciach końcówek pochew mieczy wikińskich, jakie między innymi odkryto w Wolinie (3 sztuki, niektóre to być może okucia pochew noża), Skicu koło Złotowa oraz w Bródnie Starym pod Warszawą. Oto mapa rozmieszczenia tego rodzaju trzewików (źródło: Mechtild Schulze-Dörrlamm - "Schwerter des 10. Jahrhunderts als Herrschaftszeichen der Ottonen", 2012). Z ogółu 26 sztuk wczesnośredniowiecznych okuć mieczy z terenów Polski, znane jest jeszcze conajmniej sześć dalszych okuć pochew wikińskich z innymi, niż na poniższej mapie, wizerunkami ptaka lub ptaków, z następujących miejscowości: Dąbrowa koło Raciąża, Gdańsk, Oksywie (Gdynia), Jezioro Gopło, Kałdus, Tum pod Łęczycą.
 

Idee chrześcijańskie, chociaż forsowane raczej odgórnie - przez wsparcie rzymskich papieży, przenikały do Skandynawii także z Zachodu (nieudane misje Willibrorda w AD 718, biskupa Ebona (Ebbo) w AD 823, mnicha Ansgara w AD 829). To pod Roskilde, przypuszczalnym miejscu pochówku Haralda Sinozębego (zmarłego w Wolinie), w AD 1035 zbudowano najstarszy znany w Skandynawii kościół murowany. Chyba nieprzypadkowo nadano mu wezwanie św. Klemensa, skoro w Danii patronim ten przyjęło łącznie 21 kościołów, a ponad 40 z epoki Wikingów powstało we wschodniej Anglii (rejony objęte tzw. Danegeld) i w Normandii. Pierwszy wśród słowiańskich Obodrytów kościół pod wezwaniem św. Klemensa zbudowano w Rostocku około AD 1170.

Interesujące jest, że pod datowanymi na początek XI wieku fundamentami kościoła św. Klemensa (obecnie Sankt Jørgensbjerg Kirkew Roskilde w latach 1950-tych odkopano złożony tam zbiór 108 monet, w tym monety królów Anglii Ethelreda II Bezradnego (968-1016) i Kanuta Wielkiego (996-1035), bite w Anglii i w Danii. Historycy oceniają, że była to tak zwana ofiara zakładzinowa. Podobny charakter ofiary zakładzinowej w formie monet miał skarb, złożony głównie z siekanych srebrnych dirhamów z okresu od VIII wieku do AD 954, jaki odkryto w latach 1990-tych pod fundamentami wałów grodziska w Grzybowie koło Wrześni. 

Porównajmy tutaj monetę bitą przez Ethelreda II z monetą bitą wcześniej przez czeskiego księcia Bolesława II Pobożnego (ok. 932-999). Obie przedstawiają na awersie popiersie władcy, a na rewersie  symbol "Ręki Boga" (łac. Manus Dei) oraz literami greckimi Alfa i Omega. Alfa i Omega to pierwsza i ostatnia litera alfabetu greckiego, a w biblijnej "Apokalipsie św. Jana" (znanej również jako "Objawienie") – pierwotnie napisanej w języku greckim – Bóg co najmniej trzykrotnie oznajmia: „Jam jest Alfą i Omegą, Początkiem i Końcem."

Symbolika ta została przyjęta w Bizancjum i później rozpowszechniła się w Europie wschodniej i zachodniej. Na monecie czeskiej przed sylwetką księcia, z diademem na głowie i w tunice, widnieje dodatkowo krzyż, a w otoku napis OMERIZ (nazwa mincerza) PRAGA CIV (Civitatis), na odwrocie zaś DVX BOLEZLAVS. Widać, że później bita moneta angielska jest pewną próbą imitacji wzoru monety czeskiej. Tymczasem są badacze, którzy uważają, że to czeska moneta imituje angielską.


Nota bene
, wobec państwowego désintéressement, badania archeologiczne w Grzybowie zainicjował i współfinansował dr Olgierd Brzeski, osoba prywatna. Nie świadczy to dobrze nie tylko o (zawsze biednym, a ostatnio jeszcze biedniejszym) państwowym mecenasie, ale i o instytutach naukowych i uczelniach, które zignorowały istnienie jednego z pięciu największych i najstarszych grodzisk piastowskich. Dla naszych historyków, nawet już po odkryciu, te widoczne skandynawskie paralele pomiędzy Grzybowem i Roskilde, oczywiście nie budzą żadnych skojarzeń, nie zachęcają do badań, czy i na ile zbieżność tej pogańskiej formy ofiary była przypadkowa. Wolą, jak to czynią zazwyczaj od dziesięcioleci z "niechcianymi dziećmi", jakie rodzą się przy okazji wykopalisk archeologicznych, ukręcić łeb sprawie. 

Jeżeli już jesteśmy przy patronimach kościołów nadawanych w Europie łacińskiej ku czci wschodnio-chrześcijańskiego św. Klemensa, warto zauważyć, że we wczesnym średniowieczu dużą popularnością w Europie zachodniej, a także w Polsce i na Rusi, cieszył się kult innego świętego z bizantyjskiej strefy kulturowej, jakim był św. Mikołaj z Miry


Pierwszy znany kościół pod jego wezwaniem zbudował w Bizancjum w V wieku cesarz Teodozjusz II. W holenderskim Nijmegen zachowała się kaplica pod wezwaniem św. Mikołaja (ilustracja powyżej z 1834 roku, źródło: Archieven.nl), w klasycznej bizantyjskiej oktagonalnej bryle architektonicznej. W Nijmegen, zmarła w AD 991 bizantyjska cesarzowa Teofanu, żona cesarza Ottona II.  Świątynię tą w tradycji ludowej (sądzę, że od czasów Reformacji) uważano za bardzo starą i nazywano "kaplicą pogańską" (Heidensche Kapel), błędnie przyjmując, iż  jej fundamenty pochodzą jeszcze z czasów rzymskich.

Na poniższej ilustracji (źródło: Hans van Meteren, Welkom in Nijmegen) pokazane są trzy stadia przeobrażeń architektonicznych tej budowli - od oryginalnej formy bizantyjskiej, przez gotycką do współczesnej.


Na Pomorzu zachowały się relikty dwóch kościołów pod wezwaniem św. Mikołaja, z okresu wprowadzania chrześcijaństwa - jeden konsekrowany przez Ottona z Bambergu w AD 1124 w Lubinie na wyspie Wolin, drugi - najstarszy w Gdańsku (obok pochodzącego z tego samego okresu pierwszego kościoła klasztornego w Oliwie - filii podszczecińskiego Kołbacza), wzniesiony około 1185 roku w handlowym podgrodziu Gdańska. U schyłku średniowiecza i w czasach nowożytnych św. Mikołaj zastąpił, również związanego z tradycją wschodniego chrześcijaństwa św. Klemensa, jako patron żeglarzy.

Oto obok ilustracja hełmu (Wikipedia), należącego do ruskiego księcia z dynastii Rurykowiczów, Jarosława II (1191-1246), z wizerunkiem św. Mikołaja i napisem na obwodzie: "Święty Michał Archanioł wspiera Twojego sługę, Fiodora". Fiodor to ruskie brzmienie imienia Teodor - jakie książę ten otrzymał na chrzcie. Imię to ma również bizantyjskie, a ściślej greckie korzenie, bowiem Θεόδωρος - Theódōros w starogreckim oznacza "dar Boga".

Hełm w stylu wikińskim, wykonany z kutego żelaza i powleczony repusowaną srebrną blachą. Został odkryty, wraz z towarzyszącą mu kolczugą, w 1808 roku przez dwie wieśniaczki, w pobliżu Juriewa Polskiego ("polski" nie pochodzi tutaj od Polski, ale od słowa "pole"). Historyk uzbrojenia Anatoli N. Kirpicznikow uważa, że wygląd hełmu był co najmniej trzykrotnie zmieniany, sugerując że jest on dużo starszy, niż z czasów jego ostatniego właściciela. Oryginał w zbiorach Zbrojowni Kremlowskiej w Moskwie.

Prezentowany obok, datowany na połowę XI wieku, typu bizantyjskiego krzyżyk - zawieszka (długość 8 cm), pochodzi z Vindeboder - wczesnośredniowiecznej osady handlowej położonej tuż przy Roskilde. Na jednej stronie jest postać ukrzyżowanego Chrystusa z widniejącą dłonią nad jego głową (tzw. Manus Dei - vide artykuł "Słowiańskie klasztory benedyktyńskie"). Na drugiej, widocznej na fotografii (foto: Flemming Rasmussen), przedstawiono w medalionach na ramionach krzyża popiersia czterech ewangelistów, a w miejscu centralnym zagadkową głowę z sumiastym wąsem. Wyobrażenie to przypomina wąsate twarze wyryte na kapitelach normandzkich kościołów w Durham i Gloucester - vide artykuł "Zagadkowe kapitele z Czerwieńska", które moim zdaniem mogą przedstawiać nordyckiego boga Odyna, przemyconego do symboliki chrześcijańskiej. Mocno zaznaczone, wręcz wyłupiaste oczy, charakterystyczne są dla stylu wikińskiego, co wskazuje że krzyżyk, chociaż w formie i technice bizantyńskiej, został wykonany przez Wikinga. Zabytek z Vindeboder przypomina w formie krzyżyki (enkolpiony) z XI/XII wieku, znajdowane na ziemiach polskich (np. Ostrów Lednicki, Sątoczno, Horodna). Należy tutaj dodać, że historycy wskazują na słowiańskie pochodzenie nazwy Vindeboder, o czym szerzej piszę w artykule "Słowiańsko-wikińskie symbiozy", co wskazywałoby na wzajemny przepływ ludzi, towarów i idei pomiędzy Roskilde a południowym wybrzeżem Bałtyku, w tym Wolinem.

