Kolejne odkrycia archeologiczne w Polsce odsłaniają coraz więcej
kontekstów skandynawskich z okresu powstania państwa Piastów, które
coraz mocniej wskazują, że tereny polskie w epoce Wikingów nie były
wyjątkiem - czysto słowiańską oazą, lecz poddane podobnej penetracji
kulturowej Skandynawów, jaka miała miejsce wśród wszystkich pozostałych
plemion w obrębie basenu Morza Bałtyckiego oraz wśród państw basenu
Morza Północnego.
Nie należy gubić z pola widzenia faktu, że w okresie wędrówek ludów pewna część plemion nordyckich nie opuściła swoich siedlisk w Prusach, na Pomorzu i na Połabiu i mniej lub bardziej wymieszała się etnicznie i kulturowo z przybyłymi tam w VI-VII wieku plemionami słowiańskimi. W wydanym w końcu VI wieku, na zamówienie (a być może przez niego samego) cesarza bizantyjskiego Maurycego podręczniku wojennym Strategikon (którego niepewnego autora niektórzy historycy nazywają w mylący sposób "Pseudo-Maurycym"), mowa jest o Słowianach, jako o ludach które - nie tak jak inne narody, zatrzymują jeńców wojennych na stałe, ale "wyznaczają im określony czas, po którym pozostawia się ich woli, czy zechcą wrócić do swoich z pewnym wynagrodzeniem, czy pozostać na miejscu jako wolni i przyjaciele". Być może jest to obraz trochę wyidealizowany, tym nie mniej sygnalizuje pewną otwartość Słowian na obcych, sugerującą ich zdolność współżycia z nimi, a zapewne też i wzajemnego mieszania etnicznego.
Do ilustracji obok pozwolę sobie przytoczyć cytat autora blogu, który ją zamieścił (forgive me his Russian): "Interesting
approach! You often see Viking ship being pulled on tree trunks, which has
virtually never happened! In southern Europe, near the Black Sea, their ships
were pulled on carts! This required the help of the local population! Which
clearly shows, that rather than beeing pirates and raiders, as so called "historians"
(fuck 'em!!!) want us to believe, they had trade agreements with the people
whose countries they were travelling through!". Autor słusznie
zwraca uwagę na fakt, iż istniała konieczność współpracy Wikingów z
lokalnym ludem w miejscach przemieszczania dużych łodzi na płozach.
Nie
można jednak wykluczyć - uwzględniając ich doświadczenie i pomysłowość,
że w niektórych miejscach przewłok o twardym podłożu, jak przy porohach Dniepru, używano także toczących się bali. Opisując wyprawę Waregów na Konstantynopol w 941 roku, uczestniczące w niej okręty kronikarz Nestor ("Powieść minionych lat") nazywa skedia, w staro-nordyckim "skíða" - ślizgać się (zwłaszcza na nartach; skíð - deska, narta), czyli łodzie, które można ślizgać po ziemi.
XII-wieczny Saxo Gramatyk tak pisał o Duńczykach, wycofujących się z ograbionego wcześniej Pomorza: "Inni uważali, że należało podłożyć kłody pod łodzie i wspólnymi siłami przeciągnąć je do morza" (oryginalny tekst: Alii naves subiectis trabibus communi vi in pontum pertrahendas duxere). Tłumaczenie Jana Wołuckiego (2015) z duńskiego przekładu "Gesta Danorum" Frederika Winkela Horna (1898). Interesujące jest tłumaczenie tego zdania na język rosyjski: "Другие считали, что нужно подложить под корабли брёвна и с их помощью совместными усилиями волоком тащить свои суда к морю", w którym zawarte jest starosłowiańskie słowo "волок" (czyt. wołok), oznaczające po polsku przewłokę. W języku staroruskim "wołoczyć" (волочить) oznacza "ciągnąć coś po ziemi, przesuwać, wlec", a w języku staropolskim "włóc" oznaczało ciągnąć bronę po ziemi, bronować. Stąd dawna "wołoka" to dzisiejsza "przewłoka".
Na Ukrainie zachodniej zachował się toponim Pieriewołoka (Переволока), koło Buczacza. Ten sam toponim Pieriewołoka (Переволока) istnieje również koło Gomla, na Białorusi. W tym kraju jest jeszcze Pierewłoka (Перевлока), koło Brasławia i Pieriewałoka (Перавалока), koło Baranowicz. W Rosji są to - Pierewołoka (Перевoлока), koło Pskowa i koło Tweru.
Oto ilustracja przenoszenia stosunkowo niedużych łodzi, obok nieżeglownych odcinków rzek lub pomiędzy nieodległymi rzekami, czyli w miejscach przewłoki (źródło: "L'épopée Viking", Robert Wernick 1980).
Z zasady, na Rusi południowej, w dorzeczach Morza Czarnego, gdzie na rzekach występuje wiele progów skalnych i konieczność częstych przewłok, żegluga Waregów prowadzona była w oparciu o budowane przez Słowian (m.in. przez Lędzian, płacących w ten sposób trybut ruskim Waregom) łodzie jednopienne, dłubanki, w staroruskim zwane botnikami (ботники). Były one do szerokości jednego metra, a ich długość mogła dochodzić nawet do 13 metrów. Etymologia słowa botnik - łódź jednopienna, wywodzi się ze staroruskiego słowa botać (ботать), czyli zaganiać ryby do sieci.
Cesarz bizantyjski Konstantyn VII Porfirogeneta, w swoim traktacie "De administrando imperio" w AD 952, nazywał jednopienne łodzie Słowian skafídion (σκαφίδιον). W wareskich atakach na Konstantynopol w latach 860, 941 i 1043, - dla zwiększenia ich dzielności morskiej, miały one zapewne podwyższone deskami i skórami burty, a także wiązane były w dwa, być może trzy kadłuby, wyposażane w ożaglowanie, takielunek i ster, z łączną załogą około 30-50 wojowników. W północnej Rusi, w zlewni Morza Bałtyckiego, gdzie nurty rzek są szerokie i spokojne, dominowały statki wikińskie o konstrukcji klepkowej.
Bizantyjscy kronikarze nazywali te małe, ruchliwe łodzie wareskie "akatos" (ἀκατός), od słowa "acantha", znaczącego w języku greckim 'kolec, ciern' - od szpiczastego zakończenia dziobu łodzi (rodzaj tarana?).
Opis tych, atakujących Konstantynopol łodzi rusko-wareskich, dał na przełomie IX/X wieku, w swoim traktacie, podręczniku wojskowym "Taktyka" (w greckim - Τακτικά), cesarz bizantyjski Leon VI Mądry, zwany w swoim języku Sofos (Σοφός). Może to oznaczać: mądry, rozważny, sprytny, zręczny, przebiegły, zdolny, inteligentny - przez co niektórzy badacze, stając przed takim dylematem, określili go, tyle salomonowo, co pompatycznie - "Filozof". A wystarczyłoby, gdyby skojarzyli sobie, że Αγία Σοφία (Agía Sofía), to po grecku Święta Mądrość (Boża).
To ten typ łodzi jednopiennej, pochodzącej z początków XI wieku, odkryto w pobliżu Ostrowa Lednickiego. Czy tą technologię nie przynieśli do rodzącego się państwa piastowskiego, imigrujący ze wschodu, razem z Polanami, Lędzianie (Lachy)? Oto ta łódź (źródło: "Dzieje Polski", red.Jerzy Topolski, 1976). Wykonana z jednego pnia dębowego, o długości 10,5 metrów, odkryta w 1959 roku.
Co ciekawe, zgodnie z najczęściej przyjmowanym w etymologii punktem widzenia, słowo „Lech” wywodzi się od nazwy plemienia Lędzian. Sama nazwa „Lędzianie” wywodzi się od prasłowiańskiego *lędo, a później staropolskiego słowa „lęda”, „lędina” – używanych na określenie ziemi przygotowanej pod uprawę lub pozostawionej ugorem, bez uprawy. Jeszcze dzisiaj w języku kaszubskim "lędzina" znaczy "ściernisko, rżysko". W innych językach nazwa ta została zniekształcona, zgodnie z wymogami fonetycznymi w różnych grupach językowych: Lendizi (Geograf Bawarski, IX wiek), Lendzanenoi, Lendzaninoi (Konstantyn VII Porfirogeneta, X wiek), Lz’njn, (Josippon, kronikarz żydowski, X wiek), Landzaneh (Al-Masudi, X wiek), Lachy (Nestor, XI wiek), Lechoi (Ioannes Kinnamos, historyk bizantyjski, XII wiek).
Cesarz bizantyjski w cytowanym wyżej traktacie "De administrando imperio", z połowy X wieku, pisał dalej: "Ich [Rusów] słowiańscy trybutariusze, zwani Krywiczanami i Lendzianami i inni Słowianie, w zimową pogodę wyrąbują łodzie jednopienne w swoich górach" (Οί δέ Σκλάβοι, οί πακτιώται αύτών, οί Κριβηταιηνοί λεγόμενοι, καί οί Λενζανήνοι [Lenzanínoi] και αί λοιπαί | Σκλαβηνίαι εἰς τὰ ὄρη [eis tá óri] αύτών κόπτουσι τά μονόξυλα έν τώ τού χειμώνος καιρώ.). Podkreśliłem tutaj słowa istotne, dotyczące plemienia Lędzian, jak wynika z tego dokumentu - zamieszkujących wtedy lesiste i górzyste tereny dorzecza górnego Dniestru i Podola.
Wyraźna wzmianka o Krywiczach i Lędzianach jako budowniczych łodzi, w dziele cesarza Konstantyna VII wskazuje, że obydwa te plemiona dysponowały zarówno najlepszą wiedzą o wyrobie kadłubów z pnia drzewa, jak i dobrym zapleczem naturalnym, z lasami bogatymi z wielkie i zdrowe drzewa dębu i jesionu, które najlepiej nadawały się do tego celu. Drewno jesionu było najwyżej cenione, bo wytrzymałe jak dąb, pozwalało wytwarzać lżejsze kadłuby, co ułatwiało przewłoki przez dnieprzańskie porohy.
Jesion ma swoje miejsce w mitologii nordyckiej. Jesion "Yggdrasil" - Drzewo Świata w mitologii Wikingów, rosło na wyspie otoczonej oceanem, w głębinach której leżał Wąż Świata. Pień tego drzewa sięgał nieba, a jego konary rozpościerały się po wszystkich krajach ziemi. W epoce Wikingów, w języku staroangielskim określano przybyszów czy też najeźdźców skandynawskich wieloma słowami: æscmann, sæmann ... Słowo "æsc" w tym języku miało trzy znaczenia: jesion, włócznia, statek, bowiem z jesionu wyrabiano zarówno łuki, strzały, włócznie, trzonki do toporów, jednopienne łodzie, jak i deski poszycia statków. Stąd æscmann [jesionowiec], sæmann [żeglarz] to były synonimy Wikinga.
Wspomniana ruska kronika "Powieść minionych lat" informuje, że kilka tysięcy Skandynawów i Słowian dotarło do Konstantynopola podczas ich wypraw morskich w latach 860, 907 i 941 oraz że niektórzy z nich zostali wówczas ochrzczeni w Konstantynopolu.
Pomimo istnienia oczywistej współpracy Wikingów z ludnością lokalną, między innymi w trakcie dokonywania przewłok ich statków, wielu historyków, nadużywając wagi doniesień pozostawionych przez
chrześcijańskich mnichów i kronikarzy o Wikingach jako piratach,
brutalnych, prymitywnych i żądnych krwi i bogactwa barbarzyńcach, przez Thietmara
określani m.in. jako "psy nieczyste", "jaszczurczy pomiot", a
pomniejszając cywilizowaną stronę Skandynawów, jaka w źródłach pisanych i
archeologicznych zdecydowanie dominuje nad tą pierwszą, maluje od lat nieuczciwy naukowo, komiksowy obraz w rodzaju
"Wikinga z rogami". Tak jak na okładce polskiego wydania książki popularnej, niezupełnie naukowej, Else Roesdahl "The Vikings" ("Historia Wikingów", 2001).
Dlatego nie ma w naszej historiografii zbyt wiele miejsca na koegzystencję i współpracę między Słowianami i Wikingami, która także funkcjonowała - nie na wyimaginowanej zasadzie "jak równy z równym", bo takiej równości nie było i być nie mogło, ale na zasadzie respektowania drugiej strony. Wspomniany cesarz bizantyjski Konstantyn VII Porfirogeneta pisał, że Słowianie są jednocześnie trybutariuszami i sprzymierzeńcami Rusów. Stawianie Wikingów wyłącznie w opozycji do Słowian, a pomijanie ich wzajemnej symbiozy kulturowej i etnicznej, jaka z pewnością także miała miejsce, stworzyła pożywkę do czarno-białych, a więc nienaukowych, antagonistycznych teorii normańskich i słowiańskich. Jeszcze dzisiaj niektórzy historycy lubują się w obdarzaniu gazetową łatką "normanisty", tak jak nadużywany przez media epitet "rasisty", wobec każdego badacza, wątpiącego w słowiański albo czysto słowiański rodowód Piastów.
Trzeba jednak Thietmarowi oddać, że mimo swego ostrego temperamentu kronikarza, przy którym nazywał "Longobardów dzikich", "Danów dzikich", "Greków ze zwykłą chytrością", "Rzymian z ich słowami kłamliwymi", to stać było go na samokrytycyzm i ludzkie przyznanie się do słabości: "Otom jest nędznik popędliwy bardzo i nieskory do dobrego, zazdrośnik szydzący z drugich i sam na szyderstwo zasługujący ..." Swoją kronikę pisał w pierwszym rzędzie jako biskup, a nie Niemiec - jak mu niesłusznie chyba przypisuje się czasami w polskiej historiografii. Trudno mieć pretensje, że reprezentował interes Kościoła, i to w czasach kiedy nawet papież podlegał władzy cesarskiej. Pamiętajmy, że w historii Polski, tak jak i każdego innego kraju, interes Kościoła nie zawsze był tożsamy z interesami poszczególnych krajów, bez względu na to czy przewodził Kościołowi cesarz czy papież.
Thietmar wyraźnie uważał się za Saksona, która była - można by powiedzieć w dzisiejszych kategoriach, jego "małą ojczyzną". Odróżniał swój kraj od zachodnich nacji Cesarstwa, które i ich kraje między sobą także zawsze rozdzielał: Alamania-Szwabia, Frankonia, Lotaryngia, Alzacja, Burgundia, Fryzja, Karyntia. Mając wyraźnie na myśli te wspomniane kraje, pisze o "zuchwałych i niegodziwych poczynaniach ludzi z Zachodu", przytaczając zaraz dowody na to, jak złe były działania konkretnych ludzi z Alamanii, Alzacji i Lotaryngii. O Saksonii natomiast pisał tak: "[Król Henryk II] ... odwiedził Saksonię, ten rajski ogród tonący w kwiatach, jak często nazywał ów kraj dla jego poczucia bezpieczeństwa i pełni życia."
Oto z boku alegoryczna scena w stylu bizantyjskim przedstawiająca koronację Henryka II przez ... Chrystusa, zawarta w Sakramentarzu św. Henryka II z AD 1002-1014. Zgodnie z bizantyjskim wizerunkiem Boga uosabia go postać tzw. Chrystusa Pantokratora w mandorli, z głową otoczoną nimbem krzyżowym, który umieszcza koronę na głowie króla. Typowe dla sztuki bizantyjskiej jest przedstawianie wizerunku Chrystusa żyjącego i ubranego w szaty, podczas gdy po schizmie w Kościele od końca XI wieku coraz częściej, szczególnie w sztuce gotyckiej i renesansu, przedstawiano Chrystusa cierpiącego, ukrzyżowanego, półnagiego i umarłego. O charakterystycznych cechach ikonografii bizantyjskiej, powszechnych w europejskiej sztuce wczesnego średniowiecza będziemy tutaj jeszcze mówić.
Thietmar nie był moim zdaniem ani "niemieckim nacjonalistą", ani "Polakożercą", jakimi to łatkami obdarzają go co bardziej "patriotyczni" historycy. Patriotyzm sam w sobie jest wielką, godną pielęgnowania wartością. Nie jest w moim mniemaniu wartością patriotyzm powierzchowny, propagandowy - dla manipulacji i na pokaz, skupiający się na emocjach, a nie na rozumowaniu, na poznawaniu polskiej historii i tradycji nie tylko w wymiarze jej światłych sukcesów, ale i mrocznych, wiodących do klęsk procesów i wydarzeń.
