25 października 2016

Polacy nie gęsi ...

Wielki nasz polonista Julian Krzyżanowski w wydanej w 1963 roku "Historii literatury polskiej" zauważa, że "Obok tekstów łacińskich jednak już w wieku XIV pojawiają się pierwsze próby spisywania kazań po polsku, rzadkie, nieśmiałe i skazane na zagładę, której niekiedy uchodziły przypadkiem, gdy introligator klasztorny kart pokrytych pismem polskim używał jako materiału do oprawy cenniejszych dlań ksiąg łacińskich". Oceniając zachowane z XIV wieku polskie kazania za "pierwsze próby" literackie naszego języka, ten ceniony badacz wydaje się sam sobie zaprzeczać, bowiem  nie były one wcale pierwszymi, skoro ocalały mimowolnie, ukryte w okładkach ksiąg łacińskich. Są one li tylko zachowanymi tyle szczęśliwie,  co przypadkowo fragmentami polskiej twórczości, od zarania (a właściwie od końca XI wieku, to jest od schizmy kościoła rzymskiego i ortodoksyjnego) niszczonej w klasztorach i kościołach. Dlatego dzisiaj - pomimo istnienia poważnych przesłanek na istnienie wcześniejszej aktywności literackiej w języku staropolskim, nie ma na to "twardych" dowodów. 

Dlaczego od początków XI wieku, kiedy zaczęły powstawać klasztory benedyktyńskie w Polsce, nie miałaby one w swych skryptoriach rozwijać działalności pisarskiej?  Historycy powszechnie się zgadzają, że wpływ klasztorów benedyktyńskich na rozwój oświaty i kultury w społeczeństwach Europy zachodniej był ogromny. Czy w Polsce, mimo braku dzisiaj dokumentów źródłowych, mogło być inaczej? Było w rygorystycznym zwyczaju tego zakonu, że każdy mnich zobowiązany był wykonać w ciągu dnia określony zakres pracy, w tym na przykład godzinę, dwie poświęcone kopiowaniu ksiąg i sporządzaniu odpisu dokumentów, nie mówiąc już o pisaniu dzieł, czym zajmowali się najbardziej zdolni i wyedukowani zakonnicy. Pozostało do dzisiaj utrwalone w Polsce powiedzenie o "pracowitości, sumienności benedyktyńskiej", a więc ich działalność w Polsce musiała być równie wydajna i owocna, jak i na Zachodzie. Gdzie się podziały ich polskie owoce pracy, tak liczne w innych krajach?

Jak zauważył bibliograf Adam Jocher w swojej publikacji "Obraz bibliograficzno-historyczny literatury i nauk w Polsce", Wilno 1840, mówiąc o Polsce pierwszych Piastów: "Co się tyczy nauk i instytucji religijnych ludu, trudno zapewne, aby te w mowie łacińskiej były odbywane: ułatwieniem w tej mierze, z pomiędzy przybyłego do Polski duchowieństwa, czescy kapłani być musieli." Jakimiż innymi, aniżeli słowiańskimi księgami liturgicznymi posługiwać się wówczas musieli kapłani przemawiający do przechodzących na nową wiarę polskich plemion? Gdzież indziej, jeżeli nie w murach klasztorów benedyktyńskich mogły powstawać słowiańskie teksty modlitw, śpiewów liturgicznych, mszałów, ewangeliarzy? Co stało się z najstarszymi pomnikami języka słowiańskiego w Polsce z okresu między końcem X wieku a początkiem XIV? Zadziwiająca jest zbieżność czasowa białej plamy, albo raczej "czarnej dziury" w źródłach historycznych, istniejącej dla początków polskiego języka pisanego i jednocześnie umacnianiem kościoła rzymskiego w Polsce.  Nad ich zaginięciem, albo raczej intencjonalnym zniszczeniem zastanawiałem się w artykule "Słowiańskie klasztory benedyktyńskie".

Podążając tokiem rozumowania większości naszych badaczy należałoby skonkludować: skoro nie ma z tego okresu zabytków naszego języka, oznacza to że Polacy jednak gęsiami być musieli - i to bardzo zdolnymi, skoro zdołali zrozumieć i przyjąć ideę chrześcijańską słuchając w kościołach przez pierwsze cztery wieki li tylko łacińskiego gęgania. Zdając sobie sprawę z tego ślepego zaułka paradoksu, w jaki wpędzili się owi badacze zauważmy, że po podbiciu Bawarii i Saksonii u schyłku VIII wieku Frankoni musieli uczyć tamtejszych Germanów - nie tylko chrześcijaństwa, ale i pisać i czytać w ich lokalnych językach. Dowodem tego jest na przykład, spisana na początku IX wieku w mieszaninie języka starosaksońskiego i starobawarskiego, tak zwana Pieśń o Hildebrandzie. Oto jej początkowy fragment (źródło: niemiecka Wikipedia): "Ik gihorta ðat seggen, ðat sih urhettun ænon muotin, Hiltibrant enti Haðubrant ..." (Słyszałem, że się mówi jak w walce naprzeciwko siebie stanęli wojowie Hildebrand i Hadubrand ...)".


Już od IX wieku przez kolejne stulecia powstawały na Islandii sagi wikińskie (których zapewne istotną część spisano, w tym przez Snorri'ego Sturlusona, w XIII i XIV wieku), a w Europie zachodniej od początków XI wieku poematy rycerskie, tak zwane pieśni o czynach (fr. chanson de geste), jak "Pieśń o Rolandzie", poemat w języku starofrancuskim oraz anglo-normańskim, składający się z prawie czterech tysięcy wersetów (najstarsza kopia z połowy XII wieku).

Czyżby u progu XI wieku Polacy mniej odczuwali uniesienia miłosne, niż wikińskiego pochodzenia normandzki poeta i kronikarz Wilhelm z Poitiers (bo tam studiował), który nie miał problemów wyrazić w swoim języku rodzinnym, czyli już w starofrancuskim, następujące słowa: "Nową piosenkę ułożę, zanim znajdę się na wietrze, deszczu, mrozie, bowiem pani moja udowodniła, jak ma dusza jest jej miła" (Farai chansoneta nova, ans que vent ni gel ni plova. Ma domna m'assaj'em prova, consi del qual guiza l'am). Głucha cisza w naszej historii literatury o pierwszych wiekach polskiej poezji i prozy nie wynika z tego, że co bardziej pojętni Polacy nie układali wierszyków, albo nie zapisywali myśli prozą, lecz z faktu, że z końcem XI wieku Polska jednoznacznie znalazła się w łacińskiej strefie chrześcijaństwa, w której pisany język starosłowiański zaczął być przez przybyłych z Zachodu księży i mnichów - "łacinników" tępiony, jako "mowa pogan".

Interesującym przy tym jest, że w swoich krajach zachodniej Europy księża ci prowadzili ewangelizację własnej, lokalnej ludności nie po łacinie, ale w ich tubylczym języku i przy tym, w mił
y dla słuchaczy sposób. Wskazuje na to następujący fragment "Żywota biskupa Notkera" (Vita Notgeri epicopi), w którym XII-wieczny biograf tak pisze o biskupie z lotaryńskiego Liège, żyjącego na przełomie X/XI wieku: "Uczy duchownych po łacinie, lud prosty w ich języku, zaspokajając swoją trzodę słodkością słowa" (Vulgari plebem clerum sermone latino, erudit et satiat magnà dulcedine verbi).

Wiele mówiąca jest niechęć polskich historyków do popularyzacji wiedzy o biskupie Notkerze, pierwszego w historii chrześcijaństwa biskupie, który miał jednocześnie tytuł księcia (otrzymał we władanie ksiestwo leodyjskie). Powodem tej niechęci może być fakt, że uchodzi on wśród coraz większego kręgu badaczy za najbardziej prawdopodobnego autora Żywota pierwszego św. Wojciecha. Nie ma on także własnego hasła w polskiej Wikipedii.

W użytych jako materiał introligatorski, pociętych paskach pergaminowych, chroniących zszycie jednego z XIV-wiecznych manuskryptów łacińskich, pochodzących z biblioteki wikariuszy kolegiaty w Wiślicy Jerzy Zathey (mizerna notka biograficzna w polskiej Wikipedii), odkrył fragment kalendarza w języku polskim, gdzie dzień 17 lipca wymieniony jest jak święto św. Gorazda - Bułgara, świętego kościoła prawosławnego. Jerzy Zathey, jeden z rzeczywistych ekspertów średniowiecznych manuskryptów, tak wyraził zdziwienie swoim odkryciem (zignorowanym zresztą przez mainstream polskich historyków): "Skąd ten apostoł Bułgarów wyznaczony w r. 885 przez św. Metodego na następcę na arcybiskupstwie Moraw i Pannonii znalazł się jako święty w polskim kalendarzu w XIV wieku? Tłumaczyć to można tylko pozostałością tradycji kultu wieków poprzednich" ("Studia dziejów kultury polskiej", Gebethner i Wolf, 1949).