Jakże więc polski historyk może przesądzać, że woliński amulet-kotwica nie mógł należeć do Wikinga - chrześcijanina, kiedy jeszcze w AD 1074 (gdy gród był już faktycznie zrujnowany) Adam z Bremy mówił o obecności w Wolinie wielu narodowości, w tym "Greków", czyli ruskich Waregów, a więc Wikingów handlujących z chrześcijańskim Bizancjum. To nie gdzie indziej, ale w Bizancjum narodził się kult św. Klemensa, kiedy to w AD 868 Bizantyjczycy znaleźli na Krymie w odkopanym kurhanie kości ludzkie wraz kotwicą, uznane jako szczątki czwartego papieża Klemensa. O kulcie św. Klemensa - papieża i św. Klemensa z Ochrydy (zmarłego w AD 916) wspominam w artykułach "Słowiańsko-wikińskie symbiozy" oraz "Zagadka bornholmskich rotund". W tym pierwszym materiale przywołuję toponimiczne ślady połabsko-pomorskiej obecności w Danii w epoce Wikingów. Na Bornholmie jest wieś nazwana Klemensker, z kościołem pod wezwaniem św. Klemensa. To od patronimu dawnego, średniowiecznego kościoła pochodzi nazwa tej miejscowości. W AD 1102 Duńczycy sprowadzili do Aarhus relikwię św. Klemensa i taki patronim nosi tamtejsza katedra.

Należy brać pod uwagę, że do namiestnika gdańskiego, Świętopełka II, mógł należeć złoty pierścień (pieczęć sygnetowa), znaleziony pod koniec XIX wieku w wielkopolskiej wsi Korzecznik, nie tak daleko od Gąsawy (Marcinkowa),  gdzie Świętopełk w AD 1227 zabił skrycie księcia Leszka Białego, władcę Polski. Sygnet wyryty miał znak herbowy, którym była kotwica zwieńczona krzyżem, z napisem w otoku "+AN[N]VLVS SVANT" (foto obok: Władysław A. Semkowicz, 1904 - "Zagadkowy pierścień średniowieczny" w: Roczniki Towarzystwa Naukowego w Toruniu, Rocznik 11). 

Czyż wywodzone z bizantyjskich tradycji połączenie symboli krzyża i kotwicy, nie mogło za duńskim pośrednictwem trafić "pod strzechy" gdańskiego włodarza? Czyż zuchwałe porwanie się przez Świętopełka II na życie polskiego księcia nie świadczyło o jego wielkich ambicjach separatystycznych wobec Polski, wynikających być może z jego poczucia tożsamości innej, niż polska?

Podobnym sygnetem rombowym posługiwał się brat Świętopełka II, Sambor II, władca okresowego mini-ksiąstewka (zwanego przez niektórych historyków przesadnie "dzielnicą") lubiszewsko-tczewskiego. Na pierścieniu wyryta była postać piesza księcia i napis w otoku "DVCIS SAMBORI ANVLVS". Kotwica z krzyżem była zapewne pierwotnym, przedherbowym godłem Świętopełka, którą później zastąpił znakiem lilii, a jego następcy zamieniali na orły i gryfy, aby w końcu przejąć od książąt zachodnio-pomorskich godło gryfa.

Archeolog Elżbieta Sieradzka z Uniwersytetu Rzeszowskiego wydaje się nie rozumieć ścisłego współistnienia kultury niematerialnej pochówku z jego materialnym wyrazem w postaci zachowanych w pochówku zabytków.  Doktorantka uniwersytecka sprowadza wartość kulturową zabytków do ich wyrazu materialnego, kiedy deklaruje że "...  wojownik pochowany z uzbrojeniem typu skandynawskiego (pod względem formy, zdobnictwa, sposobu wykonania) nie musiał być wikingiem – broń można zawsze kupić, odziedziczyć, otrzymać w darze bądź zdobyć na wrogu". Taki "rezolutny" pogląd, w odniesieniu do prehistorycznych pochówków, zaprzeczałby zasadności tworzenia przez naukę modelowych kultur archeologicznych, których podstawą jest przyjęcie istnienia współzależności sposobu chowania zmarłych z ich kulturą duchową (religią) za życia. Czy częste są przypadki, aby na przykład Polak został pochowany w stroju rytualnym papuasa, tylko dlatego  że taki strój można przywieźć z wycieczki turystycznej, albo "kupić, odziedziczyć, otrzymać w darze bądź zdobyć na wrogu"?

Próby banalizowania znajdowanych na terytorium Polski zabytków wikińskich, zacierania związku najbardziej emblematycznych z nich, jak młotki Thora czy pochówki wikińskie, z istotą kultury niematerialnej plemion nordyckich, stosującym te manipulacyjne zabiegi i wybiegi badaczom pozwalają, w ich mniemaniu, "oczyścić" terytorium Polski z niepożądanych, obcych elementów etnicznych, a więc nolens volens iść drogą, którą przed wiekiem podążyła niemiecka nauka historii. 

Zilustrowany tutaj bursztynowy młot Thora, datowany na II połowę XI wieku, pochodzi z grodziska w Chmielnie koło Kartuz (foto: J. Szmit, Archeoportal.pl), ale mimo że został odkryty pół wieku temu, historycy nie wykazali dotychczas większego nim zainteresowania. Nikogo nie interesuje, czego Wikingowie, albo ściślej - Waregowie, szukali w Chmielnie w okresie wczesnopiastowskim?
 
Niematerialny, niewidoczny więc na łopacie archeologa, kapitał kulturowy, gromadzony był przez Skandynawów przez całe pierwsze milenium naszej ery, którego kulminacją w Europie była nieistniejąca w głównym nurcie polskiej historiografii epoka Wikingów. Dzięki swojej nadzwyczajnej mobilności, dzięki interaktywności ze światem zewnętrznym, dzięki umiejętności przystosowywania się do nowych ekosystemów i socjosystemów (proponuję taki neologizm), a jednocześnie dzięki silnym wewnętrznym więzom własnej tradycji i organizacji, przenoszącej gromadzony dorobek kulturowy na kolejne pokolenia, plemiona nordyckie, obok państwa bizantyjskiego, miały największy wpływ na kształt kulturowy i polityczny Europy w okresie pomiędzy upadkiem Cesarstwa Rzymskiego a powstaniem Cesarstwa Niemieckiego. 

Przesądzonego przez L. Gardełę właściciela chrześcijańskiej zawieszki z X-wiecznego Wolina jako "pogańskiego Skandynawa" można uznawać raczej jako pozanaukowe "widzimisię" tego badacza, dopóki znajdowane będą w Skandynawii kolejne artefakty, wskazujące na kontakty Wikingów z chrześcijańską religią, nawet przed oficjalnym przyjęciem chrześcijaństwa. 

Najstarszy zabytek z grupy zawieszek - krucyfiksów, o charakterystycznej formie i technice filigranu, pochodzi z grobu kobiecego w szwedzkiej Birce (Bj 660), odkryty w 1879 roku, datowany na VIII wiek. (foto obok: Historiska museet, Stockholm). Była ona zawieszona na szyji kobiety. Od tego artefaktu przyjęto dla całej tej grupy określenie "krucyfiks typu Birka" (Birkakrucifixet). Podobne odkryto m.in. w Danii, na wyspach Omø i Als (Ketting).

W 2017 roku odkryto kolejny z tej grupy, tym razem nie srebrny - jak wcześniejsze, ale  złoty krucyfiks, w Aunslev (Avnslev), na duńskiej wyspie Zelandia (zdjęcie poniżej, foto: Østfyns Museer). Jego wysokość 4.1 cm, waga 13.2 g. Zabytek datowany jest na pierwszą połowę X wieku. Zwróćmy uwagę, że krucyfiksy typu Birka pokazują Chrystusa na krzyżu w pozie Chrystusa królującego, Chrystusa zwycięzcy (Christus vincit) - typowej dla krucyfiksów bizantyjskich, a nie Chrystusa cierpiącego - typowej dla krucyfiksów łacińskich.

Należy tutaj podkreślić, że zanim zachodni Słowianie zetknęli się z chrześcijaństwem, czy to za pośrednictwem rusko-bizantyjskim (wareskim), czy frankońsko-saksońskim, Skandynawowie znali już z bezpośredniej interakcji od schyłku antyczności bizantyjskie, iroszkockie i ariańskie formy chrystianizmu. Czy trzeba tutaj przypominać, że oryginalne teksty Biblii, w językach hebrajskim, aramejskim i greckim, zostały przetłumaczone przez Gotów (Wulfila ze współpracownikami) na język gocki, zanim pierwszego, oficjalnego przekładu łacińskiego dokonał - nie żaden mędrzec ze świata łacińskiego, ale grecki teolog, św. Hieronim ze Strydonu.

Oto poniżej zdjęcie wisiorka z Aunslev, o długości 41 mm i wadze 13,2 gramów, wykonane w bizantyjskiej technice filigranowej (foto: Vikingemuseet, Ladby).


Zwróćmy jeszcze uwagę na długą tradycję w polskiej historiografii omijania badania i identyfikowania źródeł bogactwa pierwszych Piastów, na których zostały zbudowane fundamenty siły gospodarczej i militarnej państwa Mieszka I, zdolnej do przeciwstawienia się Cesarstwu Niemieckiemu i Rusi Kijowskiej i obrony państwowości. Niewolnicy - czyż nie mogli oni być głównym, dotąd przez historyków i archeologów niezidentyfikowanym źródłem pierwotnej akumulacji kapitału, filarem ekonomicznym na jakim Piastowie w Polsce, a Przemyślidzi w Czechach zbudowali swoje państwa ? Jeszcze na początku XII wieku, podczas napaści Bolesława Krzywoustego na Kołobrzeg, jak pisze Gall Anonim, "jedni wiązali jeńców, ... inni wreszcie wyprowadzali [pojmanych] chłopców i dziewczęta." Skarży się dalej kronikarz na ten sam proceder u Pomorzan: "ilekroć łupiąc Polskę, przyprowadzali ze sobą jeńców ..., to natychmiast wysyłali ich na sprzedaż na wyspy barbarzyńców." Jakże inaczej byłoby Mieszka I stać na trzytysięczną armię Waregów, czyli zaledwie o połowę mniejszą niż zafundowało sobie potężne Bizancjum?