Thietmar jeden tylko raz w swojej kronice dokonał kwalifikacji
Polaków jako tych, których "... słowo posiada małą lub żadnej zgoła nie
ma wartości". Zważmy, że nie wahał się oceniać krytycznie tak swoich
germańskich współbratymców, jak i Słowian, Włochów, Greków czy
Skandynawów - przecież też Germanów, ani nawet samego siebie.
Rozumiał obiektywne powody sprzeciwu Słowian wobec cesarstwa ottońskiego jak ten, kiedy "Ludy, które po przyjęciu chrześcijaństwa podlegały naszym królom i cesarzom płacąc im trybut, doznawały wielkiego ucisku, wskutek buty (łac. superbia) księcia Teodoryka, jak jeden mąż schwyciły za broń" (w AD 983). I dalej: "Nasze bowiem grzechy przydawały nam strachu, a im męstwa" (nostra etenim facinora nobis formidinem et his suggerebant validam mentem). Jako kronikarz i jako człowiek był moim zdaniem dużo bardziej rzeczowy i wiarygodny, mimo wielu przytaczanych "cudów", niż na przykład nasz "Mistrz Wincenty" Kadłubek.
Rozumiał obiektywne powody sprzeciwu Słowian wobec cesarstwa ottońskiego jak ten, kiedy "Ludy, które po przyjęciu chrześcijaństwa podlegały naszym królom i cesarzom płacąc im trybut, doznawały wielkiego ucisku, wskutek buty (łac. superbia) księcia Teodoryka, jak jeden mąż schwyciły za broń" (w AD 983). I dalej: "Nasze bowiem grzechy przydawały nam strachu, a im męstwa" (nostra etenim facinora nobis formidinem et his suggerebant validam mentem). Jako kronikarz i jako człowiek był moim zdaniem dużo bardziej rzeczowy i wiarygodny, mimo wielu przytaczanych "cudów", niż na przykład nasz "Mistrz Wincenty" Kadłubek.
Tego drugiego należy jednak zrozumieć, bowiem dwa wieki późniejsze, niż Thietmara dzieło Kadłubka powstało nie tylko dla opisania, utrwalenia historii Polski, ale też dla wzmocnienia rodzącej się świadomości
narodowej Polaków. W kronice Thietmara tożsamość narodowa nie jest jeszcze widoczna; tylko raz pojawia się słowo "Niemcy" i to
dotyczące nie państwa, ale ludzi - dla odróżnienia ich od (mówiących po
włosku, bowiem ich germański język lombardzki pod koniec pierwszego millenium, od czasów ich inwazji na Italię w AD 568, już w tym kraju wymarł) Longobardów.
Jeszcze wiek później nasz Gall Anonim ani raz nie użył słowa Niemcy dla
określenia kraju; zawsze chodziło o ludzi innych niż Polacy. To nie był
jeszcze czas i miejsce w historii Europy na nacjonalizm, o czym wiedzą
rzetelni, uczciwi historycy.
Pierwsze pojawienie się w kronice Thietmara, tak zresztą jak i w innych
źródłach historycznych z przełomu X/XI wieku, określenia naszego kraju
nie wiąże się jeszcze z nazwą państwa lub jego ludności, chociaż
kronikarz tak precyzyjnie określa inne od dawna osiadłe i
zidentyfikowane słowiańskie plemiona, jak na przykład Łużyczan i
Słupian, ale mówi o "Mieszku wraz z jego poddanymi" ("... Miseconem quoque cum sibi subiectis").
To władca identyfikował nasz świeżo powstały kraj, a nie jego ludność. W
czasach Mieszka I nie wiedziano prawdopodobnie jak nazwać jednym słowem
mieszankę różnych plemion i ludów, nad którymi panował ten władca.
Zostali oni dopiero wymienieni w epitafium na grobowcu Bolesława
Chrobrego: Słowianie, Goci i Polanie, do czego jeszcze wrócimy. Oto powyżej fragment Kroniki, z wykonanej szczęśliwie fotokopii manuskryptu w 1905
roku. Oryginalna księga spłonęła w czasie bezsensownego (żeby nie
powiedzieć - barbarzyńskiego) bombardowania Drezna przez aliantów w
1945 roku. Historyk Jerzy Strzelczyk słusznie zauważył, że "... gdyby nie Widukind z Korbei, a zwłaszcza gdyby nie Thietmar, jak żałośnie mało wiedzielibyśmy o czasach dwóch pierwszych historycznych Piastów".
Niech przykładem innego niż z chrześcijańskiej perspektywy opisu Wikingów, będzie cytat z "Księgi cennych klejnotów" z lat 903-913 Ahmada ibn Rustaha, perskiego geografa i astronoma, który po wizycie na Rusi pisał m.in. o Waregach, że są odważni i lojalni wobec siebie, noszą się czysto, lubią bufiaste spodnie, ciasne poniżej kolan, zajmują się handlem skórami i futrami, za które pobierają opłaty w monecie. I dalej: "Dobrze traktują swoich niewolników, noszą wspaniałe ubrania, ponieważ wkładają wielki wysiłek w swój handel. Posiadają wiele miast. Mają nastawienie jedne z najbardziej przyjaznych wobec cudzoziemców i wobec tych, którzy szukają (u nich) schronienia".
W anglo-saksońskich kronikach mówi się o osiedlających się w Anglii Wikingach jako o "dziwakach czystości", ponieważ myją się raz w tygodniu, podczas gdy tubylcom wystarczała kąpiel raz lub dwa razy do roku. Mimo opinii negatywnych o czystości Wikingów, jakie przytaczają czasami historycy, warto pamiętać że o ich higienie może świadczyć fakt, że w ich epoce - kiedy regularnie, dużymi falami przemieszczali się w wyprawach wojennych i szlakami handlowymi od Bliskiego Wschodu po krańce Szkocji, Europa nie zaznała epidemii na taką skalę, jak w okresie wypraw krzyżowych. Już wcześniej, w Regensburgu (Ratyzbona, za Rzymian Castra Regina) - stolicy europejskiego handlu z Orientem w wyniku epidemii dżumy w 1094 roku, w ciągu 12 tygodni zmarło ponad osiem tysięcy ludzi.
Czasami zbyt pośpiesznie i po megalomańsku wyrokujemy, że u zarania swojej obecności nad Łabą, Odrą i Wisłą Słowianie wchłonęli "z butami" resztki skandynawskich tubylców, czyli zeslawizowali ich kompletnie na długo przed pojawieniem się Wikingów. Miałoby z tego jakoby wynikać, że dominujący liczebnie Słowianie nie mogli w szerokim zakresie przyjmować od miejscowych Skandynawów nowych dla nich elementów kulturowych. Pierwsze kontakty Słowian w plemionami nordyckimi (Gotami i Gepidami) miały miejsce już w III-V wieku, kiedy to ich drogi skrzyżowały się na Wołyniu i Podolu, w trakcie migracji tych pierwszych nad Morze Czarne, a tych drugich ku Bałtykowi. Pomorzanie i Połabianie zetknęli się w VI-VII wieku w południowym pasie nadbałtyckim z resztkami Gotów, Gepidów, Burgundów, Wandalów i Langobardów, którzy nie wywędrowali na południe i zachód Europy.
Interesująca jest wzmianka o Słowianach, Normanach, a także Hunach w "Historia abbatiae Condomensis": "Po śmierci Ludwika Pobożnego, gdy jego synowie kłócili się i toczyli wewnętrzną wojnę, perfidne ludy oddane kultowi demonów, a mianowicie Słowianie, Normanowie i Hunowie, wiedząc o tej okazji, opuścili swoje siedziby i kilkakrotnie najeżdżali różne prowincje Galii, niszcząc wszystko żelazem i ogniem, kradzieżą i grabieżą" (Post mortem enim Lodovici Pii, ejus inter se dissidentibus filiis & intestina clade certantibus, gentes perfidæ & cultibus adhuc dæmonam irretitæ, Sclavorum videlicet, Normannorum atque Hunnorum, occasione accepta, suæ claustra habitationis irrupterunt & per intervalla temporum sibimet succedentes non nullas Galliæ provincias invaserunt, cædibus & rapinis, ferro & flammis universa vastantes).
Chodzi tutaj o okres po roku 840 i o galijskie prowincje Gaskonia i Akwitania, a więc o ziemie położone nad Oceanem Atlantyckim. Jeżeli wzmianka ta jest prawdziwa, można spodziewać sie, że Słowianie dotarli tam albo w towarzystwie Hunów drogą lądową, albo też z Wikingami drogą morską. Czyż to nie jest jeszcze jeden przykład z wczesnego średniowiecza współpracy międzyetnicznej, dla realizacji wspólnych celów? Foto powyżej: Festiwal Słowiańsko-Wikiński w Wolinie, 2011.
Interesujące tu będzie przywołanie zabytku, jakim jest poniższa ilustracja srebrnej monety, która bita była w Melle, Akwitania w latach 845-850, czyli w okresie, w którym region ten ulegał najazdom wikińskim. Pochodzi on z wczesnośredniowiecznego grodziska Šárka, w pobliżu Pragi (Petr Charvát, 2010 - "The emergence of the Bohemian State"). Akwitańskie miasto Melle było przedmiotem zainteresowania Wikingów, z uwagi na znajdujące się w jego pobliżu kopalnie srebra i ołowiu (ten drugi metal był w owych czasach materiałem używanym do krycia dachów wielkich kościołów). W kronikach odnotowany jest najazd Wikingów na to miasto w AD 848. Dostęp do Melle był możliwy bezpośrednio z Atlantyku rzeką Sèvre Niortaise.
Pojawienie się wśród nadbałtyckich Słowian w końcu VIII wieku Wikingów i
- w tym samym okresie, słowiańskich kobiet i rzemieślników (ceramika
typu Feldberg) w Skandynawii, mogło mieć charakter konfrontacyjny
(niewolnicy, jeńcy wojenni) lub być akceptowane przez obie strony
(dobrowolna współpraca). Świadectwem współpracy obotrycko-wikińskiej u progu X wieku jest wzmianka Adama Bremeńskiego o ich wspólnej napaści na początku X wieku na ziemie Saksonów: "Również Duńczycy, wraz ze sprzymierzonymi Słowianami, plądrując przede wszystkim Saksonów zza Łaby, a następnie pustosząc kraj po tej stronie Łaby, uczynili Saksonię drżącą z wielkiego przerażenia" (Dani quoque Sclavos auxilio habentes, primo Transalbianos Saxones, deinde eis Albim vastantes, magno Saxoniam terrore quassabant).
Zważmy, że nasi historycy ceramikę stylizowaną na słowiańską (typu Sukow, Feldberg, Fresendorf, Menkendorf, Vipperow), znajdowaną w południowej Danii i Szwecji, do znudzenia nazywają "importami", podczas gdy przeprowadzone na niektórych egzemplarzach tej ceramiki badania tak zwaną metodą podatności magnetycznej wykazują, że ceramika ze wzornictwem słowiańskim była wyrabiana z miejscowej gliny. Już od kilku dziesięcioleci stosowana jest m.in. w archeologii, w celu określenia pochodzenia ceramiki, technika tak zwanej spektometrii mas, dokładnie - spektrometria mas sprzężona z plazmą wzbudzaną indukcyjnie (ICP-MA/ES). Jest to rodzaj analizy chemicznej, badającej tożsamość chemiczną fragmentów ceramiki, poprzez pomiar szerokiego spektrum zawartych w nich pierwiastków, aż do ich śladowych ilości.
Oto poniżej przykłady X-wiecznej ceramiki z Wolina, obejmującej wyroby o różnych typach - Feldberg, Fresendorf, Menkendorf i Vipperow, odkrywanych na Pomorzu, Połabiu i w południowej Skandynawii (foto: Błażej Stanisławski).
Archeologowie skandynawscy odkrywaną na Zelandii i w Skanii ceramikę z tego okresu, z uwagi iż jej kolor, sposób hartowania i wypalania nie jest pomiędzy poszczególnymi egzemplarzami szczególnie charakterystyczny, zazwyczaj katalogują ją jako ceramikę produkowaną lokalnie albo z etykietą „ceramika osadnicza” lub też jako „ceramika południowoskandynawska”. Z badań tych wynika, że w tej części Europy ceramika z okresu epoki Wikingów była zasadniczo wyrabiana lokalnie, zwykle w promieniu do około 20 kilometrów od miejsca odkrycia. Jednakże naczynia słowiańskie, saksońskie czy fryzyjskie znajdowane są we wczesnośredniowiecznych grobach w Skandynawii, tak jak i naczynia południowo-skandynawskie odkrywane są w grobach po drugiej stronie Bałtyku.
Z podobnego okresu (czasy Kanuta Wielkiego) pochodzi "ceramika angielska" odkryta w Viborg (Jutlandia) i Lejre (Zelandia), która wyrabiana była z miejscowej gliny. Zgodnie z datowaniem znajdowanych egzemplarzy staje się widoczne, że w okresie od końca X do początków XII wieku prowadzona była istotna, długotrwała i stabilna wymiana tradycji i idei pomiędzy wybrzeżami Danii i Połabia/Pomorza; nie tylko, a nawet nie tyle wymiana towarowa, co obustronna migracja i interakcja kulturowa.
Popatrzmy na mapę południowej części basenu Morza Bałtyckiego, z zaznaczonymi głównymi stanowiskami archeologicznymi z ceramiką typu Feldberg, datowanymi pomiędzy VII i X wiekiem. Dla większej czytelności mapy pominięto ich nazwy, które są podajemy tutaj: Bardy, Budzistowo, Świelubie, Kędrzyny, Gołańcz, Wolin, Szczecin, Drense, Pasewalk, Menzlin, Neubrandenburg, Neu-Nieköhr, Rostock, Sternberger Burg, Feldberg, Mecklenburg, Sukow, Brandenburg (Brenna), Berlin-Spandau, Gross Stremkendorf, Stara Lubeka, Jatzke, Starigard (Oldenburg), Hedeby, Vester Egesborg, Helgo, Fristad, Kaupang, Mosseby, Löddeköpinge, Sandby, Ystad, Åhus, Trelleborg, Stockholmsgården, Birka.
Ceramika feldberska nie tylko łączyła kulturowo świat nordycki i słowiański, ale - z uwagi na sam charakter użytkowy ceramiki domowej, wskazywała na związki rodzinne pomiędzy tymi grupami etnicznymi. Na przykład, na wikińsko-wareską obecność we wspomnianych wyżej, należących do plemienia Stodoran grodach Brenna (Brandenburg) i Berlin-Spandau, wskazuje XII-wieczny "Żywot i pasja św. Wacława i św. Ludmiły" (Vita et passio sancti Wenceslai et sanctae Ludmilae avae eius), gdzie wymienieni zostali dwaj rycerze na czeskim dworze stodorańskiej księżniczki Dragomiry z IX/X wieku - Tunna i Gommon. W języku staronordyckim tunna oznaczała okrągłe naczynie wykonane z klepek związanych obręczą. Nordyckie męskie imię Gomme jest zdrobnieniem od, występującego w wielu sagach imienia Guðmundr. Dane historyczne i archeologiczne jasno wskazują na nordycko-słowiańską interakcję nie tylko kulturową, ale i - z uwagi na osadniczy, domowy i "rodzinny" charakter tej ceramiki, także współmieszanie etniczne.
Oto hełm typu normańskiego, w czeskiej tradycji zwany hełmem św. Wacława (ok. 907 - ok. 935) - syna czeskiego księcia Wratysława I i stodorańskiej księżniczki Dragomiry (foto: Wikipedia, 2012, 1934). Jest on częścią skarbu koronacyjnego, przechowywanego w katedrze św. św. Wita, Wacława i Wojciecha w Pradze.
Normańskość zabytku przejawia się nie tylko w samym, stożkowym kształcie hełmu, wykutego z żelaznej blachy, ale przede wszystkim w wyrażeniu ikonograficznym jego nosala - ochrony nosa. Przedstawia ono postać - nie tyle ukrzyżowaną, co przywiązaną - w ramionach i w pasie, do krzyża. Przyjrzyjmy się bliżej tym, w części zatartym szczegółom (foto poniżej). Zdobienie wykonano poprzez nałożenie srebrnej folii na żelazną, przynitowaną do hełmu podstawę.
