Motto: "Ciągłe i częste zadawanie pytań jest pierwszym kluczem do mądrości ... Bowiem przez wątpliwości mamy skłonność do dociekania, a poprzez dociekanie postrzegamy prawdę" (Prima sapientiae clavis definitur, assidua scilicet seu frequens interrogatio … Dubitando enim ad inquisitionem venimus; inquirendo veritatem percipimus) - Piotr Abelard (1079-1142), w przedmowie do "Sic et Non".
Podejście naukowe w historiografii kończy się tam, gdzie środowiska badaczy zaczynają uznawać nie tylko źródła historyczne, ale i zbudowane na nich teorie i hipotezy naukowe za już "dawno ustalone", czyli skończone i nietykalne pomniki tej historiografii. Przykładem niech będzie bezpodstawna naukowo krytyka, z jaką wystąpił kiedyś Joachim Lelewel wobec Antoniego Helcela, gdy ten zwrócił uwagę na konkretne błędy zawarte w kronice Jana Długosza. A. Helcel, zasłużony dla polskiej historiografii historyk, skarżył się później Augustowi Bielowskiemu: "Nie sądziłem, że mi to za ciężką winę i za brak patryotyzmu poczytanem będzie, gdy błędy Długosza dowodnie wytykając, ... chciałem czytelników mniej krytycznych (wobec) kronikarza ochronić od mylnych zdań i wniosków, tem łatwiejszych do przypuszczenia, iż się nawet takiemu jak Lelewel mistrzowi przydarzyło."
Fałszywie przyjęty od czasów Gustawa Kosinny i Józefa Kostrzewskiego kanon
wiązania artefaktów z pochodzeniem etnicznym, a nie li tylko z kulturą
materialną, jaką one reprezentują, zapędza do dziś naszych archeologów i
historyków w ślepą uliczkę, jaką jest naukowo bezpłodne podtrzymywanie
dyskusji o teoriach normańskich i słowiańskich (anty-normańskich), podczas gdy obie są
uproszczonymi, czarno-białymi szablonami, stworzonymi na podstawach
ideologicznych, a nie naukowych. Można przypuszczać, że i inny model zero-jedynkowy, nawet jeżeli nie zrodzony z motywacji ideologicznej, jakim jest stworzenie dwóch przeciwstawnych teorii - autochtonicznej i allochtonicznej, obarczony jest podobnym błędem metodologicznym. Tworzenie "czystych modeli" w naukach społecznych, w odróżnieniu od nauk technicznych, jest z zasady obciążone dużym błędem, a interpretowanie za ich pomocą wielkich procesów historycznych, bez poddania tych teorii procesom weryfikującym i korygującym, niesie dozę fałszu już w zarodku, jest błędem pierworodnym takich teorii i hipotez.
Czarno-białe przeciwstawienia: autochtoniczny-allochtoniczny, słowiański-normański nie spełniają elementarnego wymogu metodologii naukowej, jakim jest przyjęcie w nich tak zwanego kryterium falsyfikowalności, czyli przeprowadzenie dowodu, który by wykazywał, że na przykład grzebień rogowy uznany jako słowiański wyrób z Pomorza, nie był lub nie mógł być wykonany przez nie-Słowianina i według jego własnej tradycji kulturowej. Jak ten obok, z wikińskiego Jorvik w Anglii, o formie i wzornictwie zbliżonym do grzebieni z Wolina. Grzebień taki mógł również być wykonany przez genetycznego Słowianina, który znał lub nie język słowiański, ale po kilku pokoleniach akulturacji ze Skandynawami uznawał się za Normana. Tak jak dzisiejsi Niemcy wschodni, z byłej NRD, mimo że bliżej im genetycznie do Słowian, od wielu pokoleń czują się, a więc są, Niemcami.
Czarno-białe przeciwstawienia: autochtoniczny-allochtoniczny, słowiański-normański nie spełniają elementarnego wymogu metodologii naukowej, jakim jest przyjęcie w nich tak zwanego kryterium falsyfikowalności, czyli przeprowadzenie dowodu, który by wykazywał, że na przykład grzebień rogowy uznany jako słowiański wyrób z Pomorza, nie był lub nie mógł być wykonany przez nie-Słowianina i według jego własnej tradycji kulturowej. Jak ten obok, z wikińskiego Jorvik w Anglii, o formie i wzornictwie zbliżonym do grzebieni z Wolina. Grzebień taki mógł również być wykonany przez genetycznego Słowianina, który znał lub nie język słowiański, ale po kilku pokoleniach akulturacji ze Skandynawami uznawał się za Normana. Tak jak dzisiejsi Niemcy wschodni, z byłej NRD, mimo że bliżej im genetycznie do Słowian, od wielu pokoleń czują się, a więc są, Niemcami.
Należy przy tym
pamiętać, że grzebienie - podobnie jak naczynia ceramiczne, obok pewnych
elementów uniwersalnych, ważnych dla archeologa, zawierały cechy je
indywidualizujące, identyfikujące obiekt z właścicielem, ale nadal w obrębie tej samej konwencji stylistycznej. Niektórzy badacze z pospolitych szczegółów ikonograficznych usiłują "robić z igły widły", to znaczy nadinterpretować różnice pomiędzy dwoma porównywanymi artefaktami aby wykazać, że na przykład wikiński grzebień z Jorvik różni się od podobnego z Jomsborg tak, że ten ostatni należy uznać jako wykonany w Wolinie przez słowiańskiego rzemieślnika.
Podobny kontrdowód byłby konieczny, dla wykluczenia możliwości skumulowania i posiadania przez Wikingów znacznej części pomorskiego skarbu z Bonina, złożonego w ziemi pod koniec XI wieku, aby stwierdzić - co uczyniło Muzeum w Koszalinie, że skarb ten nie miał żadnego związku z Wikingami, bowiem ci "zakończyli swą działalność dużo wcześniej na tych terenach". Argument oparty na chronologii nie wydaje się jednakże trafny, ponieważ skarb zawiera dirhamy (dirhemy) arabskie sprzed okresu, w którym przywóz na ziemie polskie praktycznie ustał (około 990 roku), a zatem dirham boniński przybył z Arabii jeszcze w czasach wikińskich, bo przed XI wiekiem. Według dotychczasowych, dostępnych statystyk (T. Noonan 1990 - The cessation of Viking Age dirham imports into Poland and Polabia) wynika, że z całości importu dirhamów na Pomorze, Połabie i do Polski tylko 0,8 procenta stanowiły monety, które trafiły na te tereny po 990 roku. Do handlu dirhamami na Pomorzu nawiązuję w artykule "Bałtyk morzem wewnętrznym Wikingów".
Rozpoczęty za pośrednictwem Wikingów jeszcze w VIII wieku napływ arabskich srebrnych monet do Europy przeżywał swój rozkwit w IX i X wieku, a na ziemiach państwa piastowskiego w X wieku. Te dwa stulecia to jednocześnie, chyba nieprzypadkowo, szczytowy okres rozwoju (od czasów antycznych) handlu niewolnikami w Europie, Afryce północnej i na Bliskim Wschodzie. Oto mapa naszego kontynentu z zaznaczonymi znaleziskami dirhamów, wymownie wskazująca które tereny poza Skandynawią były pod handlową, a więc i militarną i polityczną dominacją ruskich Waregów (źródło: Dan Carlsson, Adrian Selin 2012 "In the footsteps of Rurik").
Niekwestionowanym jest fakt, że arabski pieniądz praktycznie w całości wpływał na Pomorze, Połabie i do Polski za pośrednictwem wikińskiej Rusi, skąd przechodził na ziemie polskie albo bezpośrednio (bardziej na początku X wieku), albo też pośrednio - przez Szwecję, w tym zwłaszcza przez Gotlandię. Środkiem płatniczym handlu wikińskiego, głównie ze Wschodem, były tzw. siekańce (ułamki monet). Gotlandia, w tym kontrolowane przez Gotów tereny wokół Jeziora Malären (Birka), od początku naszej ery stanowiła centrum handlu zamorskiego na Bałtyku. Z Gotlandii pochodzi większość z odkrytych w Szwecji rzymskich srebrnych denarów, monet z Imperium Sasanidzkiego (AD 500-651), ze wschodnich kalifatów (AD 698-1013), oraz wczesno-średniowieczne monety z Bizancjum, Anglii, Niemiec i samej Szwecji.
Skandynawia oraz kontrolowane handlowo przez Wikingów tereny plemion ruskich, polskich i połabskich, stanowiły we wczesnym średniowieczu jedyny w Europie rynek tak zwanego pieniądza wagowego (ang.: weight money, niem.: Gewichtsgeld), wyrażanego w wadze kruszcu (srebra), bez względu na wartość nominalną monety i jej pochodzenie (islamskie, bizantyjskie, frankońskie, saksońskie, czy angielskie). Jak zauważył archeolog Roman Jakimowicz ("Slavia Antiqua", 1948), od rąbania srebra handlowego na Słowiańszczyźnie wschodniej i centralnej, powstał rzeczownik "rubl", w mowie potocznej "rub" (od słowa рубить (rubiť) – „siekać”, „odcinać”, "rąbać"), na oznaczenie jednostki monetarnej - etymologiczne źródło dzisiejszego rubla. W ten sposób arabskie siekańce dały podstawę etymologiczną dla nazwy waluty rosyjskiej.
W skarbach odkrywanych na ziemiach polskich, zawierających monety arabskie, z zasady należy liczyć się z ich pochodzeniem z handlu wikińskiego. To handel z Rusią i Bizancjum stał się jednym z głównych filarów akumulacji przez Piastów (kimkolwiek by nie byli) kapitału, niezbędnego do stworzenia silnego organizmu państwowego. Uznając, że źródła kulturowe określonych społeczeństw wywodzą się z podstaw materialnych, na jakich są one zorganizowane, widać wyraźnie z powyższej mapy, iż do początków XI wieku ziemie polskie nie należały do wymarzonego przez historyków-ideologów "kręgu kultury łacińskiej", ale do wschodnio-słowiańskiej strefy kulturowej i ekonomicznej, będącej pod wpływami wikińsko-bizantyjskimi.
Ba, nawet po dzień dzisiejszy - wbrew oficjalnym odżegnywaniem się od tego, na współczesnych pomnikach odwołujących się do najsilniejszych polskich tradycji narodowych, widoczne są, tkwiące w świadomosci Polakow, świadectwa naszych wschodnich tradycji. Tak, jak widzimy na pomniku Józefa Piłsudskiego w Warszawie, przed którym odbywają się coroczne, centralne uroczystości Święta Niepodległości (foto: A. Ziaja).
Nasz wielki bohater narodowy dzierży w dłoni jak najbardziej wschodni symbol władzy wojskowej, jakim jest buzdygan. Jest to broń wschodnia, której nazwa, tak jak i "buławy", pochodzi od tureckiego słowa "buzdow", oznaczającego "niszczyć". Ciekawe, że pod tą nazwą i jej odmianami bozdyhan, buzdyhan, bozdogan, buzdovan, buzdugan, buzdurhan, znana jest nie w językach zachodnioeuropejskich (tam mają łacińskie pochodzenie), ale wschodnioeuropejskich: rosyjskim, ukraińskim, węgierskim, bułgarskim, słoweńskim, serbskim i polskim.
Jedną ze słabości naszej historiografii jest nieprzywiązywanie dostatecznej wagi do zmian w ustroju prawno-gospodarczym państwa i nie prowadzenie w tym kierunku pogłębionych i systemowych badań. Historycy zbyt często wolą odwoływać się do indywidualnych wydarzeń historycznych, zwłaszcza tych, które wzbudzają uczucia i emocje, oddalając się w ten sposób od naukowej, wyważonej refleksji historycznej i wzmacniając w swoich teoriach i interpretacjach element subiektywny. Historyk Michał Bobrzyński skonstatował już pod koniec XIX wieku, że oparta na "skrzydłach fantazji" i "marzycielstwie" historia "więcej nam szkody, niż pożytku przyniosła". Stąd przesadne uznawanie przez historyków wpływu pojedynczych, spektakularnych bitew i wyczynów Polaków na losy Polski, a ignorowanie wagi na te losy podłoża prawno-ekonomicznego, które determinowało siłę polityczną i militarną kraju.
Z braku dostatecznego zainteresowania historyków gospodarczymi fundamentami, na jakich powstało państwo polskie, możemy tylko domyślać się, że to chyba nie na eksporcie dóbr leśnych do Bizancjum czy Arabii dorobili się Polanie własnego państwa i własnej wodzowskiej dynastii Piastów, ale raczej na wywózce autochtonicznych Słowian, trzebionych z Wielkopolski wraz z lasami, które Polanom przeszkadzały w ich sposobie życia. Archeolog Zofia Kurnatowska, zasłużona w badaniach osadnictwa w Wielkopolsce we wczesnym średniowieczu, w wielu swoich pracach sformułowała wniosek, że na początku organizowania się państwa piastowskiego w IX i X wieku na terenie Wielkopolski miało miejsce zniszczenie, bądź porzucenie dawnych grodów plemiennych. Czyż nie był to efekt inwazji Polan na tubylcze plemiona i zniszczenie tkwiącej w sieci grodów ich siły obronnej? Na miejsce tych starych Polanie posadowili na ich miejsce, albo często w zupełnie innym terenie własne, potężne grody, o nieznanej dotychczas na tych ziemiach konstrukcji i technologii budowy.
Oto poniżej, adaptowana przeze mnie mapa pierwszego państwa Polan na przełomie IX/X wieku (kolor ciemnopomarańczowy), oraz państwa gnieźnieńskiego (kolor pomarańczowy) u schyłku X wieku (źródło: Zofia Kurnatowska - "Początki i rozwój państwa" w: "Pradzieje Wielkopolski", 2008). Oryginalna mapa zawiera, moim zdaniem, cztery błędy. Umiejscowiony został na niej gród w Gdańsku, którego istnienie zostało archeologicznie potwierdzone dopiero od II połowy XI wieku, natomiast pominięty został ważny gród w Sopocie (jakże mizerna wzmianka w polskiej Wikipedii), istniejący od VIII wieku oraz dwa ważne, a niedoceniane przez historyków IX/X-wieczne grody w Chmielnie, koło Kartuz oraz Owczary nad Odrą. Innego, mniejszego błędu już nie korygowałem: gród w Kałdusie leży po prawej (wschodniej) stronie Wisły.
Jeszcze trochę więcej, niż "dwa słowa" o Chmielnie. Położony na wyspie między jeziorami Białe i Kłodno, w rozwidleniu starych szlaków o wymiarze strategicznym. Pierwszy - to droga lądowa łącząca emporia wikińskie Wolin i Truso, drugi - to szlak z Sopotu do Nakła.
Powstały w IX wieku gród w Chmielnie kontrolował ruch na obu szlakach, aż nie został spalony, prawdopodobnie przez piastowskich Polan pod koniec X wieku, tak jak gród w Sopocie i port w Pucku. Otworzyło to w następnym wieku drogę władcom Polski do przejęcia kontroli nad wschodnim wybrzeżem Bałtyku i założenia grodu w Gdańsku. W kolejnych wiekach, odbudowany gród w Chmielnie spełniał w piastowskiej organizacji państwowej funkcję grodu kasztelańskiego.
Około 10 km na południowy zachód od Chmielna, w pobliżu wsi Pierszczewo (kiedyś m.in. jako Pirschau, Pirchen), znajduje się, przypuszczalne, nigdy nie rozpoznane archeologicznie grodzisko z okresu wczesnego średniowiecza. Mogą znajdować się tam relikty posiadłości rycerskiej, znanej w dokumencie z AD 1284 jako Pirsna. Nie można wykluczyć, że gród ten mógł stanowić jedną z kilku pobliskich warowni w kompleksie Chmielna. Zespół grodów, usytuowanych w tak dogodnych do obrony warunkach terenowych, z licznymi jeziorami, mógł spełniać funkcje strategiczne przeciw atakom od południa i zachodu na domenę książąt gdańskich. Toponim Smokowo, w pobliżu Pierszczewa może skłaniać ku takiemu przypuszczeniu. O grodach i zespołach obronnych, które mają "smoczą" toponimię, położonych na obrzeżach państwa pierwszych Piastów, traktuje artykuł "Język starosłowiański u pierwszych chrześcijan w Polsce".
Ilustracja powyżej (foto: J. Szmit, Archeoportal.pl) przedstawia bursztynową zawieszkę w formie młota Thora, odkrytą w 1972 roku w grodzisku Chmielno i datowaną na II połowę XI wieku. Artefakt ten wskazywałoby na obecność gwardii wareskiej (vide niżej) w organizowaniu "marchii gdańskiej" (gedanensi marchia), jak te podbite ziemie za Kazimierza Sprawiedliwego nazwał kronikarz Wincenty Kadłubek.
Podobne amulety w formie bursztynowej zawieszki pochodzą z Wolina (wspomniałem o tym w artykule "XI-wieczna geneza Gdańska") oraz ze szwedzkiej Birki (wyspa Björkö), z epoki wikińskiej IX-XI wiek (foto obok: Historiska Museet, Stockholm).