Praski targ niewolników wskazuje, że byli oni wyłapywani na terytoriach nowo powstałych państw słowiańskich przez władców tych krajów, albo co najmniej za ich przyzwoleniem. Znaczna ilość zabytków ze złota odkrytych w Starym Mieście (Staré Město) i w Mikulczycach (Mikulčice) z IX-X wieku również wskazuje, że ich część mogła pochodzić z handlu niewolnikami prowadzonego przez władców Wielkich Moraw z Wenecją, której potęga ekonomiczna rodziła się m.in. ze sprzedaży europejskich niewolników do kalifatów Afryki Północnej. Na związki kulturowe Moraw, Małopolski i Śląska w X wieku wskazują relikty analogicznych dwuabsydowych rotund w Mikulczycach, Krakowie oraz podobnej do tych dwóch na Górze Gromnik koło Strzelina. Kolumny niewolników w drodze do Wenecji przekraczały Dunaj w pobliżu dzisiejszego Linzu, Austria skąd pochodzi dokument z lat 903-906, tzw. kodeks celny z Raffelstetten, potwierdzający taki handel. Brali w nim udział także słowiańscy kupcy z Czech i z Rusi, oferujący na sprzedaż również konie i wosk. 
 
Należy pamiętać, że X-wieczna południowa Małopolska (wtedy Biała Chorwacja) i sam Kraków stanowiły część księstwa Czech. Żydowski kronikarz Ibrahim ibn Jakub pisał około 965 roku o Bolesławie I Srogim jako "królu Pragi (Faraga) i Krakowa (Karaku)". Kraków był zatem najpierw czeski, zanim stał się polskim. Samo określenie "Małopolska" pojawiło się w dokumentach historycznych dopiero pod koniec XV wieku, a wcześniej były to nazwy księstwa (później województwa) krakowskiego i sandomierskiego. Także Śląsk w czasach Galla Anonima, czyli na początku XII wieku, nie był jeszcze rozumiany jako ścisła, właściwa Polska, bowiem kronikarz pisał, co uczynił komes Sieciech po pobycie we Wrocławiu: "Tymczasem Sieciech wróciwszy do Polski, dokąd był uciekł ..." (Reversus interim in Poloniam, quo fugerat Setheus). 
 
Kolejnym przykładem związków etniczno-kulturowych południowej Małopolski i Śląska z Morawami i Czechami przed przejęciem tych ziem pod koniec X wieku przez Polskę jest historyczny gród Siewierz nad Czarną Przemszą. Jego nazwa wywodzi się ze starosłowiańskiego słowa "sewier", oznaczającego północ. Nasi specjaliści nie wiedzą, skąd taki toponim się wziął w południowej Polsce, a jedynie co są w stanie przyznać, to trudny do zaprzeczenia fakt, że "nazwa określała zapewne miejsce położone na północ od innego obiektu geograficznego" (Kazimierz Rymut - "Nazwy miast Polski", Ossolineum 1987). 
 
W średniowieczu Siewierz był stolicą, należącego do Piastów śląskich, Księstwa Siewierskiego, czyli Północnego. Dlaczego naszym historykom nie przychodzi do głowy, że Siewierz mógł być północnym grodem granicznym Wielkiego Księstwa Morawskiego, tego nieodgadnionego "obiektu geograficznego"? Słowo "północ" - w językach czeskim, słowackim i w południowo-słowiańskich, to nadal "sever" (lub pochodne). W pobliżu Siewierza istniała tak zwana przewłoka - lądowy odcinek wododziału, którym przesuwano łodzie między dwoma systemami rzecznymi. Po pokonaniu około 5-kilometrowego odcinka lądowego pomiędzy dawnym Czarnym Jeziorem koło Poręby, a oddalonym około 2 km nurtem Warty, w ten sposób możliwa była żegluga pomiędzy górną Wisłą, przez Przemszę, do górnej Warty i dalej Odrą do Bałtyku. Siewierz był więc grodem strategicznym nie tylko broniącym północnej granicy Moraw, ale grodem pośredniczącym w handlu dalekosiężnym pomiędzy Morawami i Skandynawią.
 
W Księstwie Siewierskim były inne toponimy sugerujące ich związek z wareską Rusią: Warężyn i Warężyńska Kuźnica (wcześniej Waręska Kuźnica), czego chyba nikt z badaczy również nie dostrzega, lub raczej nie chce dostrzec. Konformistyczna "poprawność polityczna" jest dla nich ważniejsza, niż etyka zawodowa pracownika nauki. Niestety, postępująca antycywilizacja globalistyczna pustoszy moralnie także inne profesje. Oto mapa pogranicza polsko-czesko-morawskiego z około AD 990 (opracowano na podstawie mapy w haśle "Dagome iudex", z polskiej Wikipedii).
 
 
Nie zapominajmy, że wśród Słowian wschodnich było plemię zwane Siewierzanami, z grodem Nowgorod Siewierski, przypuszczalnie jako Nemogard u Konstantyna VII Porfirogenety (De administrando imperio) oraz jako Siewierz w okresie Królestwa Polskiego. Nazwa tego ludu pojawiła się w IX wieku - w okresie, gdy byli podporządkowani, położonemu na południe i wschód od ich ziem, Kaganatowi Chazarskiemu. Tak więc, jak dla Chazarów Siewierzanie żyli na północnych krańcach ich imperium, tak dla Morawian małopolski gród w Siewierzu leżał przy północnej granicy ich imperium.

Wielu naszych historyków oględnie i konformistycznie unika krytycznej oceny niektórych, bardziej literackich niż historycznych fragmentów przekazów Galla Anonima, Wincentego Kadłubka, czy Jana Długosza, ale z wielkim zapałem usiłuje podważać miarodajność relacji obcych kronikarzy, zwłaszcza tam, gdzie informacje - w mniemaniu tych badaczy, stawiają w "niekorzystnym świetle" opis wydarzeń dotyczących Polski lub polskich władców. Jednym z przykładów pomijania szczegółów najazdów w AD 1028 i AD 1030 (lub tylko jednego najazdu w AD 1030) przez Mieszka II na "Saksonię" (nasi historycy wolą, nie wiedzieć czemu, określać za kronikarzami saksońskimi, jeszcze wtedy słowiańskie, chociaż już nie suwerenne Łużyce jako Saksonię, mimo że Thietmar, zmarły w AD 1030, władca tej ziemi, nosił tytuł "Markgraf der Lausitz"). O tych inwazjach, pod rokiem 1030, Saxo Chronograf (Roczniki Magdeburskie; podaję odnośnik do strony niemieckiej, bo polska Wikipedia nie zna takiego hasła) pisał tak:

"Cesarz Boże Narodzenie spędził w Peterbrunnen, a po odprawieniu świąt zamierzał wyprawić się za Ren. Dnia 7 lutego zdarzyła się rzecz ubolewania godna i wszystkich wiernych w Chrystusie wprawiająca w zdumienie. Oto Mieszko [Mieszko II - mój przypis], książę Polan, który przeciw rzymskiemu cesarstwu przywłaszczył sobie tytuł królewski, fałszywy chrześcijanin ("falsus Christianus"), morderca i tyran, dowiedziawszy się o śmierci hrabiego Thietmara, przybrawszy sobie w tajemnicy diabelskich towarzyszy, naprowadził pogańskie wojska na święty Kościół. Albowiem między Łabą a Salą zniszczył rzezią i pożogą 100 wsi, biorąc w pożałowania godną niewolę 9065 mężów i kobiet chrześcijańskich, sam też godzien pożałowania, także przewielebnego biskupa brandenburskiego, Luizona, pojmał jak lichego niewolnika. Ani świętych nie szczędził ołtarzy, lecz wszystko splugawił krwią mi rzezią, porywając też szlachetne niewiasty zbrojną ręką w niewolę".


Powyższy cytowany przekaz, z uwagi na odnotowaną dużą, a przy tym dokładną liczbę cywilnych ofiar  polskiego najazdu na Łużyce niektórzy polscy historycy kwestionują jako niewiarygodny. Można powiedzieć za przysłowiem ludowym "przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli", kiedy wypominamy handel niewolnikami Czechom, jak na powyższej ilustracji z życia św. Wojciecha na Drzwiach Gnieźnieńskich, przedstawiającej go, wtedy jeszcze jako biskupa praskiego, jak w obecności niewolników i żydowskich handlarzy upomina Bolesława Pobożnego, czeskiego władcę, że toleruje ten handel (foto: Wojciech Wójcik).

Przytoczmy jeszcze jedną wiadomość o wyprawach Mieszka II na etnicznie słowiańskie Łużyce, odnotowaną w "Rocznikach hildeshelmskich" pod rokiem 1028: "Mieszko, który przywłaszczył sobie na przekór majestatowi cesarskiemu królestwo u Słowian, napadł ze swoim potężnym wojskiem zbójecko na wschodnie połacie Saksonii i dokonawszy podpaleń i łupiestw, pomordował wielu mężów, pojmał wielką ilość kobiet i uśmiercił niesłychanymi prawie mordami niezliczoną ilość dzieci, a on sam i poprzez swoich ludzi, raczej wspólników diabła, srożył się niezwykłą surowością okrucieństwa w krajach Chrześcijan na oczach Boga" (za G. Labuda - "Mieszko II - król Polski 1025-1034", 2008).