Rozpostartą na krzyżu postać nie można, moim zdaniem, uznać za Chrystusa, ale za osobę pogańską, chociaż nawiązującą do Ukrzyżowania Chrystusa, jakby naśladującą ten akt. Chodzi tutaj o bizantyjską formę przedstawienia tego aktu - postać Chrystusa nie cierpiącego, ale Panującego nad światem, Wszechmogącego (w języku greckim: Παντοκρατωρ - Pantokrator). Wskazują na to nie skrzyżowane - jak w ikonografii łacińskiej, ale wolno stojące, w pewnym rozkroku, nogi. Szczegóły twarzy są niemal nieczytelne, z wyjątkiem szeroko otwartych ust. Postać na krzyżu nie jest przybita gwoździami, lecz tylko przewiązana powrozami, co w okresie wczesnochrześcijańskim jest motywem znanym w Skandynawii.
Niektórzy badacze, na przykład archeolog i historyk Petr Sommer (1949-2023) oraz historyk sztuki Anežka Merhautová (1919-2015), datując zabytek na X wiek (według niektórych - IX wiek), identyfikują tą postać z nordyckim bogiem Odynem, wskazując na pewną syntezę pogaństwa nordyckiego i chrześcijaństwa. Forma krzyża na tym hełmie może bowiem nawiązywać do mitycznego drzewa Yggdrasil. W jednym z mitów nordyckich Odyn zawiesił się na drzewie na wiele dni, aby poznać tajemnice run od trzech, zbierających się pod nim wieszczek - norn, o imieniach Urðr, Skuld i Verðandi. Szeroko otwarte usta Odyna sugerują, że właśnie poznał on te tajemnice.
Ozdobny element nad głową ukrzyżowanego (mało na zdjęciu widoczny, a odtworzony przez badaczy), znany jako tzw. motyw łańcuszkowy w stylu Borre, był szczególnie popularny wśród Waregów. Stylizowana figura wzorowana jest na odlewanych krucyfiksach bizantyjskich, popularnych zwłaszcza w Europie południowo-wschodniej i północnej.
Hełm z nosalem św. Wacława wykazuje największe podobieństwo do hełmu z grodziska plemienia serbskiego Pszowian w Hradsku nad Pszowką, a także do trzech hełmów z Moraw, w tym jeden zlokalizowany w Ołomuńcu (przedstawionych w artykule "Dlaczego Alemure w 'Dagome iudex' to Ołomuniec"). Hełm z piastowskiej Lednicy można również zaliczyć do tego samego typu. Charakterystyczna, stożkowa forma hełmu, znana jest z tego okresu w całym świecie normańskim i będącym pod wpływami normańskimi - od Rusi, przez ziemie Słowian zachodnich, do Normanów z Normandii. W dominującej narracji naszych historyków, którą wyraża m.in. Jerzy Strzelczyk, hełm św. Wacława to po prostu "import z Zachodu", w rozumieniu karolińskiego Zachodu - tego nawijanego ludziom na uszy źródła i wzorca cywilizacyjnej doskonałości.
Wspomniani wyżej badacze sądzą, że ozdobny, normański nosal został później dodany do hełmu, być może po narodzinach legendy o św. Wacławie (tak zwana Kristianova legenda). Nie wydaje się dostatecznie prawdopodobne, aby ten fakt miał mieć miejsce dopiero w XII wieku, bowiem Czechy były już wtedy krajem o ugruntowanym chrześcijaństwie, tym bardziej wśród elit władczych, a trudno jest przyjąć, aby wstawienie pogańskiej dekoracji do książęcego hełmu przydało mu wartości i prestiżu.
Sam hełm, jak wskazują badania, nie miał z osobą św. Wacława wiele wspólnego. Pogańska, nawiązująca do chrześcijaństwa dekoracja hełmu, wskazuje na jego raczej wczesne pochodzenie, prawdopodobnie z IX wieku, kiedy na ziemiach czesko-morawskich chrześcijaństwo mieszało się ze starszymi wierzeniami, w tym przypadku - co bardzo interesujące, nordyckimi. Przykładem tego są m.in. ślady, zniszczonego przez działalność gospodarczą, cmentarza birytualnego (zachowane 2 groby kremacyjne i 6 szkieletowych) z IX wieku w miejscowości Slížany na Morawach. W obu rodzajach pochówków odkrytą ten sam rodzaj ceramiki, jednakże w grobach szkieletowych były jeszcze m.in. dwie pary ostróg, dwa nordyckie - tak zwane brodate topory oraz dwa miedziane, złocone guziki ozdobione palmetami z ażurowym tłem.
Oto poniżej brodaty topór z tak zwanego książęcego grobu z IX wieku w czeskim Kolinie (źródło: Jiří Košta, Jiří Hošek, 2008 - "Zbraně z knížecího hrobu z 9. století v Kolíně z pohledu archeologie a metalografie"). Nazwa "brodaty topór" pochodzi od staronordyckiego słowa Skeggøx, które ma w sobie dwa, wyjaśniające jego znaczenie, słowa: Skegg - „broda” i øx - „topór”. Znany zarówno jako narzędzie, jak i broń, w Skandynawii i poza nią, od VI wieku, zdobył sobie złowrogą sławę w Europie w epoce Wikingów. Termin ten znany jest w Wikipedii w 54 językach, ale nie w polskim - co tylko potwierdza, awersję, czyli nieobiektywność naszej oficjalnej historiografii w tej kwestii.
Omawiając normańskie zabytki we wczesnośredniowiecznych Morawach i Czechach warto przytoczyć tutaj ornamentykę w formie męskich głów (zwykle nazywanych, chyba niesłusznie - "maskami"), z charakrystycznymi, wyłupiastymi oczami, opadającymi wąsami i szpiczastymi brodami, łączącą tak zwane okucia krzyżowe (o czym niżej), będące najprawdopodobniej częścią zestawu do zawieszenia miecza przy pasie rycerza.
Te nordyckie, stylizowane wyłupiaste oczamy, opadające wąsy i szpiczaste brody w sztuce wikińskiej dobrze prezentuje poniższy, wczesnośredniowieczny zabytek ze złotego skarbu z Håringe, w szwedzkiej Smalandii (źródło: Historiska museet, Sztokholm). Dwie identyczne złote blaszki, wytłoczone tym samym stemplem, przedstawiają postać siedzącego starca.
Innym, o tego rodzaju ikonograficznym wyobrażeniu, o bardzo wyrazistych cechach twarzy, jest jeden z kamieni, pochodzących ze Snaptun, na Jutlandii (Moesgård Museum, Århus). Według duńskich badaczy kamień ten przedstawia twarz Lokiego, mitologicznego olbrzyma.
Powróćmy do "wikińskich twarzy" z okuć krzyżowych do mieczy. Oto zestawienie tych twarzy, na odlanych w brązie okuciach, datowanych na IX (może X-ty) wiek, z Moraw, Czech i - dla porównania, z Danii: a) Mikulczyce, okr. Hodonin; b) Budeč, okr. Kladno; c) Brno-Líšeň; d) Kapelle, Karyntia (słowiańska wówczas - Słoweńcy karynccy; e) Vester Egesborg, Zelandia (źródło: Nada Profantova, 2011 - "Karolinské importy a jejich napodobování v Čechách, případně na Moravě (konec 8. - 10. století)").
Autorka doskonale mieści się w narracji głównego nurtu, uznając wszystkie poniższe zabytki, w tym ze Skandynawii, jako "imitacja metaloplastyki karolińskiej" (napodobování karolinských kovových výrobků), argumentując: "Naśladowanie i niewielkie dostosowywanie do poszukiwanego kowalstwa karolińskiego było powszechne w IX wieku. Dlatego bardzo trudno jest odróżnić krajowe imitacje od bezpośredniego importu." (Napodobovat a trochu přizpůsobovat žádané kovové karolinské výrobky bylo v 9. století běžné. Proto je velmi obtížné rozeznat domácí napodobeniny od přímých importů).
Według tej autorki, poza niedoścignionym "kowalstwem karolińskim", w Europie pozakarolińskiej (w kontekście nadanym przez autorkę - "barbarzyńskiej") miałyby w zasadzie istnieć albo oryginalne, karolińskie "importy", albo ich lokalne podróbki - bez żadnych na tych terenach, własnych, oryginalnych wytworów kultury materialnej, przynajmniej w zakresie kowalstwa. Okazały to, i niestety - dość powszechny wśród archeologów i historyków, przykład przegięcia badawczego, zwanego skrzywieniem konfirmacyjnym.
W odróżnieniu od nienazwanych przez N. Profantową "warsztatów karolińskich", Vester Egesborg był w szerokim okresie od VI do połowy X wieku jednym z istotnych centrów rzemieślniczo-handlowych w Danii. W wydanej przez The Society for Medieval Archaeology monografii "Land, Sea and Home: Settlement in the Viking Period - Proceedings of a Conference on Viking-period Settlement, at Cardiff, July 200I", autorzy zwrócili uwagę na następujące odkrycia archeologiczne w Vester Egesbrg: "Znaleziska modeli ze stopów miedzi do wykonywania form glinianych, fragmentów form oraz przetopionego srebra i brązu ujawniają produkcję biżuterii ze srebra i stopów miedzi. ... Cechą szczególną stanowiska w Vester Egesborg jest biżuteria oraz złocone oprawy ze stopu miedzi i srebra, które są bardzo wysokiej jakości".
Ciekawe są paralele archeologiczne pomiędzy poniżej zilustrowanymi artefaktami z Czech, Moraw, Karyntii i Danii. Nic nie wskazuje, aby w nich miało swój udział "poszukiwane kowalstwo karolińskie". "Konia kują, żaba nogę podstawia" - oto fałszywość "narracji karolińskiej" w europejskiej historiografii.
Podobnie wykonane twarze widnieją na wielu wikińskich trzewikach pochwy miecza, od południowej Rusi po Łużyce, o czym szerzej traktuje artykuł "Dlaczego Alemure w 'Dagome iudex' to Ołomuniec".
Tutaj możemy dodać jeszcze trzy wikińskie zawieszki z wyobrażeniem męskiej twarzy, o podobnym charakterze, jak zaprezentowane wyżej (źródło: Jonas Lau Markussen, youtube 2013). Pochodzą one kolejno (od lewej) z następujących miejsc: Ejby, Mølle, wyspa Fionia, Dania; Härad, Södermanland, Szwecja; Slagelse, wyspa Zelandia, Dania - wszystkie datowane na początek X wieku. Należy brać pod uwagę, że odlewy z głowami na okuciach krzyżowych są dużo mniejsze, niż na poniższych zawieszkach, stąd na tych pierwszych tylko najważniejsze cechy twarzy mogły zostać utrwalone.
Wracając jeszcze do wspomnianych wcześniej normańskich rycerzy w otoczeniu stodorańskiej Dragomiry, przypomnijmy o "pansłowiańskim" władcy z XII wieku - Jaksie z Kopnika, księciu połabskich Stodoran (Szprewan i Hawelan), a później piastowskim możnowładcy - tutaj o imieniu Jaksa Gryfita albo Jaksa z Miechowa. Był on zięciem innego wpływowego w Polsce arystokraty, Piotra Włostowica, którego źródła pisane nazywają "Duńczykiem" - palatyna (odpowiedzialnego za wojsko) u Bolesława Krzywoustego.
Niektóre z wymienionych wyżej miejsc osadnictwa słowiańsko-skandynawskiego wskazują na wielowiekowe współzamieszkiwanie i współpracę tych dwóch grup etnicznych. Na przykład we wspomnianym wyżej Vester Egesborg, na południowej Zelandii, archeologowie stwiedzili trwanie tego ośrodka produkcji i handlu od końca VI wieku po koniec wieku X. Był on miejscem produkcji i składowania wyrobów z żelaza i tekstyliów, a także budowy statków oraz przygotowywania załóg do wypraw morskich. Odsłonięto tam 120 domów jamowych i 28 domów trójnawowych oraz około 18,5 tysiąca artefaktów. Odkryta tam, zbliżona do słowiańskiej technologii, ceramika typu Sukow i Feldberg w 15 procentach wskazuje na pochodzenie z południowego wybrzeżą Bałtyku, podczas gdy 85 procent to produkcja lokalna. Moim zdaniem świadczyć to może, że ta wczesnośredniowieczna aglomeracja zamieszkiwana była tak przez ludność skandynawską, jak i słowiańską.
Na pokojowe współżycie Słowian i Normanów na
ziemi skandynawskiej wskazują również aktualne lub historyczne toponimy słowiańskie, na
przykład kilka zawierających nazwę "górka" (np. Lille Gorker), "krąg" (Krang) i inne: Dalleche Land (Dalekie, Daleki Ląd), Dolgemost (Długi Most), Dalgobrod (Długi Bród). Najczęściej spotykane są nazwy z końcówką -itse (-ice) lub przedrostkiem vind-, od Vindland, oznaczającym ziemie
Połabian i Pomorzan, występujące na duńskich wyspach Ærø: Vindeballe; Langeland: Vindeby, Vindeltorp; Lolland-Falster: Billitse (Bielice?), Billitse Holme, Binnitse (Binice?), Binnitse Mark, Jerlitse (Jerlice?) Mark (Jerlitseborg), Korbelitse (Korabelice?), Korselitse (Kølæliz - ta najstarsza zachowana nazwa pochodzi z XIII wieku), Kramnitse, Kramnitse Gab, Kramnitse Havn, Kuditse (Kłudzice?), Revitse (Rewice?), Tillitse (Tylice?), Tillitsegaard, Vinda Saby (Wyndasæby), Vindeby; Vindeholme; Sjælland: Vindbyholt, Vindeboder (Windebothæ - nazwa znana od AD 1291, prawdopodobnie najstarsze miejsce handlowe w Roskilde - pierwszej stolicy Danii, gdzie w AD 987 miano sprowadzić z Wolina i pochować zwłoki Haralda Sinozębego),Vinderod, Vinderup, Vind Helsinge; Tåsinge: Vindeby, a także prawdopodobnie na Bornholmie: Grødby, o którym piszę w artykule "Zagadka bornholmskich rotund"). Chociaż nie ma śladów nazw
słowiańskich w Skanii, to w tej szwedzkiej prowincji, jak i w bardziej na północ położonej Östergötland znajdowane są archeologiczne dowody wczesnośredniowiecznej obecności Słowian.
Jest jeszcze jedna, interesująca i nierozwikłana przez toponomastów zagadka wspólnego pochodzenia przyrostków "-ow" w historycznych nazwach geograficznych we wschodniej, zachodniej (w tym w dzisiejszych Niemczech) i południowej Słowiańszczyźnie oraz w krajach nordyckich (zwłaszcza w Danii). Pokrewne końcówki starosłowiańskich toponimów to -ow (dzisiaj w Polsce -ów, oraz pochodne: -ew, -ewo etc.), a nordyckich i południowo-słowiańskich - ov, w Polsce -ów (i pochodne: -ew, -ewo. -owo etc.). Oto przykładowe pięć nazw miast w następujących strefach językowych: Czernichow, Kiew, Pskow, Lwow, Mohylew [Słowiańszczyzna wschodnia], Kraków, Miechów, Tarnów, Rzeszów, Wyszków [Polska], Bützow, Güstrow, Semlow, Torgellow, Zirkow, Züssow [Niemcy, byłe Połabie], Holešov, Přerov, Slavkov, Uničov, Vilémov [Czechy, Słowacja], Bjæverskov, Byskov, Nakskov, Taulov, Vodskov [Dania].
Oto zachowany w pobliżu duńskiego Byskov, na wyspie Falster, megalityczny grobowiec (źródło: "Lolland-Falsters
historiske Samfund, Årbog XLIV", 1956). Zabytek ten świadczy o długotrwałości tworzenia się wspólnych kultur w obrębie basenu Morza Bałtyckiego, sięgającej co najmniej neolitu, czego potwierdzeniem są liczne grobowce megalityczne na Pomorzu Zachodnim.