I jeszcze krótko o grodzie w Owczarach nad środkową Odrą, strzegącego zachodnich rubieży pierwszego państwa Piastów. Poniższe zdjęcie w technice LIDAR przedstawia aktualny zarys grodziska, którego zachodnie zbocze stromo opada w kierunku Odry. Widoczne znaczne zmiany antropogeniczne w rzeźbie terenu.
Dwa kilometry na północ od tego grodziska, we wsi Górzyca, w 1894 roku odkryto olbrzymi, 10-kilogramowy srebrny skarb wikiński z początku XI wieku, na który składały się 2.1 kg siekańców, 1.9 kg ozdób i 6 kg całych monet. Złożony został do ziemi, według zawartych w nim monet, w latach 1011-1015. Najstarsze monety pochodziły z I wieku n.e. (denar cesarza rzymskiego Domicjana).
Dlaczego grodzisko nie doczekało się dotychczas kompleksowych badań archelogicznych? Ukryte pod ziemią wikińskie odium przeszkadza? W przypadku "śladu wikińskiego", odwrotnie niż przy "śladzie węglowym", oficjalni, czyli etatowi akademicy niezmiennie stają przed wezwaniem - jak w algorytmie propagandowym pomniejszać wartość śladu wikińskiego, a jak przy mistyfikacyjnym śladzie węglowym "robić z igły widły".
Na marginesie dodajmy, że choć linkowana tutaj często Wikipedia nie jest miarodajnym źródłem informacji naukowej, zwłaszcza w naukach społecznych, w tym historycznych, to z uwagi na światowy zasięg medialny "wiedzy popularnej", kreowanej i "moderowanej" przez tą platformę, będziemy na tym blogu odwoływali się do haseł spreparowanych na Wikipedii, pozostawiając czytelnikowi krytyczną ocenę opisanych tam haseł. Niestety, zarzucając pierwotny swój profil jako encyklopedyczny zbiór haseł i odsyłacz do bezstronnych, bona fide źródeł naukowych, Wikipedia coraz bardziej staje się narzędziem globalistycznej, antyspołecznej propagandy i indoktrynacji.
Wracajmy do faktów historycznych i do krytycznej oceny ich opisywania i interpretowania we współczesnej historiografii. W Bizancjum niewolnictwo było szeroko praktykowane (zwłaszcza do końca pierwszego milenium) i stanowiło wielki rynek zbytu zwłaszcza młodych niewolników, szczególnie chłopców, którzy jako eunuchy służyli na dworach tamtejszej arystokracji. Kodeks Justyniana (księga VII, tytuł 1, paragraf 5) określał cenę za eunucha powyżej dziesiątego roku życia na 50 solidów, a gdy miał zdolności artystyczne 60 solidów (Guilland, Rodolphe - "Les eunuques dans l'empire byzantin. Etude de titulature et de prosopographie byzantines", Études byzantines, 1943, tom 1).
Zapewne w wyniku rosnącej podaży słowiańskich niewolników z Europy wschodniej i środkowej ich ceny w Bizancjum pod koniec pierwszego tysiąclecia znacznie spadły. Za czasów Konstantyna VII Porifrogenety, czyli w połowie X wieku, za zwrot zbiegłego niewolnika znalezionego w jego prowincji właściciel płacił około jednego solida, za niewolnika schwytanego w sąsiedniej prowincji około dwa solidy. Za znalezionego niewolnika, którego nie odebrał początkowy właściciel, znalazca po upływie określonego czasu mógł sprzedać za kwotę nie wyższą niż 6 solidów (Wallon, Henri - "Histoire de l'esclavage dans l'antiquité", 1847, tom 3). Przeciętne ceny niewolników w Cesarstwie Bizantyjskim w połowie X wieku wynosiły około 20-30 solidów. Solidus to rzymska (łacińska) nazwa bitej w Bizancjum złotej monety, zwanej tam nomizmatem, od greckiego nómisma, czyli po prostu monetą, w Europie frankońskiej zaś bizantem (bezantem), od łacińskiego bizantius aureus, czyli "złoto bizantyjskie". Jeden bizantyjski solid odpowiadał dwunastu frankońskim denarom.
Zwróćmy uwagę na zaznaczoną na powyższej mapie znalezisk dirhamów śladową ilość tych monet w Wenecji, która była przecież jednym z głównych centrów przerzutu niewolników do Arabii. Oznacza to, że handel niewolnikami nie był w gestii Wenecjan, ale w rękach "eksporterów", czyli skandynawskich, ruskich, pomorskich i polańskich Wikingów. Islamski pieniądz trafiał w ręce dysponentów tego najbardziej wówczas poszukiwanego "towaru", a więc - jak widać na mapie, do Waregów i Wikingów, a także - w dużo mniejszej skali, Chazarów.
Czy może więc dziwić, że Mieszka I było stać na drugą co do wielkości, po cesarzu bizantyjskim, gwardię wareską? Zauważmy, że ta wikińska armia musiała być na usługach władców polańskich już od kilku dziesiątków lat, być może od około AD 930, zanim po chrzcie w AD 966 Mieszko pojawił się na kartach historii. Taki wniosek można wysnuć analizując przekaz Ibrahima ibn Jakuba z lat 965-66, kiedy pisał on o Mieszku I tak: "Ma on trzy tysiące pancernych w oddziałach, a setka ich znaczy tyle co dziesięć setek innych wojowników. Daje on tym mężom odzież, konie, broń i wszystko, czego tylko potrzebują. A gdy jednemu z nich urodzi się dziecko, każe mu wypłacać żołd od chwili urodzenia, czy będzie płci męskiej czy żeńskiej. A gdy dziecko dorośnie, to - jeżeli jest mężczyzną, żeni go i wypłaca za niego dar ślubny ojcu dziewczyny, jeżeli zaś jest kobietą, wydaje ją za mąż i płaci dar ślubny jej ojcu. A dar ślubny u Słowian jest znaczny, w czym zwyczaj ich podobny jest do zwyczajów Berberów".
Kronikarz mówi więc o dojrzałym wiekowo władcy Polan, który hojnie finansuje kolejne (co najmniej drugie) pokolenie wojów wareskich. Gwardię tą nie mógł zatem założyć młodociany Mieszko I, ale zapewne jego ojciec Siemomysł, w czasach narodzin Mieszka I - dla ochrony rodziny książęcej bardziej przed wrogiem wewnętrznym (tubylczymi plemionami), aniżeli zewnętrznym - do czasu, aż Mieszko I czuje się na tyle silny, aby w 963 roku napaść na słowiańskie plemiona Pomorzan (Wieletów), a następnie na Lubuszan. Jego wojska zostały wyparte z Pomorza z pomocą saksońskiego rycerza Wichmana Młodszego, a za zajętą ziemię lubuską został zobowiązany przez cesarza Ottona I płacić trybut "aż po rzekę Wartę" (usque in Vurta fluvium). Oto wyobrażenie gwardii wareskiej, strzegącej cesarza bizantyjskiego (źródło: XII-wieczny grecki Kodeks Skylitza).
Gwardia wareska służyła cesarzom bizantyjskim przede wszystkim do ochrony przed zagrożeniem wewnętrznym w kraju, to jest przed wojnami domowymi i zagrożeniem życia samych cesarzy. To dlatego gwardia cesarska składała się z obcych najemników, nie związanych z miejscową ludnością.
Zwróćmy uwagę na zaznaczoną na powyższej mapie znalezisk dirhamów śladową ilość tych monet w Wenecji, która była przecież jednym z głównych centrów przerzutu niewolników do Arabii. Oznacza to, że handel niewolnikami nie był w gestii Wenecjan, ale w rękach "eksporterów", czyli skandynawskich, ruskich, pomorskich i polańskich Wikingów. Islamski pieniądz trafiał w ręce dysponentów tego najbardziej wówczas poszukiwanego "towaru", a więc - jak widać na mapie, do Waregów i Wikingów, a także - w dużo mniejszej skali, Chazarów.
Czy może więc dziwić, że Mieszka I było stać na drugą co do wielkości, po cesarzu bizantyjskim, gwardię wareską? Zauważmy, że ta wikińska armia musiała być na usługach władców polańskich już od kilku dziesiątków lat, być może od około AD 930, zanim po chrzcie w AD 966 Mieszko pojawił się na kartach historii. Taki wniosek można wysnuć analizując przekaz Ibrahima ibn Jakuba z lat 965-66, kiedy pisał on o Mieszku I tak: "Ma on trzy tysiące pancernych w oddziałach, a setka ich znaczy tyle co dziesięć setek innych wojowników. Daje on tym mężom odzież, konie, broń i wszystko, czego tylko potrzebują. A gdy jednemu z nich urodzi się dziecko, każe mu wypłacać żołd od chwili urodzenia, czy będzie płci męskiej czy żeńskiej. A gdy dziecko dorośnie, to - jeżeli jest mężczyzną, żeni go i wypłaca za niego dar ślubny ojcu dziewczyny, jeżeli zaś jest kobietą, wydaje ją za mąż i płaci dar ślubny jej ojcu. A dar ślubny u Słowian jest znaczny, w czym zwyczaj ich podobny jest do zwyczajów Berberów".
Kronikarz mówi więc o dojrzałym wiekowo władcy Polan, który hojnie finansuje kolejne (co najmniej drugie) pokolenie wojów wareskich. Gwardię tą nie mógł zatem założyć młodociany Mieszko I, ale zapewne jego ojciec Siemomysł, w czasach narodzin Mieszka I - dla ochrony rodziny książęcej bardziej przed wrogiem wewnętrznym (tubylczymi plemionami), aniżeli zewnętrznym - do czasu, aż Mieszko I czuje się na tyle silny, aby w 963 roku napaść na słowiańskie plemiona Pomorzan (Wieletów), a następnie na Lubuszan. Jego wojska zostały wyparte z Pomorza z pomocą saksońskiego rycerza Wichmana Młodszego, a za zajętą ziemię lubuską został zobowiązany przez cesarza Ottona I płacić trybut "aż po rzekę Wartę" (usque in Vurta fluvium). Oto wyobrażenie gwardii wareskiej, strzegącej cesarza bizantyjskiego (źródło: XII-wieczny grecki Kodeks Skylitza).
Gwardia wareska służyła cesarzom bizantyjskim przede wszystkim do ochrony przed zagrożeniem wewnętrznym w kraju, to jest przed wojnami domowymi i zagrożeniem życia samych cesarzy. To dlatego gwardia cesarska składała się z obcych najemników, nie związanych z miejscową ludnością.
To w czasach Mieszka I, w 969 roku, został zamordowany w sypialni cesarz Nicefor II Fokas, zanim Bazyli II Bułgarobójca w AD 988 nie sprawił sobie ochrony Waregów. Czy dzięki temu, ten ostatni, nie zawdzięczał najdłuższy, prawie półwieczny, w historii Cesarstwa swój okres panowania? A kto wie - angażując Waregów do ochrony dworu, cesarz ten być może wziął, sprawdzony wcześniej przez Mieszka I, przykład skuteczności Gwardii Wareskiej? A na kontakty Mieszka I z Bizancjum wskazuje wielbłąd, którego nasz władca sprowadził stamtąd zapewne, aby podarować w Kwedlinburgu młodemu cesarzowi Ottonowi III.
Oto złota moneta, tak zwany histamenon, będąca w obiegu w latach 1005-1025, którą krótko opiszemy, bowiem zawiera ona charakterystyczne dla kultury bizantyjskiej, elementy ikonograficzne, często przejmowane przez władców cesarstwa karolińskiego. Przedstawia ona na awersie popiersie Chrystusa w nimbie krzyżowym, odzianego w tunikę i paliusz, trzymającego oburącz Pismo Święte; na rewersie popiersie dwóch braci, kolejnych cesarzy - Bazylego II i Konstantyna VIII, z koronami z krzyżem i pendiliami (ozdobnymi zwisami) na głowach, trzymających krzyż prawosławny. Napisy, na awersie - IhS XIS REX REGNANTIhm (Jezus Chrystus Król Królów), na rewersie - bASIL C COhSTAhTI b R. Bazyli II (z lewej) nosi cesarska szarfę (loros), a Konstantyn VIII szatę z kołnierzem w kształcie litery V.
Dodajmy tutaj jeszcze jedną złotą monetę bizantyjską o bardzo zbliżonym, jak na powyższej, układzie ikonograficznym, ale o wyraźnie lepszym stanie zachowania, albo mniejszym stanie zużycia (źródło: portal sklepowy Lost Galleon). Niewielkie jej zużycie nie dziwi, bowiem nie spełniała ona funkcji monety obiegowej, lecz funkcję tezauryzacyjną - adaptowana jako ozdobna zawieszka. Jest to zachowany w doskonałym stonie złoty solidus, przedstawiający na awersie popiersie Chrystusa, a na rewersie popiersia dwóch cesarzy - Konstantyna VII Porfirogenety (okres panowania 913-959) i jego syna - Romanosa II (okres panowania 959-963), trzymających krzyż patriarchalny.
Bita w mennicy w Konstantynopolu moneta była w obiegu w latach 945-959 i zapewne w tym czasie, jako zupełnie nowa, została przystosowana jako prestiżowa ozdoba odzieży elitarnego, wikińskiego żołnierza, być może członka cesarskiej gwardii wareskiej. Interesującym jest, że chociaż sama moneta ważyła około 4.4 gramów, to dorobione do niej uchwyty z tego samego, 18-karatowego złota, powiększyły wagę kruszcu do 12.1 gramów.
W uznawanym za wyjątkowy i reprezentatywny pomnik tak zwanej sztuki karolińskiej, jakim jest Psałterz Sztutgarcki jest w istocie zbiorem miniatur z początku IX wieku, wykonanych w Paryżu, bądź przez artystę bizantyjskiego, bądź pod silnym wpływem i przy wielkiej znajomości sztuki bizantyjskiej. Iluminacje te ukazują postaci, architekturę i elementy grafiki typowe dla kultury świata grecko-bizantyjskiego.
Przykładem jest poniższa miniatura, nawiązująca do Księgi Psalmów, a dokładnie do Psalmu 91,13 tytułowanego "O Bożej opiece": "Będziesz stąpał po wężach i żmijach, a lwa i smoka będziesz mógł podeptać" (jak w tekście nad tą miniaturą: Super aspidem et basiliscum ambulabis, et conculcabis leonem et draconem), a także do Ewangelii św. Łukasza (Łk 10,19): "Oto dałem wam władzę stąpania po wężach i skorpionach i po całej potędze przeciwnika, a nic wam nie zaszkodzi." Charakterystyczne bizantyjskie cechy ikonograficzne - ubiory postaci, skrzydła anioła, nimb krzyżowy, ręka Opatrzności (łac. Manus Dei).
Jednym z najstarszych (najstarsze jest z AD 323) przedstawień graficznych Manus Dei jest tak zwany divus - moneta wybita pośmiertnie na cześć osoby uświęconej lub świętej, w tym przypadku dotycząca cesarza bizantyjskiego Konstantyna I Wielkiego, emitowana w brązie w latach 337-340 (źródło: CoinCommunity.com).
Na awersie tej numizmatycznej apoteozy zmarłego cesarza widnieje jego popiersie oraz napis - DV CONSTANTINVS I P T AVGG (Świętej Pamięci Konstantyn I Augustus) Rewers przedstawia cesarza w kwadrydze, unoszonej w galopie przez konie ku niebu. Cesarz trzyma w lewej dłoni lejce, a prawą wyciąga w kierunku Ręki Bożej, wyłaniającej się z chmury. Litery SMANB oznaczają mennicę z Antiochii w Bizancjum.
Wracając do noszonych przez elity wikińskie zawieszek ze złotych monet bizantyjskich, jak wyżej zaprezentowana z X wieku, trzeba pamiętać, że władcy Bizancjum już ponad wiek wcześniej mieli do czynienia z Waregami, to jest od 860 roku, kiedy wareski książę Askold, wraz z kijowskimi Polanami, po raz pierwszy zaatakował, jeszcze wtedy bezskutecznie, Konstantynopol. W ciągu tamtego stulecia kolejni cesarze bizantyjscy mieli okazję poznawać wartość bojową Waregów, zanim zdecydowali się ich kupić dla własnych celów politycznych.
Już w w 902 roku 700 żołnierzy wareskich służyło w bizantyjskich wyprawach morskich przeciwko Emiratowi Krety, a siły liczące 629 żołnierzy wróciły na Kretę pod dowództwem Konstantyna Porfirogenety w 949 roku. Odnotowano również, że wśród żołnierzy walczących z Arabami w Syrii w 955 roku znajdowały się kontyngenty wareskie. W tym okresie Waregowie zostali zaliczeni do zaszczytnej, najwyżej cenionej grupy najemników, tak zwanych "Wielkich Towarzyszy" (gr. Μεγάλη Εταιρεία).