W okresie wczesnośredniowiecznym postacie żydowskie przedstawiano w charakterystycznych stożkowych nakryciach głowy, tak jak na dwóch, poniższych płaskorzeźbach (źródło: BourgogneRomane) romańskiego kościoła św. Piotra w Utrechcie, zbudowanego na początku XI wieku. Reliefy datowane są na połowę XII wieku i przedstawiają scenę Męki Pańskiej, w obecności rzymskiego namiestnika Poncjusza Piłata, żołnierza rzymskiego i trzech lokalnych Żydów. 


Jeżeli dzisiaj wzdrygamy się na myśl o stronie moralnej procederu handlu niewolnikami we wczesnośredniowiecznej Polsce (nie mówiąc już o nowożytnym i współczesnym kolonializmie), to dlaczego tak mało w dzisiejszej przestrzeni społecznej mówi się o międzynarodowym handlu dziećmi, prowadzonym bez żadnego systemu kontroli losów tych dzieci, jaki jest w Polsce uprawiany "pod osłoną" fasadowych konwencji międzynarodowych, jak Europejska Konwencja o Przysposobieniu Dzieci, czy Konwencja o Ochronie Dzieci przed Seksualnym Wykorzystywaniem i Niegodziwym Traktowaniem w Celach Seksualnych. Ale to już polityka, często bardzo brudna, która nie jest tematem tego blogu. Chcę tu tylko zauważyć, że w dziedzinie nauk historycznych, wikłając się w politykę, wielu historyków schodzi tym samym na naukowe manowce.

Przypomnijmy tutaj, że już Mieszko I we współpracy z Niemcami pacyfikował słowiańskie Łużyce i Połabie. W Rocznikach Hildesheimskich i Rocznikach Kwedlinburskich pod rokiem 985 zapisano: "W roku tym Saksoni najechali Słowian, a przyszedł im z pomocą Mieszko z wielkim wojskiem, pustoszyli oni całą tę ziemię pożarami i rzezią" (Et eodem anno Saxones Sclaviam invaserunt, quibus ad supplementum Misaco cum magnao exercitu venit; qui totam terram illam incendiis et caedibus multis devastaverunt).

Branie w niewolę ludności z podbijanych i plądrowanych krajów oraz ich wysoce dochodowa sprzedaż do kalifatów muzułmańskich, były powszechnym procederem w tamtych wiekach, kiedy międzynarodowy handel w Europie kontrolowany był przez Wikingów, Żydów i italskich potomków Longobardów. Nie należy więc "zapierać się", że wiadomość kronikarza nie jest prawdziwa, a raczej przyjąć, że jest bardziej prawdopodobna niż nie. Tym bardziej, że jeszcze trzy inne źródła historyczne - "Vita Meinverci episcopi Paderbornensis", "Annales Hildesheimenses" oraz "Annales Magdeburgenses" te wydarzenia również opisują. Należy zwrócić uwagę, że dla słowiańskich agresorów (jak najazd Brzetysława I na Wielkopolskę w AD 1038) niewielkie znaczenie miało, że napadnięta i pojmana w niewolę ludność była w większości również słowiańska.

Wydarzenia powyższe przeczą, propagowanym przez wyznawców biologicznej, atawistycznej antynomii germańsko-słowiańskiej, schematom o legendarnej wspólnocie i historycznej solidarności słowiańskiej oraz "wrodzonej" wrogości narodów germańskich wobec Słowian. Przebieg niemieckiego osadnictwa we wczesnym średniowieczu na Połabiu i Łużycach, a później także na Pomorzu i w Polsce piastowskiej potwierdza, że mimo incydentalnych konfliktów, wzajemne przyswajanie sobie obcej kultury i mieszanie się etniczne odbywało się zasadniczo na drodze pokojowej. 

Nie tylko bliskość geograficzna, ale i kulturowa - jak potwierdzają współczesne badania genetyczne sąsiadujących ze sobą narodów, powoduje że ich wzajemne obcowanie przez wieki prowadzić może do tak wielkiego wymieszania etnicznego, że dzisiaj niemożliwe jest genetyczne wyodrębnienie w grupie tych narodów określonego  etnosu, który miałby być wyjściowym dla powstania i ukształtowania się konkretnego narodu. Grupa naukowców z Grecji, Macedonii, Albanii, Rumunii, Hiszpanii i Niemiec (E. Bosch et al. - "Paternal and maternal lineages in the Balkans show a homogeneous landscape over linguistic barriers, except for the isolated Aromuns", Annals of Human Genetics, July 2006) próbowała rozwiązać etniczną zagadkę "tygla bałkańskiego", między innymi poddając próbie hipotezy o pochodzeniu Wołochów (Rumunów) z dawnych, zlatynizowanych Daków, Ilirów, Traków lub Greków

Hipotez tych nie udało się dowieść ze względu na wysoki stopień podobieństwa genetycznego, jakie posiadają wszystkie badane grupy etniczne. Okazuje się więc, że językowe i kulturowe różnice pomiędzy różnymi etnosami - narodami bałkańskimi nie były wystarczająco dużą przeszkodą, aby uniknąć przez wieki znacznego przepływu genów między nimi. Czyż podobne procesy społeczno-kulturowo-biologiczne nie mogły zachodzić przez kilka wieków, tak jak na Rusi, pomiędzy Słowianami, Germanami, a zwłaszcza Normanami na ziemiach polskich, przed powstaniem państwa polskiego?

Należy jednak pamiętać, że wyznawcy "odwiecznego" (bardziej w głowach, niż w genach) antagonizmu germańsko-słowiańskiego, usadowieni po obu stronach historiografii narodowych, zrodzili się zaledwie w ostatnich dwóch wiekach, na gruncie obiektywnych wydarzeń, jakimi była walka narodu polskiego o odzyskanie i utrzymanie niepodległości.


Uczyńmy wyjątek w historycznym blogu i przewińmy czas szybko do przodu - do teraźniejszości. Niech powyższa ilustracja (na podstawie zdjęcia z "L'Osservatore Romano", 1978) przypomni nam, jak dwaj  przyjaciele - wielcy przedstawiciele narodu polskiego i narodu niemieckiego, współpracowali przez ćwierć wieku w kształtowaniu współczesnego, nadal dalekiego od doskonałości świata. Obu tych wielkich Europejczyków łączyły te same cnoty, wyrażone przybranymi przez nich papieskimi imionami, odnoszącymi się do dwóch, tak bagatelizowanych dzisiaj, wartości:  pacyfizmu (pokój na świecie) i ekumenizmu (pokój pomiędzy religiami). Jan Paweł II swoim imieniem uhonorował dziedzictwo papieży Jana XXIII (autora encykliki Pacem in terris - Pokój na ziemi) i Pawła VI (realizatora postanowień Soboru Watykańskiego II). Benedykt XVI uczcił swoim imieniem dorobek papieża Benedykta XV, orędownika pokoju w okresie I wojny światowej, oraz Benedykta z Nursji - świętego kościoła wschodniego i łacińskiego, ojca ascetycznej formy monastycyzmu (zakon benedyktyński), uznanego przez Pawła VI patronem całej Europy.

Dodajmy tutaj, że po wielu latach milczenia od ustąpienia ze stanowiska w 2013 roku, w swoim liście z 2019 roku Benedykt XVI napisał, że sprowokowana przez liberałów w drugiej połowie XX wieku  seksualna rewolucja, w ramach "wyzwolenia seksualnego", implikowała uznanie pedofilii za "dozwoloną i właściwą" (allowed and appropriate), a seksualna edukacja małych dzieci i nagość w reklamach przyśpieszyła upadek moralny, wyrażany w "skłonności do agresji" (propensity for violence). Fakty takie regularnie banalizowane są przez główne media prasowe, telewizyjne i filmowe, podczas gdy na lewicowych uniwersytetach powstają prace w rodzaju "Czerpanie przyjemności z oglądanego w wyobraźni bólu innych osób" (Aaron Smuts, 2012 - "Pleasurably Regarding the Pain of Fictional Others").

Pozwolę sobie tutaj temat moralności poruszyć, bowiem dotyka on warsztatu naukowego badacza z każdej dziedziny, w tym zwłaszcza w naukach społecznych. Oto memento, przykład skrajny, ale typowy dla myśli liberalnej na amerykańskich uniwersytetach, wskazujący po jakich bezdrożach i manowcach, nie tylko poza nauką, ale i poza etyką błądzi Aaron Smuts, kierownik katedry filozofii w Rhode Island College. Badacz ten uczy młodzież etyki takimi oto "odkryciami": "... większość ludzi zapewne zgodziłaby się z tym, że ci o poważnych zasadach moralnych nie mają poczucia humoru" (... most people would likely agree that the morally serious have no sense of humor), oraz że "moralność i humor są sobie przeciwstawne" ("morality and humor are antithetical"). To ze wstępu do artykułu "Lubieżne i satyryczne: w obronie symetrycznej moralności komicznej [termin wymyślony przez autora]" ("The Salacious and the Satirical: In Defense of Symmetric Comic Moralism"), artykuł w: "The Journal of Aesthetic Education, Vol. 47, No. 4 (Winter 2013), University of Illinois Press).

Dla celów czysto poglądowych zamieszczam tutaj zdjęcie autora (z jego własną, oryginalną edycją), jakie zamieścił w swoim profilu zawodowym, na stronie internetowej "The online community for philosophers".