Na wyspie Falster, w pobliżu miasteczka Stubbekøbing, jest miejsce zwane Fribrødre Å, w którym archeolodzy duńscy odkryli pozostałości portu lub stoczni z końca XI wieku. Zawijały tam lub być może były budowane albo naprawiane statki o cechach, jakie znajdowane są we wrakach wikińskich na południowym brzegu Bałtyku (uszczelnienie poszycia mchem, drewniane kołki zamiast żelaznych nitów). Sama nazwa miejsca interpretowana jest jako słowiańskiego pochodzenia - "Prybrode", czyli "przy brodzie" (płytkim miejscu). W roku 1354 zwano je Pribrød, a w księdze lennej z 1682 roku jako "Pri Brødres Agre".
Pisane źródła wskazują, że miejscowość ta, zwana w epoce Wikingów Snekkebjerg, a także Snekkersten, miała kontakty z połabskim Wyszemirem (dzisiaj meklemburskim Wismarem) w 1282 roku. Snekke to po duńsku wąż - jeden z ulubionych wikińskich emblematów, a również pod nazwą snekkja - rodzaj wikińskiego okrętu wojennego. Oto poniżej zdjęcie odkrytych tam szczątków okrętowych (foto: Vikingeskibsmuseet, Roskilde).
Na wyspie Falster znanych jest około dziesięciu nazw topograficznych, zawierających słowo Gnemer, wywodzące się od słowiańskiego imienia Gniemir, czyli Gniewomir. Pochodzący z 1231 roku królewski rejestr nieruchomości na tej wyspie zawiera informację, że pewien Gnemer posiadał na tej wyspie wieś. Duński historyk Saxo Grammaticus w swojej kronice "Gesta Danorum", pisanej pod oczekiwania swojego pryncypała - biskupa Absalona (wielokrotnego najeźdźcy na Pomorze) podaje, że "Guemmerus Falstricus" był w AD 1170 pijakiem i oszustem ("svindler"). Kronikarz uważał, że "Guemmerus ma zbyt ścisłe związki ze Słowianami i ujawnia im nasze (duńskie) plany wojenne" (Is Guemmerus nimia Sclavorum familiaritate corruptus nostrę gentis consilia latenter eis prodere consueuerat). Dzisiejsza wieś na tej wyspie Sønder Grimmelstrup miała historyczną nazwę Gnemærsthorp.
Przywołajmy tu przykład odwrotny - trwałej obecności Skandynawów na Pomorzu, z tego samego okresu, co powyższa wzmianka o Gniewomirze, właścicielu wsi na wyspie Falster. Pod dokumentem z AD 1221 w którym książę Rugii Barnuta, syn Jaromira I (Jaromara I) uwłaszcza majątkiem cysterski klasztor Hilda (Eldena), podpisują się kolejno: "Teodoryk, nasz kapłan, Duńczyk nasz przystaw (asystent księcia - mój przypis), Gniewomir, Witomir, Słowianin, Popiel, Sercemir i wielu innych" (Theodericus sacerdos noster, Dunyc pristallus noster, Gneomerus, Witomer, Slavus, Popel, Circimerus et alii plures).
Imiona z końcówkami -mer, -merus (ta końcówka zlatynizowana) wskazywałyby na ich ewolucję od słowiańskich imion zakończonych na -mir, w kierunku nordyckich (ogólnie - germańskich) imion zakończonych na -mar. Teza ta pozostawia jednak wątpliwości, gdy weźmiemy pod uwagę, że chociaż we współczesnych językach skandynawskich przyjęte jest dla pewnej mitologicznej postaci imię Mimer (Mime), to w języku staronordyckim było to imię Mímir. Tradycja z imionami kończącymi się na -mir, -mer i -mar ma więc swoje głębsze korzenie wśród plemion nordyckich.
Już w okresie pomiędzy schyłkiem antyku i początkiem średniowiecza istniały gockie, ostrogockie i wizygockie imiona, takie jak gocki król Filimer, ostrogocki król Theodemir (Thiudimir), frankoński król Theodemer, swebski król Theodemir (Theodemar), no i Gelimer, a faktycznie Geilamir - ostatni władca Królestwa Wandalów w Afryce północnej.
Oto srebrna 50-denarowa moneta, bita w Kartaginie, w latach 534-538, przez króla Gelimera: DN [Dominus Noster - Nasz Pan] REX G-EILAMIR. Wartość monety oznaczona jest rzymską literą L, odpowiadającą arabskiej liczbie 50. Wandalowie wyznawali popularny w czasach antycznych ariański odłam chrześcijaństwa, stąd krzyż na rewersie monety. Dodajmy, że ariański odłam chrześcijaństwa dotarł do Italii i Europy śródziemnomorskiej już pod koniec IV wieku.
Słowiańska końcówka -mir, oznaczająca "pokój, mir", adekwatna w okresach interakcji kulturowych i etnicznych miedzy Słowianami i Normanami, zespoliła się z nordycką końcówką -mir. Końcówka -mar, występująca zarówno w imionach słowiańskich, jak i nordyckich, natomiast wskazywałaby na fuzję kulturowo-etniczną tych dwóch ludów, na określonych obszarach ich współzamieszkiwania. Przykład taki podaje XIII-wieczna Knyttlina-saga, która przywołuje istnienie wśród plemienia Ranów (Rugian) boga, piątego w kolejności ważności, o imieniu "Pizamar" (Pisamar).
By the way, pierwotna nazwa pomorskiego klasztoru Hilda, to zlatynizowane żeńskie imię staronordyckie Hildr, oznaczające walkę, bitwę, jedno z imion pogańskiej bogini Walkirii. Dodajmy, że w pobliżu klasztoru w Eldenie istniały dwa osiedla - jedno słowiańskie (Wendische Wiek), drugie duńskie (Dänischwiek). Jeden z mistrzów budowlanych, przy wznoszeniu kościoła opackiego św. Marii w Eldenie w latach 1250-1260, zostawił na wmurowanej cegle swój autograf, z wyrytym w piśmie runicznym imieniem "þIRI" ("X" jest znakiem, nie literą), co mogło znaczyć Thirir, a być może Therir lub Thorir (foto: Jürgen Herold).
Zanim książę rugijski Barnuta wsparł materialnie klasztor w Eldenie, podległy duńskiemu opactwu w Esrum, jego brat Wisław I, w 1219 roku wybrał się pod dowództwem króla duńskiego Waldemara II Zwycięskiego, na wyprawę krzyżową przeciwko Estończykom, przy wsparciu politycznym papieża Honoriusza III, w połączonych siłach morskich Danii, Rugii i Saksonii (dowodził książę Albert I Askańczyk), w sile około 1.500 okrętów.
Wiemy o tym z zapisu w kronikach Annales Ryenses, cysterskiego klasztoru w Ryd (założony - jak wcześniej klasztor w Kołbaczu pod Szczecinem, przez opactwo w Esrum, na byłych terenach plemienia Wagrów): "Król Waldemar zebrał bardzo dużą armię wypływającą 1.500 długimi okrętami do Estonii ..." (Rex Waldemarus congregato exercitu permaximo cum mille quingentis longis navibus Estoniam intravit ... "Scriptores rerum Danicarum Medii Ævi", Tom 1, 1772).
Wyprawa zakończyła się sukcesem, wygraną bitwą pod Lyndanisse (dzisiaj Tallin). Interesującym jest, że zwycięska bitwa z pogańskimi Estończykami miała miejsce 15 czerwca, podczas gdy wcześniej, 12 czerwca 1168 roku, Duńczycy pod wodzą króla Waldemara I, ojca zwycięzcy w Estonii, zniszczyli pogańską świątynię Świętowita w Arkonie na Rugii.
Nie należy tutaj zapominać o istotnym fakcie słowiańskich związków rodzinnych króla duńskiego Waldemara II Zwycięskiego, jakim było jego zaręczenie w 1205 roku w Polsce (prawdopodobnie w Poznaniu) - jak przypuszczają niektórzy historycy, a następnie ślub w tym samym roku w Lubece, z Marketą (Margaretą), córką czeskiego króla Przemysła Ottokara I. Po ślubie przybrała duńskie imię Dagmara (Dagmar).
Trzeba wiedzieć, że od początku swojego panowania w 1202 roku Waldemar II miał wielkie poparcie papieża w jego zamiarach chrystianizacji Słowian bałtyckich, zwłaszcza Rugian, oraz plemion wschodnio-bałtyckich. Jego sprzymierzeńcem politycznym był także władca Polski, książę Władysław III Laskonogi. To w 1205 roku wraz ze swoją armią przekroczył Bałtyk i dołączył do tego księcia Wielkopolski, aby przygotować się do wypraw krzyżowych do Prus. To przy okazji pobytu w Wielkopolsce do Waldemara II dojechała zapewne księżna Margareta z Pragi, aby poznać przyszłego męża i poprzez ich związek małżeński wzmocnić sojusz czesko-duński. Dodajmy, że żoną władcy polskiego była Łucja Rugijska, córka tamtejszego księcia Jaromara I i wnuczka króla duńskiego Kanuta V, który z kolei był synem księżnej Ryksy, córki Bolesława III Krzywoustego.
Oto scena śmierci Dagmary, w obecności króla Waldemara II, z pomnika królowej, jaki wystawili Duńczycy w 1919 roku w Ribe, gdzie jest ona pochowana z mężem (foto: Ivan Prokop).
Warto tutaj zwrócić uwagę na fakt, że słowiańskie imiona z końcówką - mir (Borzymir, Chociemir, Chwalimir, Dobromir, Drogomir, Gardomir, Gniewomir, Jaromir, Lubomir, Ludomir, Mojmir, Niedamir, Prosimir, Racimir, Radomir, Sędzimir, Skarbimir, Sławomir, Tęgomir, Twardomir, Uniemir, Wojmir, Wyszemir i inne) były we wczesnym średniowieczu równie popularne, jak nordyckie imiona z końcówką - mar (-marr): Almar, Bjartmar, Dómar, Folkmar, Guðmar, Ingmar, Jómar, Oddmar, Reiðmar, Sigmar, Valdemar. Te drugie końcówki pochodzą od staronordyckiego słowa "mǣr", oznaczającego "sławny", czyli odpowiadają słowiańskiej końcówce -sław.
Należy przy tym pamiętać, że zbliżone znaczeniowo do słowiańskiej końcówki -sław są końcówki imion męskich: -mir, -mar oraz -mer, oznaczające "wielki", znane we wczesnym średniowieczu w świecie frankońskim i burgundzkim. Godomar to imię kilku królów Burgundii, potomków króla Gunderyka. Król Franków, Chlodwig I z V wieku dał dwóm swoim synom imiona Chlodomir i Ingomer. Z końca I wieku przed naszą erą znane są (u Tacyta z I/II wieku n.e.) imiona Inguomer i Sigimer, wśród germańskiego plemienia Cherusków, położonego po zachodniej stronie środkowej Łaby. Grzegorz z Tours wymienia w VI wieku króla frankijskiego z IV wieku o imieniu Markomer (Marchomir). Należy także brać pod uwagę, że końcówka imienia -mir może przenosić głębokie tradycje ze świata mitologii nordyckiej, gdzie Ymir (Aurgelmir) był praolbrzymem. Bliskość semantyczna i fonetyczna w świecie germańskim i słowiańskim przyrostków -mar, -mer, -mir wskazuje, iż wszystkie one pochodzą z języka praindoeuropejskiego.
Na marginesie, etymologia dzisiejszego miasta Wismar może być słowiańsko-nordycka i pochodzić od słowiańskiego imienia Wyszemir, z przekształconą nordycką końcówką -mar. "Kronika wielkopolska" wymienia pewnego Wyssimira, jako założyciela grodu Wismar. Gród ten znany był pierwotnie pod nazwami: Visemer (AD 1147), Wissemer (1171), Wyssemaria (1229) czy Wismaria (1237).
"Wschodni brzeg" to po staroduńsku "østre bred". Zwraca uwagę słowo "bred" - nie tylko fonetycznie bliskie starosłowiańskiemu "brěg" - brzeg, ale również słowo "østre" - czyli "wschodni". Ostra Brama w Wilnie, z "naszą" Matką Boską Ostrobramską, ma swoją inną nazwę "Brama Wschodnia", a po litewsku "Aušros Vartai", gdzie "aušros" to "świt", czyli wschód słońca. W tym znaczeniu słowo "ostra" przeniesione zostało do polszczyzny z języka litewskiego. Ma to związek ze wschodem, jako kierunkiem geograficznym, którego nazwa dotarła do ludów bałtyjskich od Waregów. Jeszcze dzisiaj w języku łotewskim "wschód" to "austrumi". Nazwa miasta Østerlars na duńskim Bornholmie zawiera w sobie słowo øster (østre) - wschodni. Nazwa szwedzkiego miasta Östersund składa się z dwóch słów: öster - wschodnia, sund - cieśnina.
Imię Ostromir, znaczące "Wschodnia sława", nosił tak zwany posadnik rusko-wareskiego miasta Nowogród. Do dzisiaj zachowała się, wykonana na jego zlecenie, XI-wieczna księga liturgiczna zwana Ewangeliarzem Ostromira. Białochorwacki (tak zwani Chorwaci czescy) ród Ostromirskich był właścicielem grodu Ostroměř w Czechach, wybudowanego wcześniej przez Sławnikowców - inny ród chorwackiego pochodzenia. Ostrawica - rzeka we wschodnich Czechach, czerpie swoją nazwę od słowa "ostry" jako wschodni, zarówno ze względu na krańcowe, wschodnie położenie w tym kraju, jak również, iż jest ona wschodnim dopływem Odry. Jej historyczna nazwa to Ostrá. Tę samą etymologię ma czeskie miasto Ostrava. Być może, chociaż są inne teorie, nazwa węgierskiego miasta Esztergom (pol. Ostrzyhom) bierze się ze normańskich słów oster - "wschodni" i holm - "wzgórze, wzniesienie, wysepka". W języku czeskim nazwa tego miasta brzmi Ostřihom, a w słowackim i słoweńskim - Ostrihom. Mniejszość chorwacka w pobliżu miasta Esztergom nazywa je w swoim języku Ostrogon, a przymiotnik od tej nazwy to ostrogonski.
Skandynawską obecność wśród północno-wschodniej Słowiańszczyzny
potwierdzał w XII wieku Gall Anonim, pisząc "Ziemia słowiańska
... ciągnie się od Sarmatów, którzy zwą się też Getami, aż do Danii i
Saksonii". Niektórzy historycy wydają się nie rozumieć, dlaczego
kronikarz mówi o Getach-Gotach - ludach ich zdaniem
dawno już roztopionych w zamierzchłej przeszłości. Także żyjący cały wiek po Gallu Anonimie, nasz drugi wielki kronikarz Wincenty Kadłubek, w swojej "Kronice" nazywał Prusów zamiennie Getami: "Są zaś Połekszanie [dawne plemię jaćwieskie znad rzeki Łek, dzisiaj Ełk - mój przypis] szczepem Getów, czyli Prusów" (Sunt autem Pollexiani Getarum seu Prussorum genus).
Co ciekawe, jeszcze do XV wieku przetrwał ten konsekwentny przekaz historyczny, utożsamiający Sarmatów z Getami, co odnotował nasz trzeci, wielki kronikarz, Jan Długosz: "Kraina Polaków jest odgraniczona ku północy od Sarmatów, którzy też zowią się Getowie, aż do Danii i Saksonii". Nasi historycy niesłusznie banalizują te informacje, uważając, że dawni kronikarze się mylili, przepisując błędne dane od poprzednika. Ignorują fakt, że kronikarze przepisują informacje jeden od drugiego tylko wtedy, gdy uważają je za nadal aktualne w ich epoce, co potwierdzają pisząc o nich w czasie teraźniejszym.
Oto obraz rosyjskiego malarza Mikołaja Rericha, zatytułowany "Budują statki" (Строят ладьи), z 1903 roku, nawiązujący do wikińskich tradycji w narodzinach państwa rosyjskiego.
Z kolei niemal
współczesny Gallowi normandzki kronikarz Robert z Torigni
widział związek Wikingów ze Scytami, plemieniem, które zaniknęło w historii sześć wieków wcześniej. Odnotował on pod rokiem AD 876:
"Pochodzący z Danii Normanowie, którym przewodził Rollon, przybyli z
dolnej Scytii i najechali morzem ..." (Northmanni origine Dani duce quodam Rollon nomine a Scitia inferiore egressi atque per Oceanum vecti ...). Związek ten jest daleki i pośredni - poprzez użyty przez geografa toponim "Dolna Scytia" (Scitia inferiore). Nazwa ta z pewnością nie była "przypadkowa", albo "zmyślona" - jak pośpiesznie lubią wyrokować badacze, którym pewne źródło historyczne z tych, czy innych względów "nie pasuje".