Kardynalny błąd naukowy popełniają ci historycy (a nie jest ich mało, zwłaszcza wśród dogmatyków), na czym cierpi historiografia i nauka historii, którzy uważają, że skoro dzisiaj nie ma pozostawionego do ich dyspozycji materialnego źródła historycznego, wskazującego na istnienie w przeszłości określonego faktu lub wydarzenia (argumentują: "historia przecież milczy o tym"), to - w niewygodnych im naukowych hipotezach, ich zdaniem wykluczyć należy ewentualność, a tym bardziej większe lub mniejsze prawdopodobieństwo (mimo istnienia zdarzeń i zjawisk pośrednich, na to wskazujących) zaistnienia takich hipotetycznych faktów. Jest to nic innego, jak ideologizacja nauk historycznych, oddanie nauki w zawsze brudne ręce propagandy (czy to z lewa czy z prawa, z góry czy z dołu), zgodnie z cyniczną zasadą, że "historię piszą zwycięzcy".

W ortodoksyjnej Gruzji, gdzie w odróżnieniu od Polski "łacińskiej" język narodowy mógł się rozwijać swobodnie, na przełomie XII/XIII wieku powstał składający się z 1600 wersetów poemat "Rycerz w tygrysiej skórze". Oto wyobrażenie autora poematu, Szota Rustaveli, na fresku w prawosławnym monastyrze Krzyża w Jerozolimie.


Tylko Chorwatom, południowym Słowianom którzy pozostali w kręgu kościoła rzymskiego (poza ortodoksyjnymi Serbami), udało się stawić czoła unicestwieniu przez łacinę pisma w języku wernakularnym, czyli lokalnym. 

Najstarszy chorwacki pomnik językowy z około AD 1100, jakim jest kamienna Płyta z Baški, na wyspie Krk, zawiera wyryty głagolicą w języku cerkiewnosłowiańskim następujący tekst: "Ja, w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego, opat Držiha, napisałem to co dotyczy ziemi którą Zwonimir, król Chorwatów, przekazał za jego czasów św. Łucji [klasztorowi benedyktyńskiemu pod tym wezwaniem, przypis własny]. A świadkami byli żupan Dezimir z Krbawy, Marcin z Liki, Piribinieg z Winodolu i Jakow z Otoka. Ktokolwiek temu zaprzecza, niech będzie przez Boga, dwunastu apostołów, czterech ewangelistów i św. Łucję potępiony. Amen. Niech ten kto tutaj żyje, modli się za nich do Boga. Ja, opat Dobrowit, zbudowałem ten kościół [ovu crkvu] z moimi dziewięcioma braćmi w dniach księcia Kosmasa, który władał całą krainą. I w tamtych dniach (parafia) św. Mikołaja z Otočac połączyła się z kościołem [sa crkvom, tutaj parafią] św. Łucji." 

Interesującym jest fakt, że w języku serbsko-chorwackim pozostało identyczne określenie na "kościół" - u Chorwatów, oraz "cerkiew" u Serbów, tak w alfabecie łacińskim u tych pierwszych - crkva, jak i w cyrylicy u tych drugich - црква (crkva), pomimo że oba narody wyznają inny odłam chrześcijaństwa. I to Chorwaci pozostali przy starosłowiańskim słowie "cerkiew", nawet gdy przeszli na katolicyzm i pod jurysdykcję kościoła łacińskiego.

Ta ważąca 800 kg wapienna płyta, o wymiarach bez mała 2 metry długości i metr szerokości, została odkryta w połowie XIX wieku, w kościele św. Łucji (chorw. u crkvi sv. Lucije) w Jurandworze. Zapisano ją trzynastowierszowym tekstem (źródło: Jurandvor, Wikipedia.sh). 


Słowiański, benedyktyński klasztor św. Łucji, położony był w pobliżu grodu, zwanego Starigrad. Zauważmy, że obaj wymienieni w dokumencie opaci nosili słowiańskie imiona, bez konieczności przyjmowania łacińskich. Imię Držiha pochodzi od starosłowiańskiego słowa *dьržati - „trzymać, wytrzymywać, znosić”. Imię Dobrowit występowało również w języku staropolskim, złożone z członów Dobro- („dobry”) i -wit („pan, władca”). Oznacza „dobrego pana”, „dobrego władcę” albo „dobrze rządzącego”. 

Oto transkrypcja fragmentu tekstu z tego pomnika (źródło: Darko Žubrinić, 2000 - "Bašćanska ploča - dragi kamen hrvatske pismenosti"), z głagolicy (w kolorze żółtym), na litery łacińskie (kolor zielony): "Zvonimir kral hrvatsky" (Zwonimir król chorwacki).


Język narodowy Chorwatów rozwijał się w piśmie nieprzerwanie, chociaż nie bez przeszkód ze strony Kościoła, przez całe średniowiecze, przy "przymknięciu oka" przez Watykan (jako przeciwwaga wobec sąsiadów z Serbii, u których ortodoksyjna liturgia odbywała się w języku słowiańskim), aż do czasów nowożytnych. Pierwszą wydaną drukiem w AD 1483 książką w języku chorwackim był napisany głagolicą Mszał Rzymski, nawet zanim jego oficjalna forma została usankcjonowana przez Watykan. Jest to zresztą najstarszy na świecie wydrukowany mszał w języku niełacińskim, tym bardziej wyjątkowy w historii kultury języka i w historii Kościoła, że prawie o wiek wyprzedzał postanowienia Soboru Trydenckiego, który pod naciskiem Reformacji dopuścił możliwość marginalnego użycia (w czytaniach, ale nie w modlitwach) języków narodowych w liturgii mszy świętej. 

Na początku XVIII wieku niemal w całej Chorwacji liturgia w kościołach katolickich była w języku narodowym, słowiańskim. W 1725 roku, Vicko Zmajević, arcybiskup Zadaru, odnotował, że poza samym Zadarem we wszystkich 70 parafiach jego diecezji msze odprawiano w języku illyryjskim, czyli serbo-chorwackim. Duchowny ten był wielkim orędownikiem języka serbo-chorwackiego, pisanego głagolicą. Na marginesie, nazwisko Zmajević pochodzi od słowa zmaj, oznaczającego legendarnego smoka, żmija. 

Na budynku seminarium duchownego w Zadarze wisi  tablica pamiątkowa z następującą inskrypcją: "Zaslugom zadarskogo nadbiskupa Vicka Zmajevica podrijetlom perastanina sagradena je ova zgrada u kojoj je utemeljeno hrvatsko sjemeniste. U njemu su se odgajali i skolovali svecenici glagoljasi koji su na hrvatskom jeziku vrsili sluzbu bozju i cuvali u puku katolicku vjeru i narodnu pripadnost" (Dzięki arcybiskupowi Zadaru Vickowi Zmajevicowi, pochodzącemu z Perastanu, powstał ten budynek, w którym założono chorwackie seminarium duchowne. To tutaj wychowywali się i kształcili księża głagolici, którzy odprawiali służbę bożą w języku chorwackim i utrzymywali wspólną wiarę katolicką i przynależność etniczną). 


Pierwsze znane polskie tłumaczenie biblii, a być może tylko Starego Testamentu (którego nieliczne fragmenty dotrwały do dziś), czyli tak zwaną Biblię Królowej Zofii z AD 1455, zawdzięczamy wychowanej w prawosławiu Zofii Holszańskiej, białorusińskiej żonie Litwina Władysława Jagiełły. Nie oglądając się na episkopat Polski (w którym dopiero za jej czasów mianowany został pierwszy w historii kardynał polskiego pochodzenia), zleciła wykonanie tłumaczenia na język polski swojemu kapelanowi Jędrzejowi z Jaszowic. Jako autor pierwszej znanej, w całości wydanej w języku polskim książki, to on - a nie żyjący dopiero wiek później Mikołaj Rej,  moim zdaniem zasługuje bardziej na miano "ojca języka polskiego". Widocznie używanie polskiej mowy w teologii i liturgii katolickiej w XV wieku nie przynosiło sławy, czego dowodem jest fakt, że  prawie nic o Jedrzeju z Jaszowic dzisiaj nie wiemy,  a polska Wikipedia, która dość często w hasłach historycznych nie odróżnia faktów od mniej lub bardziej uzasadnionych opinii i hipotez, myląco mówi o nim jako jednym z tłumaczy Biblii Królowej Zofii, podczas gdy faktem jest, iż inni tłumacze tej biblii znani są dopiero z wieków późniejszych.

Z XVI wieku znane są już pełne tłumaczenia biblii na język polski. Najstarsze polskie tłumaczenie Nowego Testamentu opublikowane drukiem nie powstało na terenie Polski katolickiej, ale w protestanckich Prusach - tak zwana Biblia Królewiecka, przetłumaczona  przez "ojca" polskiej ortografii Stanisława Murzynowskiego i wydana w AD 1551. Do końca XVI wieku dokonano jeszcze około dziesięciu polskich przekładów (luterańskie, kalwińskie, ariańskie i katolickie) biblii lub jej części. Na synodzie w Warszawie w AD 1634 prymas Polski Jan Wężyk zakazał jednakże nowych translacji. Historycy literatury nie mają wątpliwości, że XVI-wieczne przekłady biblii na nasz język stały się czynnikiem sprawczym rozwoju polskiego języka literackiego.