Wojownicy ci okazali się bardziej doświadczeni i solidni, niż dotychczasowi bizantyjscy strażnicy dworu. Będąc najemnikami, można było ich kontrolować za pomocą pieniędzy, co zawsze stanowiło przewagę nad werbowaniem Bizantyjczyków, którzy mogliby zbuntować się z powodów politycznych lub społecznych. Wykorzystywana głównie do ochrony pałacu i cesarza, Gwardia Wareska była najlepiej opłacaną jednostką ze wszystkich wojsk imperium. W dążeniu do bogactwa i przywilejów cesarskich, normańscy wojownicy sprzedali się w zamian za pieniądze, ziemię, a także lokalne obywatelstwo.
Przed nim z rąk wewnętrznej opozycji politycznej zginęło
czterech innych cesarzy (Konstans II AD 668, Justynian II AD 711, Leon V AD 820 i Michał III
AD 867). Lojalna (tak długo, jak była dobrze opłacana) wobec władcy
gwardia wareska miała za zadanie przede wszystkim ochraniać jego dwór i
bezpośrednie otoczenie. Czyż Mieszko I, zapewne potomek przybyłych znad
Dniepru Polan, nie liczył się z zagrożeniem wewnętrznym, jakie mogły
stanowić siłą ujarzmione przez Polan, nieznane nam z imienia lokalne
plemiona wielkopolskie? Wszakże tylko trzech władców ówczesnej Europy:
Rusi, Bizancjum i Polski korzystało z ochrony gwardii wareskiej, z pewnością nie tylko przed zagrożeniem zewnętrznym.
Wartość gwardii przybocznej doceniał wareski władca Rusi, książę Włodzimierz I Wielki (958-1015), w staronordyckim zwany Waldemarem Starym (Valdamarr gamli). Jak podaje Kronika Nestora ("Powieść minionych lat"), kniaź ten hołubił swoją drużynę, nie szczędząc dla niej bogactwa, bowiem - jak sam miał powiedzieć: «Srebrem i złotem nie znajdę drużyny, a drużyną znajdę srebro i złoto, tak jak dziad mój i ojciec pozyskali drużyną srebro i złoto» (Сребромь и златом не имам налѣсти дружины, а дружиною налезу сребро и злато, яко же дѣдъ мой и отець мой доискася дружиною злата и сребра). Czy władcy piastowscy, niezależnie od tego czy sami byli Waregami czy nie, mogli stworzyć pierwsze struktury państwowe bez kijowskiej Gwardii Wareskiej? Cyz wzprawa Bolesawa Chrobrego na Kijw
Oto pamiątka z jednego z czterech grobów komorowych z dębiny, po wareskiej elicie z Ciepłego nad Wisłą, z początku XI wieku - pięknie inkrustowana w srebrze rękojeść miecza wikińskiego (foto: Niels-Peter Granzow Busch). Wszystkie te groby wyposażone były w miecze, włócznie, strzemiona jeździeckie, a w dwóch z nich były jeszcze monety, odważniki i składane wagi szalkowe. Jedna z hipotez wskazuje, że rycerze z wagami mogli być również kupcami. A może tylko skarbnikami, trzymającymi "kasę", liczącymi żołd, wypłacany w srebrnych siekańcach przez władcę piastowskiego? Przez wiele lat historycy nasi unikali już wtedy najbardziej prawdopodobnej hipotezy o wikińskim pochodzeniu tych grobów. Dopiero ostatnie badania paleobiologiczne, m.in. analizy izotopów strontu i DNA szczątków zmarłych potwierdziły, że rycerze ci pochodzili z Danii lub Norwegii.
Zadziwiające jest, jak oficjalny nurt w polskiej historiografii potrafił pozbyć się z fragmentu X-wiecznego zbioru opisów geograficznych al-Bakri'ego "Księga dróg i królestw" (Kitāb al-Masālik wa'l-Mamālik) traktującego o Słowianach, którą po raz pierwszy przetłumaczyli z arabskiego w 1878 roku rosyjscy badacze Arist Kunik i Wiktor Rozen ("Izwestja al–Bekri i drugich autorow o Rusi i Slawjanach", Zapiski Imperatojskoj Akademii Nauk, St. Petersburg 1878), informacji o wypłacaniu przez Mieszka I trzem tysięcy swoich wojów żołdu w bizantyjskiej walucie (lub w jej arabskim ekwiwalencie). Al Bakri spisał swój kodeks w pierwszej połowie XI wieku, ale zawierał on fragmenty dzieł al-Masudiego i Ibrahima ibn Jakuba z połowy X wieku, a niewykluczone, że w jakimś stopniu i wcześniejszych spośród znanych 18 arabskich geografów, żyjących przed al-Bakrim.
Uznany w Polsce za "górujący precyzją i konotacjami znaczeniowymi nad wszystkimi dotychczasowymi (na świecie - moja uwaga)" przekład prof. Tadeusza Kowalskiego ("Pomniki dziejowe Polski", Poznań 1946) odnośnego fragmentu dzieła arabskiego kronikarza brzmi następująco (podkreślenie moje): "A co się tyczy kraju Mesko, to [jest] on najrozleglejszy z ich [tzn. słowiańskich] krajów. Obfituje on w żywność, mięso, miód, i rolę orną [lub: rybę]. Pobieranie przez niego [tj. Mieszka] podatki [lub: opłaty] [stanowią] odważniki handlowe. [Idą] one [na] żołd jego mężów [lub: piechurów]. Co miesiąc [przypada] każdemu [z nich] oznaczona [dosł. wiadoma] ilość z nich. Ma on trzy tysiące pancernych [podzielonych na] oddziały, a setka ich znaczy tyle co dziesięć secin innych [wojowników]".
Przekład dr. Władysława Łebińskiego ("Co Al Bekri opowiedział o Sławianach i ich sąsiadach", Poznań 1887) z rosyjskiego ma treść następującą (podkreślenie moje): "Co się tyczy kraju Mszki (M.s.qa - prawdopodobnie "Miszka"), jest on wielkim między krajami sławieńskiemi, bogaty w chleb, mięso, miód i pastwiska. Podatki wybierane przez niego opłacają się w bizantyjskich mitkałach. Te zaś podatki składają się na utrzymanie jego ludzi. Każdego miesiąca każdy z nich dostaje pewną liczbę mitkałów. Ma on 3000 dzra (dzrag? - drużyna ?), a to są woje, których sotnia równa się dziesięciu sotniom drugich". Niemal tak samo, za wyjątkiem określenia "3000 uzbrojonych żołnierzy" (geharnaste soldaten), tłumaczył ten fragment z arabskiego na holenderski ceniony orientalista Michael Jan de Goeje ("Een belangrijk arabisch Bericht over de Slawische Volken omstreeks 965 n. Ch.", 1880). Niemiecki orientalista Georg Jacob tłumaczył, że Mieszko pobierał w kraju podatki i płacił swoim wojom "in gemünztem Geld", czyli w pieniądzu zdawkowym (bilonie) - w odróżnieniu od często wówczas stosowanego jeszcze pieniądza towarowego (płacidła), bez sugerowania, czy był to pieniądz bizantyjski czy arabski ("Arabische Berichte von Gesandten an germanische Fürstenhöfe aus dem 9. und 10. Jahrhundert", 1927).
Al Bakri ewidentnie pisał o mitkałach (arabski mitkhâl), chociaż według niektórych historyków - o arabskich dinarach (liczba pojedyncza: mithqāl, mnoga: mathāqïl), który - chociaż dzisiaj jest to miara wagi, we wczesnym średniowieczu w świecie arabskim, tak jak i złoty dinar, był odpowiednikiem bizantyjskiego złotego solida (nomizmata). Odpowiadał on według islamskiego prawa 4,465 gramom złotego proszku (ekwiwalent 72 ziaren jęczmienia), będącego arabską walutą przed złotym dinarem i jednocześnie miernikiem złota służącym do przeliczania innych monet w obiegu. Arabski kronikarz pisał do arabskiego czytelnika i stąd użył określenia bizantyjski mitkał na oznaczenie złotej monety tak, jak był on rozumiany w świecie arabskim. W jednym z opisów oazy w Afryce północnej al-Bakri podał, że za zużycie w roku 4 kubłów doprowadzonej tam wody należało zapłacić jednego mitkała. Ukończona w IX wieku budowa wielkiego meczetu w Kairuanie (dzisiejsza Tunezja, foto poniżej) kosztowała według al-Bakri'ego 86.000 mitkałów (sztuk złota) - przecież nie 86.000 "odważników handlowych". Podobne odniesienie nazwy pieniądza do wagi (synonim wagi) miała w czasach antycznych rzymska libra, a w średniowieczu angielski funt i francuski liwr.
Ołowiane "odważniki handlowe" nie były więc pieniądzem towarowym, czyli nie miały same w sobie żadnej specjalnej wartości użytkowej, typowej dla płacideł, takich jak futra, sól, jęczmień, siekiery, miecze, muszelki (jako biżuteria) itd. Stanowiły one jedynie (po drugiej stronie szalki) wagową miarą złotego lub srebrnego pieniądza w czasach i miejscach, gdzie o wartości pieniądza stanowiła waga tych kruszców, a nie nominał monety kruszcowej. Dodajmy, że znajdowane na Rusi, w Polsce i Meklemburgii wczesnośredniowieczne odważniki standaryzowane były przez Wikingów - w gestii których leżał handel na tych terenach. Śladowa, w stosunku do ilości i wagi wydobytych dirhamów, liczba znalezisk odważników z epoki Wikingów w Polsce wskazuje na absurdalność poglądu naszych historyków o pobieraniu przez Mieszka I podatku w odważnikach i płaceniu nimi żołdu trzem tysiącom "pancernych". To o monetach na wagę, czyli o pieniądzu wagowym, a nie o odważnikach mówił w innym miejscu al-Bakri, gdy opisywał zjeżdżających się do Pragi handlarzy "z towarami i mitkałami bizantyjskimi".
Przekład T. Kowalskiego nie cieszy się za granicą wielkim uznaniem historyków. Nie jest on ani "precyzyjny" - vide nie istniejące w oryginale "odważniki handlowe", którymi tłumacz zamaskował handlowe związki piastowsko-wikińsko-bizantyjskie, ani "górujący konotacjami znaczeniowymi", bo wstawione słowa w nawiasach czynią treść tłumaczenia jeszcze bardziej wieloznaczną.
Al Bakri pisze o pobieranych przez Mieszka w pieniądzu "podatkach", co raczej nie jest możliwe (były pobierane w naturze), bo rynek pieniężny w Polsce, w odróżnieniu od Orientu, jeszcze nie istniał, a wpływy pieniężne Mieszka musiały pochodzić jako zapłata handlarzy za dostarczony towar. Jeżeli tym "towarem" byli słowiańscy niewolnicy idący do kalifatów w Hiszpanii i Maghrebie, to materialnym wyrazem tego handlu, kontrolowanego przez żydowskich kupców (zwanych przez arabskich kronikarzy "ar-Raðaniyya" - radanitami) są wydobywane dziś przez archeologów z tego okresu monety zachodnioeuropejskie i bite w tych kalifatach dirhamy.
Uznany w Polsce za "górujący precyzją i konotacjami znaczeniowymi nad wszystkimi dotychczasowymi (na świecie - moja uwaga)" przekład prof. Tadeusza Kowalskiego ("Pomniki dziejowe Polski", Poznań 1946) odnośnego fragmentu dzieła arabskiego kronikarza brzmi następująco (podkreślenie moje): "A co się tyczy kraju Mesko, to [jest] on najrozleglejszy z ich [tzn. słowiańskich] krajów. Obfituje on w żywność, mięso, miód, i rolę orną [lub: rybę]. Pobieranie przez niego [tj. Mieszka] podatki [lub: opłaty] [stanowią] odważniki handlowe. [Idą] one [na] żołd jego mężów [lub: piechurów]. Co miesiąc [przypada] każdemu [z nich] oznaczona [dosł. wiadoma] ilość z nich. Ma on trzy tysiące pancernych [podzielonych na] oddziały, a setka ich znaczy tyle co dziesięć secin innych [wojowników]".
Przekład dr. Władysława Łebińskiego ("Co Al Bekri opowiedział o Sławianach i ich sąsiadach", Poznań 1887) z rosyjskiego ma treść następującą (podkreślenie moje): "Co się tyczy kraju Mszki (M.s.qa - prawdopodobnie "Miszka"), jest on wielkim między krajami sławieńskiemi, bogaty w chleb, mięso, miód i pastwiska. Podatki wybierane przez niego opłacają się w bizantyjskich mitkałach. Te zaś podatki składają się na utrzymanie jego ludzi. Każdego miesiąca każdy z nich dostaje pewną liczbę mitkałów. Ma on 3000 dzra (dzrag? - drużyna ?), a to są woje, których sotnia równa się dziesięciu sotniom drugich". Niemal tak samo, za wyjątkiem określenia "3000 uzbrojonych żołnierzy" (geharnaste soldaten), tłumaczył ten fragment z arabskiego na holenderski ceniony orientalista Michael Jan de Goeje ("Een belangrijk arabisch Bericht over de Slawische Volken omstreeks 965 n. Ch.", 1880). Niemiecki orientalista Georg Jacob tłumaczył, że Mieszko pobierał w kraju podatki i płacił swoim wojom "in gemünztem Geld", czyli w pieniądzu zdawkowym (bilonie) - w odróżnieniu od często wówczas stosowanego jeszcze pieniądza towarowego (płacidła), bez sugerowania, czy był to pieniądz bizantyjski czy arabski ("Arabische Berichte von Gesandten an germanische Fürstenhöfe aus dem 9. und 10. Jahrhundert", 1927).
Al Bakri ewidentnie pisał o mitkałach (arabski mitkhâl), chociaż według niektórych historyków - o arabskich dinarach (liczba pojedyncza: mithqāl, mnoga: mathāqïl), który - chociaż dzisiaj jest to miara wagi, we wczesnym średniowieczu w świecie arabskim, tak jak i złoty dinar, był odpowiednikiem bizantyjskiego złotego solida (nomizmata). Odpowiadał on według islamskiego prawa 4,465 gramom złotego proszku (ekwiwalent 72 ziaren jęczmienia), będącego arabską walutą przed złotym dinarem i jednocześnie miernikiem złota służącym do przeliczania innych monet w obiegu. Arabski kronikarz pisał do arabskiego czytelnika i stąd użył określenia bizantyjski mitkał na oznaczenie złotej monety tak, jak był on rozumiany w świecie arabskim. W jednym z opisów oazy w Afryce północnej al-Bakri podał, że za zużycie w roku 4 kubłów doprowadzonej tam wody należało zapłacić jednego mitkała. Ukończona w IX wieku budowa wielkiego meczetu w Kairuanie (dzisiejsza Tunezja, foto poniżej) kosztowała według al-Bakri'ego 86.000 mitkałów (sztuk złota) - przecież nie 86.000 "odważników handlowych". Podobne odniesienie nazwy pieniądza do wagi (synonim wagi) miała w czasach antycznych rzymska libra, a w średniowieczu angielski funt i francuski liwr.
Przekład T. Kowalskiego nie cieszy się za granicą wielkim uznaniem historyków. Nie jest on ani "precyzyjny" - vide nie istniejące w oryginale "odważniki handlowe", którymi tłumacz zamaskował handlowe związki piastowsko-wikińsko-bizantyjskie, ani "górujący konotacjami znaczeniowymi", bo wstawione słowa w nawiasach czynią treść tłumaczenia jeszcze bardziej wieloznaczną.
Al Bakri pisze o pobieranych przez Mieszka w pieniądzu "podatkach", co raczej nie jest możliwe (były pobierane w naturze), bo rynek pieniężny w Polsce, w odróżnieniu od Orientu, jeszcze nie istniał, a wpływy pieniężne Mieszka musiały pochodzić jako zapłata handlarzy za dostarczony towar. Jeżeli tym "towarem" byli słowiańscy niewolnicy idący do kalifatów w Hiszpanii i Maghrebie, to materialnym wyrazem tego handlu, kontrolowanego przez żydowskich kupców (zwanych przez arabskich kronikarzy "ar-Raðaniyya" - radanitami) są wydobywane dziś przez archeologów z tego okresu monety zachodnioeuropejskie i bite w tych kalifatach dirhamy.
Dominujące ilościowo w państwie Piastów dirhamy orientalne reprezentują handel (w tym zapewne w znacznej części niewolników) prowadzony za pośrednictwem Wikingów. Już na przełomie IX/X wieku perski urzędnik i geograf Ibn Khordadbeh pisał, iż ruscy Waregowie sprzedają "eunuchów, niewolników męskich, niewolnice, futra bobra, kuny i innych zwierząt".