Nie ma podstaw, aby nie przyjąć że w świadomości IX-wiecznego geografa, a zapewne i innych jemu współczesnych, nazwa Scytia jako miejsce geograficzne nadal była w użyciu. Tak, jak dla XVI-wiecznych badaczy geograficzna nazwa Sarmacja, chociaż plemion sarmackich już od tysiąca lat nie było. Z jakiś względow IX-wieczny geograf widział Dolną Scytię w pobliżu Danii i w pobliżu morza, skąd Normanowie wyruszyli na podbój północnej Francji. Logicznym więc jest założenie, że miał na myśli zamieszkałe przez Słowian, Bałtów i częściowo Normanów, tereny południowego, a być może południowo-wschodniego Bałtyku - wewnętrznego morza Wikingów. Wspmniany wyżej cesarz bizantyjski Leon VI (866-912) nazywa Rusinów - Waregów "północnymi Scytami" (oi vóreioi Skýthes - οι βόρειοι Σκύθες).
Przetrwanie toponimu Dolna Scytia dla obszarów przybaltyckich, aż po wczesne średniowiecze, tłumaczy inne źródło historyczne, pochodzące od tak zwanego Anonima Raweńskiego, który - jak się przypuszcza, żył w VII lub VIII wieku. Badacze sądzą, że pierwotnym źródłem tej informacji był jeszcze starszy dokument grecki, albo gocki pisarz z VI wieku, Jordanes. Autor ten, umieszczając słowiańską część Europy "na godzinie VI w nocy", na opisanej mapie świata, podzielonej na okręgu na 12 godzin dzień - ziemie na południu i na 12 godzin w nocy - ziemie na północy. Oto, jaką miał wiedzę o Słowianach: "O szóstej godzinie nocy jest ziemia Scytów, z której zrodzili się potomkowie Słowian; ale wyszli z nich zarówno Wites, jak i Chimabe. Za nimi jest ocean, po którym nie można żeglować" (Sexta ut hora noctis Scytharum est patria, unde Sclavinorum exorta est prosapia; sed et Vites et Chimabes ex illis egressi sunt. Cuius post terga Oceanum non invenimus navigari).
Ostatnia uwaga autora wskazuje, że z perspektywy Morza Śródziemnego miał on wiedzę, że Ocean Północny (Oceanus Septentrionalis) nie nadawał się do żeglugi morskiej z uwagi na lody w okresie zimowym i częste sztormy w ciągu roku. Stąd nazwał on ten akwen także Oceanem Nieżeglownym (Oceanus Innevigabilis). Wikingowie udowodnili, że nie miał racji. Wiemy więc, że gdy dla Greków morza północne stanowiły barierę nawigacyjną i poznawczą, dla Wikingów te trudne akweny stały się celem przetrwania i drogą do osiągnięcia mistrzostwa w sztuce szkutniczej i w nawigacji na wszystkich akwenach Europy.
Na mapie podkreśliłem użyte przez Geografa Raweńskiego, tak też jest nazywany, nazwy miejsc i plemion związanych ze Słowianami. Jak widzimy, na północny wschód od Morza Czarnego (Colfus Ponticus), autor umieścił ziemie Scytii Wielkiej (Scytha Maior), czyli Scytii Starej (Scythia Antiqua). Po stronie zachodniej ze Scytami sąsiadowali Alanie (Alani) - być może niewielka część tego plemienia, która nie poszła na zachód ze Słowianami i pozostała na swoich dawnych ziemiach.
Na północny zachód od Morza Czarnego zlokalizował Sarmatów (Sarmatae), a jeszcze bardziej na zachód, w pewnej odległości od innych ziem i plemion na Bałkanach - Dacja Wielka (Datia Maior), umieścił Słowian (Sclaveni), z których - jak wspomniał wyżej, wyszły zagadkowe plemiona "Vites" i "Chimabes". Dzisiejsi historycy odczytują te dwie ostatnie nazwy jako Antowie i Wenedowie (Wenedzi, Wenetowie). Geograf ten, wzdłuż wybrzeża Oceanu Północnego, do którego należy zaliczyć europejskie akweny północnego Atlantyku, w tym Bałtyk, umieścił Scytię Opustoszałą (Scythia Eremosa), która odpowiada wspomnianej wyżej Scytii Dolnej u Roberta z Torigni. Określenie "opustoszała" odpowiada terminowi "pustka osadnicza", jaki przyjęli kiedyś historycy dla tych terenów w okresie wielkich migracji.
O "północnych Scytach" pisał także pod koniec IX wieku cesarz bizantyjski Leon VI, w swoim podręczniku prowadzenia wojny, zatytułowanym "Taktyka". Miał na myśli Rusów - Waregów, atakujących Konstantynopol łodziami - dłubankami.
W swojej kronice "Getica" z 551 roku wspomniany Jordanes tak pisał o Wenetach: "W pobliżu ich [Karpat, które nazwał Górami Sarmackimi] lewego grzbietu, który pochyla się w kierunku północnym i zaczyna się u źródeł Wisły, zamieszkuje ludna rasa Venethi, zajmując wielki obszar ziemi. Chociaż ich imiona są teraz rozproszone wśród różnych klanów i miejsc, to jednak głównie nazywają się Sclaveni i Antes". Sześć wieków poźniej, wagryjski mnich Helmold pisał w swojej "Chronica Sclavorum": "Tam, gdzie kończy się Polska, dociera się do prowincji najliczniejszych Słowian, których dawniej nazywano Wandalami, a obecnie nazywa się ich Winitami [Wenetami] lub Winulami" (Ubi Polonia finem facit, pervenitur ad ainplissimam Sclavorum provinciam, qui antiquitus Wandali, nunc autem Winithi seu Vinuli apellantur).
XVII-wieczna polska szlachta, szukając uzasadnienia swojej odrębności
nie tylko majątkowej ale i rodowodowej i etnicznej od pańszczyźnianych chłopów,
uznawanych przez nią za potomków prostych Słowian, przejęła z kroniki Jana Długosza "Annales seu cronici incliti regni Poloniae" i spopularyzowała pogląd o swoim tylko (podczas gdy kronikarz mówił o wszystkich Polakach) sarmackim pochodzeniu. Sarmaci opisani
zostali przez greckich i rzymskich geografów jako lud bitnych,
wojowniczych pasterzy - koczowników. Był to prawdopodobnie związek indoeuropejskich
plemion o podobnej formie życia, zajmujących do IV wieku n.e. stepy
czarnomorskie (skąd wyparli wcześniejszych Scytów, a i częściowo wymieszali się z nimi), po czym i ten lud "rozmył się" w historii. Wschodnio-europejskie plemiona sarmackie, do których należeli, "widoczni" jeszcze w IV wieku Alanowie, etnicznie różnili się od azjatyckich nomadów - Hunów, Turków i Mongołów. Przyłączając sie do migrujących na zachód Wandalów, Ostrogotów, Słowian i innych plemion Alanowie stopniowo utracili swoją etniczną i kulturową tożsamość. Oto mapa europejskich ludów w basenie Morza Czarnego na początku okresu wędrówek ludów (źródło: geocurrents.info).
Ale już od podboju Anglii przez Normanów z Normandii w 1066 roku, w wyniku wprowadzonych tam przez Normanów znaczących zmian kulturowych i cywilizacynych, językiem arystokracji angielskiej przez kolejne kilkaset lat stał się język francuski. Najeżdżający Normanie już wtedy posługiwali się przyswojonym od lokalnej społeczności Normandii językiem francuskim, który następnie w dużym stopniu przenieśli do języka angielskiego. Dzisiaj jedna trzecia słów w języku angielskim wywodzi się z różnych form języka francuskiego.
Trzy pokolenia po Amatusie z Monte Cassino, al-Idrisi, nadworny geograf Rogera II, normańskiego króla Sycylii, nazywa Normandię już tylko jako kraj Francuzów ("Ard Normandia al-Afrang").
Kilkaset tysięcy skandynawskich Longobardów przybyło w AD 568 do Italii
i zawładnęli znaczną częścią tego kraju, ustanawiając na kilka wieków Regnum Langobardorum. Wcześnie przyjęli chrześcijaństwo (zrodzony w Bizancjum arianizm),
powszechnie przyjmowali lokalny język, rzymskie tytuły władzy, nazwiska
i tradycje.
Już w VIII wieku - za czasów kronikarza o łacińskim imieniu Paweł Diakon, a longobardzkim pochodzeniu i imieniu Warnefred, nie mówiono w Longobardii (Lombardii) innym jak lokalnym, łacińskim dialektem rusticam romanum. Jeszcze w swojej "Historia gentis Langobardorum" ten mnich benedyktyński wplatał czasami słowa longobardzkie. Pod imieniem Warnefred kryją się dwa staronordyckie słowa: vari - woda i friðr - pokój, miłość; zatem imię to może znaczyć: "spokojna woda". Dla przykrycia normańskich korzeni etnicznych i kulturowych Pawła Diakona historyk Jerzy Strzelczyk nazywa go ambiwalentnie "Italczykiem" - mieszkańcem Italii.
Podobnie musiała wyglądać absorpcja lokalnego języka i zwyczajów przez przybyłych z Rusi do Wielkopolski wareskich Polan. Za czasów Mieszka I kraju naszego nie nazywano jeszcze Polską, a narodu Polakami, ale po prostu jako "poddanych Mieszka", "kraj Mieszka", "Sclavia", "Sclavania", "Sclavenia", "Sclavinia", "Sclavensis provincie" lub "civitas Schinesghe".
Podobnie musiała wyglądać absorpcja lokalnego języka i zwyczajów przez przybyłych z Rusi do Wielkopolski wareskich Polan. Za czasów Mieszka I kraju naszego nie nazywano jeszcze Polską, a narodu Polakami, ale po prostu jako "poddanych Mieszka", "kraj Mieszka", "Sclavia", "Sclavania", "Sclavenia", "Sclavinia", "Sclavensis provincie" lub "civitas Schinesghe".
Jeszcze w spisanym w AD 1008 "Żywocie drugim św. Wojciecha" mieszkający w Polsce biskup misyjny Bruno z Kwerfurtu nie wymienia ani razu naszego kraju pod nazwą Polska, ale mówi o Polanach (Polanis, Poloni, Polanorum, Poloniani). Tekst żywota św. Wojciecha został przez historyków nazwany "drugim", chociaż z uwagi na jego dość znaczne różnice faktograficzne w stosunku do tak zwanego "żywota pierwszego", może powinien był być nazwany "innym", bo takiego słowa użył w tytule swojego dzieła Bruno (łac. altere). Nasza historiografia zaklasyfikowała biografię św. Wojciecha autorstwa Brunona z Kwerfurtu jako dzieło wtórne do tzw. żywota pierwszego, stąd mniej znaczące, chociaż przekazany w niej obraz Wojciecha - w przeciwieństwie do Vita priori, jest bardziej realistyczny, nie wyidealizowany, a więc zasługujący na miano bardziej wiarygodnego.
W przeciwieństwie do "żywota pierwszego" - hipotetycznego autorstwa Jana Kanapariusza i hipotetycznej daty nieznanego oryginału, w skompilowanej z nie wiadomo jakiego oryginału lub z ilu innych kopii (redakcji) przez nie wiadomo kogo i gdzie, dokument spisany przez Brunona w konkretnym roku nie budzi żadnych wątpliwości świata naukowego, co do jego pochodzenia, integralności i autentyczności. Mimo to jest przez naszych historyków postponowany i traktowany jako podrzędny w stosunku do "kanapariuszowej" kopii. W Polsce ciągle rodzi się wiele prac naukowych o spuściźnie religijnej i politycznej św. Wojciecha, ale - mimo, że św. Bruno powtórzył martyrologiczną drogę tego pierwszego, ginąc z rąk pogan i dostępując beatyfikacji jako św. Bonifacy, to - o ile mi wiadomo, nikt z naszych poważniejszych historyków z ostatniego stulecia nie uczynił przedmiotem swoich badań i publikacji wkładu św. Brunona we współczesne mu sprawy polskie oraz w polską historiografię. Pewną lukę wypełnia zbiór artykułów "Bruno z Kwerfurtu. Osoba - dzieło - epoka" (Red. M. Dygo, W. Fałkowski), Pułtusk 2010.
W pierwotnym określeniu Polski nie kraj i państwo, ale jego władca miał największe znaczenie. Samo polskie słowo "państwo" wywodzi się zresztą od słowa "pan", czyli władca, właściciel tego państwa. Nazwy Palani, Poliani, Polani, Poleni pojawiły się w różnych źródłach historycznych w mniej więcej tym samym czasie, po roku 1000 - roku Zjazdu Gnieźnieńskiego. Prawdopodobnie po raz pierwszy w AD 1001, w zdaniu "Polania ergo tanti sepeliens floret martyryii pignora" („Kwitnie Polska, chowając relikwie tak wielkiego męczennika”), zawartego w zbiorze pieśni klasztoru Reichenau. Wzmianka ta nawiązuje do przechowywanych w katedrze gnieźnieńskiej relikwii św. Wojciecha.
W przeciwieństwie do "żywota pierwszego" - hipotetycznego autorstwa Jana Kanapariusza i hipotetycznej daty nieznanego oryginału, w skompilowanej z nie wiadomo jakiego oryginału lub z ilu innych kopii (redakcji) przez nie wiadomo kogo i gdzie, dokument spisany przez Brunona w konkretnym roku nie budzi żadnych wątpliwości świata naukowego, co do jego pochodzenia, integralności i autentyczności. Mimo to jest przez naszych historyków postponowany i traktowany jako podrzędny w stosunku do "kanapariuszowej" kopii. W Polsce ciągle rodzi się wiele prac naukowych o spuściźnie religijnej i politycznej św. Wojciecha, ale - mimo, że św. Bruno powtórzył martyrologiczną drogę tego pierwszego, ginąc z rąk pogan i dostępując beatyfikacji jako św. Bonifacy, to - o ile mi wiadomo, nikt z naszych poważniejszych historyków z ostatniego stulecia nie uczynił przedmiotem swoich badań i publikacji wkładu św. Brunona we współczesne mu sprawy polskie oraz w polską historiografię. Pewną lukę wypełnia zbiór artykułów "Bruno z Kwerfurtu. Osoba - dzieło - epoka" (Red. M. Dygo, W. Fałkowski), Pułtusk 2010.
W pierwotnym określeniu Polski nie kraj i państwo, ale jego władca miał największe znaczenie. Samo polskie słowo "państwo" wywodzi się zresztą od słowa "pan", czyli władca, właściciel tego państwa. Nazwy Palani, Poliani, Polani, Poleni pojawiły się w różnych źródłach historycznych w mniej więcej tym samym czasie, po roku 1000 - roku Zjazdu Gnieźnieńskiego. Prawdopodobnie po raz pierwszy w AD 1001, w zdaniu "Polania ergo tanti sepeliens floret martyryii pignora" („Kwitnie Polska, chowając relikwie tak wielkiego męczennika”), zawartego w zbiorze pieśni klasztoru Reichenau. Wzmianka ta nawiązuje do przechowywanych w katedrze gnieźnieńskiej relikwii św. Wojciecha.
Zadziwiające i niezrozumiale jest, że to pierwsze w historii zdanie ze słowem, choronimem wręcz: "Polska" (Polania), chociaż cytowane przez największe polskie tuzy historyczne, nie jest przy tym przez nich tłumaczone na język polski. Nie jestem lingwistą, ale chociaż w części wypada nadrobić to osobliwe lekceważenie czytelników (często występujące przy cytatach tekstów łacińskich) ze strony polskich badaczy. Zdanie to mówi o Polsce, która właśnie pogrzebała "kwiat męczeństwa" (św. Wojciecha). Badacze jednak nie mówią - co też jest dziwne, kiedy w znanych źródłach historycznych pojawiło się po raz pierwszy słowo "Polska" - nie po łacinie, nie po niemiecku, nie po rusku, ale po polsku.