Biblia Królowej Zofii, zwana także Biblią Szaroszpatacką, zawiera jedne z najstarszych pomników wymarłego już w Polsce czasu zaprzeszłego (łac. plus quam perfectum) w języku polskim. Oto parę interesujących z niej przykładów: znamię ślubu któryżeśm był ustawił; czas, w niemżeśmy byli chodzili; do którejżeś był posłał nas; Atalia przekrutna i synowie jej skazili byli Dom Boży ... okrasili byli; przyszedł był ten dzień; wyszłam była pełna. Wyrażał on czynność dawno minioną, albo wcześniejszą od innej czynności przeszłej. Czas zaprzeszły przetrwał do dziś w wielu językach europejskich (ros. dawnoproszedszij, ang. past perfect, fr. plus-que-parfait, niem. Präteritumperfect).

Należąc niby do tej samej "cywilizacji łacińskiej", jak bardzo chcą nasi historycy, jako Słowianie byliśmy od zarania traktowani przez Cesarstwo przedmiotowo i jako "autsajderzy", czyli mówiąc bardziej elegancko - "ludzie spoza towarzystwa" (inna sprawa, że sami chcieliśmy być poza nim), a nie podmiotowo, jak ich tubylcze społeczności. Nic dziwnego, że ograniczony do łaciny, niedostępny "ludziom prostym" język pisany należał w średniowiecznej Polsce praktycznie do cudzoziemców lub do zakonników, a łacina mówiona zamknięta była w zasadzie w obrębie murów Kościoła jako język liturgiczny czyli forma - element rytuału, a nie treść - element przesłania i wychowania. Liturgia pozbawiona "słowa Bożego" w zrozumiałym języku narodowym ograniczała się do rodzaju misterium, rytualnej magii. A przecież sami apostołowie chcieli, aby słowa ewangelii bezpośrednio znane były wiernym ("Chrześcijanin, który nie żywi się Pismem, ten nie żyje" - Ewangelia św. Mateusza 4.4).


Pierwszymi, drukowanymi w Polsce książkami religijnymi, wydanymi w języku cerkiewno-słowiańskim, były publikacje wydane przez oficynę Szwajpolta Fiola z Krakowa. Oto powyżej stronice tak zwanego Osmoglaśnika, zawierającego Hymny św. Jana z Damaszku. Księga liturgiczna o nazwie "Octoechos" (z greckiego: ἡ Ὀκτώηχος), zwany echami, w cerkiewno-słowiańskim Osmoglasnik (Осмѡгласникъ). Zawiera on repertuar hymnów uporządkowanych w ośmiu częściach według ośmiu ech (tonów). Pierwotnie stworzony jako śpiewnik z zapisem muzycznym w klasztorze Studion, w Konstantynopolu, nadal jest używany w wielu obrzędach wschodniego chrześcijaństwa. 

W 1491 roku Szwajpolt Fiol wydał w Krakowie "Czasosłowiec", zbiór modlitw kanonicznych w języku cerkiewno-słowiańskim. Cały nakład został zarekwirowany nakazem prymasa Zbigniewa Oleśnickiego jako dzieło heretyckie, a wydawcy biskup krakowski wytoczył proces. Na ciekawym blogu "Z ciszy umyslu ...", w artykule "Drukarz krakowski ... Szwajpolt Fiol" jest  taka oto informacja: "Oficyna Fiola była pierwszą na świecie drukarnią, która używała czcionek cyrylickich. ... Pod względem technicznym druki Szwajpolta Fiola stały na wysokim poziomie. Odbite były w barwie czerwonej i czarnej, ozdobione dobrze skomponowanymi inicjałami oraz sygnetem (herbem) drukarza. W Czasosłowcu znajduje się duży drzeworyt przedstawiający Ukrzyżowanie. Jest to pierwszy figuralny drzeworyt książkowy, jaki powstał w Polsce. Druki Fiola z roku 1491 mają identyczny, ozdobny kolofon z herbem Krakowa, miejscem i datą wydania. Księgi te tłoczono czcionkami cyrylickimi wykonanymi przez Ludolfa Borchtropa. Zakupiły je między innymi klasztory w Drohobyczu i Gródku Jagiellońskim oraz cerkwie na Wołyniu, Litwie i Rusi".

Wspomniany kolofon (od starogreckiego κολοφών - kolophōn, oznaczajacy „szczyt, wierzchołek; zwieńczenie pracy”), to, za Wikipedią: "formuła umieszczona na końcu średniowiecznej książki rękopiśmiennej, zawierająca explicit z tytułem dzieła, datację, imię pisarza, czasem jego funkcję i pochodzenie, a nieraz także inne informacje dotyczące okoliczności powstania danego egzemplarza, np. na czyje polecenie czy za czyjego panowania powstał. Oto kolofon z jednej z publikacji Fiola (źródło: "Historia Polski", 1957, pod red. Henryka Łowmiańskiego).


Wyjątkową postacią polskiego Kościoła, zmarginalizowaną w polskiej historiografii, był arcybiskup lwowski Paweł Tarło (ok. 1520-1565), który po Soborze Trydenckim kazał przetłumaczyć na język polski cały rytuał mszalny. Zachowany do dziś rękopis przetłumaczonego mszału, nie zaakceptowany przez Kościół, nigdy nie doczekał się publikacji drukiem. Żyjący w jego czasach Bartosz Paprocki, heraldyk polski, w wydanych w AD 1584 "Herbach rycerstwa polskiego" tak pisał: "Paweł arcybiskup Lwowski, z dziekana Przemyskiego, kanonika Krakowskiego na tę katedrę wzięty, i laty i obyczajami poważny, od Zygmunta Augusta wyniesiony, od Piusa IV potwierdzony w roku 1561. Od Walentego Herburta biskupa Przemyskiego, we Lwowie poświęcony, kędy w roku 1564. złożył synod swojej diecezji, i na nim przyjął concilium Trydentskie, przeniósł się na inny świat w r. 1565". Jego nagrobek znajdował się w Bazylice Lwowskiej, ale został usunięty przez arcybiskupa Wacława Sierakowskiego, a na miejscu nagrobka znajduje się obecnie tablica z epitafium tego ostatniego. 

Fani mitu o wyłącznie łacińskich, czyli tych "dobroczynnych" korzeniach narodzin Polski nie uważają za konieczne wyjaśnić, dlaczego zdołaliśmy dorobić się pierwszych śladów języka staropolskiego, jakie znane są nam dopiero z roku 1270, w postaci siedmiu (słownie: siedem) słów w spisanej poza tym po łacinie Księdze Henrykowskiej? Kiedy to już w AD 835 Benedyktyni z Fuldy tłumaczyli z łacińskiej wersji na język staroniemiecki Diatessaron (albo przynajmniej zachowane jego fragmenty) - zestawienie czterech ewangelii, sporządzone w AD 170 w języku greckim przez Tacjana (Tatian). Kiedy to od ponad dwóch wieków na zachodzie, północy, południu i wschodzie od Polski powstawały w językach lokalnych dzieła literackie o kilku tysiącach wierszy.

Kiedy to Słowianie serbscy już pół wieku wcześniej (w AD 1219) wydali "Zakonpravilo" - oparty na bizantyjskich nomokanonach, swój pierwszy zbiór praw w języku narodowym? Praw przyjętych później i drukowanych w całym słowiańskim kościele wschodnim. Kiedy to, gdy "wydaliśmy z siebie" na piśmie te siedem polskich słów, architekci Zachodu, wykształceni w swoich językach narodowych, wznosili już wielkie katedry gotyckie. Kiedy tworzył architekt francuski Villard z Honnecourt, pozostawiając po sobie fragment szkicownika, z którego zachowało się ponad 250 rysunków, opisanych przez niego w języku francuskim.? Oto powyżej jedna ze stron z notatnika architekta Villarda z AD 1235 (MS Fr. 19093). Był on m.in. autorem pierwszej przebudowy (ze stylu romańskiego na gotycki) kościoła św. Elżbiety w słowackich Koszycach. Nasi badacze wolą powtarzać, można rzec - gęgać, za historiografią inspirowaną w Polsce przez Kościół (ta bowiem miała tylko szanse przetrwać przez wieki cenzury), o wyłącznie jego zbawiennym wpływie na polską kulturę. Wpływ ten był ogromny - i z dobrej i ze złej strony, tylko nie ma komu podjąć się wszechstronnych badań w tym kierunku.

Współczesny Villardowi jego rówieśnik, krakowski kanonik Wincenty z Kielczy, z tego co wiemy, pisał w Polsce poezje (i żywoty św. Stanisława) wyłącznie po łacinie. Czyż jednakże jest to możliwe, aby polscy zakonnicy nie używali do XIII/XIV wieku własnego języka w formie pisanej, kiedy na Rusi już trzy wieki wcześniej mniej wykształceni od mnichów rzemieślnicy i kupcy posługiwali się pisanym słowiańskim językiem narodowym? 