Czyż, poza lokalnymi, podporządowanymi przez Piastów plemionami, brakowało w lasach wielkopolskich kun i innych zwierząt, a w rzekach bobrów, skoro zachowały się tam takie toponimy i etnonimy, jak rzeka Bóbr, Bobrowo koło Konina i koło Wąbrzeźna, Bobrowa koło Głowna, Bobrowniki koło Wągrowca, Jezioro Bobrowo koło Piły, Bobrówka koło Nowogrodu Bobrzańskiego, rzeka Bobrówka (dopływ Bzury), plemię Bobrzanie, Kuny koło Konina, miejscowości Kunowo koło Łobżenicy, Mogilna, Pniew i Gostynia; Jezioro Kunowskie koło Strzelna. W Polsce średniowiecznej kuna, kunica i kunne oznaczały formę opłaty, a kuna to do niedawna waluta w Chorwacji.
Polski etnograf i historyk, Zygmunt Gloger, w swojej "Encyklopedii staropolskiej ilustrowanej", wydanej w latach 1900-1903, pisał: "W ubiorach przodków naszych futra bobrowe były wysoko cenione i powszechnie przez możnych na kołnierze i kołpaki używane. Za doby Piastów był urząd bobrowniczego, do którego należała hodowla i opieka nad bobrami w obrębie ziem jego księcia. Dozorca żeremi, czyli miejsc w których bobry mieszkały gromadnie w swoich chatach, zwanych gonami, nazywał się bobrownikiem. Od osad takich bobrowników powstały istniejące dotąd nazwy podobne wsi i miasteczek".
Oto powyżej fragmenty futra z bobra (źródło: Luise Ørsted Brandt et al., 2022 - "Palaeoproteomics identifies beaver fur in Danish high-status Viking Age burials - direct evidence of fur trade"), odkrytych przez archeolgów w Bjerringhøj, na północnej Jutlandii (Dania). Dania jest nielicznym w Europie krajem, gdzie nie ma i nie było naturalnych w przyrodzie populacji bobrów (Castor fiber). Szczątki futra bobra złożone były w grobie skrzyniowym z okresu epoki Wikingów. Znaleziska te reprezentują luksusowe produkty, będące przedmiotem handlu, mające na celu pokazanie prestiżu ich właścicieli. Importowane wtedy do Danii futra z bobrów dostępne była tylko dla elit.
Trzeba pamiętać, że nawet w XI-wiecznym Nowogrodzie - waresko-orientalnym emporium handlowym, był w użyciu, obok pieniądza kruszcowego, pieniądz towarowy. W manuskrypcie na korze brzozowej (tak zwana gramota, numer 526; odkryto ich w Nowogrodzie ponad 800) "Azgut z Pogotska winien jest 9 skórek kun od [pożyczonej] grzywny". Pożyczka pieniężna została więc udzielona w zamian za pobieraną w kolejnych okresach lichwę (procent) od tej kwoty, w formie futer zwierzęcych. Azgut to zeslawizowane imię wikińskie, pochodzące od staronordyckiego imienia Ásgautr. Jedna srebrna grzywna stanowiła wówczas równowartość 100 skórek kuny. Od wspomnianej pożyczki pobierane było więc 9 procent, nie wiadomo jednak od jak długiego okresu.
Inna gramota z tego okresu i Nowogrodu (foto powyżej: Дмитрий Анатольевич Крайнев), o numerze 155, mówi nam: "Od Połczka (albo Połoczka)…wziąłeś dziewczynę od Domasława, a ode mnie Domasław wziął 12 grzywien. Przybyło 12 grzywien. A jeśli tego nie wyślesz, to stanę przed księciem i biskupem; potem przygotuj się na wielką stratę…” (От Полчка (Полочка)… взял девку у Домаслава, а с меня Домаслав взял 12 гривен. Пришли же 12 гривен. А если не пришлёшь, то я встану перед князем и епископом; тогда к большому убытку готовься…).
Jak na to wskazują wykopaliska archeologiczne, to nie waluta bizantyjska, ale jej arabski srebrny ekwiwalent - dirhamy i ich siekańce (jeden mitkał równy był dziesięciu srebrnym dirhamom), bardziej dostosowana do płytszego rynku, dominowała jako główne źródło tezauryzacji wśród władców i arystokracji piastowskiej, do której z pewnością zaliczali się "pancerni". Mimo istotnych błędów translatorskich i interpretacyjnych, jakie popełnił prof. T. Kowalski, nasi historycy mają żal, że Bernard Lewis, znany historyk średniowiecza Orientu, "w ogóle nie zrozumiał znaczenia edycji prof. Kowalskiego" ("Ibrahim Ibn Jakub i Tadeusz Kowalski w sześćdziesiątą rocznicę edycji", Kraków 2008).
Wikingowie w służbie Piastów nie byli bezwolną "gwardią
przyboczną", jak ich rolę - bez żadnych przesłanek historycznych ani
archeologicznych, regularnie pomniejszają nasi historycy. Odkrywane sukcesywnie źródła archeologiczne wskazują na wysoką, jeżeli nie dominującą rangę
kulturową Wikingów w okresie wczesnopiastowskim. Rzućmy okiem na bogato zdobione, wyrafinowanie inkrustowane strzemię wikińskiego "pancernego", który strzegł grodu Mieszka I na Ostrowiu Lednickim (foto powyżej: Maciej Jórdeczka, źródło: "Pradzieje Wielkopolski", 2008).
Oto z boku żelazne strzemię, pochodzące ze szwedzkiej Upplandii, z epoki Wikingów (Nordisk familjebok 1910, Vol. 13). Chociaż nie inkrustowany, jest to tego samego rodzaju zabytek, jak z Ostrowa Lednickiego - wysokie strzemię z szerokim, prostokątnym mocowaniem na pasek. Konstrukcja stopki jest identyczna w obydwu zabytkach. Takie samo strzemię (wys.: 20,5 cm, szer.: 11,5 cm) znajduje się w Örebro läns museum.
Dodajmy jeszcze parę strzemion wikińskich (wys.: 20,3/21.0 cm, szer.: 13,0 cm), datowanych na przełom X/XI wieku, będących w zbiorach Metropolitan Museum w Nowym Jorku. Zachowane są ślady oryginalnego zdobienia złotem, srebrem i brązem.
Wypada tutaj wspomnieć o bogatych wśród Normanów tradycjach jeździeckich, nabytych jeszcze przez plemiona gockie od ludów koczowniczych w strefie pontyjskiej (III-IV wiek). To prawdopodobnie imigrujące znad Morza Czarnego na zachód Europy plemiona nordyckie przyniosły u progu średniowiecza orientalny wynalazek, jakim było strzemię w uprzęży końskiej. To od Longobardów przeniknęło do języka włoskiego słowo staffa, oznaczające właśnie 'strzemię'. Zupełnie nieromańskie słowo 'staffa' pochodziło od lombardzkiego *stapfo, co oznaczało 'stopień, stąpać, krok, kroczyć' (dzisiaj w niemieckim: stapfen - stąpać, brodzić).
W regionie Ringerike, w pierwszej połowie XI wieku, narodził się, wyodrębniony przez historyków sztuki jak osobny styl w sztuce wikińskiej, nazwany stylem Ringerike. Jego cechą jest przedstawianie motywów zwierzęcych i roślinnych w formie wydłużonych i wijących się pasm, spirali i pętli.
Oto poniżej próbka tego stylu, z elementami późniejszego, wikińskiego stylu Urnes, widoczna na zagięciu biskupiego pastorału, pochodzącego z irlandzkiego klasztoru w Clonmacnoise. Inaczej, jak nasi badacze - w przypadku wikińskich zabytków w Polsce, irlandcy historycy nie nazywają tego zabytku jako skandynawskiego "importu".
Interesujące jest, że językoznawcy nie wyjaśnili dotąd pochodzenia słowa "oręż" w języku polskim i jego odpowiednika "orużje" w języku rosyjskim i w niektórych innych, słowiańskich. Dla porównania zestawiam słowo "broń" w tych językach, według pisowni i wymowy: oру́жие (orużje) - rosyjski; oružje (orużje) - chorwacki; oружјe (orużje) - serbski, macedoński; збро́я (zbroja) - zapożyczone z polskiego, dawniej ору́жжя (orużja) - ukraiński, białoruski; orožje (orożje) - słoweński; zbraň (zbrań) - czeski, słowacki.
Badacze rosyjscy wywodzą etymologię "orożje" od zrekonstruowanego prasłowiańskiego słowa "*orǫga / *orǫžь", z dodaną w języku staroruskim końcówką "*-ьje", co miało właśnie oznaczać "broń", "uzbrojenie". Interesujące, że na Rusi i w Polsce, w których prawdziwa, groźna broń pojawiła się wraz z przybyciem do nich Wikingów, nie zwrócono uwagi na rzucające się fonetyczne podobieństwa słów "oręż/orużje" do licznie występującego w źródłach historycznych toponimu "Waręż" (i pochodnych), wywodzącego się z "Warang", ze słowiańskim zmiękczeniem "g" na "ż" i zamianą zgłoski "an" na nosową "ę".
Jak zauważają nasi badacze, wiele wyrazów zaczynających się dzisiaj na literę "w", w języku prasłowiańskim zaczynały się na samogłoskę nosową, na przykład: *ǫžь → wąż, *ǫgorjь → węgorz (bo utożsamiany z wężem), *ǫglь → węgiel, *ǫgrija, starocerkiewno-słowiański Ǫgri → Węgrzy (Onogurowie), *ǫtorъba → wątroba, ǫpyrь lub *ǫpirь → wampir, *ǫzъkъ → wąski, starocerkiewno-słowiański ǫsъ → wąsy, prasłowiański ǫda, starocerkiewno-słowiański ǫdica → wądka, wędka, węda, prasłowiański *ǫdidlo → wędzidło, *ǫchati → wąchać, starocerkiewno-słowiański ǫzlъ → węzeł, prasłowiański *ǫdolъ → wądół, *ǫvozъ → wąwóz.
Dlaczego słowo "waręż", kojarzące się jednoznacznie z uzbrojonym Wikingiem, nie mogło przejść procesu odwrotnego - zgubienia przydechowego "w" i powstania słowa "oręż", w dzisiejszym znaczeniu broń, uzbrojenie, wojsko. Pamiętajmy, że jakoby już prasłowiańskie słowa "*orǫga / *orǫžь" to tylko próba rekonstrukcji, a nie zapis z prehistorycznych źródeł. Dopiero w XIV wieku w języku polskim słowo "oręż" zostało uzupełnione słowem "broń" w powyższym znaczeniu "oręż". Słowo "broń" powstało z dwóch słów z języka prasłowiańskiego: *barati - "walczyć, zmagać się, bronić się" i *borьbа - "zapasy, walka, bój". I od tych słów powstały niektóre słowiańskie imiona, na przykład *Borislavь, *Borivojь, czyli w staropolskim Borzysław i Borzywój.
Zajmijmy się krótko jeszcze jednym, wątpliwym, polskim tłumaczeniem słowa "Dansker" - oznaczającego średniowieczną toaletę, wysuniętą poza obręb fasady zamku lub murów obronnych. Przyjęta w ostatnich latach w Polsce forma "Gdanisko", chociaż fonetycznie bliska, nie ma żadnego związku semantycznego z oryginalnym znaczeniem tego słowa, jakie występuje w źródłach historycznych.
Jeszcze w okresie międzywojennym polscy historycy używali terminu tej formy zamkowej toalety, w oryginalnym, źródłowym brzmieniu "Dansker", które implikowało sens znaczeniowy, związany ze słowami Duńczyk, duński. W tych formach używane jest w literaturze historycznej w wielu krajach do dziś, na przykład: "Dansk" po czesku (Dánsko to Dania), "Danskier" po rosyjsku, białorusku i ukraińsku, "Danskeris" po litewsku, "Dansker" po estońsku, niemiecku i angielsku. I w takim sensie Dansker, czyli "Duńczyk", a nie wymyślone "Gdanisko", prezentuje się na poniższej fotografii, na zamku w Toruniu, w 1914 roku. Foto: Ansichtskarten - Lexikon.
Nasi badacze nie wyjaśniają, dlaczego przypisali nazwę "Gdanisko" dla tego rodzaju średniowiecznego wychodka, jakoby pochodzącą od miasta Gdańska. Jest to tym bardziej niezrozumiałe, że niektórzy z nich uważają, jakoby używana przez Krzyżaków nazwa "Dansker", w skrócie od "Dantzker Nerie" (Mierzeja Gdańska, dzisiaj Mierzeja Wiślana - jako pojęcie geograficzne) była "próbą poniżenia dobrego imienia Gdańska". A przecież to nie Krzyżacy w XIV wieku, ale nasi słowotwórcy w XXI wieku bezzasadnie związali imię Gdańska z tym przybytkiem. W określeniu "Dantzker Nerie" dla Krzyżaków budujących Danskery istotna była ich forma zbliżona do mierzei, a nie związek fonetyczny z Gdańskiem.
Gaspar Henneberger (1529-1600), luterański pastor, historyk i kartograf objaśnił pochodzenie terminu "Dansker neerung" jako synonim stosowanego wówczas słowa "itzunder". Dawne "neerung", to późniejsze "nehring", "näring", a dzisiejsze, niemieckie "Nehrung", oznaczające wąski, wydłużony pas lądu oddzielający zalew lub lagunę od otwartego morza, czyli po polsku mierzeję. To niemieckie słowo ma swój źródłosłów w starosaksońskim "naru" i w anglo-saksońskim "nearu", co we współczesnym angielskim znaczy "narrow", czyli wąski.
Dlaczego Henneberger znał to określenie w formie "Dansker neerung", jako gdańskie, a nie na przykład duńskie zwężenie? Przecież zjawisko tworzenia się mierzei, w wyniku działania prądów morskich, znane było dobrze na całym południowym Bałtyku, w tym w cieśninach i na wyspach duńskich. Początkową formę mierzei, kiedy tworzy się od brzegu, wychodzący w morze długi i wąski wał piasku, morfologicznie niestabilny, nazywamy w Polsce kosą. Jako przykład niestabilności mierzei przytoczmy wiadomość z Kroniki Pruskiej (Scriptores Rerum Prussicarum, tom V, 1874) z dnia 28 listopada 1497 roku: "Burza na Dantzker Nerie zmiotła i zmyła duże wzgórza i od tej pory w pobliżu Wugeram jest nowa głębia" (28 Nov. 1497 hat der sturm an der Dantzker Nerie grosse berge ausgeriessen und ausgewasschen , da bisher das new Tieff bey Wugeram gewesen ist). Wugeram (Wogrym, Wugwram, Wogrin) to nie istniejąca już dzisiaj wieś rybacka na Mierzei Wiślanej.
Henneberger miał na myśli jednak Mierzeję Wiślaną, która w jego już czasach zwana była po prostu Die Nehrung (w różnych odmianach pisowni). To Gdańszczanie, w swoich kłótniach z Elblągiem o kontrolę handlu przez ujście z Zalewu Wiślanego w 1467 roku przywołali dawną nazwę Mierzeja Gdańska (Dantzker Neerung), jako argument przeciwko Elblągowi.
Do ogólnie toalety, nie wiadomo czy "duńskiej" czy "gdańskiej", nawiązuje łacińska nazwa Mierzei Wiślanej "Latris Insula" (dosłownie: Wyspa Toalet), na mapie "Germaniae veteris typus", wydanej przez Joana i jego ojca Wilhelma Blaeu w 1645 roku. Dla wydawców mapy istotna była historyczna nazwa własna "Dansker" - w znaczeniu toalety, mającej "długi wybieg" - niczym mierzeja, aby przetłumaczyć ten termin na łacińskie słowo latris.
Na marginesie, kartografowie holenderscy prawidłowo nazwali tą część wybrzeża wyspą, a nie półwyspem, albo mierzeją, bowiem w tamtych czasach była ona od północy otoczona morzem, zaś od południa Zalewem Wiślanym i odnogami delty Wisły. Mapa ta została wydana w oparciu o zrekonstruowaną w 1601 roku przez Abrahama Orteliusza i z przetłumaczonymi z języka greckiego na łacinę nazwami geograficznymi, mapę Klaudiusza Ptolemeusza z II wieku n.e. - stąd nazwy starożytnych plemion, zasiedlających te ziemie. Toponim "Gedanum" został dopisany przez Orteliusza chyba tylko z czystej fantazji, bo nazwa ta nie była znana w czasach antycznych.
Bardziej skomplikowane jest wyjasnienie drugiego, stosowanego wtedy zamiennie (lub w innych rejonach) terminu "itzunder". Słowo to oznaczało coś aktualnego, wyglądającego w określony sposób obecnie. W tytule dzieła biskupa warmińskiego Stanisława Hozjusza (1504-1579) z 1557 roku zawarto zdanie: "Dialogus, Das ist, Ein freundlichs Gesprech zwoer Person, von den drey wichtigen puncten und stücken unserer Heyligen Christlichen Religion, so itzunder ohne underlass getrieben, und von vielen zuerläuben begert werden ...", co można rozumieć jako "Dialog, to znaczy przyjacielska rozmowa między dwojgiem ludzi, z trzech ważnych punktów i fragmentów naszej świętej religii chrześcijańskiej, tak obecnie i nieustająco prowadzona i przez wielu pożądana ...".