Dalej w tym artykule autor prowadzi z czytelnikiem "grę wstępną", aby przygotować go na odpowiednie przyjęcie "dowcipu", w którym na scenie teatru "przez pół godziny rodzina angażuje się na wszelki sposób w ekstermalne czynności seksualne - kazirodztwo, bestialstwo, sadomasochizm i inne akty zboczonej perwersji" ("for half an hour, the family engages in all manner of extreme sexual activity — incest, bestiality, sadomasochism, and other acts of errant perversion"). Pomijam dalsze, hedonistyczne szczegóły. Badacz ten po dłuższym wywodzie konkluduje, że "dowcip o kazirodztwie, torturach, gwałcie, bestialstwie i różnych innych ohydach sam w sobie nie czyni go moralnie wątpliwym" ("the joke represents incest, torture, rape, bestiality, and all manner of nastiness, this does not make the joke morally flawed"). I mędrkuje dalej: "Oczywiście, możemy sądzić że humor ten jest słaby, być może słaby moralnie, ale dlaczego niby miałby być przez to mniej śmieszny? ("Of course, we might think that the humor is flawed, perhaps morally flawed, but why would this necessarily make it any less funny?"). 

Oto do jakich, ubranych w teorie "naukowe", dewiacji moralnych prowadzi zdominowanie nauki przez takie, czy inne ideologie, narzucane społeczeństwom przez globalne media, dla których tak zwany "fact checking" (czyli pod pozorami naukowości podawanie kłamstwa jako faktu) wykonują "eksperci" w rodzaju przywołanego tutaj profesora filozofii.

W dygresji tej poświęciłem aberracjom w świecie nauki więcej miejsca, bowiem ich skala rażenia wśród współczesnych, często nieświadomych społeczeństw jest ogromna, zagrażająca globalnym konfliktem cywilizacyjnym na świecie. Podpierając się autorytetem swojego tytułu naukowego i macierzystej uczelni naukowiec ponosi wobec społeczeństwa wielką moralną odpowiedzialność, bowiem - z racji tytułu naukowego i pozycji społecznej, z góry obdarzony jest przez czytelnika (słuchacza) pewnym kredytem zaufania. Nie może więc na zamówienie bogatego i politycznie wpływowego sponsora (media, wydawnictwo, korporacja) "pleść trzy po trzy", bo nadużywając w ten sposób swojego tytułu naukowego, po prostu moralnie prostytuuje się. Przytoczony wyżej pokrętny, zakłamany, nihilistyczny wywód naukowca uświadamia nam, jak współczesne nauki społeczne (w tym historia) mogą nie tylko być nienaukowe, pozbawiać ludzi wiedzy o realnych wyzwaniach cywilizacyjnych współczesnego świata, ale niszczyć człowieka, rodzinę i więzi społeczne. Tego rodzaju znajomość świata i życia, jeżeli wcześniej nie została przyswojona w rodzinie, wśród przyjaciół i w kościele, nie jest widoczna w programach studiów uniwersyteckich, przez jakie przechodzą przyszli historycy i archeolodzy, nie zawsze później prawi naukowcy. Polityczna instrumentalizacja nauki w świecie zachodnim, jej zniewolenie propagandą i postępująca degradacja, jest jeszcze jednym objawem rysującego się w historii świata Zmierzchu Zachodu.

Wypada zakończyć refleksje nad forsowanym przez elity, kontrolujące finanse światowe, a więc trzymające władzę, relatywizmem moralnym nie tylko w świecie nauki, ale w sferze naszego codziennego życia,  przypomnieniem początków cywilizacji chrześcijańskiej, kiedy to Chrystus wypędzał ze świątyni, robiących tam interesy, handlarzy. Dzisiaj ten akt nazywany jest pokrętnie "Oczyszczenie świątyni".

Epizod opisany został w Biblii dwukrotnie - w Ewangelii św. Mateusza 21:12-13 i św. Jana 2:14-16. Przywołajmy tutaj doskonałą ilustrację tych wydarzeń, przedstawionych w bizantyjskiej mozaice w katedrze w Monreale, na Sycylii. Mozaika ta ilustruje relację św. Jana, jedyną, która wspomina o sprzedawcach owiec i bydła, biczu i rozsypywaniu monet – wszystko to można tu zobaczyć poniżej (źródło: A Guide to Christian Iconography).


Relacja ta wspomina o przewróconych stołach i sprzedawcach gołębi. Jeden z nich pokazany jest po prawej stronie, z dwoma gołębiami w klatce na końcu laski. Po jego prawej stronie kantor z bożnicy trzyma worek monet. Za Jezusem stoi dwóch apostołów. Po lewej stronie za Jezusem znajduje się św. Piotr, którego można rozpoznać po krótkiej brodzie i kręconych włosach, które pojawiają się ponownie na wielu innych mozaikach w tym kościele. Nad sceną znajduje się napis: "IESUS E[I]ICIT DE TEMPLO VENDENTES OVES ET BOVES ET MENSAS NUMULARIORUM EVERTIT („Jezus wyrzuca ze świątyni sprzedawców owiec i bydła oraz przewraca stoły handlarzy”).
 
Wracamy do tematu kłopotów interpretacyjnych, na jakie napotykają w artefaktach i dokumentach nasi badacze przeszłości. Na Pomorzu proces niemieckiej infiltracji kulturowej był głęboki (z przejęciem przez Niemców w XIV wieku pełnej kontroli nad biskupstwem pomorskim), zakończony cztery wieki później pełną językową germanizacją pomorskich Słowian, z pozostałościami "wendyjskimi" w sferze zwyczajów i tradycji. Poza Pomorzem, w ówczesnej Polsce, osadnicy niemieccy - w ramach tamtejszego, przedunijnego jeszcze, programu "Drang nach Osten", przyczyniali się do rozwoju, zwłaszcza w większych miastach, dotąd relatywnie zacofanego rzemiosła i handlu, ale z drugiej strony - poprzez mieszanie etniczne z lokalną ludnością, podlegali procesowi przejmowania języka polskiego i - w większej lub mniejszej części także polskiej kultury, aż do ich całkowitej polonizacji w kolejnych wiekach.

Przykładem wskazującym na sprzyjanie niemieckiemu osadnictwu w XIII wieku przez pomorskie, śląskie, wielko- i małopolskie elity książęce jest ówczesne spojrzenie (pomińmy tutaj doświadczenia historyczne z punktu widzenia XXI wieku) na wzajemną, polsko - niemiecką adaptację kulturową, widzianą okiem anonimowego autora lub współautora "Kroniki Wielkopolskiej", przy okazji wyjaśniania pochodzenia nazwy "Germanin".

Oto stosowny fragment ze stroną Kroniki (tekst, adaptowany do współczesnej łaciny, oraz foto obok, źródło: In Nomine Jassa): "A teraz wyjaśnić [należy] słowo Germanorum. Nazywa się ich tak od german, ponieważ jeden z drugim związany jest pokrewieństwem braterstwa. Albowiem gerzmo jest to pewien przyrząd, w którym dwa woły razem złączone postępują ciągnąc pług lub wóz. Tak i Niemcy, mając państwa sąsiadujące ze Słowianami, często z nimi obcują i nie ma na świecie innych narodów tak uprzejmych i przyjacielskich względem siebie, jak Słowianie i Niemcy" (Item alia interpretatio Germanorum dicitur a german, quia unus alterum fraternitatis consanguineitate attingebat. Nam gerzmo est quoddam instrumentum, in quo duo boves simul juncti trahendo aratrum seu plaustrum incedunt. Sic et Theutonici, cum Slavis regna contingua habentes, simul conversatione incdent, nec aliqua gens in mundo est sibi tam communis et familiaris, velut Slavi et Theutonici).

Zauważmy, że terminy Germania, Germanie, tak jak Niemcy, są nazwami miejsca geograficznego i ludzi tam żyjących, nadanymi z zewnątrz, są więc egzonimami - nazwami nie używanymi w Niemczech i przez Niemców. Grecki geograf i historyk Strabon pisał, że okreśenia germanus (gr. Γερμανοὶ) użyli po raz pierwszy Rzymianie, dla odróżnienia ludów zza Renu, którzy mimo, że zbliżeni wyglądem do Celtów (Galów), byli od nich dziksi i roślejsi.

Nie mogło być inaczej od VI/VII wieku, od zarania osadnictwa słowiańskiego między Wisłą i Łabą wśród pozostałych tam resztek plemion wschodnio-germańskich, a może jednak słowiano-germańskich (tak, tak, są przesłanki ku takiej tezie, do rozwinięcia przy innej okazji). Kronikarz Adam z Bremy tak pisał o Germanach i Słowianach na początku XI wieku: "Słowiańszczyzna, największy z krajów germańskich, jest zamieszkana przez Winnilów, których dawniej zwano Wandalami. Jest to kraj przypuszczalnie większy nawet od naszej Saksonii ..." (Sclavania igitur, amplissima Germaniae provintia, a Winulis incolitur, qui olim dicti sum Wandali; decies maior esse fertur nostra Saxonia). A z dzieła Tacyta "Germania Magna" wiemy, że przynależność niektórych plemion do "Germanów" niekoniecznie związana była z używaniem języka germańskiego. "Wielka Germania" to u Tacyta pojęcie geograficzne, wielki obszar Europy środkowej, na którym rozmieszczone były w czasach antycznych zbiorowiska wielu grup etniczno-kulturowych, o nie rozwikłanym dotąd przez naukę pochodzeniu. Wbrew temu, co sądzą niektórzy lingwiści, etymologia łacińskiego określenia przez Tacyta Germanus - dzisiaj tłumaczony jako Niemiec, pochodzi od słów "braterski, siostrzany", tak jak "germanitas" oznaczające pokrewieństwo.

Skoro archeologia nie dostarcza nam żadnych przesłanek do uznania, że migracja Słowian na zachód, ani germańska na wschód, niosły ze sobą wielkie konflikty z miejscową ludnością, to należy przyjąć że między tubylcami i przybyszami następował wzajemny proces dyfuzji kulturowej i etnicznej, w którym obce wytwory kultury - niematerialne (na przykład tradycje) i materialne (na przykład odkrywane artefakty) obu stron były wspólnie przyswajane (tak zwana akulturacja), a następnie - na już wspólnej bazie kulturowej, tworzone nowe.