Oto alegoryczny obraz Jana Styki, zatytułowany "Polonia", przedstawiający symbolicznie, w postaci kobiety w bieli, przykutej do skały, upadek Polski po jej rozbiorach i uchwaleniu Konstytucji 3 Maja 1791 roku.
Jeszcze wydany w Gnieźnie 13 marca roku tysięcznego, przez cesarza Ottona III, dokument nie nazywał naszego kraju Polską: "Actum in Sclavania in civitate Gnesni, ubi corpus beati martiris Adalberti requiescit" (Sporządzono w Sklawinii, w mieście Gniezno, gdzie spoczywa ciało świętego męczennika Wojciecha). Nie jest prawdą, że nazwa "Polonia" pojawiła się po raz pierwszy już w roku 968, jak co bardziej gorliwi "patrioci" publikują, bowiem data ta, zawarta w dokumencie "Annales Bohemiae" (Letopisy české), ma charakter retrospektywny, wpisana tamże ("Polonia cepit habere episcopum" - "Polska zaczęła mieć biskupa") w czasie powstania tych roczników, na przełomie XII/XIII wieku.
Nie jest też prawdą, że pierwsze użycie słowa "Polska", jak to podaje polska Wikipedia pod hasłem "Etymologia nazwy Polska", miało miejsce już w AD 997, któremu to roku ogólnie przypisuje się czas powstania tak zwanego "Żywota pierwszego św. Wojciecha". O poważnych przesłankach, wskazujących na powstanie tego dokumentu dopiero w XIII wieku, pisałem w poprzednich artykułach. Dokument ten zawiera zwrot "cum Bolizlauo Palaniorum duce", tłumaczony pod tym hasłem jako "z Bolesławem księciem polskim", chociaż winno być "z Bolesławem księciem Polan". Najpoważniejszym, zawartym w "Żywocie pierwszym" błędem faktograficznym, jest wizyta misjonarza w Gdańsku, który w AD 997 nie istniał, bowiem najstarsze archeologicznie potwierdzone szczątki tego grodu pochodzą dopiero z II połowy XI wieku.
Na "polańską", a nie "polską" etymologię nazwy naszego kraju na przełomie X/XI wieku wskazują także, zachowane w Bayerische Stadtsbibliothek w Monachium, dwa odpisy tak zwanej "Pasji św. Wojciecha z Tegernsee" ("Pasio Sancti Adalperti martiris"), w Kodeksie Clm 18897 oraz w Kodeksie Clm 23846. W tym pierwszym, spisanym przed AD 1025 "Polska" występuje pod nazwą "Polania" (in polaniam regionem), podczas gdy w tym drugim, późniejszym o około jeden wiek odpisie - już pod nazwą "Polska" (in polonam regionem). Oto litografia (Wezel & Naumann, o.J.) z przełomu XIX/XX wieku, z widokiem na były klasztor w Tegernsee (źródło: Christine Schmid Antiquariat).
W XII
wieku za Galla Anonima byliśmy już tylko "krajem Polan", "Polską",
chociaż jeszcze w XIII-wiecznej "Vita sancti Stephani" slatynizowane "terra Poliensi"
zdradzało pochodzenie od prasłowiańskiego słowa "polje" - tak, jak do
dzisiaj jest wymawiane przez Słowian wschodnich i południowych. XI-wieczny Rocznik Hildesheimski pod AD 1003 pisze o Bolesławie Chrobrym jako o "Polianicus" - Polak, polski; pod AD 1015 nazywa Chrobrego "Bolizlavum Polianorum", a pod AD 1034 nazywa Mieszka II "Polianorum dux".
Zmarły w AD 1034, francuski kronikarz Ademar z Chabannes, w "Chronicon Aquitanicum et Francicum", nazywał Polskę, a być może tylko Wielkopolskę "Polliana". Mówił tam o św. Wojciechu: "... i na prośbę samego biskupa wyświęcono mu w Pradze arcybiskupa, którego sam wybrał, a cesarz chętnie się zgodził. I przygotowawszy wszystkie niezbędne rzeczy, odszedł o bosych stopach do prowincji Polliana, gdzie nikt nie słyszał imienia Chrystusa, i zaczął głosić Ewangelię" (... et rogante ipso episcopo, ordinatus est pro eo in urbe Pragin archiepiscopus, quem elegerat ipse, et libenter imperator assensit. Et preparatis omnibus necessariis, pedibus nudis abiit in Pollianam provinciam, ubi nemo Christi nomen audierat, et praedicare coepit euangelium). Oto ten fragment rękopisu (wiele słów zapisanych zostało w skrócie).
Nazwa prowincji Polliana (Poljana) w tym dokumencie została powtórzona w jego innym jeszcze fragmencie: "Na koniec, święty Wojciech nawrócił na wiarę Chrystus cztery prowincje, które były od dawna trzymane w błędach pogaństwa, mianowicie Poljanę, Sklawonię [Łużyce Śląsk], Waredonię [Wenedonię, to jest Pomorze] [i] Krakowię [Ziemię Krakowską]. Utwierdziwszy ich w wierze, udał się do prowincji Pincenatori [Prusów], aby im głosić Pana." (Sanctus denique Adalbertus convertit ad fidem Christi quattuor istas provincias, quae antiquo paganorum errore detinebantur, scilicet Pollianam, Sclavaniam, Waredoniam, Cracoviam. Quas postquam fundavit in fide, abiit in provintiam Pincenatorum, ut eis praedicaret Dominum). Oto ten fragment:
Zwróćmy uwagę na fakt że w X wieku, zgodnie z wynikami badan palinologicznych, Wielkopolska - czyli XI-wieczne "państwo gnieźnieńskie", była niemal całkowicie pokryta lasami (inaczej, niż wśród Polan na podkijowskich stepach), a zatem wielkopolscy Polanie z XI-XII wieku nie mogli być tutaj wielowiekowymi autochtonami, a plemieniem przybyłym z terenów otwartych, które - zgodnie z własną nazwą, były ich naturalnym habitatem, który zamieszkiwali i z którego żyli. Podobny los spotkał zdobyte przez Polan Kujawy, gdzie od XII wieku rozpoczął się intensywny wyrąb lasów, który w późniejszych wiekach doprowadził do stepowienia także tych ziem.
Nie tylko zabytki językowe, ale przede wszystkim archeologiczne wskazują coraz wyraźniej, że "Polianie" wielkopolscy pochodzili z tego samego pnia kulturowego, a zapewne i etnicznego, co ruscy Waregowie - wmieszani w rosyjską krew, jak Polanie w polską. Poniższy obraz Henryka Siemiradzkiego z 1883 roku, zatytułowany "Pogrzeb wodza Rusów" jest ciekawą alegorią zaginionego świata wikińsko-słowiańskiego.
W średniowiecznej Polsce mówiło się po starosłowiańsku: "w Polszcze", podobnie jak we współczesnym białoruskim i ukraińskim Polska to "Polszcza", a w rosyjskim i bułgarskim "Polsza". W XVIII wieku istniało "Towarzystwo Literatów w Polszcze". W jednej z ostatnich odezw do narodu polskiego, wydanych przez Komisję Edukacji Narodowej u schyłku 1794 roku podkreślono, że "jakażkolwiek była dotąd dla nauk w Polszcze rządowa opieka, skutkiem tej opieki stał się wzrost ich coraz pomyślniejszy". W XIX wieku Julian Niemcewicz wydał pięciotomowy "Zbiór pamiętników historycznych w dawnej Polszcze", a Adam Mickiewicz w "Panu Tadeuszu" ogłosił, że "Takiej kawy jak w Polszcze nie ma w żadnym kraju".
Nie stoi więc etymologia słowa
"Polska" w opozycji do dwóch starosłowiańskich (wschodniosłowiańskich) źródłosłowów: od "polje" - jako bezleśnej
równiny, stepu, otwartej przestrzeni, oraz od "Poljanie" - jako plemienia żyjącego w takiej
ekumenie. Rzeczownik "polowanie" pochodzi również od "pola", to jest od łapania, łowienia (we wnyku,
sidle) zwierząt na polu, chociaż bardziej ogólnym określeniem jest staropolski "łów, łowy, połów", pochodzące od starosłowiańskiego *lovъ. "Łow (lov)" nadal oznacza polowanie w języku bośniackim, bułgarskim, macedońskim i serbskim, a "лову́шка" (czyt. łowuszka) to w rosyjskim "pułapka".
Opisując około AD 1113 historię ponownego (po ich wcześniejszym wygnaniu) przybycia ze Szwecji w AD 862 Waregów-Rusinów do Słowian Nestor podkreślił, że nie byli oni (już nie byli) Szwedami, co wskazywałoby że wzajemne obcowanie waresko-słowiańskie, które poprzedziło przybycie Rurika w owym roku na Ruś, musiało trwać wcześniej przez kilka pokoleń, aby Waregowie przestali być uważani za Szwedów, zapewne między innymi z uwagi na umiejętność porozumiewania się ze Słowianami w ich języku.
W poemacie wikińskim "Vafþrúðnismál" mityczny bóg Odyn mówi: "Wiele podróżowałem i wiele rozpytywałem ...", wyrażając w ten sposób jeden z decydujących impulsów, które inspirowały Wikingów - przemożne pragnienie poznawania świata, zdobywania o nim wiedzy i poprzez heroiczne czyny dążenie do sławy pośmiertnej. Cenili oni heroizm nie tylko w boju (jak my, Polacy), ale i we współzawodnictwie na bystrość umysłu, spryt, mądrość i rozwagę. Na takim właśnie gruncie ich bóg Odyn zmierzył się zwycięsko z olbrzymem Vafþrúðnirem. Nie sposób jednak - dla poznania i zrozumienia obcego świata, jak Odin "rozpytywać" tubylców, bez wejścia z nimi w pewien stopień zażyłości i zaufania, a zatem i bez rozumienia lokalnego języka. Wikingowie zdobywali więc świat nie tylko podbojami, ale też - jeżeli było to możliwe, poprzez pokojowe współistnienie z lokalnymi plemionami i narodami, wśród których się zatrzymywali lub nawet osiedlali. Umiejętność polubownego przejęcia panowania nad obcymi plemionami (jak na Rusi) była istotnym przymiotem, atutem Wikingów.
Saxo Gramatyk w swojej kronice "Gesta Danorum" z przełomu XII/XIII wieku, podkreśla mądrość i odwagę legendarnego wodza z Jutlandii: "Odważnym człowiekiem i godnym wiecznej pamięci był Amleth, co sprytnie udawał głupka i z godnym podziwu dobrze udawanym szaleństwem utrzymywał swą nadzwyczajną mądrość w ukryciu, i nie tylko swoim podstępem uratował życie, lecz także przy tegoż pomocy znalazł okazję, by pomścić swego ojca, i będzie tak nierozstrzygnięte, czy sprytną ostrożnością i dzielnym pomszczeniem ojca okazał on więcej odwagi czy mądrości”. Zainspirowany tą legendą William Shakespeare stworzył sztukę teatralną "Hamlet", umieszczając jej akcję na zamku Kronborg na wyspie Zelandia (nawiasem mówiąc, zbudowanego przez Eryka Pomorskiego, gdy był królem Danii). Oto hamletowski Kronborg.
Zadziwiająca jest powierzchowna, a przy tym mylna, interpretacja położenia geograficznego pewnych scen plenerowych tej sztuki, przez niektórych literaturoznawców i teatrologów. Jerzy Limon, polski anglista i znawca Szekspira, w wywiadzie dla gazety "Rzeczypospolita" w 2019 roku ("Egzotyczne gry Szekspira"), trochę nonszalancko wyznał: "Wojska norweskie rzeczywiście maszerują przeciwko Polsce, ale tak jakby Polska graniczyła z Danią. Geografia nie była przedmiotem nauczanym w szkole, więc coś się Szekspirowi pokręciło". Nic jednak temu wybitnemu twórcy "się nie pokręciło". Scenę IV w akcie IV poeta umieścił na "równinie Danii", do której zbliżają się wojska norweskie pod dowództwem księcia Fortynbrasa. Ten wysyła rotmistrza do króla duńskiego z prośbą "o glejt do przejścia przez duńskie kraje", przypominając rotmistrzowi: "Wiesz, gdzie się zejść mamy". Rotmistrza spotyka Hamlet i ten pyta: "Gdzie idą [te wojska]?". "Ku granicom Polski" - pada odpowiedź.
Wszystko się tutaj zgadza, wbrew powtarzanej za niektórymi szekspirologami przez tego znawcę, opinii o słabej znajomości geografii przez Szekspira. Gdyby ten geniusz miał wynieść wiedzę o geografii i o teatrze tylko ze szkoły - czy powstałyby jego wielkie dzieła? Akcja rozgrywała się w Skanii ("równina Danii"), wówczas (do Traktatu z Roskilde w AD 1658) duńskiej prowincji, po drugiej stronie cieśniny, czyli na brzegu przeciwległym wobec zamku Kronborg. Polska miała (i ma) naturalną granicę z Danią (bez żadnego trzeciego państwa między nimi, którego o glejt na przemarsz trzeba byłoby prosić), jaką stanowi Morze Bałtyckie. Wojska norweskie "miały się zejść" gdzieś na południu Skanii, zapewne w porcie, z którego mieli wyruszyć "ku granicom Polski".
Okręty i podróże morzem są w "Hamlecie" wymieniane wielokrotnie, a morze dla "maszerujących" Normanów nigdy nie było przeszkodą, a wręcz przeciwnie, w dzisiejszym rozumieniu - "autostradą". W tak wielkim dziele twórca nie musiał wyłuszczać wyszukanego przez krytyków "problemu granicy polsko-duńskiej" - wystarczyłoby, gdyby XXI-wieczni krytycy pochylili się nad mapą. W innej części poematu dowiadujemy się, że wcześniej, ojciec Hamleta i król Danii, zabity przez Klaudiusza - obecnego króla, pokonał Polaków na saniach w bitwie "na lodzie", zatem na zamarzniętym Bałtyku (średniowieczna mała epoka lodowa).
Niepotrzebne zamieszanie wokół Szekspira, wynikające z szukania w "Hamlecie" drugiego dna (pomijam stronę literacką), z nieuzasadnionych spekulacji o nieznajomości geografii i historii przez Szekspira, pogłębiają niektóre wydawnictwa, usiłujące poprawiać, "uściślać" słowa poety, na przykład tak: "Shakespeare prawdopodobnie uważał, że Gdańsk, który może mylił z Danią, stanowił w czasach Hamleta terytorium duńskie graniczące z Polską" (Wyd. Nowoczesna Polska, 2011). Poplątanie z pomieszaniem.
Powstaje wrażenie, że "nowoczesny" krytyk, im więcej dopatrzy się aluzji, nawet absurdalnych, w twórczości Szekspira, tym bardziej staje się "wziętym" szekspirologiem. Nie dotyczy to zresztą tylko polskich badaczy. Harold Jenkins, który w swoim wydaniu "Hamleta" z 1982 roku utożsamia Danskers z mieszkańcami Gdańska, uznany został przez inną badaczkę „jednym z czołowych szekspirologów swojego stulecia”. Notoryczni krytycy i poprawiacze Szekspira wykazują bardziej swoją literacką megalomanię, aniżeli znajomość geografii i historii. Ignorancja nie jest nowoczesnością, jest stara jak świat - na początku była ciemność.
Jak już jesteśmy w zamku Kronborg, rzućmy okiem na znajdujący się w jego podziemiach posąg Wikinga, zwanego tutaj „Holger Dansker”. O tym legendarnym rycerzu wikińskim, zwanym Ogierem Duńskim, mowa jest w artykule na tym blogu "XI-wieczna geneza Gdańska".
Nazwanie Duńczyków "Danskers" - to wykryta przez J. Limona "pomyłka" Szekspira, podczas gdy - zdaniem tego Gdańszczanina, poeta powinien był mieć na myśli pod tym określeniem ... Gdańszczan, a nie Duńczyków. Zajrzyjmy ponownie do "Hamleta". Poloniusz, szambelan na dworze króla duńskiego i jego zausznik, zwraca się do swego sługi: "Przede wszystkim wypytasz mi się najdokładniej, jacy są Duńczykowie w Paryżu ..." ("Look you, sir, inquire me first what Danskers are in Paris ..."). Poloniusz w istocie chce wiedzieć, jak wśród przebywających w Paryżu Duńczyków sprawuje się, studiujący tam, jego syn Laertes.