Semantycznym łącznikiem określenia "Dansker neerung", czyli "duńskie zwężenie" z "itzunder" była więc aktualność zmiennej formy mierzei, zwłaszcza w jej początkowym stadium - obecnie piaszczysty wał wygląda tak, ale wiadomo było, że kiedyś wyglądał inaczej, a w przyszłości też może się zmienić. Tak więc "Dansker" - wydłużona forma budowli zamkowej, wychodząca poza obrys murów, jak najbardziej przypomina "duńskie czy gdańskie zwężenie", czyli mierzeję. Dzisiaj Niemcy nazywają Mierzeję Wiślaną Frische Nehrung (Świeża Mierzeja), a Rosjanie Bałtyjskaja Kosa (Kosa Bałtycka) - i mierzeja, a nie miasto dało powód do nazwania wysuniętych budowli toaletowych słowem Dansker.
Wracając do Wikingów w służbie Piastów - jeżeli uznamy, że Wikingowie, których tak hołubił Mieszko I (patrz wyżej wzmianka Ibrahima ibn Jakuba) byli dla pierwszych władców piastowskich ich "gwardią przyboczną", to niejakim potwierdzeniem ich poważnej pozycji politycznej u boku władcy może być wzmianka w Kronice Thietmara, pisanej w okresie tego wydarzenia, w której syn Bolesława Chrobrego, 25-letni Mieszko (nazwany dzisiaj przez historyków jako Mieszko II, chociaż de facto, był trzecim - po Mieszku I oraz jego synie Mieszku z żony Ody Dytrykówny), tak odpowiada posłom dopiero co obranego cesarzem Henryka II, którzy przybyli do Krosna nad Odrą, gdzie stacjonował z wojskiem polski książę: "Przyznaję, iż łaska cesarza wyrwała mnie z mocy wroga i że wam złożyłem przyrzeczenie; gdybym był wolny chętnie dochowałbym go pod każdym względem. Obecnie jednak, jak wiecie sami, znajduję się pod władzą mojego ojca, a ponieważ on mi tego zabrania, a także jego przytomni tu rycerze nigdy by się na to nie zgodzili ..." (podkreślenie moje).
O znaczącej roli nie tylko militarnej, ale i politycznej gwardii wareskiej na Rusi świadczy następujący fragment z cytowanej już tutaj Kroniki Nestora: "Bowiem Włodzimierz kochał drużynę, z nią naradzał się o urządzeniu kraju, i o wojnach, i o prawach krajowych" (Ибо Владимир любил дружину и с нею совещался об устройстве страны, и о войне, и о законах страны).
Należy więc wziąć pod uwagę, że ugruntowanie państwa i nowego ustroju społecznego nie mogło się obejść bez poparcia dla władzy Piastów przez klasę możnych, która współrealizowała politykę wewnętrzną i zagraniczną tego rodu. Niemal nic, z okresu tworzenia się państwa polskiego, ze źródeł historycznych, o niej nie wiemy. Ale zabytki archeologiczne jednoznacznie wskazują, że klasa panująca w państwie piastowskim uformowała się w stosunkowo krótkim czasie dwóch, trzech pokoleń, odpowiadającemu okresowi olbrzymiego napływu srebra na ziemie polskie w I połowie X wieku. Drużyna wareska Mieszka I utrzymywana była nie tylko z łupów wojennych, ale z handlu niewolnikami oraz narzuconych ludności cywilnej ciężarów podatkowych na rzecz skarbu książęcego.
Gwardia wareska u Piastów musiała
raczej być organizacją o silnej podmiotowości politycznej, zapewne
mającej wpływ na przebieg wielu ważnych dla kraju wydarzeń. Pewną
wskazówką jak wielkie ambicje polityczne mieli wikińscy najemnicy jest
historia Roussela z Bailleul (Normandia), który jako członek gwardii wareskiej w AD 1074 otwarcie przeciwstawiając się cesarzowi Michałowi VII Dukasowi, miał ambicje utworzyć w Lykaonii i Galacji własne państwo (podobnie jak Miecław na Mazowszu w AD 1037) oraz mianować cesarzem Jana Dukasa.
Nie zrealizował swych zamiarów tylko dlatego, że został pokonany dzięki
pomocy, o którą cesarz poprosił Turków - największych wrogów Bizancjum.
Kto wie czy Turcy byliby w stanie tak szybko zawładnąć całą Azją
Mniejszą, gdyby między nimi a Bizancjum stało na przeszkodzie nowe
państwo normańskie.
Należy więc wziąć pod uwagę, że ugruntowanie państwa i nowego ustroju społecznego nie mogło się obejść bez poparcia dla władzy Piastów przez klasę możnych, która współrealizowała politykę wewnętrzną i zagraniczną tego rodu. Niemal nic, z okresu tworzenia się państwa polskiego, ze źródeł historycznych, o niej nie wiemy. Ale zabytki archeologiczne jednoznacznie wskazują, że klasa panująca w państwie piastowskim uformowała się w stosunkowo krótkim czasie dwóch, trzech pokoleń, odpowiadającemu okresowi olbrzymiego napływu srebra na ziemie polskie w I połowie X wieku. Drużyna wareska Mieszka I utrzymywana była nie tylko z łupów wojennych, ale z handlu niewolnikami oraz narzuconych ludności cywilnej ciężarów podatkowych na rzecz skarbu książęcego.
Na marginesie, z zajmowanego Krymu normańskie plemiona penetrowały czarnomorskie wybrzeża Azji Mniejszej już w połowie III wieku n.e., podczas wojen Gotów z Cesarstwem Rzymskim, po zwycięskiej dla Gotów i Scytów bitwie pod Abritus (dzisiaj Razgrad, Bułgaria) w AD 251. W wyniku tej bitwy Cesarstwo Rzymskie zostało zmuszone do płacenia trybutu królowi Gotów, Kniwie.
Oto obok pieczęć osobista tego normańskiego najemnika, z wizerunkiem Matki Boskiej z Dzieciątkiem, ku uwadze tych historyków, którzy traktują Wikingów en masse jako pogan. Innym Wikingiem o ambicjach politycznych był, pochodzący z okolic Uppsala (Szwecja), a zmarły około AD 1041, Ingwar Daleki Podróżnik (Ingvar den vittfarne), który wraz ze swoimi Waregami zaangażował się w bitwie pod Sasireti w Gruzji po stronie jej króla Bagrata IV, a przeciwko Bizancjum. Kroniki Gruzińskie (pisane w okresie IX-XIV w.) potwierdzają obecność Waregów (Normanów) w Gruzji około AD 1040.
Perski geograf Ibn Khordadbeh w swoim dziele "Książka dróg i prowincji" (Kitāb al Masālik w’al Mamālik) określając szlak handlowy, którymi podążali warescy Rusowie na grzbietach wielbłądów (od południowych brzegów Morza Kaspijskiego) do Bagdadu, mówił że uważają się oni za chrześcijan i jako tacy płacą w tym mieście pogłówne (podatek pobierany w krajach Orientu od chrześcijan w zamian za zapewnienie ich pokoju). Arabowie nazywali Bagdad "Miastem Pokoju" (Madinat al-Salaam), podczas gdy jego przedislamska nazwa oznaczała w języku perskim "Miasto dane przez Boga" - od wyrazów "bagh" - bóg, oraz "dād" - dany. Zwróćmy uwagę na bliskość fonetyczną i znaczeniową tych słów z językami słowiańskimi.
Uczony zapisał o Waregach: „Podążają też inną trasą, schodząc rzeką Tanais [dzisiaj Don], rzeką Saqaliba [dzisiejsza rzeka Sał, dopływ Donu] i mijają Khamlij, stolicę Chazaru [Itil, okolice dzisiejszego miasta Astrachań]. Tam wyruszają na Morze Kaspijskie, kierując się do znanego im punktu miasta Jurjan [Jorjān, dzisiaj miasto Gorgan w Iranie], skąd przewożą swoje towary wielbłądami dalej do Bagdadu”. Jurjan leżał w pobliżu odcinka szlaku jedwabnego, prowadzącego do Chin, zwanego szlakiem chorasańskim. X-wieczny arabski geograf Ibn Hawqal uważał, że leżący w pobliżu Jurjan port Abaskun był najważniejszym na Morzu Kaspijskim. Oto mapa z nakreślonym przebiegiem jednego z głównych tras szlaku jedwabnego w tym rejonie Azji, wraz z fragmentami wikińsko-ruskich szlaków "Od Waregów do Greków".
Pokonywana przez Waregów droga rzeczno-morsko-lądowa z Nowogrodu do Bagdadu, jak w końcowych odcinkach opisana przez Ibn Khordadbeha, miała długość około 6.500 kilometrów, w tym ten ostatni, "wielbłądzi" odcinek, to dystans około 1300 kilometrów. Trasa ta przebiegała kolejno rzekami (z przewłokami między nimi): Łować, Dniepr, Samara, Don, Sał, ujście Wołgi, dalej Morzem Kaspijskim do ujścia rzeki Gorganrud, dalej miasta Gorgan, a stamtąd do Bagdadu.
Mazowiecki Miecław (Masław), w walce z królem Kazimierzem Odnowicielem - jak podaje w swojej Kronice Polskiej Wincenty Kadłubek, wsparł się na Pomorzanach (Pomoranorum), Getach (Getharum), Duńczykach (Danorum) i Rusinach (Ruthenorum). Wszystkie wymienione przez kronikarza plemiona osiedlone były wokół basenu Morza Bałtyckiego, które to morze nie dzieliło a łączyło je, sprzyjając interakcji kulturowej i mieszaniu się etnicznym słowiańsko - nordycko - bałtyjskim. Na początku XI wieku leżąca na pograniczu Prus i Pomorza, należąca do Mazowsza Ziemia Chełmińska, stanowiła główną ostoję oporu Miecława wobec wielkopolskich Piastów. To tam, w północnej części Ziemi Chełmińskiej, jak na to wskazują wyniki badań archeologicznych, istniał wikiński (wareski) gród w Kałdusie. Masław zwalczany był przez wychowanego w niemieckim klasztorze Kazimierza również na gruncie wiary, bowiem - jak na to wskazuje Gall Anonim, Masław należał do "fałszywych chrześcijan" (falsis christicolis), a takim mianem Kościół łaciński obdarzał nie pogan, ale chrześcijan rytu prawosławnego.
Zauważmy, że podczas gdy polscy historycy, pod wpływem teorii cywilizacji sformułowanej przez Feliksa Konecznego, na ogół traktują, tożsamą według nich z tradycją Kościoła katolickiego "cywilizację łacińską" jako synonim "cywilizacji zachodniej", to na Zachodzie, pojęcie "cywilizacji zachodniej" przyjmowane jest w dużo szerszym sensie, obejmującym całe dziedzictwo kulturowe, religijne i humanistyczne Europy, a więc także tradycje judeo-, greko- chrześcijańskie oraz kulturę i naukę Oświecenia, powstanie społeczeństwa kapitalistycznego, jak i ostatnie idee globalistyczno-liberalne, tworzące w istocie antykulturę, jak ją określił Jan Paweł II - cywilizację śmierci.
Interesujące jest, że teorie Konecznego - tak bardzo podkreślające potrzebę zachowania "czystości" cywilizacyjno-etnicznej, bazują na dorobku dwóch wielkich architektów Kościoła o korzeniach etnicznych spoza łacińskiego kręgu kulturowego - berberyjskiego św. Augustyna oraz lombardzkiego św. Tomasza z Akwinu. Budowali oni teologiczno-filozoficzne podwaliny Kościoła, korzystając z dorobku greckich myślicieli Platona i Arystotelesa. Św. Tomasz pochodził z arystokratycznego rodu Landulfidów o korzeniach longobardzkich, normańskich.
No i nie zapominajmy, że biskup Teodulf, główny architekt i promotor tak zwanego "renesansu karolińskiego", mającego przydać "cesarzom rzymskim" Karolowi Wielkiemu i Ludwikowi Pobożnemu, jeszcze większego prestiżu w fundowanych przez nich budowlach, był wrażliwym na sztukę Gotem z pochodzenia. Był on też autorem czterotomowego dzieła, wykonanego na zlecenie Karola Wielkiego "Libri Carolini" (Księgi Karola), w którym odrzuca postanowienia Soboru Nicejskiego z AD 787, zakazującego przedstawiania w sztuce Boga i świętych jako osoby ludzkie (tak zwany ikonoklazm). Sprzeciwiając się ikonoklazmowi Karol Wielki uzyskał w ten sposób dostęp do szerokich rzesz artystów, którzy opuścili Bizancjum i przenieśli się do Europy zachodniej, gdzie mogli dalej swobodnie kontynuować rozwój sztuki bizantyjskiej, odtąd zwanej tam karolińską. Sztuka ta, uprawiana głównie przez artystów greckich, nabierała z czasem pewnych cech lokalnych, zgodnie z życzeniami miejscowych zleceniodawców.
Normanem z pochodzenia musiał być Wulfar, zmarły w 816 roku arcybiskup Reims i wpływowy administrator w Cesarstwie Karolińskim za czasów Karola Wielkiego i Ludwika Pobożnego. W języku staronordyckim słowo wulfaR oznaczało "wilk". To za jego czasów (początek IX wieku) i prawdopodobnie w jego archidiecezji powstał bogato iluminowany manuskrypt "Psałterz Galba", zwany także "Psałterzem Aethelstana".
Oto poniżej zestawienie dwóch miniatur przedstawiających scenę Wniebowstąpienia Pańskiego. Z lewej strony jest to iluminacja z "Psałterza Aethelstana", z prawej - z VI-wiecznego, bizantyjskiego Ewangeliarza Rabbuli. Uderzające jest podopieństwo obu scen, z wyraźną przewagą artystyczną, o kilka wieków starszej miniatury z ewangeliarza Rabbuli.
Aethelstan (895-939) to anglo-saksoński król Anglii, normańskiego pochodzenia. Jego imię w języku staronordyckim - Aðalsteinn, oznaczało "szlachetny kamień". Powstały w północno-wschodniej Francji psałterz jest przez historyków, zwłaszcza brytyjskich, uznawany za jeden ze wspanialszych pomników "sztuki karolińskiej". Na początku X wieku rękopis dotarł do Anglii, gdzie dodano nowe strony z miniaturami i spisem nowych wydarzeń, aż do śmierci żony króla Alfreda Wielkiego w AD 902. Dlatego też historiografia angielska uznaje ten zabytek bardziej za angielski, niż kontynentalny i czasami datuje go ogólnie na X wiek.
Na marginesie, inne pokrewne z Aethelstan, anglo-saksońskie imię Æthelberht, oznaczający "szlachetny błysk", to praprzodek imienia Adalbert, jakie na bierzmowaniu przyjął św. Wojciech. Zapewne pierwszą inspiracją dla przyjęcia przez niego tego imienia był biskup Adalbert z Magdeburga (910-981), który udzielał mu bierzmowania. Ten ostatni z kolei mógł brać wzór ze zmarłego w 710 roku, św. Adalberta z Egmond, anglo-saksońskiego misjonarza z Northumbrii, który towarzyszył św. Willibrordowi w ewangelizacji Holandii i Fryzji.
W zachwycie nad angielskim wkładem w "sztukę karolińską", Robert Desham, angielski historyk sztuki, egzaltuje się: "Nie bez podstaw uznana jest wyjątkowa oryginalność sztuki anglosaksońskiej X i XI wieku." (The exceptional originality of tenth- and eleventh-century Anglo-Saxon art is justly renowned). Mamy powyżej przykład, jak wygląda ta angielska, czy też karolińska "wyjątkowa oryginalność" w X/XI-wiecznej sztuce, będąca mniej lub bardziej udanym naśladownictwem sztuki bizantyjskiej, ze stopniowo wplatanymi elementami lokalnej tradycji.
W rozpoczętej już od zarania XI wieku, otwartej konfrontacji cesarstwa niemieckiego z cesarstwem bizantyjskim o prymat polityczny i kulturowy w Europie, ważną rolę mieli do spełnienia nadworni i klasztorni kronikarze, których zadaniem było zacieranie, trwającej od kilku wieków obecności bizantyjskiej w kościele wczesnochrześcijańskim i w rodzących się państwach Europy, po upadku cesarstwa rzymskiego. Ta fałszywa narracja trwa w eurpejskiej historiografii do dzisiaj. Oto kolejny tego przykład, dotyczący benedyktyńskiego opactwa Corvey (pol. Nowa Korbeja, Nowa Korbea). Oto powyżej krypta w tym klasztorze, z charakterystycznymi dla architektury bizantyjskiej, greckimi (korynckimi) kolumnami.