Ruskie listy - gramoty (nazwa przejęta z Bizancjum, gdzie funkcjonowaly dokumenty, zwane grammata), pisane na korze brzozowej, z których najstarsze pochodzą z połowy X wieku, można nazwać korespondencją popularną i handlową. Oto jej przykład, pochodzący z Nowogrodu List Nr 109, powstały około AD 1100-1120. Jego transkrypcja na dzisiejszy język rosyjski jest następująca: "Грамота от Жизномира к Микуле. Ты купил рабыню во Пскове, и вот меня за это схватила княгиня. А потом за меня поручилась дружина. Так что пошли-ка к тому мужу грамоту, если рабыня у него. А я вот хочу, коней купив и посадив княжеского мужа, на своды. А ты, если не взял тех денег, не бери у него ничего". Polskie, wolne tłumaczenie może być takie: "Zaświadczenie od Żyznomira dla Mikuły. Kupiłeś niewolnicę w Pskowie i księżniczka mnie za to złapała. A potem drużyna poręczyła za mnie. Wyślij więc list do tego męża, czy ma tą niewolnicę. A ja chcę kupić konie i ... [?]. A ty, jeśli nie wziąłeś tych pieniędzy, nie bierz od niego niczego".


Na bazie języka starocerkiewno-słowiańskiego, także od X wieku, w prawosławnych monastyrach powstawały dokumenty źródłowe o życiu klasztoru, kościoła i lokalnych elit władzy. W oparciu o nie, w kolejnym wieku, zaczęły rodzić się kroniki i roczniki zbiorcze - tak zwane latopisy, obejmujące wydarzenia zwykle z dłuższych okresów. Od XI wieku można mówić o tworzonej na Rusi literaturze religijnej i historycznej. Pierwsze, powstałe tego typu dzieła to „Opowieść o prawie i łasce” (1051), „Nauki Włodzimierza Monomacha” (1096), „Opowieść o minionych latach” (1113), „Opowieść o Borysie i Glebie”, „Życie Teodozjusza Peczory” i „Opowieść o zastępie Igora” (1185-1188).

Kiedy to w AD 1226 na zlecenie króla Norwegii Hakona IV w jednym z klasztorów cysterskich tego kraju przetłumaczono z francuskiego na staro-nordycki słynną legendę celtycką "Tristan i Izolda" (Tristrams saga ok Ísöndar)? Tadeusz Boy-Żeleński ocenił, że "legenda Tristana i Izoldy jest najpiękniejszym, najgłębszym poematem miłości, jaki ludzkość kiedykolwiek wydała". Czy to pisane pomniki mowy polskiej nie zostały całkowicie wytrzebione przez kościół łaciński, uznający nasz język za "pogański", w którym - inaczej, jak w kościele wschodnim, aż do zmian wymuszonych w kościele rzymskim przez Reformację, zabronione było publikowanie biblii i ksiąg liturgicznych w języku polskim?

Można przypuszczać, że wejście do Polski w pierwszych dekadach XIII wieku zakonu Dominikanów przyczyniło się do ostatecznego zniszczenia pozostałych wówczas jeszcze po słowiańskich zakonach benedyktyńskich i cysterskich pomników języka polskiego. Zakon ten w swojej misji przewodniej został powołany do zwalczania "herezji", jaką stało się dla kościoła rzymskiego chrześcijaństwo w obrządku wschodnim. To temu zakonowi papież Grzegorz IX powierzył urząd inkwizycji. Konwent ten, w odróżnieniu od dotychczasowych, porzucił krzewienie wszelkich innych nauk poza teologią i ewangelizacją według kanonów łacińskich. Statut Dominikanów z AD 1228 zakazywał wręcz zakonnikom "poznawać nauki świeckie oraz te zwane wyzwolonymi, ... a skupiać się przez młodych i starszych na studiowaniu tylko ksiąg teologicznych" (Seculares scientias non addiscant, nec etiam artes quas liberales vocant, ... sed tantum libros theologicos tam juvenes quam alii legant).

Tak to Polska objęta "cywilizacją łacińską" w znacznym stopniu pozbawiona została w XII i XIII wieku możliwości rozwoju kulturowego i naukowego, a zwłaszcza we własnym języku. Z punktu widzenia języka polskiego musimy ze smutkiem skonstatować, że dla naszej mowy ojczystej czasy do XIII wieku należy traktować jako okres przedhistoryczny, tonący w mroku pradziejów. Jest to o tyle niepowetowana strata dla polskiej nauki, że w odróżnieniu od historii kraju, której okres przedhistoryczny coraz lepiej naświetlają kolejne odkrycia archeologiczne,  w historii języka polskiego - dyskryminowanego i prześladowanego od końca XI wieku, czyli niemal od początków polskiej państwowości, nie możemy za bardzo liczyć na przyszłe odkrycia w rodzaju ruskich gramot i latopisów, bowiem w odróżnieniu od Polski język narodowy na Rusi miał wsparcie kościoła ortodoksyjnego, był językiem liturgii i kazań. Oto wyryty na ścianie w Soborze Mądrości Bożej w Kijowie, datowany na około 1030 rok, napis (Graffiti № 723) w języku starocerkiewno-słowiańskim: "Pomóź [Boże] Twojemu słudze Piotrowi" (Поможи рабoу cвоємoу Петровви), za: Aleks Liaszenko, Quora.
 

Dopiero ponad pięć wieków po Villardzie, can you imagine ? - to jest pod koniec XVIII wieku, o ironio! - tuż przed nadciągającą klęską zaborów, w polskiej nauce i urzędach zaczęto powszechnie zastępować łacinę językiem polskim. "Należy się podziw pierwszym autorom prac z fizyki, matematyki, ekonomii, chemii, którzy kuli polską terminologię i przyzwyczajali styl gawędy do ścisłości i dokładności jasno określonych pojęć - a także trzeba podziwiać bezimiennych gryzipiórków, którzy suszyli sobie głowy nad sformułowaniem ustaw, dekretów, rozporządzeń i zwyczajnych pism kancelaryjnych" (Jan Parandowski  - "Alchemia słowa", 1986).

I czyż to nie paradoks, że nie wcześniej, jak pod zaborami, bo w 1871 roku, ukazała się we Lwowie po raz pierwszy drukiem najstarsza polska biblia, Biblia Królowej Zofii? Jej wydawca, Antoni Małecki, pisał we wstępie: "Przekład pisma św., którego pozostałe szczątki po czterech z górą wiekach zaniedbania i poniewierki wyprowadzamy wreszcie z ukrycia i oddajemy jako jeden z najdawniejszych pomników starożytnej polszczyzny ..." [podkreślenia moje]. I znowu polska Wikipedia, korzystając z naukowej bibliografii, nie uznała za stosowne wspomnieć w profilu biograficznym tego zasłużonego profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Lwowskiego, jego bodajże największego osiągnięcia życiowego - wydania drukiem najstarszej polskiej biblii i uratowania w ten sposób przed późniejszą zagładą treści jej oryginału. Czyż to nie dalszy ciąg  "ukrycia" i "poniewierki", jaką wobec tego jednego z najcenniejszych pomników języka polskiego stosują nasi historycy?

W "Dziejach języka polskiego" historyk literatury polskiej Aleksander Brückner nie mógł w 1906 roku nie skonstatować, że "Dzieje języka polskiego, t. j. dzieje jego przekazane na piśmie, zaczynają się późno, pó­źniej, niż u któregokolwiek innego ze znaczniejszych języków europejskich. Źródła jego pisane sączą się dopiero od końca czternastego wieku ...". Wspomniany już Julian Krzyżanowski ubolewa, że "przez trzy wieki swego historycznego istnienia duchowa kultura polska tonie w mrokach, wykazuje całkowity marazm, leży odłogiem", nie zastanawiając się głębiej nad faktem w Europie wyjątkowym, że tak liczne wówczas w Polsce klasztory benedyktyńskie i cysterskie, będące na Zachodzie pionierami kultury naukowej i literackiej, u nas nie pozostawiły po sobie praktycznie żadnych dzieł pisanych.

Rodzi się pytanie: czy nie tworzyły tych dzieł - bo "nie było rozkazu", czy też nie zachowały się bo zostały zniszczone? Zdaniem J. Krzyżanowskiego "nie było rozkazu", bowiem "dwaj pierwsi władcy Polski, Mieszko i Chrobry, podobnie jak najbliżsi ich potomkowie, zbyt byli zajęci sprawami przebudowy i rozbudowy państwa, by móc zająć się literaturą ...". Czyż jednak nie przesadzamy, przypisując władcom, nawet średniowiecznym, wpływ na wewnętrzne życie i twórczość zakonów, a tym bardziej osobiste "zajmowanie się literaturą", gdy sami byli często półanalfabetami (pierwszym wykształconym polskim władcą był Mieszko II Lambert)?

Tezie o potrzebie znaczącej, czy też stymulującej roli władców w rozwoju twórczości literackiej we wczesnośredniowiecznych zakonach przeczy następujący przykład. Otfrid, mnich klasztoru benedyktyńskiego w Weissenburgu  (Alzacja, chociaż niektórzy nasi historycy mylą go z klasztorem Weißenburg w Bawarii) stworzył w AD 868 poemat biblijny "Evangelienbuch", tłumacząc z łaciny na język starofrankoński część Ewangelii, dedykowany królowi Ludwikowi II Niemieckiemu. Uczynił to, jak sam przyznał, za namową jego klasztornych "czcigodnych braci" (dignis fratribus) i "szlachetnej damy Judyty" (venerandæ matronæ Iudith), którzy uznali, że język narodowy nie powinien być tylko do użytku świeckiego. 