Nie ma w tym cytacie, ani w całym tekście poematu, nawet cienia kontekstu, który mógłby sugerować, że chodzi o jakichś Gdańszczan w Paryżu lub gdziekolwiek. Poza faktem - którym podpierają się niektórzy szekspirolodzy, że w czasach Szekspira Anglia kupowała dużo polskiego zboża, przywożonego z Gdańska, którego mieszkańców Anglicy nazywali czasami Danskers. Związek tego faktu z "Hamletem" jest taki sam, jak konia z koniakiem. O etymologii i związkach słowa Danskers z Gdańskiem traktują artykuły "XI-wieczna geneza Gdańska", "Krzywe zwierciadło historyków" oraz, na marginesie, "Zagadka bornholmskich rotund".
Zauważmy, że w kolejnych wydaniach "Hamleta", już bez udziału wielkiego poety, i sami Polacy byli nazywani przez kolejnych edytorów i krytyków, na różne sposoby, tworząc pole do gry słów i wieloznacznych interpretacji: "Polax", "Poleaxe", "pollax", "Pole-axe", "Poleak", aż po ostatnie, wymyślone przez Anglików w XVIII wieku - "Polack", dziś używane przez Anglosasów pejoratywnie.
Tak samo należy odrzucić jako niedorzeczne zarzuty J. Limona, że poeta nie znał podstaw geografii, bowiem, jak argumentował ten krytyk, w sztuce "Zimowa opowieść" (The Winter's Tale) poeta umieścił Czechy nad morzem. Zapominamy, albo po prostu wykazujemy ignorancję, że w gatunku szeroko rozumianej opowieści, a więc także fantazji, bajki (ang. fairy tale), taka konwencja jest jak najbardziej dopuszczalna, niezależnie od powagi i realizmu samej akcji i jej bohaterów.
Panie i panowie szekspirolodzy - więcej respektu dla Szekspira. Twórca ten musiał dysponować szeroką wiedzą ogólną, aby móc tworzyć tak wielką sztukę sceniczną, jakiej nikt przed nim i być może, nikt po nim, jeszcze nie wykreował. Sam docenił wartość tej wiedzy w II części trylogii "Król Henryk VI" przypominając nam: "Ignorancja to przekleństwo Boga i tylko wiedza niesie nas na skrzydłach do nieba" (And seeing ignorance is the curse of God, Knowledge the wing wherewith we fly to heaven).
Panie i panowie szekspirolodzy - więcej respektu dla Szekspira. Twórca ten musiał dysponować szeroką wiedzą ogólną, aby móc tworzyć tak wielką sztukę sceniczną, jakiej nikt przed nim i być może, nikt po nim, jeszcze nie wykreował. Sam docenił wartość tej wiedzy w II części trylogii "Król Henryk VI" przypominając nam: "Ignorancja to przekleństwo Boga i tylko wiedza niesie nas na skrzydłach do nieba" (And seeing ignorance is the curse of God, Knowledge the wing wherewith we fly to heaven).
Jak już jesteśmy przy "państwie duńskim" to zauważmy, że nasz Jan Kochanowski akcję swojego poematu z 1564 roku "Szachy" umieścił na dworze króla duńskiego, a bohaterami byli tam między innymi dwaj polscy rycerze Fiedor i Borzuj. Akcja poematu działa się w istocie na szachownicy. Fiedor (Fiodor) to imię staroruskie greckiego pochodzenia (od Teodor - oznaczający "darowany przez Boga"). Upowszechniło się na Rusi w okresie wpływów wikińsko-bizantyjskich i przetrwało do czasów Kochanowskiego na kresach wschodnich. Borzuj (Bożywoj) to staropolskie imię oznaczające "walczącego rycerza".
Zwróćmy uwagę na to, że - tak, jak Sheakespeare w "Hamlecie", duńską scenerię i polskie wątki utworu nasz poeta stworzył jeszcze przed sławnym Anglikiem. Kto wie, czy nie stał on się jednym ze wielu źródeł inspiracji do napisania przez Szekspira w 1602 roku "Hamleta". Nasz poeta był przy tym wybitnym tłumaczem i erudytą, o rozległych kontaktach międzynarodowych, więc nie wykluczone, że jego poemat mógł zostać przełożony a vista, na przykład w korespondencji. Ale ta kwestia, jak dotąd, dla szekspirologów nie wydaje się warta zastanowienia.
"W pewnym sensie Hamlet i Klaudiusz grają w skomplikowaną i śmiertelną grę w szachy przez całą grę i obaj używają pionków, aby osiągnąć swoje cele. W szczególności trzy postacie są nieświadomymi lub świadomymi pionkami w grze: Ofelia i szkolni przyjaciele Hamleta, Guildenstern i Rosencrantz ..." - to opinia jednego z angielskich czytelników portalu uczniowskiego Brainly. Ilustracja powyżej: Sarah Schartner, 2019.
Sztuki Szekspira obfitują w odniesienia do słownictwa szachowego, z częstym użyciem słów, takich jak król, królowa, zamek, skoczek, goniec (biskup), ruch, szach i mat. Poeta używa terminologii szachowej zazwyczaj poza kontekstem szachowym.
Podążają tym tropem recenzenci sztuk Szekspira, jak w tym fragmencie recenzji przedstawienia "Opowieści zimowej" w Teatrze Narodowym w Warszawie (2017): "Leontes sam sobie zadaje szacha, z którego nie może się wydostać. Na końcu jego życiowej wędrówki czeka go mat – i matnia własnego poczucia winy".
Jednak czasami Szekspir bezpośrednio wprowadza grę w szachy do akcji, jak w V akcie sztuki "Burza", kiedy Prospero odkrywa, że Ferdynand i Miranda grają w szachy, albo kiedy Alonso zwraca się do Prospero: "Kto jest ta dziewica, z którą w szachy grałeś?". Powyższa ilustracja pochodzi z nowojorskiego wydania tragedii "Król Ryszard II" z 1975 roku, w którym wszystkie pozostałe dziewiętnaście, także autorstwa Isadore Seltzer, przedstawiają tematykę szachową.
W naszych czasach szuka się paraleli w twórczości dwóch wielkich poetów Renesansu, Szekspira i Kochanowskiego, czego wyrazem jest m.in. odsłonięty w 2022 roku pomnik polskiego poety w Stratford upon Avon, mieście rodzinnym Szekspira. Pamiętajmy jednak, że Szekspir urodził się dopiero w roku wydania "Szachów", a kiedy umierał Kochanowski, nie powstały jeszcze dzieła Szekspira (fragment plakatu, foto: InstytutPolski.pl). Tylko Szekspir mógł być inspirowany Kochanowskim, a nie odwrotnie.
Gra w szachy od wieków uznawana była za grę królewską, elitarną, ćwiczącą umiejętności rządzenia, rozgrywania posiadanymi środkami stosunków między różnymi siłami, dla osiągania celów operacyjnych, taktycznych i strategicznych. Posiadane w grze własne (i przez przeciwnika) środki, mające doprowadzić do zwycięstwa, to odpowiadające w państwie gospodarcze, handlowe, polityczne, dyplomatyczne i militarne siły, stosowane w odpowiedniej formie, czasie i miejscu. Władca, jako skuteczny polityk, musi mieć zdolność przewidywania skutków swoich posunięć i i ich wpływu na rozwój sytuacji, czy to wewnątrz kraju, czy międzynarodowej. Winien posiadać umiejętności poświęcania mniejszych środków dla uzyskiwania celów ważniejszych, strategicznych.
Godny uwagi jest fakt, że zanim gra w szachy stała się w średniowieczu popularnym zajęciem na dworach Europy, Skandynawowie już u progu średniowiecza byli miłośnikami tej gry, której nauczyli się z kontaktów handlowych i politycznych z Bizancjum i Bliskim Wschodem. Normanowie nazywali grę w szachy Skáktafl. Nazwa ta wywodzi się od staronordyckiego słowa skák, pochodzącego z języka perskiego شاه (šâh) - szach, czyli król. Mieli przy tym także swoją własną wersję szachów, jakimi była gra Hnefatafl.
Poemat "Szachy" powstał zapewne jako pogłos, odbytej w 1561 roku, delegacji poselskiej hrabiego Jana Tęczyńskiego w imieniu króla Zygmunta II Augusta do Szwecji i Finlandii. Można sądzić, że związany z dworem Jana Tęczyńskiego, Kochanowski brał również udział w tej wyprawie, być może już wtedy jako sekretarz królewski. Po niespodziewanej śmierci J. Tęczyńskiego w 1563 roku w Kopenhadze, Jan Kochanowski napisał na jego cześć utwór "Pamiątka wszytkimi cnotami hojnie obdarzonemu Janowi Baptyście hrabii na Tęczynie, bełskiemu wojewodzie i lubelskiemu staroście". Poeta zawarł tam m.in. dramatyczny opis sztormu w podróży morskiej poselstwa polskiego do Skandynawii. Sceneria morska znalazła się również, w wydanym jeszcze w tym samym, 1564 roku, poemacie "Szachy". Przytoczmy tutaj jego fragment, z opisem rozgrywającej się na szachownicy bitwy morskiej.
Męstwo z Fortuną po społu stanęło,
To wojsko teraz, owo zaś moc wzięło.
Ten tego bije, ali sam zaś mdleje,
Wszytek się zastęp to tam, to sam chwieje.
Równie tak jako szumne morskie wody
Prze wielkie wiatrów upornych niezgody
Na oceanie północnym bałwany
Do krzywych brzegów walą na przemiany,
Tak Pani biała z mieczem się zawija,
Kto się nagodzi, do razu zabija.
No i popatrzmy jeszcze na przykład słowiańsko-duńskich reminiscencji z
epoki postwikińskiej, jakim jest pomnik wspomnianej wyżej czeskiej
księżniczki i duńskiej królowej Dagmary (źródło: Wikipedia). Postawiony w
Ribe w 1919 roku, świadczy o wciąż świeżej w duńskiej świadomości
historycznej pamięci o tej królowej. W eposie historycznym "Dagmar",
wydanym przez Świętopełka Czecha w 1885 roku, autor mówił o Jarowicie - połabsko-pomorskim bogu wojny, jako o "śmiałym, słowiańskim Wikingu" (slávský viking smělý).
Wszyscy rozumiemy, że ten XIX-wieczny utwór poetycki nie jest żadnym
źródłem historycznym dla epoki Wikingów, tak jak dla innej epoki na
przykład "Krzyżacy" Henryka Sienkiewicza. Jednakże tego rodzaju utwory
przenoszą ślady dawnych tradycji, jakie trwają w kulturze każdego narodu
nawet przez wieki, a które dostrzegają w różnych pierwiastkach już nie
historycy, ale etnologowie i językoznawcy. Stąd ten pomnik, stąd ten
poemat historyczny, stąd poematy Szekspira, stąd polskie powieści
historyczne. Tylko dogmatyczny historyk, a więc badacz o ograniczonej
percepcji, nie dostrzeże pomników kulturowych określonego narodu i epoki
w tego rodzaju literaturze.
Na koniec duńskich dywagacji załączam poniżej fragment panoramy Ribe z publikacji "Civitates Orbis Terrarum", którą w 1572 roku wydał w Kolonii Georg Braun, z rycinami Franza Hogenberga. Ilustracja przedstawia sam zamek królewski w Ribe, już w renesansowej architekturze, w którym w 1212 roku zmarła królowa Dagmara.
Przykładem pokojowego współżycia, zakończonego pełną asymilacją obcych
elit rządzących z podbitymi ludami jest powstanie w I połowie XIII wieku
nad dolną Wołgą pierwszego państwa tatarskiego, tak zwanej Złotej Ordy, ze stolicą w Saraju. Po wybiciu lokalnych elit rządzących, osiadły tam wraz z kilkoma tysiącami wojowników i ich rodzin mongolski chan Batu stanowili nieliczną warstwę władców wśród kilku milionów rodzimych tureckojęzycznych plemion Kipczaków (Połowców) i Bułgarów.
Aby ze swoją niewielką grupą rządzącą utrzymać w posłuszeństwie podbitą
ludność, pozyskiwał wśród nich autorytet nie siłą, ale tolerancją i
poszanowaniem dawnych lokalnych praw i obyczajów. Już pod koniec XIII
wieku bizantyjski historyk Jerzy Pachymeres i arabski historyk Shibab al-Umari
pisali o obcowaniu etnicznym i kulturowym tamtejszej arystokracji
mongolskiej z podbitymi Turkami, przyjmującej stopniowo nawet lokalny
język i islamską religię. W ten sposób zaczął powoli tworzyć się nowy
naród zwany Tatarami, którzy za kolejnego chana Berke zerwali już zupełnie zależność polityczną od wielkich chanów mongolskich.
Przytoczmy tutaj refleksję o szerszych horyzontach, niż zwykle formowaną przez naszych badaczy, na temat pokojowego współżycia (niezależnie od okresów konfrontacji politycznej i militarnej), jaką zawarł czeski archeolog Zdeněk Váňa, w pracy "Świat dawnych Słowian" (1985), w opisie bliższych mu terenów naszej części Europy: "... źródła archeologiczne obrazują niezwykłą symbiozę plemion koczowniczych, pasterskich, z osiadłymi, rolniczymi w Kotlinie Karpackiej w VI-VIII wieku; świadczy o ekonomiczno-politycznym i kulturalnym współżyciu różniących się grup etnicznych, z których wyłonili się jako element nośny dalszego rozwoju osiadli słowiańscy rolnicy i rzemieślnicy, kierowani przez powstającą właśnie rodzimą warstwę wyższą".
W tym przypadku, dominujący liczebnie Słowianie, przejmując od współżyjących z nim Awarów (ale dominujących politycznie i militarnie) część dorobku kulturowego, z czasem zupełnie wchłonęli ich etnicznie tak, że od połowy IX wieku o Awarach już historia nie ma nic do powiedzenia.
Tym nie mniej, mający do czynienienia z zabytkami z terenów awarskiej aktywności w Europie środkowej, z okresu VI-VIII wieku, dzisiejsi historycy zbyt mechanicznie kwalifikują je często jako "awarskie", mimo, na przykład, ich bizantyjskich cech kulturowych. Przykładem jest poniższa ilustracja, odlanego w złoconym brązie, okucia pasa, z morawskich Mikulczyc. Ażurowy wzór przedstawia scenę walki gryfa z wężem (źródło: Nada Profantowa, 1992 - "Awarische Funde aus den Gebieten nördlich der awarischen Siedlungsgrenzen").
Awarska atrybucja artefaktu wydaje się pochopna, jeżeli zważymy, że to w Bizancjum powstało pod koniec czasów antycznych dzieło, zatytułowane "Fizjolog", po grecku Φυσιολόγος - Physiologos. Był to pierwszy w cywilizacji śródziemnomorskiej, a szerzej - europejskiej, traktat interpretujący m.in. cechy i zachowania oraz wynikającą stąd symbolikę poszczególnych, wybranych zwierząt - rzeczywistych i mitycznych. Symbolika gryfa zrodziła się poza światem ludów koczowniczych - w starej, osiadłej cywilizacji irańskiej - w państwie Elam, pod koniec IV tysiąclecia p.n.e. i rozprzestrzeniła się wśród starożytnych kultur Mezopotamii, Egiptu i Grecji.
Znajdowane na zabytkach awarskich symbole gryfa są wyrazem zachodzącego wśród Awarów z Kotliny Panońskiej przyswajania sobie bizantyjskich elementów kulturowych, w szerszym procesie akulturacji Awarów wśród osiadłych ludów wschodnioeuropejskich. Przedstawionana powyższym zabytku scena walki dwóch istot ma prawdopodobne odniesienie do chrześcijańskiej konfrontacji Dobra (gryf) ze Złem (żmija). Nosiciel pasa z takim okuciem nie musiał, rzecz jasna, być chrześciajaninem, ale z pewnościa żył w strefie chrześcijańskiego (bizantyjskiego) oddziaływania.
Proces zanikania plemion w historii nie oznaczał na ogół ich eksterminacji przez inne plemiona, a wręcz przeciwnie - był najczęściej wynikiem ich stopniowego, trwającego pokolenia, etnicznego wtapiania się ze współzamieszkałymi na tych samych terenach plemionami, dominującymi liczebnie lub bardziej dynamicznymi prokreacyjnie.