Archeolodzy odkrywają dzisiaj w zachodnim skrzydle klasztoru, zwanym "karolińskim westwerkiem" (karolingische Westwerk), zbudowanym w latach 873-885, przykryte farbą i tynkami, bizantyjskie freski o tematyce mitologii greckiej. Restaurowana obecnie polichromia odkrywa człowieka z włócznią walczącego z potworem, ptaka z łukiem i strzałą, delfiny z jeźdźcem oraz zarysy statków morskich. Historycy sztuki nie mają wątpliwości, że chodzi tutaj o scenę z "Odysei" Homera, żeglującego między Scyllą i Charybdą Odyseusza. Dominuje jednak nadal bezwstydna narracja, przywłaszczająca w poszczególnych krajach zachodnioeuropejskich, pozostawiony tam wczesnośredniowieczny dorobek cywilizacyjny przez bizantyjskich budowniczych i artystów. W tym przypadku Niemcy nazywają odkryte w klasztorze w Corvey freski, a jakże - "malowidłami karolińskimi" (karolingische Malereien).
Sam niemiecki termin "westwerk", ukuty w zachodniej Europie i przyjęty powszechnie przez historyków sztuki w tym brzmieniu w różnych językach europejskich, jest kolejną manipulacją sugerującą, że jest to odkrycie i dorobek "kultury karolińskiej". Te monumentalne, zwrócone ku zachodowi części wejściowe średniowiecznych kościołów w Europie, powstały najpierw w starożytnej Syrii i ich konstrukcja i wykonanie zostały przyniesione do Europy zachodniej przez budowniczych z Bizancjum.
Przytoczmy tutaj, rzadko spotykaną w Europie zachodniej, odbiegającą od oficjalnej narracji, chociaż nadal dość oględną, ocenę miejsca Bizancjum we wczesnośredniowiecznej Europie, w wydanej w 2010 roku czterotomowej monografii, pod redakcją Falko Daim und Jörg Drauschke: "Byzanz – das Römerreich im Mittelalter" ("Bizancjum – Cesarstwo Rzymskie w średniowieczu"): "Ta dwoistość chrześcijaństwa i starożytnych wartości dała imperium ogromną siłę wewnętrzną i charyzmę, która nie pozostała bez wpływu na współczesne mu państwa. Pod wieloma względami Bizancjum było standardem, według którego mierzono się i naśladowano" (Aus dieser Dualität von Christentum und antiken Werten erwuchs dem Reich eine enorme innere Kraft und Ausstrahlung, die ihre Wirkung auf die zeitgenössischen Entitäten nicht verfehlte. Byzanz war in vielerlei Hinsicht der Standard, an dem man sich maß und dem man nacheiferte).
A więc przywracając Bizancjum tytuł "Cesarstwa Rzymskiego" (Römerreich), publikacja ta obnaża fasadowość, przywłaszczonego przez państwo niemieckie, określenia - "Święte Cesarstwo Rzymskie" (niem. Heiliges Römisches Reich; łac. Sacrum Imperium Romanum).
To nie kto inny, ale wspomniany biskup Teodulf ufundował chyba najbardziej klasycznie bizantyjską we Francji budowlę, jaką jest oratorium w Germigny-des-Prés. Oto powyżej widok sklepienia apsydy (z greckiego ἀψίς - apsis, czyli 'łuk') w tej świątyni, wykonanej w mozaice, a przedstawiającą scenę biblijną z tak zwaną Arką Przymierza (foto: Anne-Orange Poilpré, 2019). Zabytek przetrwał tylko dzięki temu, że do początku XIX wieku sklepienie apsydy przykryte było tynkiem.
Opiszmy krótko tą scenę. Nad widoczną na dole obrazu ozdobną skrzynią - Arką Przymierza, unoszą się dwa archanioły, a poniżej ich dwa cherubiny. Anioły reprezentują dwie części chrześcijaństwa, wywodzące się ze Starego i z Nowego Testamentu. Pomiędzy aniołami wyłania się Ręka Boska - Manus Dei. "Manus Dei" - ten charakterystyczny dla symboliki bizantyjskiej, a także judaistycznej motyw ikonograficzny, we wczesnym średniowieczu rozpowszechnił się w Europie.
Na obwodzie tej mozaiki jest następująca łacińska inskrypcja: «Oraclum sanctum et cerubin hic aspice spectans et testamenti en micat Arca Dei - Haec cernens precibus que studens pulsare tonantem Theodulfum votis jungito queso tuis» ("Spójrz tutaj i kontempluj świętą wyrocznię, jej cherubiny i blask Arki Boskiego Testamentu. Staraj się o żarliwą modlitwę. I dołącz Teodulfa do twoich modłów"). Widać więc, że autorem napisu jest sam fundator świątyni, biskup Teodulf. Niektórzy francuscy badacze (za Jean Hubert, 1931), a za nimi z innych krajów, próbują w karkołomny sposób nadać pogański sens tym słowom, tłumacząć pulsare tonantem jako "Mistrz Piorunów" lub "Władca Gromów" (Maître du Tonnerre). Beda, anglosaksoński mnich benedyktyński z VIII wieku, w "Vita metrica S. Cuthberti", użył zwrotu precibus pulsare tonantem - dosłownie grzmiąca modlitwa, w sensie żarliwej modlitwy (... celsithronum didicit precibus pulsare tonantem - "... nauczył się błagać tron niebiański żarliwymi modlitwami").
Naśladownictwo "bizantyjskości" przez wczesnośredniowieczną, łacińską Europę nie ograniczało się tylko do sztuki, ale miało dużo szerszy wymiar kulturowy, bowiem dotyczyło zwyczajów bizantyjskiego dworu cesarskiego. Papieże rzymscy, cesarze niemieccy i królowie wielu krajów przejęli z Bizancjum zwyczaj wydawania tak zwanych złotych bulli, zwanych z greckiego chryzobullami (χρυσός/chrysós - złoto) - dekretami wydawanymi przez cesarzy bizantyjskich.
Oto fragment miniatury przedstawiającej cesarza bizantyjskiego Aleksego III Komnenosa ze swoją żoną Teodorą, oboje trzymający złotą bullę, przy symbolicznej fundacji klasztoru św. Dionizego na Górze Athos. Oto jego widok na akwareli z 1852 roku (autor: V.A. Preziosi).
Wróćmy jeszcze do Konecznego. Mimo różnorodnych korzeni "cywilizacji łacińskiej", Koneczny uważał mieszanki etniczne czy kulturowe między cywilizacjami za szkodliwe, bowiem wówczas - według niego - "dobre cechy" jednej cywilizacji są zawsze wypierane przez "złe cechy" obcej cywilizacji, tak jak zły pieniądz wypiera dobry. Tym samym zaprzecza sobie, kiedy tworzy jako kanon swojej filozofii tezę, że - w drodze nieuniknionych konfliktów między cywilizacjami, lepsza cywilizacja zawsze zwycięża gorszą.
Jednakże zanieczyszenia kulturowe, czyli podleganie jednej kultury regionalnej czy narodowej wpływami drugiej, jest nieodłączną cechą każdej z nich, a może nawet jednym z warunków jej rozwoju. Nie musi być zatem konfliktu kulturowego lub szerzej - cywilizacyjnego, jeżeli proces społecznego przejmowania obcych elementów kultury ma charakter dobrowolny, naturalny, ewolucyjny i pokojowy, a nie jest narzucony z zewnątrz przez wrogą i agresywną politykę i propagandę.
Przykładem naturalnego przenikania kultury bizantyjskiej do łacińskiej jest twórczość artysty włoskiego Giotto. Oto fragment jego obrazu z około 1310 roku, "Madonna z Dzieciątkiem". W obrazie zawartych jest wiele różnorodnych stylów, które artysta, obok własnej oryginalności, przejął do swojego warsztatu. Ołtarz w formie ikony, złota kolorystyka i w płaskie tło to inspiracja bizantyjska. Spokój i posągowość postaci przypomina styl Pietra Cavalliniego, który tworzył dzieła klasycznie bizantyjskie. Giotto czerpał wskazówki zarówno z jego mozaik, jak i fresków. Oryginalnym wkładem Giotto było wprowadzenie po raz pierwszy trójwymiarowego wyobrażenia postaci w sztuce zachodnioeuropejskiej.
Dla Konecznego słowo "bizantyjski" jest synonimem nadmiaru państwa w życiu społecznym - biurokratycznej, nadmiernej i niewydolnej organizacji państwa. Te cechy ma jednakże każda upadająca cywilizacja, w tym miało łacińskie imperium rzymskie. Ten nadmiar państwa, niestety, staje się coraz bardziej widoczny dzisiaj w "krajach pierwszego świata". "Łacińska cywilizacja" jego zdaniem góruje nad "bizantyjską cywilizacją", ta ostatnia reprezentowana według niego przez ... współczesne Niemcy, Francję i kraje protestanckie. Czyżby ten filozof-historyk zabłądził w salonie krzywych luster? To wpływy XIX-wiecznej ideologii socjalistycznej i współczesny globalizm charakteryzują te i inne kraje postkapitalistyczne, w których wolność gospodarcza została zastąpiona unią światowych elit finansowych i rządów państw. Z uwagi na to, że tezy Konecznego zdają się zdobywać zainteresowanie w dzisiejszym, pogrążającym się w globalizacji świecie, której przeciwstawia się rosnąca świadomość narodowa, warto jednak do nich przy innej okazji powrócić.
Wypada tutaj tylko zauważyć, że łacińskie skrzywienie w teoriach Konecznego ma w historiografii europejskiej bogate podłoże, bowiem jeszcze za trwania Cesarstwa Bizantyjskiego, które przetrwało znacznie dłużej niż Imperium Rzymskie, historycy, teologowie i filozofowie w Europie zachodniej, podążając za politycznym zapotrzebowaniem swoich pryncypałów, czyli władzy cywilnej i kościelnej, traktowali Bizancjum nie tylko jako religijnego, ideologicznego i politycznego konkurenta, ale od XI wieku już jako wroga. Nic dziwnego, że w historiografii europejskiej dorobek cywilizacyjny Cesarstwa Bizantyjskiego zawsze był lekceważony i pomniejszany, a "cywilizacji łacińskiej" wywyższany ponad obiektywną miarę. Pomimo, że historia Bizancjum należy do europejskiego dziedzictwa kulturowego, powód trwania do dziś negatywnego, nieobiektywnego doń nastawienia w historiografii zachodnioeuropejskiej jest dwojaki: po pierwsze, Bizancjum było chrześcijańskie i po drugie, był to zły rodzaj Chrześcijaństwa. Ortodoksyjność nigdy nie była popularnym tematem w zachodnim sposobie myślenia, a historycy Oświecenia wręcz ją odrzucali.
Wracając do arabskich monet, oto obok popularny na Pomorzu samanidzki dirham, ten egzemplarz bity w mennicy al-Mad'in w Afganistanie około 920 roku; tutaj wykorzystany jako ozdobna zawieszka (egzemplarz znaleziony na Gotlandii, obecnie w British Museum). Arabski dirham wykorzystany jako zawieszka stanowił także część skarbu z Bonina.
Oczywisty związek z handlem prowadzonym przez Wikingów z Bizancjum ma srebrna moneta bizantyjska, tzw. miliaresion
z podobizną cesarzy Bazylego II i Konstantyna VIII, (pierwszy z lewej,
drugi z prawej strony awersu na fotografii poniżej), bita w latach
977-989, której fragment znajduje się w skarbie z Bonina. Monety
bizantyjskie sprowadzane były do Europy przez Waregów, czyli Wikingów z
Rusi, zwaną przez nich samych "drogą wschodnią" (Austrvegr),
czyli wspomnianym wyżej szlakiem "od Waregów do Greków".
Największe
nagromadzenie monet bizantyjskich z okresu wikińskiego znajduje się w
Szwecji (w tym 90 procent na Gotlandii), oraz w Estonii. Wskazuje to na kontrolę handlu srebrem w rejonie Bałtyku przez rusko-gockich Waregów. Dalsze
znaleziska pochodzą z Niemiec, Danii, Finlandii, Łotwy, Polski i Rosji.
Statystyki znalezisk tych monet jednoznacznie potwierdzają główny
strumień wiodący przez Ruś, Gotlandię, dalej na Pomorze i wgłąb Europy
środkowej.
Wskazane tutaj silne powiązania handlowe na szlaku "od Waregów do Greków", pomiędzy Bizancjum, Rusią, Gotlandią i Pomorzem, niosły za sobą nie tylko przepływ towarów i pieniądza, ale otwierały drogę do wpływów kulturowych i religijnych płynących ze Wschodu na ziemie wokół basenu Morza Bałtyckiego. Oto poniżej tego ikonograficzny przykład, w którym powstały w Bizancjum motyw Narodzenia Pańskiego został przeniesiony do kościołów na Gotlandii, m.in. w Väskinde i Eskelhem. Najpierw scena Bożego Narodzenia, utrwalona w XII-wiecznej, kamiennej chrzcielnicy (aktualna kolorystyka z XVIII wieku) w kościele w Väskinde.
Podobna scena widnieje na kamiennej chrzcielnicy, z tego samego okresu, z zanikłą już kolorystyką, w kościele św. Michała w Eskelhem. Zwróćmy uwagę na podobne na obydwu zabytkach sylwetki, stroje i położenie Matki Bożej, Dzieciątka Jezus i osiołków.
A teraz ta sama scena, widoczna w centralnym miejscu na X-wiecznej płaskorzeźbie z kości słoniowej, pochodzącej z Bizancjum (Konstantynopol). Obecnie zabytek w zbiorach Walters Art Museum, w Baltimore (foto: Wikipedia), z następującym opisem. Na tle sylwetki góry Matka Boska spoczywa obok żłóbka z owiniętym Dzieciątkiem Jezus. Zza góry wyłaniają się trzej aniołowie, z których jeden ogłasza stojącemu po lewej stronie pasterzowi narodziny Chrystusa. Na pierwszym planie niemowlę bierze pierwszą kąpiel, podczas gdy siedzący Józef obserwuje tę scenę. Motyw pierwszej kąpieli Chrystusa jest charakterystyczny dla bizantyjskich wizerunków Narodzenia i rzadko pojawia się w sztuce zachodnioeuropejskiej.
Nawiązuje do powyższego, bizantyjskiego pierwowzoru sceny Narodzenia Pańskiego poniższy fragment z tryptyku, zatytułowany "Adoracja Dzieciątka",, z ołtarza kościoła parafialnego św. Mikołaja w Warcie, koło Sieradza, obecnie w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie (źródło: kartka pocztowa Ars Christiana z 1978 roku). Autorem tego renesansowego dzieła z około 1515 roku, jak się uważa, jest prawdopodobnie jeden z małopolskich artystów.
W latach 1090-1091 wojska polskie pod dowództwem wojewody krakowskiego Sieciecha zaatakowały Pomorze, a "... wiele zamków
zostało zrównanych z ziemią, a inne, jak Pirycz (Pyrzyce), Starygród
(Stargard), Białygród (Białogard), Kamin (Kamień), Massow (Maszewo) etc.
zostały obsadzone polskimi garnizonami, przechodząc pod władanie
Sieciecha". Cytat pochodzi z książki Leonarda Chodźko "La Pologne historique littéraire monumentale et pittoresque" (Paryż 1836), o której wspominam w artykule "Maszewo Anno Domini 1091".
We wspomnianym wyżej skarbie z Bonina znajduje się denar Sieciecha, bity w latach
1080-1100. Nie można wykluczyć, że dostał się on do skarbu właśnie w
okresie polskiego najazdu na Pomorze.
Trzeba pamiętać, że Wikingowie nie zakończyli działalności na Pomorzu
"dużo wcześniej" przed zakopaniem skarbu z Bonina, jak utrzymuje Muzeum w
Koszalinie, co prawdopodobnie miało miejsce około 1090 roku (jeżeli
dotychczasowa próba monet opublikowana przez Muzeum jest tutaj
reprezentatywna). Jeszcze w 1098 roku duński król Eryk I
zaatakował gród w Wolinie, gdzie szukała schronienia duńska opozycja
polityczna. Fakt ten potwierdza, że lokalni Wikingowie nie poddali się
kontroli Danii, ale kontynuowali działalność handlową i żeglugową bez
opłacania trybutu.
Wypada tutaj dodać, że krwawa walka o wpływy i bogactwo pomiędzy jarlami wikińskimi była tak samo normalna, jak toczone bitwy, podstępy i intrygi pomiędzy książętami piastowskimi. Tak na przykład w zbiorze dokumentów z początku XI wieku, nazwanego dzisiaj "Fragmentary Annals of Ireland" zamieszczona jest pod rokiem 851 informacja, że w tymże roku Duńczycy napadli na ziemię w Irlandii, będącej we władaniu Norwegów. A ci "walczyli chrapliwie, a Duńczycy zabili ich trzy razy więcej, niż ich samych było i odcięli głowę każdemu zabitemu. Duńczycy sprowadzili statki Norwegów do portu, po czym schwytali kobiety, zabrali złoto i cenne rzeczy Norwegów. W ten oto sposób Bóg odebrał im (Norwegom) całe bogactwo, które ci zabrali z kościołów, świętych miejsc i z grobów świętych Irlandii" - "They battled harshly, and the Danes killed three times their own number of them, and they beheaded everyone that they killed. The Danes brought the Norwegians' ships with them to port. Afterwards the Danes seized the women and gold and all the goods of the Norwegians, and thus the Lord took from them all the wealth they had taken from the churches and holy places and shrines of the saints of Ireland" (tłumaczenie z języka staroirlandzkiego na angielski - Joan Newlon Radner, źródło: Corpus of Electronic Texts: a project of University College Cork, 2008).