Argumentowali przy tym słusznie, że łacina była językiem ojczystym "pogańskich poetów, jak Wirgiliusz, Lukan i Owidiusz" (gentilium vates, ut Virgilius, Lucanus, Ovidius). W swoim łacińskim komentarzu do tłumaczenia poeta napisał: "Napisałem więc, popartą prośbą ich modlitwy, część Ewangelii ułożonej w języku frankońskim, dorzucając czasami refleksje świątobliwe i moralne ... a oczarowani słodyczą Ewangelii w ich własnym języku, mogliby odwrócić się od pieśni próżnej treści." (Scripsi namque eorum precum suffultus juvamine Evangeliorum partem Francisce compositam, interdum spiritalia moraliaque verba permiscens ... et in Evangeliorum propria lingua occupati dulcedine, sonum inutilium rerum noverint declinare). Czy polscy zakonnicy benedyktyńscy nie mogli odczuwać podobnie? Nie mieć i nie realizować podobnych potrzeb?

W całej, łacińskiej treści Księgi Henrykowskiej, której właściwa nazwa łacińska brzmi "Liber fundationis claustri Sancte Marie Virginis in Henrichow" ("Księga założycielska klasztoru Świętej Marii Panny w Henrykowie") uderza przypadkowość tego najstarszego, zachowanego w literaturze od około 1270 roku staropolskiego zdania: "Day, ut ia pobrusa, a ti poziwai" (Daj, ać ja pobruszę, a ty wypoczywaj"). Dlaczego właśnie ono miałoby być tak ważne, aby jakiś piszący je mnich zdecydował się odstąpić od żelaznej reguły tekstu łacińskiego? Nie wyjaśnia tego drobny kontekst nawiązujący do śląskiej wsi klasztornej Brukalice i związek tej nazwy ze słowem brusać/bruszać - mleć na żarnach). Można sądzić, że tylko dlatego, że ten krótki tekst polski wplątany, schowany w całej księdze łacińskiej, uniknął oka kościelnego cenzora i w ten sposób ocalał dla nas jako najstarsze zapisane zdanie w języku polskim. Oto z boku kopia strony tego dokumentu z zakreślonym przeze mnie polskim zdaniem.

W "Rocznikach" Jana Długosza z drugiej połowy XV wieku zachowały się jeszcze dwa zdania po polsku, jakie według kronikarza zostały wypowiedziane jeszcze wcześniej, bo w Bitwie pod Legnicą w 1241 roku. W trakcie bitwy jeden z Tatarów krzyknął do rycerzy księcia opolskiego Mieszka II Otyłego (zwanego także jako Mieczysław): "Byegaycze, byegaycze!", czyli w staropolskim "bieżajcie" - uciekajcie. Okrzyk ten, uznany jako ostrzeżenie pochodzące od polskiego woja, wywołał wśród śląskiego oddziału popłoch, wskutek czego książę Mieczysław wraz ze swym oddziałem uciekł z pola bitwy. Kronikarz przytoczył jeszcze jedno zdanie, wypowiedziane w trakcie bitwy przez księcia Henryka Pobożnego (nota bene, fundatora klasztoru w Henrykowie, który zginął w tej bitwie): "Gorze zą nam stalo!", w dzisiejszej pisowni: "Gorze się nam stało!", czyli "spadło na nas wielkie nieszczęście!". Można przypuszczać, że kronikarz zaczerpnął te zdania z jakiejś aktualnej czasom bitwy, a nieznanej nam dzisiaj kroniki. Byłby to więc o dwa, trzy dziesięciolecia starszy pomnik języka polskiego, niż zdania z Księgi Henrykowskiej.

Przytoczmy tutaj przykład, jak "cywilizacja łacińska" tępiła Słowian, w tym także tych, poddanych już pierwszej chrystianizacji, przeprowadzanej na Morawach i Czechach w II połowie IX wieku przez Cyryla i Metodego. Żyjący w tym czasie Notker Balbulus, mnich z opactwa St.Gallen, błogosławiony kościoła katolickiego, barwnie opisywał najazdy wojsk cesarza Karola Otyłego na Połabian, Czechów i Awarów: "Że tak było, udowodnię przez czyny jednego z moich sąsiadów... Podążając za cesarzem kosił Czechów, Wieletów i Awarów jak trawę na łące i nadziewał ich na włócznie jak ptaki. Kiedy powrócił do domu zwycięski, a leniwi [którym nie chciało wyprawiać się na Słowian - mój przypis] spytali, jak sobie radził w kraju Wendów, z pogardą i złością odpowiedział: «Dajcie mi spokój z tymi kijankami. Nabijałem ich po siedmiu, ośmiu albo dziewięciu naraz na moją włócznię; przeszyci nią coś tam bełkotali»" (Quod etiam ita esse, ex unius conprovincialium meorum facto probabo. ... Is itaque, cum in comitatu caesaris Bemanos Wilzos et Avaros in morem prati secaret et in avicularum modum de hastili suspenderet. Domum victor reversus et a torpentibus interrogatus, qualiter ei in regione Winidum complaceret, illos dedignatus hos indignatus, aiebat: Quid mihi ranunculi illi ? Septem vel octo vel certe novem de illis, hasta mea perforatos et quid nescio murmurantes, huc illucque portare solebam). Czyż nie była to IX-wieczna zapowiedź rodzącej się dwa wieki później epoki wypraw krzyżowych i w ślad za nią epiki rycerskiej (chansons de geste), chwalącej czyny chrześcijańskich rycerzy w gromieniu plemion pogańskich, lub uznawanych za pogańskie?

W kontekście trwającej już wtedy od dwóch wieków coraz brutalniejszej walki kościoła rzymskiego z kościołem wschodnim, walki nie tylko słowem, ale i mieczem, uwieńczonej przez wspomnianego w artykule "Zacierane tradycje bizantyjskie" papieża Grzegorza IX wprowadzeniem inkwizycji, kary śmierci za herezje, cenzury i paleniem nieprawych ksiąg - do których należały księgi liturgiczne w języku starosłowiańskim, czyż można się dziwić, że kościelny cenzor mógł przeoczyć to jedno niełacińskie zdanie, przemycone w Księdze Henrykowskiej? To słynne zdanie z całą pewnością nie było pierwsze, jakie po polsku zostało wpisane do ksiąg. Jego wyjątkowość potwierdza, że cała polska literatura je poprzedzająca, traktująca nie o mniej ważnym młynarzu, ale o  ważniejszej religii chrześcijańskiej, została nie przypadkowo, ale celowo zniszczona, z uwagi na jej związek nie z liturgią łacińską, ale ze słowiańską, czyli prawosławną.

Pomimo wyraźnej awersji polskich historyków i wypierania się wspólnego kiedyś języka i kultury "braci w Chrystusie", w niektórych kościołach katolickich eksponowany jest ortodoksyjny krzyż patriarchalny. Do prawosławnych  "braci w Chrystusie" zwracał się w Rzymie papież Benedykt XVI w 2013 roku, w przemówieniu do członków Wspólnej Międzynarodowej Komisji ds. Dialogu Teologicznego między Kościołem Katolickim a Wschodnimi Kościołami Prawosławnymi.

Oto przykład z bazyliki archikatedralnej św. Jakuba w Szczecinie gdzie umieszczono go w prezbiterium, u wezgłowia biskupiego tronu (katedry), jako część herbu arcybiskupiego. Ciekawe, że w katolickiej heraldyce kościelnej pozostał nie tylko ortodoksyjny krzyż, ale dla sznurów zwisających po obu stronach herbu biskupiego dawna, "przemycona" starosłowiańska nazwa "chwostów", czyli po rosyjsku, największego spadkobiercy języka starosłowiańskiego -"ogonów". 

Równie interesującym jest fakt, że z tej samej etymologii wywodzi się nazwa biskupiego chwosta, czyli ogona, w języku niderlandzkim, pisana w nim jako "kwast". Jako słowo obcego pochodzenia słowo "kwast" używane było w XIX wieku (i zapewne wcześniej) w mowie polskiej w rozumieniu "kutas, czyli frendzla" ("M. Arcta Słowniczek wyrazów obcych", Warszawa 1899). W tym ostatnim znaczeniu istnieje w językach duńskim i szwedzkim jako "kvast", w staronordyckim "*kvǫstr", co wskazywałoby na pokrewieństwo semantyczne ze starosłowiańskim "chwostem" (*xvostъ), być może wywodzące się z okresu wikińsko-wareskiego na Rusi i w Polsce, albo jeszcze głębsze, ze  wspólnego języka praindoeuropejskiego. W języku szwedzkim "kvast" to także miotła, dawniej wyrabiana z włosia ogona końskiego. Gwiazdka (*) przed wyrazem oznacza, iż słowo to zostalo zrekonstruowane przez językoznawców, jako prawdopodobne.

Przy tej okazji warto wspomnieć o imieniu Chościsko, które nosił według Galla Anonima, ojciec Piasta - założyciela pierwszej dynastii władców Polski. Imię to wywodzi się prawdopodobnie od chwosta, czyli ogona, a także miotły. Imieniem tym obdarzano mężczyzn o długich włosach, mogło to być więc raczej przezwisko, niż faktyczne imię męskie.