Kiedy doczekamy się, aby historycy zechcieli zmienić zasiedziały co najmniej od stulecia punkt widzenia na dostępne (nie tylko w Polsce) źródła dokumentowe i dorobek innych badaczy na świecie? Kiedy doczekamy się, aby archeolodzy zechcieli spojrzeć na artefakty ze wszystkich stron, a nie tylko z tej, która nie naruszy fundamentów dotychczasowej historiografii, dostarczając interpretacji wychodzącej naprzeciw oczekiwaniom różnych "autorytetów" i "nestorów". W taki sposób środowisko naukowe blokuje swobodny postęp intelektualny nowych kadr, ograniczając młodym badaczom rozwój ich wyobraźni i zdolności do krytycznego, kreatywnego stawiania pytań. Dostrzegają to niektórzy archeolodzy: "To właśnie teorie oparte na autorytetach bardzo często hamują proces poznania naukowego, przyjmując postać dyktatu (paradygmatu)" (Sławomir Moździoch, 2000 - Śląsk między Gnieznem a Pragą").

Nasi historycy dość zgodnie utrzymują, że  w odróżnieniu od Wikingów, których tarcze najczęściej wzmacniane były żelaznymi umbami, Słowianie wykonywali swe tarcze w całości z materiałów organicznych (desek, skóry, wikliny), stąd - z uwagi na nietrwałość tych surowców, dotychczas nie udało się na terenie Polski piastowskiej dokonać archeologicznego odkrycia "tarczy słowiańskiej". Zastanawiające jest jednak, że istnienie wikińskich tarcz z żelaznymi okuciami potwierdzone jest archeologicznie na terenach okalających Polskę Mieszka I: wśród Słowian połabskich (11 odkryć), w Czechach (2 odkrycia), na Rusi (19 odkryć) i na Pomorzu (4 odkrycia). Dlaczego Skandynawowie, tak liczni w Polsce piastowskiej (m.in. cmentarzyska w Bodzi, Kałdusie, Grucznie, o których wspominam w artykule "Polanie wielkopolscy znad Dniepru", także w Lubieniu, Lutomiersku), nie używali tarcz obronnych, natomiast chowani byli wespół ze swoimi matkami, żonami i dziećmi? Czyż fakty te nie wskazują na osiadły i pokojowy tryb życia Skandynawów w Polsce i współżycia z lokalną ludnością - aż do ich pełnej slawizacji i polonizacji?

Tak więc brak na łopacie polskiego archeologa śladów nie tylko wczesnośredniowiecznej "słowiańskiej tarczy", ale i "tarczy wikińskiej", może wskazywać na fakt powszechnego zjawiska pokojowego współżycia i asymilacji Skandynawów wśród polskich plemion. Nieznane wśród Polan, ale znane na na Pomorzu, Połabiu i w Czechach "tarcze wikińskie" mogą wskazywać, że przybyli do Wielkopolski Polanie - Waregowie nie zastali większego, otwartego zbrojnego oporu ze strony, zapewne słabiej zorganizowanych lokalnych plemion, w odróżnieniu od bardziej rozwiniętych cywilizacyjnie Pomorzan, Połabian i Czechów, którzy musieli wydać Normanom niejedną bitwę na otwartym polu, gdzie tarcze były najbardziej przydatne. Błędne interpretacje konkretnych znalezisk archeologicznych, tak jak błędne wykładnie braku takich znalezisk, nie są zresztą słabością warsztatu naukowego samych archeologów. Błędy te tym bardziej szkodzą nauce, jeżeli popełniane są (a są) przez historyków - z zasady wyposażonych w narzędzia ułatwiające wielokontekstową analizę dorobku archeologa.

Niezbyt utrwalona musiała być bogobojność Czechów z końca X wieku, jeżeli już wówczas po dwóch wiekach obcowania z chrześcijaństwem (pierwsze kontakty miały miejsce jeszcze pod koniec VIII wieku), nadal praktykowali handel niewolnikami i inne obyczaje niegodne chrześcijan. Jeżeli także lud polski wystąpił zbrojnie przeciwko Kościołowi w 1038 roku, to na jakiej podstawie wielu naszych historyków klasyfikuje każdy grób szkieletowy na Pomorzu, datowany po formalnym powołaniu biskupstwa w Kołobrzegu w 1000 roku jako pochówek chrześcijański? Zwłaszcza, że pomorskie pochówki szkieletowe w okresie od X do XIII wieku z zasady dokonywane były z dala od cmentarzy przykościelnych.

Nie można moim zdaniem, rezerwować - jak to czynią niektórzy badacze, wczesnośredniowiecznych pochówków szkieletowych wyłącznie dla obrządku chrześcijańskiego, W zgłębianiu historii nie można operować chwytami stosowanymi w ideologii, jakim jest odwoływanie się do prostych konotacji i schematów, do obrazów czarno-białych, wywołujących u adresata propagandy automatyzm budowania skojarzeń.

Gdyby pisanie o historii było tak proste jak funkcja copy-paste w komputerze, to i dla wczesnośredniowiecznych pochówków szkieletowych (w odróżnieniu od typowo pogańskich pochówków ciałopalnych) odkrytych w Estonii, a pochodzących z VIII wieku (fotografia poniżej, źródło: Archaeology Magazine) można byłoby, jak to "odruchowo" czynią niektórzy historycy, zastosować ukuty schemat o ich chrześcijańskim charakterze. 


Są to jednak pozostałości pogańskich, jednoznacznie wikińskich pochówków szkieletowych w dwóch łodziach, datowane na okres około AD 750 (Salme, Saaremaa w Estonii), czyli długo przed rokiem 793, w którym napadli na klasztor w Lindisfarne i od kiedy to popularnie (i wśród dogmatycznych historyków) uznaje się początek epoki Wikingów, i jeszcze dłużej - zanim zaczęto mówić o absorpcji idei chrześcijańskich przez Wikingów. Na marginesie, jedna z tych łodzi, jak sądzą archeolodzy, wyposażona była w żagiel, co byłoby najstarszym dowodem archeologicznym używania żagli przez Wikingów.

Pamiętajmy, że najstarsza wzmianka o wyprawie Duńczyków do ujścia Renu dotyczy lat 520-tych. Wspomina o tym w swojej "Historia Francorum" historyk, biskup i święty Grzegorz z Tours, kiedy ten nieudany napad kończy się śmiercią wodza duńskiego o łacińskim imieniu Chlochilaichus (w duńskim: Hugleik), identyfikowany w poemacie epickim "Beowulf" jako bohaterski Hygelac (nieznany w polskiej Wikipedii). Już w dwóch, skompilowanych pod koniec VII wieku słownikach (manuskrypty z Epinal i z Erfurtu), łacińskie słowa "piraticum" i "piraticam" (piractwo) zostały przetłumaczone na język staroangielski, jako odpowiednio "uuicingsceadan" i "uuicingsceadae", czyli "wikiństwo" (litery "uu" zastępowały wówczas w pisowni dzisiejszą literę "w" - stąd czytana po angielsku jako "double-u").

Rzućmy okiem na poniższą mapę z rozmieszczeniem w Europie kontynentalnej nordyckich zabytków z napisami runicznymi do końca VI wieku, czyli w okresie, który można zaliczyć do początków wikińskiej ekspansji na kontynencie europejskim (źródło: "Odin Thor Freyja Skandinavische Kulturplätze des 1. Jahrhunderts und das Frankreich", 2017). Widoczne są skupiska tych zabytków przy środkowych i górnych odcinkach głównych dróg wodnych Europy - Renu, Łaby, Dunaju i Wisły.


Pogańskim pochówkom w Salme towarzyszyły ofiary grobowe ze zwierząt. W pierwszych czterech wiekach naszej ery rozwinęła się na pograniczu pomorsko-pruskim kultura wielbarska z birytualną (groby spopielone i szkieletowe) formą pochówków, a w okresie III-VI wieku, pochówki szkieletowe rozpowszechnione były wśród plemion skandynawskich zamieszkujących Pomorze w dorzeczach Regi i Parsęty, określanych przez archeologów jako tak zwana kultura dębczyńska.

Podobne procesy interakcji etnicznej i kulturowej, a czasami militarnej, pomiędzy dynamicznymi, ruchliwymi Normanami, dla których Morza Bałtyckie i Północne nie były przeszkodą, barierą, ale odwrotnie i inaczej, niż dla plemion nie znających morza - były pomostem komunikacyjnym, pozwalającym na sprawne przemieszczanie się daleko poza ich własne geograficznie ograniczone, skandynawskie siedliska. Na drugim brzegu Bałtyku, po przebyciu morza, a więc "po morzu" (Pomorze) leżały ich "ziemie obiecane", które stale od dziesiątek wieków, już od epoki brązu, systematycznie penetrowali. Można powiedzieć, że od tego czasu aż po XII wiek, żeglujące i ruchliwe ludy skandynawskie, nieprzerwanie eksplorowały kontynent europejski, prowadząc nie tylko najazdy wojenne, ale wymianę handlową i osiedlając się w otoczeniu lokalnych ludów.

I ci z Gotów, osiedlonych na Pomorzu już od pierwszych wieków naszej ery, później zwanych Normanami, którzy w okresie wielkich migracji postanowili nie likwidować swoich domostw i nie wracać do Skandynawii lub emigrować na południe Europy, ale pozostać wśród przybywających od VI wieku nad Bałtyk Słowian, po paru wiekach musieli wtopić się i zespolić w jedną, nordycko-słowiańską społeczność etniczno-kulturową, w której dominowała nordycka kultura materialna i słowiański język. 