Nie ma żadnych źródeł pisanych lub archeologicznych, które by wskazywały na pewną cezurę czasową, poza którą ludność Wolina skandynawskiego pochodzenia, która współzamieszkiwała te tereny od początków IX wieku, miałaby je (jak i inne miejsca na Pomorzu) w całości lub w ogóle opuścić. Istnieją natomiast liczne dowody, że wczesnośredniowieczne Pomorze było polietniczne. Jak widać, nie zraża to wielu naszych archeologów do "stemplowania" jako słowiańskie nawet zabytków o wielokulturowym i z reguły nieczytelnym etnicznie kontekście.
Ta
przebijająca ponad istotę artefaktu chęć potwierdzenia oczekiwań
archeologa, czyli przyjęte przez niego z góry tak zwane skrzywienie
konfirmacyjne ("confirmation bias"), prowadzi w wyniku do deformacji zwanej błędem poznawczym ("cognitive bias"), czyli nieracjonalnego sposobu postrzegania rzeczywistości historycznej.
Termin "confirmation bias" jest po polsku fatalnie tłumaczony jako "efekt potwierdzenia", podczas gdy w logice (gr. λόγος, logos – rozum, słowo, myśl) - jako nauce o jasnym i ścisłym formułowaniu myśli, "konfirmacja" oznacza procedurę prowadzącą do potwierdzenia prawdziwości danego zdania - tezy. W zwrocie "efekt potwierdzenia" gubi się kluczowe słowo "bias" - mogące oznaczać: stronniczość, uprzedzenie, inklinację albo fałsz i zastępuje się je nic nie mówiącym tutaj słowem "efekt".
Termin "confirmation bias" jest po polsku fatalnie tłumaczony jako "efekt potwierdzenia", podczas gdy w logice (gr. λόγος, logos – rozum, słowo, myśl) - jako nauce o jasnym i ścisłym formułowaniu myśli, "konfirmacja" oznacza procedurę prowadzącą do potwierdzenia prawdziwości danego zdania - tezy. W zwrocie "efekt potwierdzenia" gubi się kluczowe słowo "bias" - mogące oznaczać: stronniczość, uprzedzenie, inklinację albo fałsz i zastępuje się je nic nie mówiącym tutaj słowem "efekt".
Termin "skrzywienie konfirmacyjne" lepiej oddaje sens stosowanego w literaturze naukowej terminu angielskiego "confirmation bias", bowiem to w wyniku świadomego, przyjętego przez badacza z góry sposobu postrzegania problemu, procedura ta zostaje zdeformowana, zniekształcona ("biased"). Skrzywienie konfirmacyjne w badaniach naukowych to ślepa uliczka, blokująca poznanie i rozwój nauki.
Skrzywienie konfirmacyjne, jako akt świadomego działania badacza, może wynikać nie tylko z krótkowzrocznej chęci pokazaniu światu za wszelką cenę, że "moje jest na wierzchu", budując w ten sposób swoją karierę naukową na skróty, ale często również z jego działania na zlecenie wpływowego i bogatego sponsora, finansującego określony projekt badawczy, który ma wykazać "prawdę", jakiej oczekuje ten sponsor lub dać mu nowe narzędzia kontroli społeczeństw. Jest to działalność groźna dla każdej dziedziny nauki, bowiem poprzez skorumpowanych badaczy wprowadzane są tylnymi drzwiami do nauki (historia, socjologia, fizyka, medycyna, genetyka itd.) projekty zagrażające ludzkości - czy to przez nowe antycywilizacyjne idee ("nowe porządki", "nowy ład"), czy to - poza klasycznym orężem wojennym, przez nowe sposoby kontroli wielkości ludzkiej populacji na ziemi.
Dzisiejsza, fałszująca rzeczywistość globalistyczna propaganda, usiłuje wykorzystać środowiska naukowe do walki z narastającą w społeczeństwach krytyczną oceną mediów mainstreamowych i ich uniwersyteckiego zaplecza, dostarczającego politykom i mediom tak zwanych "ekspertów", opłacanych przez korporacje dla manipulacji opinią publiczną. Dla kontrolowania i "w razie potrzeby" blokowania lub zamykania dyskusji, grożącej podważeniem oficjalnej narracji, wprowadzono ostatnio (w angielskiej Wikipedii od 2004 roku, w polskiej - w 2016 roku) antynaukowy, cenzurujący termin - "konsensus naukowy". Dla zablokowania publicznej, otwartej dyskusji na ważne społecznie tematy, rządy płacą mediom za propagowanie opinii "ekspertów", przy jednoczesnym cenzurowaniu przez te media krytycznych opinii innych naukowców, nie powołanych na prorządowych ekspertów i nie skorumpowanych przez korporacje.
Wiarygodne teorie naukowe powstają w wyniku nieskrępowanego weryfikowania i potwierdzania przewidywań teoretycznych - za pomocą badań i obserwacji, a nie "konsensusu", nie przez stymulowane przez rządy i korporacje recenzje naukowe, nie przez oficjalne opinie urzędników, ani nie przez zmanipulowane medialnie dane rzeczywiste.
Nawet definicja skrzywienia konfirmacyjnego została perwersyjnie wprzągnięta do propagandowego urabiania społeczeństw i przekonywania do "nowego ładu", w którym dotychczasowy system wartości, postrzeganie świata i życia ma ulec całkowitemu przewróceniu. Ideolodzy "nowego ładu" głoszą, iż należy przełamać fundament naszego bytu" (boulverser le fondement de nos êtres). Chcą, aby człowiek zwątpił w uznawaną dotychczas hierarchię wartości w życiu i dotychczasowy przyjęty sens życia. Chcą ukształtować nowego, zniewolonego człowieka, który będzie powtarzał: "Odtąd nieustannie wątpię w swoje dotychczasowe przekonania" (Dorénavant, je mets mes certitudes en doute en permanence). I dalej: "Ta uzasadniona wątpliwość, która sprawdza nasze tendencyjne przekonania na podstawie tego, co uważamy za oczywiste, pozwala nam lepiej odnosić się do innych" (Ce doute raisonnable, qui met à l’épreuve nos certitudes biaisées par ce que l’on considère comme acquis, permet un meilleur rapport aux autres).
Mamy więc nie mieć własnego zdania i lepiej odnosić się "do innych" - czytaj: władzy i biurokracji państwowej; stać się bezwolnymi, bezkrytycznymi i łatwymi obiektami manipulacji przez rządy i ich "ekspertów". Jeden z takich sponsorowanych "ekspertów" ocenił wręcz, że skrzywienie konfirmacyjne "jest głównym czynnikiem powstawania teorii spiskowych i konspiracyjnych" (C’est le principal acteur des théories complotistes ou conspirationnistes), podczas gdy coraz bardziej widoczne staje się, że jest odwrotnie - to te rządy wprowadzają w życie głoszone przez "ekspertów" teorie, będące spiskiem przeciwko własnym narodom.
Wróćmy do nauk historycznych. Dlaczego więc pozanaukowy, ideologiczny pojedynek na teorie słowiańskie i
normańskie jest tak w Polsce żywotny, podczas gdy nie powstała na
przykład "teoria irlandzka", w opozycji do teorii normańskiej?
Irlandczycy nie mają problemu aby uznać, że Wikingowie założyli im porty
i zaczątki miast w Dublinie (Duiblinn), Cork, Limerick (Hlymrekr), Wexford (Veigsfjörth), Wicklow (Vikingalo) i Waterford (Vethrafjöthr). I że
niewolnicy irlandzcy (a niewykluczone, że też m.in. Słowianie połabscy i
pomorscy, a także niewolne kobiety skandynawskie) byli wykorzystywani
przez Wikingów do zasiedlania Islandii. Zauważmy, że tak jak w Irlandii, także na Rusi toponimy nordyckie zaniknęły lub zostały ukryte pod nazwami słowiańskimi.
Z treści przytoczonych wyżej "Fragmentary Annals of Ireland" można domyślać się, że wikińska Irlandia była swojego rodzaju "hubem", do którego Wikingowie zwozili niewolników także z Półwyspu Iberyjskiego, północnej Afryki, Balearów i południowego wybrzeża Francji, skąd kierowano ich do Skandynawii i zapewne do Islandii. Niewolnicy głównie z Anglii i frankijskiej Europy, brani na służbę do Wikingów w Skandynawii (tzw. thralls), nosili takie oto żelazne obroże (źródło: National Museum of Ireland).
Branie ludności cywilnej w niewolę było nie tylko w prehistorii, ale i w średniowieczu, a jeszcze bardziej w czasach nowożytnych, intratnym zajęciem dla władców nie tylko lokalnych plemion, ale przede wszystkim państw, uznawanych za "cywilizowane", podporządkowujących i grabiących inne narody. Oto poniżej zestaw żelaznych obroży z grodziska Neu-Nieköhr, przeznaczonych dla niewolników lub więźniów, porwanych z plemienia Czrezpienian (foto: Zdeněk Váňa, 1983 - "The world of the ancient Slavs").
Możliwe, że chodzi tutaj o wojnę domową wśród Połabian w połowie XI wieku, kiedy to Redarowie, ze wsparciem księcia Obodrytów Gotszalka, księcia saskiego Bernarda i króla duńskiego Swena Estrydsena, w 1057 roku napadli na Czrezpienian i Chyżan, zabierając zapewne wielu z nich w niewolę i zmuszając do płacenia trybutu. Tak to Słowianie - Połabianie dali się rozgrywać swoim silnym, germańskim sąsiadom z zachodu i północy. Historyków najczęściej nie stać na obiektywną ocenę i odpowiedź na pytanie - dlaczego Połabianie nie zdołali utworzyć własnego państwa. Obwinianie współpracujących ze sobą sąsiadów, a nie szukanie przyczyn u siebie, we własnych, wewnętrznych słabościach, to ślepy zaułek, w którym wielu badaczy nadal tkwi. Te jarzma grożą nam dziś.
Już słychać zewsząd odpowiedzi, że przecież z Połabia i Pomorza nie znamy żadnych toponimów pochodzenia nordyckiego, ergo - nie było tam, a zwłaszcza trwale zamieszkałych, żadnych Normanów. Nie byłaby taka odpowiedź zgodna z faktami (na przykład normański toponim Rerik), ale przede wszystkim nie dawała podstaw do stawiania wniosku, że skoro nie ma - inaczej, jak w Irlandii, żadnych źródeł pisanych o normańskim brzmieniu nazw miast na południowym wybrzeżu Bałtyku, to nie mogli Normanie mieszkać wśród Słowian. Jest to teza równie niedorzeczna jak ta, że Polacy nie mówili po polsku, zanim w "Księdze Henrykowskiej" nie odnotowano w AD 1268 pierwszego, znanego zdania po polsku: „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj”.
W Irlandii pierwsze klasztory, a zatem i teksty pisane, pojawiły się na początku VI wieku, podczas gdy w Polsce niemal pięć wieków później. "Stove Missal", najstarsza, zachowana księga liturgiczna w języku staroirlandzkim pochodzi z przełomu VIII/IX wieku, podczas gdy najstarsze fragmenty polskiego manuskryptu "Kazania świętokrzyskie" zachowały się z początku XV wieku. Jak w tej sytuacji można zakładać w przypadku Polski, że skoro nie ma faktów i wydarzeń z okresu wczesnego średniowiecza, na które wskazują badania interdyscyplinarne innych źródeł, a nie zostały odnotowane w zachowanych, często szczątkowych źródłach pisanych, to takich faktów nie było?? Oto fragment "Kazań".
Dlaczego (pomijając fakt, że nam - Polakom bardzo by się to podobało) słowiańscy Wolinianie a nie Wikingowie mieliby zbudować i następnie kontrolować miejscowe emporium, które wzbudzało podziw współczesnych tamtym czasom kronikarzy? Dziesiątki proto-miast zbudowanych przez Wikingów na rozległych przestrzeniach Europy wskazuje, że argument o słowiańskim emporium w Wolinie zaczyna i kończy się na fakcie, że powstało ono na terenach zamieszkałych przez Słowian i zapewne z ich udziałem. Oto próba odtworzenia wyglądu wikińskiego emporium w Dublinie około roku 1000 (źródło: Guide to the National Museum of Ireland Archaeology, 2007).
Nie należy zapominać, że pierwsze na Pomorzu wikińskie emporia: Bardy-Świelubie,
raczej o lokalnym znaczeniu, oraz Wolin i Truso, handlujące z państwem
karolińskim (a także łupiące je) oraz z Bizancjum i ze światem arabskim,
zakładane były w drugiej połowie VIII wieku - jeszcze w okresie
wspólnoty terytorialno-plemiennej u tutejszych Słowian, kiedy "panujące struktury społeczne sprzyjały względnej izolacji w stosunku do reszty świata, (a) zakres wiadomości geograficznych zapewne nie przekraczał zazwyczaj najbliższego terytorium plemiennego". I dalej, kiedy "społeczności zachodniosłowiańskie nie miały zapewne wypracowanego systemu, który określałby chronologię minionych wydarzeń", a miary masy Słowianie stosowali "według propozycji wagowych, przynoszonych przez obcych kupców".
Cytaty pochodzą spod pióra Lecha Leciejewicza ("Słowianie Zachodni", 2010), ucznia prof. Józefa Kostrzewskiego. Przytaczam te opinie nie tylko po to, aby wykazać zrozumiałą i normalną ewolucję poglądów w obrębie samej "szkoły Kostrzewskiego", ale aby podkreślić możliwe i zachodzące w historii wielkich grup etnicznych ewoluowanie przestrzenno-czasowe nie tylko ich "odcieni" etnicznych (genetycznych), ale i ewolucję ich poziomu kulturowego i cywilizacyjnego, zarówno w kierunku progresu, jak i regresu.
Zauważmy, że Irlandię, na długo jeszcze przed chrystianizacją i wikińskimi inwazjami, zamieszkiwały ludy celtyckie, z już wyodrębnionymi warstwami społecznymi: arystokracją, której lokalni przywódcy opierali się o doradztwo uczonych, tak zwanych filidów; na ludzi "pospolitych" ale wolnych oraz na niewolników. Pamiętajmy, że kultura celtycka miała już wówczas za sobą tysiącletnią historię rozwoju, czego nie można powiedzieć o rodzącej się dopiero u schyłku antyczności kulturze plemion słowiańskich.
W każdym jednak przypadku, posiadany zasób wiedzy był wśród wczesnośredniowiecznych społeczeństw równie ważnym atrybutem władzy, jak bogactwo i siła militarna. Dzisiaj, wobec narastającej propagandy mediów państwowych i korporacyjnych, wiedza i fakty są tym bardziej cennym "towarem". William Shakespeare w II części trylogii "Król Henryk VI" przypomina nam: "Ignorancja to przekleństwo Boga i tylko wiedza niesie nas na skrzydłach do nieba" (And seeing ignorance is the curse of God, Knowledge the wing wherewith we fly to heaven).
Historia dowodzi, że ci co dysponowali wiedzą, mieli także władzę. Kto wie, czy nie tylko staronordyckie słowa "kunnan" (wiedzieć) i "kunnanan" (wiedzieć jak), ale i starogermańskie "kuningaz" (król), mogące oznaczać także znawcę, nie pochodzą wspólnie od protoindoeuropejskiego rdzenia "gno" (wiedzieć). Od nordyckiego "konung" (książę) pochodzi z kolei starosłowiańskie "kŭnędzĭ" (pisane w tzw. głagolicy,
najstarszym alfabecie języka słowiańskiego). Z tego ostatniego wywodzi
się rosyjski "kniaź" i z kolei polski "książę". W języku fińskim jest to
"kuningas" a w litewskim "kunigas".
Nota bene, Józef Ignacy Kraszewski, nasz wielki pisarz historyczny, wydał w 1881 roku powieść z okresu kryzackiego w historii Litwy, pod tytułem "Kunigas". Oto okładka III wydania tej książki przez Ludową Spółdzielnię Wydawniczą z 1956 roku. Trzeba pamiętać, że J. I. Kraszewski był nie tylko powieściopisarzem, ale i uczonym, badającym historię i tradycje narodów, zamieszkujących historyczne Królestwo Polskie. W latach 1841-1851 redagował i wydawał czasopismo "Athenaeum", poświęcone nauce, sztuce i literaturze polskiej.