O możliwym pochodzeniu od chwosta, czyli ogona, nazwy miasta Zawichost wspominałem w artykule "Kujawy w Państwie Gnieźnieńskim": Zawichost nad Wisłą został we wczesnym średniowieczu zbudowany przez nadciągających ze wschodu Lędzian (Lachów), w strategicznym miejscu spłycenia rzeki, dogodnym na przeprawy przez nią. Nazwa miasta może pochodzić od podwijania podczas pokonywania brodu koniom ogonów: "zawij chwost", czyli podciągnij ogon. Za czasów Bolesława Chrobrego miał tam istnieć kościół pod wezwaniem św. Maurycego, pierwszego ustanowionego w Bizancjum, świętego Murzyna, o którym wspominam w artykule "Sztuka romańska to coś więcej niż łacińska".


Oto powyżej XVII-wieczny widok na Wisłę od strony Zawichostu (Oppidum Sawjgost). Jest to, wykonana w dniu 12 kwietnia 1657 roku rycina, obrazująca "szwedzki potop", nawałnicę wojsk króla Karola Gustawa, przeprawiających się przez bród odnogi Wisły (Brachium Vistulae) i dalej mostem łodziowym, w kierunku wschodnim. Obecna na ilustracji jest w nurcie rzeki wyspa z ruinami zamku oraz, bliżej miasta, łata rzeczna, umożliwiająca przejście na wyspę pprzez płytką odnogę rzeki. Widać, że mimo wiosennego spiętrzenia wód obydwa brody Wisły można było przebyć konno suchą nogą lub pieszo, po pas w wodzie. Dzisiaj już tych wyniesień w nurcie Wisły nie ma. Rycina pochodzi z książki Samuela Pufendorfa "De rebus a Carolo Sveciae Rege, gestis commentariorum libri septem, Caroli Gustavi Svecorum, Gothorum et Vandalorum", 1696.

W kościele św. Jakuba w Szczecinie na białym marmurze wycyzelowano listę "waszych chrześcijańskich biskupów" (vobis episcopi vobiscum christiani), ograniczoną do katolickich, czyli "naszych" biskupów, a pomijającą ewangelickich biskupów Pomorza, historycznych gospodarzy tej katedry, przecież także christiani, czyli chrześcijańskich "braci w Chrystusie". A przecież, jeżeli oprzemy się nie na dogmatach, ale na historii Kościoła, widzimy że nie daje ona prawa do uznania z góry i z zasady biskupów katolickich jako "bardziej chrześcijańskich", aniżeli biskupów ortodoksyjnych czy też protestanckich.

Jeszcze w AD 1577 na synodzie w Piotrkowie z udziałem prymasa Polski Jakuba Uchańskiego, któremu przewodniczył nuncjusz rzymski Vincent Laureo, czując szerzącego się w Europie reformatorskiego ducha rewolty w Kościele, zobowiązano biskupów między innymi do większego udziału we wspieraniu szpitali i przytułków dla ubogich oraz zabroniono księżom ingerencji w treść testamentów umierających wiernych, jeżeli ci nie przepisywali majątku na rzecz Kościoła. Efekt tych zarządzeń nie był chyba wielki, skoro na kolejnym synodzie w tym mieście w 1589 roku pierwsza decyzja była następująca: "Na wstępie synod nawołuje i upomina biskupów ordynariuszy, aby niezwłocznie naprawili dotychczasowe zaniedbanie się i wprowadzili w życie wszystkie zbawienne postanowienia synodu prowincjonalnego poprzedniego (1577), jak również wszystkich synodów dawniejszych".

Oto z prawej strony pochodząca z połowy XVI wieku, późnogotycka rzeźba biskupa, prawdopodobnie Ottona z Bambergu, apostoła Pomorza, albo być może Erazma von Manteuffela, oficjalnie ostatniego przed Reformacją katolickiego biskupa Pomorza. Wywodzący się ze starego pomorskiego rodu rycerskiego Kleszczów Henning Aleksander von Kleist umieścił tą rzeźbę w wybudowanym przez siebie kościele w Radaczu, siedzibie rodu co najmniej od przełomu XIV/XV wieku. Zabytek znajduje się w ekspozycji Muzeum Regionalnego w Szczecinku. Warto dodać, że kościół w Radaczu słynął z ambony  zbudowanej w 1744 lub 1747 roku ze sprowadzonych przez tego szlachcica ze Śląska  paneli ozdobnych z trzech karet króla Jana III Sobieskiego. W wydawanym przez Gesellschaft für pommersche Geschichte, Altertumskunde und Kunst (Towarzystwo Pomorskiej Historii Archeologii i Sztuki) periodyku "Neue Pommersche Provinzialblätter" (poprzednika dzisiejszych "Baltische Studien") z 1827 roku, historyk Ludwig Giesebrecht, który osobiście badał ambonę i dokumenty parafialne stwierdził, że na tylnej ścianie jednego z paneli znajdował się napis: "Currus Triumphalis Joannis Sobiesky Regis Polonorum". W języku łacińskim spotykana jest transkrypcja nazwiska "Sobiesky", jak na przykład w wydanej w AD 1685 książce C. Vander Linde "Vita & res gestae Joannis Sobiesky III. Poloniae regis".

Konsekwencją Reformacji były nie tylko zmiany w samym Kościele, ale wzbudzony w Europie impuls dla rozwoju piśmiennictwa i literatury, szczególnie w językach narodowych. Na Pomorzu odżyło wśród ludności słowiańskiej poczucie identyfikacji z własnym językiem. Wspomniany w artykule "Słowiańskie klasztory benedyktyńskie" kaszubscy pastorowie Szymon Krofey i Michał Mostnik, przy wsparciu finansowym książąt pomorskich, tłumaczyli literaturę religijną na "sławięski język". 

Tym historykom, którzy kręcą nosem na zgermanizowanie się książąt pomorskich, a nawet nie uznają ich za spadkobierców pomorskiej Słowiańszczyzny przypomnijmy, że ostatnia księżna z rodu Gryfitów, Anna de Croy, była fundatorką kościoła w Smołdzinie, kierowanie którym powierzono pastorowi Michałowi Mostnikowi, autorowi sponsorowanych przez tą księżnę modlitewników i śpiewników w języku słowińskim. Na ilustracji portret Anny de Croy, obraz olejny z epitafium księżniczki w kościele zamkowym w Słupsku (źródło: Wikipedia).

Szczeciński pastor Jan Kogler przesłał w 1565 roku luterańskiemu teologowi Pawłowi Eberowi rękopis tłumaczenia katechizmu Lutra na "język ruski", prosząc tego wpływowego reformatora o wydrukowanie 300 książek tego przekładu. Językiem "ruskim", "sławięskim", "wendyjskim" czy "wandalskim" był oczywiście język pomorski, a nie polski, ani rosyjski. Miał on wiele wspólnego z zaginionym już w czasach nowożytnych językiem starosłowiańskim, zapewne z coraz większą domieszką germanizmów, ale najbardziej zbliżonym do ówczesnego języka rosyjskiego, a jeszcze bardziej do dawnego staroruskiego. W jednym ze swoich listów Paul Eber wspomina mieszkającego w Wittenberdze Pomorzanina, pastora Albanusa, który niechętnie używa wśród Łużyczan z Saksonii  "swojego języka pomorskiego" (seiner Pommerischen Sprache).

Ośmielona docierającymi do Polski prądami reformacyjnymi szlachta na sejmiku w Środzie Wielkopolskiej w dniu 14 listopada 1534 roku po raz pierwszy w Polsce zażądała drukowania ("bicia") książek w języku polskim: "Item prosiemy, aby nam księża nie bronili imprymować po polsku historyj, kronik, praw naszych i też jinszych rzeczy, a zwłaszcza o Biblją. Albowiem też każą sobie bić rzeczy rozmajite, a czemuż też nam nic nie mają bić naszym językiem. Tu też nam wielka krzywda się widzi od księżej. Albowiem kożdy język ma swym językiem pisma, a nam księża każą głupiemi być" [podkreślenia moje].

Jednakże biskup Stanisław Hozjusz,  jeden z głównych przedstawicieli polskiej Kontrreformacji, nie miał wątpliwości, że język narodowy w kościele katolickim jest takim samym grzechem, jak picie wina przez osoby świeckie, czy ożenek przez osoby duchowne. Dał temu wyraz w swojej książce z AD 1553 "Rozmowa o tym, godzi li się laikom kielicha, księżej żon dopuścić i służbę Bożą językiem przyrodzonym odprawować", czyli w dzisiejszym języku "Rozmowa o tym, czy godzi się osobom świeckim używać kielicha, żony do księży dopuścić, a mszę w języku ojczystym odprawiać". Oczywiste, że jego odpowiedź była po trzykroć NIE. W 2006 roku wznowiono w Polsce starania o jego beatyfikację, które trwają z przerwami niemal od jego śmierci w 1579 roku.

Historycy nie wykazują zainteresowania zbiorami średniowiecznych mszałów, jakie się w Polsce, zwłaszcza w formie rękopisów, ostały.  Czy "brak czytelnych śladów" obrządku staropolskiego, czyli wschodniego w Polsce - jak twierdzą niektórzy znawcy, nie wynika po części z widocznej niechęci naszych historyków do analizowania wszystkich, dostępnych nawet w kraju, źródeł historycznych?