Czyż fakt, że jeszcze w XV wieku biskup warmiński Aeneas Silvius (późniejszy papież Pius II), określał pobliskich Sambów po łacińsku jako "Samogetae", także "Samogitae"  nie sugerowałby, iż to kiedyś najludniejsze pruskie plemię, z wikińskim emporium w Wiskiauten (w polskiej Wikipedii nie istnieje), może nosić w sobie rodowód po dużo dawniejszych Prusach i Getach? Proszę porównać ze starożytną nazwą "Tyregetae" do Getów/Gotów, zamieszkujących dorzecze Dniestru (grec. Tyras), a których Ptolemeusz później nazywał "Sarmatae-Tyrangetae", o czym wspominam w artykule "Pomorscy Goci nad Parsętą i Dnieprem".

Wracając do "epoki Wikingów" zauważmy, że cały wiek przed ustalonym przez "autorytety" pojawieniem się Wikingów na scenie historii, liczonym od ich ataku na Lindisfarne, istniał datowany na przełom VII/VIII wieku - jak ustalono w wyniku wykopalisk z 1993 roku, wikiński gród w Lubszy (Liubsza), którego początki poprzedziły o pół wieku powstanie w jego pobliżu Starej Ładogi. Jest on najstarszym, dotychczas odkrytym grodem Waregów na terenie Rusi. Dla badaczy mających trudności z identyfikacją wikińskich artefaktów we wspomnianych na początku artykułu Mikulczycach dopowiem, że zdaniem archeologów badających Lubszę, gród ten swoimi rozmiarami i układem obronnym przypomina współczesne jego czasom morawskie grody obronne. 


Powyższa fotografia przedstawia fragment ze zbioru 204 sztuk srebrnych denarów, zwanych sceat, odkrytych w Ribe, będących od początku VIII wieku w obiegu w handlu morskim prowadzonym pomiędzy Jutlandią, Fryzją i Anglią (foto: Claus Feveile - "Ribe: emporia and town in the 8th and 9th century", 2012).

Archeologowie z uniwersytetów w York (Anglia) i Aarhus (Dania) uznali za pierwsze ślady epoki Wikingów artefakty pochodzące z założonego około AD 725 emporium w duńskim Ribe.  Są to grzebienie z poroża reniferów, pochodzących z północnej Norwegii - co świadczy o prowadzonych przez Wikingów już na początku VIII wieku długich podróżach morskich (S. Ashby et al, 2015 - "Urban networks and arctic outlands: craft specialists and reindeer antler in Viking towns"). Poprzedzają one o około 70 lat inwazję norweskich Normanów na Lindisfarne z czerwca 793 roku. 

Z początków VIII wieku pochodzą najstarsze w Ribe kamienne koła żarnowe, wykonane z bazaltu wydobytego w Mayen koło Koblencji i przetransportowanego Renem i przez Morze Północne (C. Feveile, 2010 - "Mayen lava quern stones from the Ribe excavations 1970-76"). W byłym emporium w Ribe odkryto ogółem około 50 ton kamienia bazaltowego, pochodzącego ze znanych już w czasach rzymskich, nadreńskich kopalń w Eifel. Zbadane przez archeologów kamienne ostrzałki (osełki) z Ribe z tego okresu pochodzą z odległego o 1100 km Trondheim (region Trøndelag). Wykonane zostały z ciemnoszarego łupka kwarcowo-muskowitowego. Poza tego rodzaju kamieniem łupkowym do Ribe sprowadzane były z północy Norwegii m.in. futra i poroże reniferów. 

Nawiasem mówiąc, w wyniku badań petrograficznych i datowania metodą  potasowo-argonową K-Ar, ustalono, że z tego samego materiału - ciemnego łupka fylitowego i z tej samej, norweskiej wychodni, pochodzą osełki z Wolina (Mitchell, Juan et al. - "Potassium-argon ages of schist honestones from the viking age sites at Kaupang (Norway), Aggersborg (Denmark), Hedeby (West Germany) and Wolin (Poland), and their archaeological implications", 1984). 

Prawdopodobnie z tego samego norweskiego źródła (niestety, dotąd nie poddane odpowiednim badaniom) pochodzą też osełki z wikińskiego cmentarzyska w Ciepłem, nad dolną Wisłą. Dystans drogą morską pomiędzy Trondheim i ujściem Wisły wynosi około 2300 km, co jeszcze raz nam uświadamia, że we wczesnym średniowieczu Wikingowie byli niedoścignionymi w Europie "panami mórz". 


Oto powyżej zestawienie dwóch kościanych grzebieni z okresu wikińskiego. Ten na większym zdjęciu (źródło: National Museums Scotland), datowany na IX-XI wiek, przedstawia artefakt odkryty w Freswick Links, w wysuniętym najbardziej na północny wschód powiecie Caithness w Szkocji, który w tym okresie władany był przez norweskich Wikingów (założyli oni tam m.in. miasta Wick i Thurso). Ten na wklejonej ilustracji to grzebień z Pucka (źródło: Marek Kryda 2019 - "Polska Wikingów"). Obydwa zabytki łączy znaczne podobieństwo formy, ale dzieli, pomiędzy lokalizacjami ich odkrycia, dystans morski około 1900 km.

Pochodzące z IX-XI wieku groby szkieletowe, a także tak zwane groby komorowe, na Pomorzu i w Polsce piastowskiej - z braku w nich jakichkolwiek artefaktów chrześcijańskich, a w kontekście ich skandynawskiego wyposażenia - nie mogą być uznane za pochówki chrześcijańskie, ale za wikińskie lub wareskie. Epoka Wikingów na Połabiu i na Pomorzu zaczęła się co najmniej w II połowie VIII wieku, kiedy rozpoczął się, sprowadzany przez ruskich Waregów, masowy napływ srebrnych dirhamów z Bliskiego Wschodu i środkowej Azji. Z Pomorza Wikingowie transferowali ten kruszec, w ramach wymiany handlowej, do Wielkopolski.

Kryjące zwłoki wikińskich elit, wbudowane w ziemi drewniane komory, w które wkładano trumny oraz wyposażenie zmarłego w jego podróż w zaświaty, był początkowo - w IX/X wieku, zwyczajem szeroko stosowanym w Skandynawii. Od X wieku rozprzestrzeniły się w strefie południowego Bałtyku, dalej na Niżu Polskim, aż po pasmo Karpat. Elitarne groby komorowe znane są na Połabiu (Oldenburg, Usadel), na Pomorzu (Uznam, Cedynia, Ostrowite, Ciepłe), na Kujawach (Bodzia, Kałdus, Napole, Pień), w Wielkopolsce (Dziekanowice, Sowinki), w Małopolsce (Kraków-Zakrzówek, Sandomierz, Daniłów Mały), na Rusi, a także - nieco wcześniejsze, z okresu wielkich migracji, w Czechach i na Słowacji. 

Jak wynika z nowych analiz, czterech XI-wiecznych wojowników pochowanych wraz z bogatym wyposażeniem grobowym na cmentarzu we wsi Ciepłe w północnej Polsce pochodziło ze Skandynawii. To jeszcze jeden dowód na to, że osoby obcego pochodzenia wchodziły w skład elity rządzącej dynastii Piastów w Polsce - uważają polscy badacze (ilustracja: K. Patalon). Zdaniem archeologa Sławomira Wadyla, pochowani rycerze pochodzili z Danii lub zachodniej Norwegii.


Nie mówimy tutaj o wcześniejszej historii grobów komorowych, znanych od starożytnego Egiptu sprzed pięć i pół tysiąca lat, po katakumby z czasów Cesarstwa Rzymskiego, które przetrwały w Galii, Frankonii i Anglii po VII wiek n.e. Oto powyżej rysunek zrekonstruowanego grobu komorowego w Saint-Dizier we Francji z okresu merowińskiego (VI wiek n.e.), źródło: INRAP (Institut national de recherches archéologiques préventives). Wewnątrz trumny znajdował się miecz typu Bifrons-Gilton z napisem runicznym na głowicy. Miecze tego typu i z okresu merowińskiego (32 zabytki) występują w grobach w dorzeczu Mozy i dolnego Renu, w angielskim hrabstwie Kent oraz w szwedzkiej prowincji Västergötland

Skupiając się tylko nad skandynawsko-słowiańską częścią wczesnośredniowiecznej Europy, warto wskazać iż archeologowie odkryli dotychczas w Szwecji i Danii ponad 250 elitarnych grobów komorowych, ale także około 110 na Rusi i około 83 w Polsce, w tym aż 49 grobów w Bodzi - ewenement na skalę europejską. 

Archeolog Andrzej Janowski w pracy "Groby komorowe w Europie Środkowej - problemy wybrane" (2015), na okładce książki zamieszcza mapę z rozmieszczeniem grobów w tej części Europy. O ile można uznać za formalnie poprawne pominięcie na mapie lokalizacji grobów w Skandynawii, o tyle trudno je ignorować ze względów merytorycznych i metodycznych, kiedy wiadomo, że artefakty z grobów obu części Europy wykazują ścisłe podobieństwa kulturowe. Plama rozciągająca się od dolnej Wisły po Połabie, byłaby wtedy kontynuowana na Jutlandię, wyspy duńskie, Skandię, aż po środkową Szwecję.

Autor pominął na tej mapie wikińskie groby komorowe na terenach plemion bałtyjskich, np. grobowiec komorowy z Kaup-Wiskiauten, z X wieku, z pochówkiem wojownika płci męskiej, w towarzystwie czaszki konia i dwóch kobiet, z bogatym inwentarzem. Podobna uwaga dotyczy Czech, np. wikiński grób komorowy z Nemilan koło Ołomuńca, z mieczem z napisem ULFBERHT.