W staropolskim słowa
"kuniczne" i "kunigowe" określały daniny składane na rzecz księcia albo
króla. Podobnie "książka" może wywodzić się od słowa "książę", w starosłowiańskim *kъnędzь. To ostatnie słowo znaczyło później u Słowian także dostojnika kościelnego, jeszcze później, w językach narodowych - księdza, pisane w rosyjskim князь (kniaź), serbskim књаз (kniaz), chorwackim i czeskim knêz (knez).
Pierwotnie w języku starosłowiańskim oraz przez wiele wieków w językach narodowych, na chrześcijańskiego księdza, tak katolickiego, jak i prawosławnego, mówiono pop. W okresie przedchrześcijańskim na kapłana Słowianie mówili żrec, od prasłowiańskiego *жьrьcь, a te od słowa *žerti - ofiarować bogom, świętować. Stąd pochodzi prasłowiańska *žьrtva - żertwa, ofiara ciałopalna ze zwierząt i ludzi, zachowana w rosyjskim jako жертва i czeskim jako žertva.
Słowo "księga"
pochodzi od starszej "knięgi", a dalej od "kningi", rosyjskiej "knigi" i
wreszcie od starosłowiańskiego słowa "kŭniga", bliskiego nordyckim
"kunnan" i "konung". Nazwa wymienionej w tak zwanym "Dokumencie Idziego", z początku XII wieku, wsi "Knegnyci", a obecnie Książnice nad Szreniawą (koło Koszyc), jest pomnikiem językowym, wskazującym na jej pochodzenie od wschodniosłowiańskiej "kniegi" - książki.
A więc ze staronordyckim "wiedzieć" mogą być
powiązane etymologicznie nasze słowa "książę, ksiądz". W średnich wiekach "książę" i "ksiądz" używane było zamiennie, jako synonim. Jeszcze w XVI wieku polski władca posługiwał się w oficjalnych dokumentach zwrotem: "My Zygmunt August, z łaski Bożej Król Polski, Wielki Ksiądz Litewski". Z tymi dwoma wyrazami związane jest zapewne pochodzenie słowa "książka", chociaż Aleksander Brückner wywodzi je od
starosłowiańskiego *kъnъ - pień drzewa. Przykłady te wskazują na
możliwość przenikania we wczesnym średniowieczu z języka staroruskiego
do staropolskiego słów pochodzenia nordyckiego, które wcześniej zostały
wprowadzone do tej pierwszej mowy przez Waregów.
Skąd "polscy" Słowianie z początków X wieku, nieznani jeszcze żadnym kronikarzom świata zachodniego i świata wschodniego, kiedy zaczęły na naszych ziemiach następować, potwierdzone archeologicznie, niemal rewolucyjne zmiany w organizacji centrów władzy, posiedli wiedzę, technikę i środki materialne, pozwalające im zbudować państwo, które było w stanie w AD 972 zatrzymać na Odrze pod Cedynią Cesarstwo Niemieckie? Wiedza ta nie mogła przyjść z ksiąg tajemnych, bowiem nasi ówcześni przodkowie byli analfabetami, a wiedzę o świecie zachodnim zaczęli przynosić zakonnicy i księża dopiero po tym, kiedy państwo było już okrzepłe i trwałe.
Wcześniej, na przełomie IX/X wieku, wiedzę tą musieli przynieść ze sobą z Rusi Kijowskiej Polanie - Waregowie, z których po paru pokoleniach wyrósł Mieszko I. To oni dysponowali wiedzą o świecie, o nowych technikach w budowie grodów, w rolnictwie, w rzemiośle i handlu. Byli spadkobiercami Wikingów, jedynych "światowców", jak to wynika z zabytków archeologicznych, którzy powszechnie byli obecni na terenach polskich od początku X wieku. To Wikingowie utrzymywali bezpośrednie kontakty nie tylko z Konstantynopolem, ale i z kupcami w Bagdadzie. Tam też zapewne wymieniali wiedzę z geografami perskimi, których znajomość pozaeuropejskiego świata była najlepsza, jaką wówczas dysponował człowiek. Tak więc "polskimi" Słowianami nie byli zapewne pierwotne ludy tubylcze które zasiedlały te ziemie w VI-IX wieku, ale przybyli na przełomie IX/X wieku pod przywództwem Waregów Polanie, którzy zdominowali i prawdopodobnie w dużej mierze wytrzebili i wyprzedali w niewolę za granicę autochtońskie plemiona Słowian.
Poniższa mapa (źródło: Birmiss) prezentuje dwie zasadnicze trasy rzeczne, którymi podążali Waregowie w kontaktach handlowych i kulturowych prowadzonych ze Wschodem. Bliższy szlak prowadził do Bizancjum i do świata śródziemnomorskiego. Bardziej odległy wiódł przez tereny Chazarów do świata arabskiego i Azji. W epoce Wikingów to znający inne języki i kultury, ruchliwi Normanowie i Żydzi, byli najbardziej kosmopolitycznymi, "światowymi" nacjami.
Historyk Tomasz Jasiński ("Założyciele państwa – pochodzenie rodu Piastów w historiografii", 2014) wypomina Karolowi Szajnosze, że "w 1858 r. przywołał on – powołując się na Prokopiusza z Cezarei – najpewniej jako pierwszy „prostaczość” słowiańską". Karol Szajnocha w swojej książce "Lechicki początek Polski. Szkic historyczny" pisał wówczas: "Toż nie zazdroszczono tego gminowładztwa Słowianom, a wspominający je Grek, spółcześnik Justyniana W. [Wielkiego], mówił iż 'w prostaczej i pospolitej żyją swobodzie (plebeja communique libertate. Procop). Jakkolwiek zepsutą była dworskość byzancka, owa 'prostaczość' słowiańska nie mniej szkodliwą się okazała". Nie sposób nie zgodzić się ze słuszną obserwacją XIX-wiecznego historyka, że słowiańskie gminowładztwo wyczerpało możliwości budowy państwa i nie miało perspektyw przetrwania w zmieniającej się Europie.
Oto powyżej ilustracja bizantyjskiej okładki z XIII-wiecznej książki, pokrytej emalią w technice cloisonné i kamieniami szlachetnymi. Przedstawia ona Jezusa Chrystusa z siedmioma apostołami, Pawłem, Prokopiuszem z Cezarei i Teodozjuszem I (w zbiorach Biblioteca Nazionale Marciana, Wenecja (Lat III, 111).
Do tamtego wieku warsztaty bizantyjskie wykonały w emalii niezliczoną ilość, przetrwałych do dzisiaj w muzeach całego świata, miniaturek - obrazów, które włączane były sukcesywnie do dzieł sztuki weneckiej, gruzińskiej, kijowskiej czy zachodnioeuropejskiej.
Poniżej wspaniały przykład zastosowania techniki emaliowania komórkowego w małym fragmencie tak zwanej Stauroteki z Limburga (foto: Walentyna Feofilaktowa, LiveJournal, 2017). Ufundowana została przez Bazylego Lakapenosa i wykonana w Konstantynopolu około 964 roku, obecnie w zbiorach muzeum w Limburgu nad Lanem. Wyodrębnione dwa (z dziewięciu, umieszczonych na na tylnej stronie pudełka o wymiarach 38 x 48 x 6 cm) obrazy przedstawiają postacie Matki Bożej i Jana Ewangelisty z towarzyszeniem aniołów.
Jeżeli uwzględnimy, że wymiary każdego z tych obrazów wynoszą zaledwie 7.5 x 9.2 cm, to trudno jest zrozumieć, jak można było je wykonać bez użycia pewnego rodzaju mikroskopu (a może jednak z mikroskopem?). Przypomijmy, że do wykonania takich wyrobów najpierw przylutowuje się cienkie druty do płytki, separujące każde pole ("komórkę"), które później pokryte będzie różnymi kolorami emalii. Po przylutowaniu drucików wypełnia się powierzchnie między nimi, równomiernie rozmieszczonym proszkiem szklanym, a następnie całość podgrzewa się do stopienia proszku i przekształcenia w emalię. Jakiej wymagało to delikatności i precyzji wykonania niech zaświadczy fakt, że grubość niektórych lutowanych do podłoża separujących drucików wynosiła dziesiąte części milimetra. Można powiedzieć, że w relacji do ówczesnej reszty świata była to w X wieku i w tej dziedzinie, nieosiągalna nigdzie indziej na świecie, "bizantyjska nanotechnologia".
Czy z pozycji wysokiej kultury w Bizancjum tamtejsi kronikarze nie mieli podstaw mówić o "prostaczości słowiańskiej", tak jak wcześniej Rzymianie mówili o "barbarzyńskości germańskiej"? Pamiętajmy, że takie określenie nie wypływało z uprzedzeń rasowych Bizantyjczyków, gdyż całe to cesarstwo było wieloetniczne i w przeciwieństwie do Cesarstwa Niemieckiego, dopuszczało języki wernakularne, miejscowe do udziału w liturgii chrześcijańskiej. Dlaczego nad tymi "krzywdzącymi" etykietami użalają się dzisiaj niektórzy polscy historycy, ale nie niemieccy, czy skandynawscy, których obiektywna kulturowa "barbarzyńskość" również dotyczyła? Bo nie obciążają się kompleksami niższości, a jeżeli już - to wyższości.
Nie chodzi tutaj o samo wypomnienie przez badacza z XXI wieku, że inny historyk sprzed dwóch wieków odważył się przytoczyć źródło historyczne, które temu badaczowi się nie podoba, ale o szantaż moralny, rodzaj manipulacji psychologicznej i próby wprowadzenia do świata naukowego autocenzury, jakiej dzisiaj dokonuje T. Jasiński dodając, iż chodzi tutaj o "„prostaczość” słowiańską, w którą do dziś, często nieoficjalnie, wierzy wielu polskich historyków i być może większość archeologów". Można odnieść wrażenie, że polska historiografia od dwóch wieków drepcze w miejscu, a niektórzy chcieliby z niej uczynić zbiór oficjalnie zadekretowanych, "jedynie słusznych" dogmatów.
Ten "słuszny" obrońca Słowiańszczyzny chce wskazywać palcem na tych ze świata nauki, którzy śmią przywoływać pewne fakty historyczne i artefakty archeologiczne z przed ponad tysiąca lat, które zdaniem tego "donosiciela", szkodzą dzisiejszemu wizerunkowi Słowian, a zatem i wizerunkowi Polaków. Jest to jakaś aberracja, jeżeli uważa się, że dzisiejsi Polacy, czy Słowianie w ogóle, to ci sami ludzie, co w VI wieku naszej ery. Czy ktoś w Niemczech obruszył by się dzisiaj na historyka, który przywołałby słowa cesarza Ottona III o "prostactwie saksońskim" w XI wieku, albo we Włoszech na kronikarza Thietmara za jego "Rzymian z ich słowami kłamliwymi" ? Czy Niemiec z Saksonii czuje się z tego powodu prostakiem, a mieszkaniec Rzymu kłamcą? Dlaczego T. Jasiński, jeżeli sam ma takie kompleksy, chce je dzielić z innymi Polakami czy Słowianami, aby ci "wstydzili się" słów VI-wiecznego kronikarza i aby czuli się dzisiaj "prostakami"?
Moim zdaniem takie postawy naszych badaczy przynoszą Polsce "niedźwiedzią przysługę", bo świadczą nie tyle o bezskutecznie podważanych lub zacieranych przez nich faktach, ale o głębokich kompleksach, w których ci badacze tkwią i każą innym tkwić. Ci, jakoby obrońcy polskości i słowiańskości badacze, są w istocie utrwalaczami złych wyobrażeń o nas, dzisiejszych obywatelach kraju, jakoby nie było nas stać na samodzielne, krytyczne spojrzenie na naszą historię i na umiejętność uczenia się na popełnionych błędach. "Boże, strzeż mnie od takich przyjaciół, z wrogami poradzę sobie sam". Uprzedzenia zawsze prowadzą do zaślepienia i mistyfikacji. Najpierw historii, a później i współczesności, co nie tylko samych historyków, ale i kraj sprowadza dzisiaj na manowce.
Bzdura z tymi Waregami, nawet na Białorusi wcześniej istniało państwo Wenedów (Lilla Weneda) Na terenie Polski to są Wenedowie !!!
OdpowiedzUsuńPrzyjście kultury z Kijowa wraz z Polanami tamtejszymi którzy w rzeczywistości byli jeńcami Waregów osadzonymi nad rzeką Roś to wariactwo i ukraińsko rosyjska propaganda
Literacka osoba Lilli Wenedy nie jest postacią historyczną. W swoim być może największym (chociaż mało popularnym i zrozumianym) dziele, Juliusz Słowacki zapewne wymyślił tą postać (sam to przyznał w korespondencji z Zygmuntem Krasińskim) - dla przedstawienia dramaturgicznej wersji najazdu obcych Lechitów na rodzime między Odrą i Wisłą plemię Wenedów.
OdpowiedzUsuńPowstanie państwa polskiego w drodze obcego podboju było popularną już wśród XIX-wiecznych polskich historyków hipotezą. Najeźdźcami mieli być albo Celtowie, albo Wikingowie. Lechici w tragedii romantycznej "Lilla Weneda" sugestywnie przypominają wojowników normandzkich, a ich wódz - Lech, poślubia islandzką księżniczkę.
Nie liczy się tutaj rosyjska, ukraińska, chińska czy polska propaganda, ale rzeczowość dyskusji. Epatowanie "bzdurą", "wariactwem" i wykrzyknikami należy raczej do propagandowych, a nie naukowych argumentów.
Panie Marku, uważam temat źródłosłowu księgi, księcia czy księdza za fascynujący. Tożsamość wojowników skandynawskich (np. Gotów czy wikingów) w o wiele większym stopniu jest związana ze znaczeniem słowa skandynawskiego "kunnan" niż z językiem jaki używali, czy religią w sensie rytuału (błyskawicznie przyswajali np. rytuał chrześcijański). Uważam, i będę o tym pisał w swych kolejnych publikacjach, że nie powinniśmy przykładać XIX-wiecznych i późniejszych miar narodowości do innych czasów (zwłaszcza ery wikingów). Świetnie obrazuje to przypadek Normanów na północy Francji. Zaproszeni w 911 r. do obrony północnych rubieży tego kraju, wykonali swoje wojskowe zadanie i błyskawicznie się "zromanizowali" ("sfrancuzili"? brzmi dziwnie). Zaczęli mówić po francusku, chodzić do kościoła, ba! wznosić imponujące kościoły. W X wieku podbijają oni Anglię. Narzucają język francuski, jako język państwowy. W dziedzinach takich, jak sokolnictwo w języku angielskim do dziś są wyłącznie francuskie słowa. Wkrótce (o czym rzadko się pamięta) zepchnięty na niziny społeczne język staroangielski był bliski wyginięcia. I teraz pytanie: członkowie skandynawskiej cywilizacji, mającej co najmniej 3 tys. lat nieprzerwanej tradycji, tak szybko się wynarodowili? Czy może język nie miał dla nich dużego znaczenia, nie był takim wyznacznikiem tożsamości, jak wiara w swoją wyjątkowość, wiara w to, że jest się wybrańcami bogów do rządzenia innymi? Wyraża to dobitnie źródłosłów angielskiego słowa king, które wywodzi się ze słowa cunning - cwany, chytry, zręczny, przebiegły. Polskie słowo cwany według mnie ma właśnie skandynawskie korzenie. Słowo king (skand. konung) jak wiadomo jest żródłosłowem słowiańskiego kniaź, kniga, polskiego książę, ksiądz, książka. Czyli wygląda na to, że miarą tożsamości pogańskich Skandynawów nie był język, a ich uprzywilejowana pozycja wobec innych ludów. Po upadku Imperium Rzymskiego Europa stała się domeną Germanów w tym sensie, że to oni stali się "cwanymi" założycielami państw: Portugalii, Hiszpanii, Francji (Frankowie), Burgundii, Sycylii, Rusi i in. Co do "Ranów, Obodrytów czy innych wicięgów pływających tłumnie po Bałtyku", to przychylam się do opinii prof. Duczki, że wikingowie stanowili elitę Meklemburgii, choć stanowili zapewne tylko 2-5% całej populacji, populacji, która w ogromnej większości pozbawiona była przez władców wszelkiego głosu politycznego. Było tam zapewne tak, jak na Rusi wikingów, gdzie drużyna władcy odprawiała obrzędy, składała ofiary zarówno Odynowi, jak i Perunowi, utrudniając nam połapanie się w tym, kto był kim.
OdpowiedzUsuńPanie Marku, dziękuję za rozwinięcie uwag o prawdopodobnej wspólnocie semantycznej tych trzech słów i ich możliwego normańskiego wspólnego mianownika. Przy mniej więcej równomiernym zagęszczeniu wikińskich artefaktów wśród Słowian zachodnich na południe od Bałtyku, zadziwia mnie konsekwencja prof. Duczki w głoszeniu teorii o trwałej obecności Wikingów wszędzie, tylko nie na Pomorzu i w Polsce wczesnopiastowskiej. Podwójne standardy badawcze?
OdpowiedzUsuń