Mszały te, czyli księgi liturgiczne zawierające instrukcje oraz teksty kazań, modlitw i pieśni dla celebracji mszy świętej w ciągu całego roku, z pewnością zawierają wiele śladów rytu staropolskiego w liturgii tamtych czasów. Dziwny jest fakt, że nie tylko nie ma w Polsce żadnego ogólnego opracowania na ten temat, ale nie jest znany nawet stan inwentarzowy średniowiecznych mszałów (powstałych do czasów Soboru Trydenckiego). Najmłodszym z nich z okresu przed ustaleniem standartu rzymskiego w AD 1570, a jednocześnie najstarszym wydanym w Polsce, to jest w Krakowie, (na pergaminie) mszałem w formie drukowanej, jest Mszał Wrocławski (Missale Vratislaviense) z AD 1505 (jego jedna ze stron na zdjęciu obok, z egzemplarza w Książnicy Cieszyńskiej). Starszym egzemplarzem tego mszału jest wydrukowany w AD 1499 w Moguncji, od 1506 należący do kościoła św. Marii w Głogowie, a obecnie w zbiorach Uniwersytetu Walijskiego. Najstarszym w ogóle mszałem polskim w formie drukowanej jest Mszał Poznański, wydany w Strasburgu w AD 1481.

Rzućmy jeszcze okiem na te same dwie strony Mszału Wrocławskiego z książek wydanych w dwóch różnych oficynach: z lewej strony wydanej przez Jana Hallera w AD 1505 w Krakowie (egzemplarz z Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu), a z prawej strony - wspomniany egzemplarz wydany przez Petera Schöffera w AD 1499 w Moguncji.


Być może najstarszym, dotąd niezauważonym i niezbadanym zabytkiem pisma języka Słowian zachodnich jest słowo "strzała" (*strâla), zawarte w starosaksońskim zaklęciu magicznym Pro nessia (Contra vermes), spisanym w IX wieku i przechowywanym w Österreichische Nationalbibliothek w Wiedniu (Codex 751, foliał 188v): "Wyjdź glizdo z twoimi dziewięcioma małymi glizdami, ze szpiku do kości, z kości do ciała, z ciała do skóry, ze skóry na tą strzałę! Panie, niech tak będzie!" [w oryginale: "Gang ût, nesso, mid nigun nessiklînon, ût fan demo marge an that bên, fan themo bene an that flêsg, ût fan themo flêsge an thia hûd, ût fan thera hud an thesa strala! Drothin, uuerthe sô!"]. Z podobnego okresu pochodzą tak zwane Zaklęcia Merseburskie z X wieku, w tym wikińskie (nordyckie z epoki Wikingów) zaklęcie służące do wyleczenia zwichniętej nogi konia.

To magiczne, pogańskie zaklęcie wymawiane zapewne było podczas próby uzdrawiania poprzez nacięcie skóry i upuszczanie krwi na grot strzały. Strzała z krwią z  zarazkami była następnie wystrzeliwana w kierunku lasu, który zamieszkiwały złe duchy, nasyłające na ludzi glizdy, nicienie - sprawcy chorób. Zbieżny z tym zaklęciem jest sens inskrypcji runicznej na datowanym na przełom XII/XIII wieku kijku z Lödöse, w szwedzkiej prowincji Götaland, w następującym, czytelnym fragmencie: "Rzadka krwi, wypłyń, wypłyń z … ! Krwi, wypłyń, wypłyń z … !", o czym donosi Vigdis na bardzo interesującym blogu SKANDIS.

Jak podaje Encyklopedia PWN - "Czasowniki 'kląć, kląć się' pochodzą od tego samego słowa, jeszcze prasłowiańskiego *klęti, klьnǫ - ‘rzucać klątwę; przysięgać; mówić słowa, które mają mieć moc sprawczą’. Starosłowiański pomnik tego słowa zawarty jest w tekście wspomnianej Płyty z Baški (chorw. Bašćanska ploča): "... da iže to poreče klъni i Bo(g) i ..." (... a kto temu zaprzecza, niech go przeklnie i Bóg i ...). 

Starosłowiańskie słowo *strâla mogło wmieszać się w język starodolnogermański w interakcji kulturowej pomiędzy sąsiadującymi Saksonami i Słowianami połabskimi. Widoczne jest w dzisiejszych wariantach językowych: strieła (rosyjski, serbski, bułgarski), striła (ukraiński), strijela (chorwacki), strela (słowacki), strėlė (litewski).

Przytoczone germańskie zaklęcie z wplecioną w nie zapewne słowiańską "strzałą", w swej formie przesłania i szyku zbliżone jest do słowiańskiego życzenia (czyli zamawiania) przeciw oparzeniom, jakie przetrwało jeszcze do XIX wieku wśród nadbałtyckich Słowińców: "Ogniu, ty nie musisz parzyć, nie musisz puchnąć, ale możesz się goić. Odejdź, nie przychodź. Niebo ma modre krańce, a śmierć ma zimną rękę. Tą ręką ja pociągam po palącym oparzeniu" [Józef Łęgowski: "Słowińcy i szczątki ich języka", w "Lud" 1899].

Jeden z dwóch głównych grodów (obok grodu Gana, dzisiaj Hof-Stauchitz)  połabskiego plemienia Delemintów (Głomaczy), wymienionych po raz pierwszy pod rokiem 805, a więc w okresie spisania zaklęcia Pro nessia, nosił nazwę Strela. Bronił on strategicznie dogodnego brodu przez środkową Łabę, w drodze z Wielkopolski i Śląska do Merseburga i Bambergu i dalej do Bawarii. Zatrzymywali się w nim wielokrotnie m.in. królowie Niemiec Henryk Ptasznik i Henryk II oraz Bolesław Chrobry. Thietmar nazywał go Strela civitas i Striela urbs. Dzisiaj miasto to, posiadające w herbie strzałę, nazywa się Strehla.

Także dzisiejszy Stralsund (Strelasund) to toponim słowiańsko-nordycki. Gród o tej nazwie powstał w X wieku na miejscu słowiańskiej osady zwanej Stralowe (Strzałowe). Saxo Grammaticus w swojej kronice kilkukrotnie wymienia pobliską wyspę (Strela insula). Strzała do dziś jest godłem w herbie tego miasta. Strelasund to także nazwa cieśniny, oddzielającej wyspę Rugię od lądu stałego. Określenie to składa się z dwóch wyrazów: pomorsko-połabskiego słowa "strela" (strzała) i staronordyckiego słowa "sund", oznaczającego właśnie cieśninę. Toponim ten jest zabytkiem językowym, wskazującym na pokojowe współzamieszkiwanie Pomorza we wczesnym średniowieczu przez Słowian i Normanów.  Na wydanej w 1552 roku przez Sebastiana Münstera w Bazylei mapie "Pomerania XIIII Nova Tabula" Strelasund jest nazwany po prostu Sundt. Słowo "strzała" zachowało się także w nazwisku mieszkańca Wolina z XII wieku. W manuskrypcie z AD 1235 "Codex Oldenburgensis Justitiae Lubecensis" pod rokiem 1158 jest wzmianka, ze przybył wtedy do rady miasta Lubeka pewien Cord Strale z Winety (Wolina).

W Nadrenii znajduje się miasto o nazwie Straelen, wymienione w dokumencie łacińskim z AD 1063 jako Strala, zapewne w znaczeniu strzała, na co wskazywałaby wizerunek strzały w XV-wiecznym herbie miasta. Z położonego 140 km na wschód od Straelen miasta Soest, pochodzi intrygująca informacja o możliwej szerszej i trwalszej obecności Słowian w tym regionie, co można wywnioskować z poniższego fragmentu książki, o której zaraz powiem.


Autorem, wydanej w Kolonii w 1656 roku książki "Annales circulis Westphalici hoc est opus chronologicum et historicum rerum omnium sub hoc circulo gestarum"  jest Hermann Fley-Stangefol (1575-1655). Pochodził ze starego, mieszczańskiego rodu w Schwerte (50 km od Soest), o silnych tradycjach katolickich (przy których pozostał po Reformacji). Był wikarym kościoła św. Wiktora w Schwerte, później rektorem Uniwersytetu Kolońskiego. W pracy naukowej poświęcił się studiowaniu historii rodzinnej Westfalii. Jego najbardziej znane dzieło to wydane w AD 1640 czterotomowe "Annales Circuli Westphalici".

Przytoczmy fragment jego dzieła, zakreślony w czerwonej ramce: "Praefato Monasterio Paradiso, in obsidione Susatensi, anno 1447 hostes, quod notabile admodum est, omnimodo pepercerunt. Villae in Druchgelte ad Moenam fl. ex piorum oblationibus, huic novello Monasterio simul obuenere. Vbi in peruetusto templo, quod etiamnum supcrest, extitit olim simulachrum Triglae deae, tria habens capita, ad quam gentilitas, in summis necessitatibus opem imploratura, confugere solebat. Est que credible, ab eadem imagine, hunc pagum nomen suum mutuasse. Statua haec anno 1583 in bello Truksesiano, omnino periit".