Do tych plam na mapie można byłoby dodać, odkryte już po wydaniu książki, normańskie groby z okresu migracyjnego na terenach Czech i Słowacji: Sendražice koło Hradec Králové i dwukomorowy grób we wsi Matejovce (w dolinie Popradu - dopływu Dunajca), a także wczesnośredniowieczny (początek XI wieku) grób komorowy z Sandomierza (przy Bramie Opatowskiej), odkryty w trakcie badań w latach 2013-2015. Ten ostatni grób, jak na to wskazują jemu zabytki towarzyszące (m.in. nóż żelazny, krzesiwo i krzemienne krzesaki, brązowa zapinka, żelazny czekan), należał prawdopodobnie do rycerza rusko-wareskiego.

W innej pracy, ten sam autor poświęca dużo wysiłku badawczego, aby wykazać że groby komorowe z epoki Wikingów w Polsce wcale nie są skandynawskiego pochodzenia ("Are the chamber graves from Pień really Scandinavian?", 2013), implikując ale bez stawiania kropki nad i, że są toż ci nasze, słowiańskie te groby. Jego koronnym argumentem jest, że nie są one identyczne z tymi znajdowanymi w Skandynawii, a istnieje między nimi jedynie "formalne podobieństwo". W ten sposób zaprzeczałby istnieniu Skandynawów w Normandii, Włoszech, Anglii, Irlandii, Szkocji i na Rusi, bowiem tamtejsze postwikińskie zabytki z zasady nie są (bo jakże mogą być) takie same, jakie dominują w Skandynawii. 

Nawet samą Birkę uważa on tylko za "skandynawską w geograficznym sensie", ale już nie kulturowym, fałszywie sugerując że znajdowane tam multikulturowe artefakty dowodzą obcej, a nie lokalnej kontroli tego emporium. Czyżby samanidzkie dirhemy z Birki świadczyły bardziej o nieskandynawskości jej kultury i ludzi, aniżeli jej skandynawskości dowodziła ówczesna infrastruktura portowo-handlowa, statki tam zawijające oraz cały szlak od Greków do Waregów, dzięki któremu istniało to emporium? 

Czy odkryty w Skovsholm na Bornholmie w 2012 roku skarb 152 srebrnych arabskich monet, z których najstarsza  pochodzi z 612 roku, wybitych w odległych o tysiące kilometrów azjatyckich mennicach, nie świadczy o prowadzonym przez Normanów, jak przez żadną inną europejską nację, dalekosiężnego handlu już u progu VII wieku? Czy zakopany około AD 854 skarb pozostawili na Bornholmie podróżujący wielbłądami arabscy kupcy? Czy w tym okresie to Arabowie penetrowali Skandynawię, czy też Skandynawowie Azję? Oto mapa tej części Azji z naniesioną lokalizacją mennic, z których pochodzi ten skarb: 1. Bagdad, 2. Teheran, 3. Wasit, 4. Samarkanda, 5. Damaszek, 6. Herat, 7. Basra, 8. Kufa, 9. Taszkient, 10. Arran, 11. Dastuwa, 12. Isfahan, 13. Nishábur, 14. Shiraz, 15. Suq al-Ahwaz, 16. Tabaristan, 17. Zaranj (źródło: Nationalmuseet, Kopenhaga).


Autor sam sobie zaprzecza, kiedy z jednej strony uznaje wyższy poziom kulturowy artefaktów w grobach komorowych w Skandynawii, niż pochodzących spoza niej, a z drugiej strony sugeruje, że internacjonalizacja artefaktów na terenie Skandynawii świadczy o dominacji obcych tam wpływów kulturowych nad lokalnymi. 

Uznany mediewista i numizmatyk, Philip Gierson powiedział kiedyś: "Mówi się, że łopata nie kłamie, ale ma też tę zaletę, że nie umie mówić". Przywilej racjonalnego rozumowania i mówienia należy więc do wytrawnego badacza, który posługuje się łopatą tak, aby ta "nie kłamała", to znaczy, aby nie formułował fałszywych "faktów",  w oparciu o proste skojarzenia. Badacza - archeologa, przed artykułowaniem pochopnych wniosków, winna chronić świadomość potrzeby - przy dzisiejszych możliwościach technologicznych (ale, niestety, nie zawsze finansowych), interdyscyplinarności technik badawczych, a winien wspierać własny, o szerokich horyzontach w naukach społecznych, acquis scientifique.

Czy wspomniany archeolog A. Janowski bierze pod uwagę, czego trudno wypatrzeć na na łopacie archeologa, że kulturą była także, a może przede wszystkim, organizacja i utrzymanie w Birce nie tylko centrum handlowego, ale i cywilizacyjnego w tej części Skandynawii? Czy autor ten aby dobrze rozumie warsztat naukowy badacza kultury w ogóle, a nie tylko kultury materialnej?

Problem niematerialnego dziedzictwa kulturowego stanowi w naszej historiografii dość często napotykaną pułapkę, w którą wpadają nie tylko archeolodzy piszący o historii, ale i sami historycy. Chodzi wszakże nie o zgromadzony do dzisiaj dorobek niematerialny, ale rozpatrywanie go w kategoriach historycznych, czyli właściwy dla różnych społeczeństw i narodów w poszczególnych epokach historycznych, na przykład taki jaki był w określonym regionie we wczesnym średniowieczu czy w epoce Wikingów. I tak jak dzisiaj o wartości firmy czy międzynarodowego koncernu wartości niematerialne odgrywają znaczącą rolę w jej ocenie/wycenie, tak i organizacja społeczeństwa, sprawność jego władztwa politycznego i umiejętność kumulowania bogactwa narodowego, także kulturowego - nie dostrzegane lub lekceważone przez wyznawców "materializmu archeologicznego", wskazują na miejsce określonego narodu wśród innych państw w poszczególnych epokach historycznych. Chciałoby się przywołać sentencję o prowadzących karawany  pustynne: "Przewodnicy ślepi, którzy przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda!" (Duces caeci, excolantes culicem, camelum autem deglutientes - Mt. 23:24). Tę pogoń archeologów za spektakularnym artefaktem, kosztem ignorowania szerszego tła kulturowego, jakie tworzą "niepozorne" zabytki, Cyprian K. Norwid wykpił w następujący sposób:

Toć pasterki z Bretanii z druidycznych napisów 
Przejęły haft ubrania i szyły z abrysów 
Nieczytelnych barwienia na gorset jedwabne, 
Z niezgrabnych grobów biorąc uwdzięczenia zgrabne. 
Ruchów wiele i wszystkie tańce narodowe 
Są to zmienione rytmem gesta obrzędowe; 
I jest pomników w życiu więcej, niźli który 
Archeolog je marzył, chciwy na marmury.
Cyprian K. Norwid - "Rzecz o wolności słowa", Paryż 1869

Inny archeolog, Jerzy Sikora, uważa "przynajmniej część" z wczesnośredniowiecznych grobów komorowych w Polsce "za pochówki lokalnych elit" i kwestionuje ich identyfikację jako "pochówki Skandynawów". Stwarza w ten sposób w swojej tezie sztuczną dychotomię myślenia i wnioskowania - tak lub nie, teraz albo nigdy, za lub przeciw itd. Nie bierze on pod uwagę możliwości, że te lokalne elity były w większym (wymieszanie etniczne) lub mniejszym (akulturacja) stopniu związane ze Skandynawią. Jest to, wśród wąsko specjalizowanych naukowców, albo obciążonych silnym skrzywieniem konfirmacyjnym, o niewykształconym aparacie badawczym, jakże częste, zero-jedynkowe, a więc w naukach społecznych nienaukowe myślenie, prowadzące do nadmiernego upraszczania i szukania rozwiązań albo czarnych, albo białych, i niedostrzegania tego, co jest po środku. O skrzywieniu konfirmacyjnym w naukach historycznych piszę m.in. w artykułach "Krzywe zwierciadło histryków" i "W poszukiwaniu świętego Graala".

J. Sikora uważa on również, że groby komorowe, które stały się w tamtych czasach i miejscach zwyczajem wikińskim, za "zbarbaryzowaną formę chrześcijańskiej eschatologii". Zdaje się on zapominać, że chrześcijaństwo ani nie było pierwsze, ani tym bardziej nie miało monopolu wobec innych wierzeń na sakralizację władzy, czego wyrazem niewątpliwie były skandynawskie pochówki arystokracji w grobach komorowych. Sakralizacja władzy - czyli akceptacja przez poddanych posiadania przez władcę przymiotów boskich, była częścią rytuałów religijnych już wśród pierwotnych plemion neolitycznych. Wspomnijmy pogańskiego cesarza Dioklecjana (okres panowania AD 284-305), od którego czasów cesarzy rzymskich oficjalnie uznawano za równych najwyższym bogom.

"Święte prawo władcy" rozpowszechniło się we wczesnofeudalnej Europie z Bizancjum, wywodzone ze słów Biblii: "Każdy niech będzie poddany władzom, sprawującym rządy nad innymi. Nie ma bowiem władzy, która by nie pochodziła od Boga, a te, które są, zostały ustanowione przez Boga" ("List do Rzymian" 13:1). Kulminacja chrześcijańskiej sakralizacji władzy, jeżeli pominiemy popularne w średniowieczu kanonizacje książąt, królów i cesarzy, miała miejsce w AD 962, kiedy to papież Jan XII przyrzekł cesarzowi Ottonowi I w dokumencie "Diploma Ottonianum", że każdy przyszły papież-elekt zobowiązany będzie do złożenia przysięgi posłuszeństwa przed cesarzem, zanim uzyska od niego potwierdzenie wyboru na papieża. Dzisiaj w niektórych krajach chrześcijańskich to władza państwowa zabiega, z różnym skutkiem dla obu stron, o polityczne wsparcie, o jej "pobłogosławienie" przez Kościół.