Można tą treść przetłumaczyć na polski następująco: "Wspomniany wyżej klasztor Paradiso, wart jest wielkiej uwagi, ponieważ został oszczędzony przez wroga podczas oblężenia Soest w 1447 roku. Mniej więcej w tym samym czasie, dzięki pobożnemu darowi, gospodarstwa miasteczka Drüchgelte nad rzeką Möhne zostały przeniesione pod własność tego nowego klasztoru. Tam w starożytnej świątyni, która wciąż istnieje [Drüggelter Kapelle], stał posąg bogini Trigla, który miał trzy głowy, do których zwykle biegali poganie w czasach największej potrzeby, prosząc o pomoc. Można sądzić, że to z tego posągu wioska wywodzi swoją nazwę. Pomnik ten został zniszczony w 1583 roku podczas Wojny Kolońskiej [wojna między katolikami i protestantami w latach 1583-1588]".

Czyż nie chodzi tutaj o słowiańskiego bożka Trygława? W przytoczonym cytacie historyk podkreśla, że "należy absolutnie odnotować" (notabile admodum est), iż położona na południowych obrzeżach miasta Soest, kaplica uniknęła zniszczenia, jakby dziwnym trafem, podczas oblężenia w AD 1447. 

Tym "wrogiem" (hostes) była, przybyła z Saksonii i Turyngii, 12-tysięczna armia, atakująca miasto w trakcie pięcioletniej wojny, tak zwanej wojny o Soest (Soester Fehde). W armii tej znajdowało się niewątpliwie tysiące żołnierzy słowiańskiego, łużyckiego pochodzenia, co prawdopodobnie zaważyło na uratowaniu posągu Trygława i samej kaplicy.

Językoznawca i etnograf z Pomorza, Franz Adalbert Kuhn, w książce "Sagen, Gebräuche und Märchen aus Westphalen", Leipzig 1859 tak m.in. pisze o kaplicy w Drüggelte: "Według legendy kaplica ta była kiedyś pogańską świątynią. Ludzie w Druchelte powiadają także, że przez jedno z bardzo wąskich okien słońce wpuszcza swoje promienie do wewnątrz tylko na dzień św. Jana", a więc w dzień poprzedzający starosłowiańskie, pogańskie święto Kupały.

Po zniszczeniu figury Trygława w Drüggelter Kapelle w AD 1583, jeszcze dzisiaj - jak widać na fotografii powyżej (foto: Herbert Seufert), na narożnikach głowicy (jeden narożnik niewidoczny) jednej z kolumn (zachodnia), zachowane jest wyobrażenie trzech ludzkich głów i jednej baraniej. Dla sceptyków, wątpiących iż rzeczywiście głowica tej kolumny przedstawia trzy głowy, oto poniżej jeszcze jedna fotografia to uwidaczniająca, jednakże już bez baraniej głowy, znajdującej się na przeciwległym narożniku (źródło: RuhrGeschter.de). Są tam jednakże dwie dalsze kolumny (spośród dwunastu), przedstawiające na kapitelach więcej głów ludzkich, albo raczej twarzy (z uwagi na płytszą rzeźbę). Współczesna literatura historyczna w Niemczech wiąże tę "pogańską świątynię" nie ze słowiańską, ale z germańską, a nawet z grecką tradycją.


Dodajmy, że z twarzy tych, będących w tej kaplicy kiedyś "w towarzystwie" Trygława, dwie zwrócone są na północny i południowy wschód - czyli skąd przyszli, a  jedna na północny zachód, czyli dokąd przyszli. Baran "patrzy" w kierunku południowo-zachodnim. W średniowieczu baran - zwierzę uparte i bojowe, uznawany był za uosobienia zła, a nawet diabla, w przeciwieństwie do spokojnej, spolegliwej i zdolnej do poświęcenia owcy. Z drugiej strony, barany w średniowiecznej kulturze uznawane były jako symbole płodności, a więc przedstawiały widoki na liczne trzody zwierząt hodowlanych, jak i dobre zbiory z pól.

Czy można szukać bliższych lub dalszych analogii kulturowych wizerunku barana z kaplicy Drüggelter z innym zabytkiem - w formie zapinki z brązu, z sylwetką dwóch walczących baranów lub kozłów, pochodzący z duńskiego Tissø i datowany na VIII wiek (źródło: "Odin Thor Freyja Skandinavische Kulturplätze des 1. Jahrhunderts und das Frankreich", 2017)?


Ta romańska XII-wieczna kaplica jest rotundą, zbudowaną na planie centralnym, czyli na planie greckiego (bizantyjskiego) krzyża - niezmiernie rzadka budowla z tego okresu w Europie zachodniej (poza Skandynawią), a typowa dla słowiańskiej Europy środkowej. Piszę o tym w artykułach "Zagadka bornholmskich rotund", "Słowiańskie klasztory benedyktyńskie" i "Zacierane tradycje bizantyjskie". Oto ta kaplica (źródło: Möhnesee Drüggelter Kapelle, rycina z połowy XIX wieku).


Wracając jeszcze do słowiańskiej "strzały", pamiętajmy, że w językach germańskich "strzała" ma zupełnie inny źródłosłów: w staroniemieckim "pheil" (obecnie Pfeil), w szwedzkim i duńskim "pil", islandzkim "pila", niderlandzkim "pyl" - wszystkie pochodzące od łacińskiego "pilus", a ono od greckiego "bolis" ("belos"). W wojsku rzymskim "Primus pilus" (pierwsza włócznia) był starszym centurionem legionu rzymskiego.

Jest dzisiaj w językach germańskich słowo "promień (promieniować)", pisane w niemieckim jako "Strahl (strahlen)", w szwedzkim "stråle", duńskim "straale", islandzkim "striali", które we wczesnym średniowieczu w dawnych tych językach oznaczało "strzałę": "stråle" w staroszwedzkim, "strala" w staroniemieckim, "straela"  w anglosaksońskim. Zachowanie starosłowiańskiego słowa *strâla we współczesnych językach słowiańskich przemawiałoby za przejściowym - w okresie średniowiecza i rozpowszechnienia się wówczas w Europie techniki łuczniczej od Wschodu, zapożyczeniem tego słowa przez ludy zachodnioeuropejskie od Słowian, aniżeli odwrotnie. Sprawa do głębszego zbadania.

Nawiasem mówiąc, kiedy we wczesnym średniowieczu zaczęły powstawać, najpierw w klasztorach, potem na dworach i w szkołach zbiory książek, samo słowo "biblioteka" zostało przeniesione do języka polskiego, tak jak i do większości języków europejskich, z bizantyjskiej strefy kulturowej. Powstało z połączenia słów składnica (gr. thèke) i książka (gr. biblion). Łacińskiego pochodzenia polskie słowo libraryja (łac. liber - książka), przetrwało tylko we Francji i Anglii, a nie ostało się nawet we Włoszech. Wśród Słowian południowych zachowała się stara, słowiańska forma językowa pod nazwą książnica, przywracana ostatnio także do języka polskiego.

2 komentarze:

  1. Skąd pochodzi informacja o przetłumaczeniu na polski rytuału mszalnego na zlecenie arcybiskupa lwowskiego? Artykuł spod linka:
    http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Pamietnik_Literacki_czasopismo_kwartalne_poswiecone_historii_i_krytyce_literatury_polskiej/Pamietnik_Literacki_czasopismo_kwartalne_poswiecone_historii_i_krytyce_literatury_polskiej-r1908-t7-n1_4/Pamietnik_Literacki_czasopismo_kwartalne_poswiecone_historii_i_krytyce_literatury_polskiej-r1908-t7-n1_4-s395-430/Pamietnik_Literacki_czasopismo_kwartalne_poswiecone_historii_i_krytyce_literatury_polskiej-r1908-t7-n1_4-s395-430.pdf
    mówi o przetłumaczeniu jedynie agendy - spisu formuł wypowiadanych przy udzielaniu sakramentów, a nie całego mszału czy chociażby Ordo Missae.

    OdpowiedzUsuń
  2. W przytoczonym przez Pana źródle mowa jest o tym, że "Agenda (rytuał podręczny kleru parafialnego) zawierać miała, jak postanawiał ten synod warszawski, ekshortacye polskie czyli nauki, przemowy katechizmowe, jakie się winno prawić ludowi w jego języku przy administracyi sakramentów i innych czynnościach świętych", a więc agenda ta to nie była tylko samym "spisem formuł".

    Istotne jest, że przetłumaczony na zlecenie abp. Pawła Tarły rytuał mszalny zawierał przekaz wiary - pouczenia wiernych w ich języku ojczystym o podstawowych chrześcijańskich prawdach wiary i obowiązkach.

    Proszę zwrócić uwagę, że "Ordo Missae" - jako część stała mszy określająca czynności liturgiczne, a więc mniej istotną od treści jej formę, został opublikowany przez Stolicę Apostolską dopiero w 1570 roku, czyli pięć lat po śmierci arcybiskupa Pawła Tarły. Wszelkie wcześniejsze łacińskie edycje Mszału Rzymskiego nie były autoryzowane przez Watykan, tym bardziej więc tłumaczenie Ordo Missae nie było ani stosowne ani istotne.

    OdpowiedzUsuń