Dlatego też należy wystrzegać się definitywnych określeń, dotyczących różnych ras i plemion w historii ludzkości, które miałyby jakoby być ich cechami immanentnymi, tkwiącymi w ich naturze i sposobie życia, niezależnie od miejsca i czasu. Tak na przykład, uważa się że Scytowie byli plemionami typowo koczowniczymi, nomadycznymi, pasterskimi, nie trudniącymi się uprawą ziemi. Jednakże jest to duże, zbyt duże uproszczenie, aby nim operować dla każdego czasu i miejsca, gdzie te plemiona przebywały, w okresie niemal tysiąca lat, w jakim są znani w historii. Na potwierdzenie tej tezy przywołajmy tutaj zabytki wysokiej sztuki scytyjskiej, w postaci dwóch sztuk intaglio - gemmy, pochodzących z okresu między I a VI wiekiem n.e., które przedstawiają scytyjskich żniwiarzy przy pracy. Pierwsza płaskorzeźba wyryta została w karneolu, druga w hematycie. Oba zabytki znajdują się w zbiorach Uniwersytetu Michigan w Ann Arbor, USA. Pierwszy z nich - w Kelsey Museum of Archaeology, drugi w The Alfred Taubman Medical Library.
Podobne procesy ewolucji kulturowej i etnicznej z pewnością zachodziły też na ziemiach polskich, po trwającym od V/VI wieku napływie na nie Słowian, kiedy zaczęli oni się osiedlać obok pozostałych po wielkich migracjach resztek lokalnych plemion wschodnio-germańskich i nordyckich. Nasi badacze z góry uznali te "resztki" za nic nie znaczące, tak liczebnie, jak i kulturowo i postanowili je niemal zupełnie wyeliminować z badań i rozważań. Takie a priori postawione założenie kłóci się jednak z olbrzymim spadkiem kulturowym tych plemion w wiekach poprzedzających, na przykład trwająca do V wieku kultura wielbarska i grupa dębczyńska, oraz wcześniejsze kultury oksywska, jastorfska, pomorska i inne. Pominięcie lub marginalizowanie udziału tych wczesnośredniowiecznych "resztek plemiennych" we współkreowaniu kulturowym na naszych ziemiach stoi także w sprzeczności z aktualnym dorobkiem archeologicznym z tamtej epoki, wskazującym na kontynuację od czasów wspomnianych kultur obecności skandynawskiej kultury materialnej na ziemiach polskich, aż po okres tworzenia się państwa polskiego.
Archeologowie i historycy skłonni są zazwyczaj do skupiania się na spektakularnych zabytkach kultury materialnej plemion normańskich, a przecież równie bogaty w skali europejskiej jest ich dorobek w zakresie kultury niematerialnej. Wspomnijmy tutaj jeszcze, że nieznany w polskiej Wikipedii, tak zwany Kodeks Wizygocki (łac. Lex Visigothorum), który w VII wieku wprowadził w Hiszpanii jej wizygocki król Chindaswinth, był bardziej demokratycznym systemem prawnym, aniżeli czasami nazbyt gloryfikowane prawo rzymskie. Kodeks ten, mający na celu przyśpieszenie asymilacji tubylców i najeźdźców - w odróżnieniu od prawa rzymskiego, które z zasady nie dawało podbitym narodom tych samych praw cywilnych, co Rzymianom, zrównywał w prawach ludność lokalną i elity pochodzenia normańskiego. To gockie prawo okazało się wyjątkowo stabilne i skuteczne; jego zasadnicze kanony przetrwały w Hiszpanii przez ponad pięć stuleci! - do końca XII wieku.
Sukcesy plemion nordyckich w ekspansji na obce ziemie nie wynikały jedynie, a nawet nie przede wszystkim, z dominacji wojskowej, ile z ich silnej organizacji cywilnej i atrakcyjnego wśród obcych ludów, wśród których się osiedlali i asymilowali, "przesłania cywilizacyjnego", jakim była ich wysoka kultura materialna, oraz - wynikające z silnych, własnych tradycji prawnych, czytelne i stabilne zasady pokojowego współżycia. Podobnie, jak Wizygoci, także Lombardowie mieli własny zespół praw, VII-wieczny Edykt Rotaryka. Głęboka tradycja prawna Normanów przeniknęła do wczesnego średniowiecza, kiedy zebraniom ludowym przewodniczył "Lögsögumaður - głosiciel praw". Francuski historyk prawa, Gilduin Davy, tak pisze o wikińskich tradycjach prawa w Islandii: "Islandia jest sanktuarium wyjątkowej pamięci prawnej, a głosiciel praw jest jej ucieleśnieniem" (G. Davy - "La Saga des diseurs de loi. Esquisse juridique de l’Islande médiévale", 2020). W korespondencji ze mną dodał: "Rzeczywiście, 'Głosiciel praw' jest żywym wcieleniem starożytnej skandynawskiej kultury prawnej, którą można spotkać w Norwegii, Szwecji i - w mniejszym stopniu, w Danii. Dzięki swojej (bardzo względnej) izolacji Islandia zachowała świadectwo tej kultury".
W swojej kronice wspomniany mnich Amatus z Monte Cassino zwraca uwagę na szybką asymilację Normanów wśród Włochów, głównie poprzez związki małżeńskie. Na marginesie, szkoda że polscy historycy używają tylko włoskiej nazwy tego miejsca, rugując z języka polskiego jej staropolską nazwę - Góry Kasyńskiej.
Oto powyżej rekonstrukcja wyglądu klasztoru benedyktynów na Górze Kasyńskiej w XI wieku, kiedy to dzięki darom książąt normańskich Ryszarda I z Kapui i Roberta Guiscarda z Apulii i Kalabrii, został on znacznie rozbudowany, a jego kościół udekorowany przez mistrzów bizantyjskich i konsekrowany w 1071 roku (z książki A. Pantoni « Le vicende della basilica di Montecassino attraverso la documentazione archeologica », Montecassino 1973). Kronikarz Otton z Fryzyngi (1111-1158) w swoim dziele "Gesta Friderici Imperatoris" opisał, jak Robert Guiscard wraz z Normanami podbił Apulię i Kalabrię (Quomodo Robertus Gwiscardus cum Nortmannis Campaniam et Apuliam occupavit).
Z lat 1099-1105 pochodzi bizantyjska miniatura (ilustracja z boku), będąca oryginalnie częścią nieznanego brewiarza, wykonana w klasztorze Montecassino, a obecnie przechowywana w Biblioteca Apostolica w Watykanie. Przedstawia ona zakonnika, wznoszącego modły do tronującej Matki Bożej z Dzieciątkiem. Dzisiaj, bez wskazanych przynajmniej przesłanek, nie mówiąc już o dowodach, zabytek ten opisywany jest jako wykonany przez "nieznanego iluminatora z Watykanu" (źródło: Zeno.org).
Leon z Ostii, mnich odpowiedzialny za bibliotekę klasztorną i kronikarz klasztoru kasyńskiego, autor "Chronicon monasterii Casinensis" i przyjaciel opata Dezyderiusza - przyszłego papieża Wiktora III, potwierdził w swojej kronice, że do opactwa przybyła z Konstantynopolu kolonia artystów ("Legatos interea Constantinopolim ad locandos artifices destinat"),
którzy dekorowali wnętrza odbudowanego klasztoru.
Przyszły papież Wiktor III, a wcześniej mnich Dezyderiusz, który
zanim przyjął to imię w klasztorze kasyńskim, miał na imię Laufer, był synem Landulfa V, księcia Benevento - księstwa w Italii, założonego w VI wieku przez Longobardów. Pochodził on ze
starej, longobardzkiej dynastii książęcej Landufildów, a więc miał skandynawskich przodków.
Jeszcze za czasów Cesarstwa Rzymskiego wspomniana wyżej, położona u ujścia Tybru do morza Ostia Antica, była miastem handlowym i portem dla miasta Rzymu, z osiedloną tam wielką kolonią Greków. Potwierdza ten fakt rozległa położona w pobliskim Porto (Isola Sacra) nekropolia, używana w okresie od I do IV wieku n.e. Cechy budowli grobowych są dość jednorodne, wskazujące na taką samą, jednorodną kulturowo społeczność, z inskrypcjami w łacinie i grece. Elewacje zbudowane z cegieł zdobionych trójkątnymi szczytami, cokołami, lizenami, kolumnami i kapitelami. Oto fragment mozaiki podłogowej z grobowca 43, z wizerunkami dwóch żaglowców i latarni morskiej oraz z greckim napisem „ὧδε παυσίλυπος - ode pafsilypos” (tutaj kończy się zmartwienie).
Z kolei, jak dobrze Słowianie potrafili asymilować w swojej ekumenie
obcych przybyszów, nawet tych którzy dominowali nad nimi militarnie lub
kulturowo, potwierdza fakt że tureckie plemię Bułgarów, przybyłe pod
koniec VII wieku znad dolnego Dniepru i Donu na zajęte przez Słowian
Bałkany, już w IX wieku przyjęło język starosłowiański jako swój język
narodowy. Język starocerkiewny
zrozumiały był wówczas wśród wszystkich Słowian i przyjmowany jako
język rodzimy. Zważmy, że inaczej niż w kościele łacińskim, w obrębie
wpływów kościoła bizantyjskiego, którego językiem "urzędowym" był
grecki, mogły w miarę swobodnie rozwijać się kościoły, nazwijmy je
proto-narodowe, prowadzące liturgię i wydający pisma w lokalnych
językach, na przykład w słowiańskim, armeńskim, gruzińskim, syryjskim
czy koptyjskim. Z tego powodu Kodeks Nowogrodzki,
najstarszy zabytek rękopiśmiennictwa ruskiego pochodzi już z przełomu
X/XI wieku, podczas gdy w Polsce - od końca XI wieku już tylko "łacińskiej", najstarszym dokumentem
polskiej prozy, jaki się ostał po rozpoczętym wówczas przez kościół watykański wyplenianiu śladów kościoła wschodniego, są - o ponad trzy stulecia młodsze niż ruski pomnik - Kazania Świętokrzyskie.
Po chrystianizacji kraju w 865 roku, za Symeona I Wielkiego, Bułgaria stała się pierwszym w świecie słowiańskim centrum literatury i kultury. Była pierwszym krajem, który wprowadził pismo do języka słowiańskiego, a także ustanowił go wspólnym dla państwa i kościoła (liturgia). Pamiętajmy, że nie tylko Słowianie i Węgrzy, ale także Saksoni, Turyngowie czy Fryzowie nie pozostawili po sobie śladów pisma przed przyjęciem chrześcijaństwa. Tłumaczone przez Bułgarów z greckiego na głagolicę, a później cyrylicę, teksty chrześcijańskie rozpowszechniane były w całym świecie Słowian (m.in. tak zwane szkoły piśmiennicze w Wielkim Presławiu i w Ochrydzie). W połowie swego panowania Symeon I porzucił turecki tytuł chana, aby przyjąć najpierw godność kniazia (księcia), a u szczytu potęgi Bułgarii tytuł cara (cesarza). To z Ochrydy pochodził św. Klemens, zeslawizowany Bułgar, bliski współpracownik greckich braci Cyryla i Metodego, którego uznać można za ojca literatury słowiańskiej, który towarzyszył im w misji chrystianizacyjnej w Morawach, Czechach i w Pannonii, a także w wyprawie na Krym po szczątki innego św. Klemensa, papieża Klemensa I. Obydwaj Klemensi są świętymi katolickimi i prawosławnymi.
Po chrystianizacji kraju w 865 roku, za Symeona I Wielkiego, Bułgaria stała się pierwszym w świecie słowiańskim centrum literatury i kultury. Była pierwszym krajem, który wprowadził pismo do języka słowiańskiego, a także ustanowił go wspólnym dla państwa i kościoła (liturgia). Pamiętajmy, że nie tylko Słowianie i Węgrzy, ale także Saksoni, Turyngowie czy Fryzowie nie pozostawili po sobie śladów pisma przed przyjęciem chrześcijaństwa. Tłumaczone przez Bułgarów z greckiego na głagolicę, a później cyrylicę, teksty chrześcijańskie rozpowszechniane były w całym świecie Słowian (m.in. tak zwane szkoły piśmiennicze w Wielkim Presławiu i w Ochrydzie). W połowie swego panowania Symeon I porzucił turecki tytuł chana, aby przyjąć najpierw godność kniazia (księcia), a u szczytu potęgi Bułgarii tytuł cara (cesarza). To z Ochrydy pochodził św. Klemens, zeslawizowany Bułgar, bliski współpracownik greckich braci Cyryla i Metodego, którego uznać można za ojca literatury słowiańskiej, który towarzyszył im w misji chrystianizacyjnej w Morawach, Czechach i w Pannonii, a także w wyprawie na Krym po szczątki innego św. Klemensa, papieża Klemensa I. Obydwaj Klemensi są świętymi katolickimi i prawosławnymi.
Ladnie napisane, ciekawie - tylko tendencyjnie. Autor swą myśl przewodnią że wikingowie wtapiali się w Słowian i pomogli im wejść na wyższy stopień rozwoju udokumentował, ale to tylko mały wycinek prawdy. Germanie, Goci tworzyli podwaliny państwa polskiego wraz z innymi nacjami. Wikingowie to tylko mały ułamek w tej społeczności.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz. Podzielam pogląd, że pierwsze zręby państwa polskiego powstawały wśród wielu plemion i wspólnot słowiańskich o roznych odcieniach etniczno-kulturowych, których nazwy nie zachowały się w źródłach historycznych. Polanie z pewnością nie byli jedynym, a prawdopodobnie też nie autochtonicznym plemieniem, w oparciu o które powstało państwo Mieszka I.
OdpowiedzUsuńStaram się urealnić, uplastycznić czarno-biały mityczny obraz narodzin Polski, jaki od lat oferują nam historycy. Można powiedzieć, że jestem "tendencyjny", bo staję po jednej stronie - naukowego, a nie ideologicznego, manipulatorskiego traktowania historii. Pisane w Polsce z małej litery określenie "Wiking", w przeciwieństwie do pisanych z dużej "Norman", "Wareg", "Skandynaw", jest przykładem zmanipulowania przez naszych badaczy tego pojęcia. Na podstawie uproszczonej, jednostronnej analizy etymologicznej tego słowa nasi historycy i lingwisci nadali temu pojęciu wąskie, sloganowe znaczenie jako synonim pirata morskiego. W moim rozumieniu, zgodnym z poglądem historyków zachodnich, "Wiking" to imię własne wczesnośredniowiecznego przedstawiciela wywodzących się ze Skandynawii germańskich plemion (a więc też i Gotów) i powinne być pisane z dużej litery. Na tym tle może rodzić się nieporozumienie, dlaczego akurat tak określonej przez naszych znawców grupie zawodowej, a nie na przykład szewcom czy bartnikom nadaję nadmierne w historii znaczenie.
Sarmaci to mongoidy tureckojęzyczne - bezdyskusyjnie, tysiące badań aerologicznych z badaniami genetycznymi w Rosji południowej i wschodniej Ukrainie, z czasem upodobali sobie zamieszkiwanie w Słowiańskich dworach i hutorach z kobietami Słowiankami po wymordowaniu męskiej populacji.
OdpowiedzUsuńRosyjska wersja o Waregach w Polsce się nie trzyma- to byli Wenedowie obecnie 10% męskiej populacji według DNA, w przypadku Waregów -0, zero procent.
Polanie z pod Kijowa to mutanci tatarów, Połowców i Słowian (Serbów) a także jeńców z terenów Podlasia osiedlonych pod Kijowem przez Rusów.
Nie było migracji mutantów pod-Kijowskich do Wielkopolski.
Polanie z Wielkopolski to Po -Lechici tak jak po-budynki, po-gorzel...
Bardzo interesujące uwagi. Musimy jednak pamiętać, że Wenedowie to ludy zamieszkujące tereny między Wisłą i Odrą w pierwszych wiekach naszej ery, kojarzone przez jednych badaczy (zwykle polskich) ze Słowianami, a przez drugich (zachodnich) ze wschodnimi Germanami - Wandalami. Wyodrębniona na tych terenach i na południowym Mazowszu kultura archeologiczna zwana przeworską wiązana jest przez badaczy raczej z Wandalami, aniżeli Słowianami.
OdpowiedzUsuńFaktem jest, że w średniowieczu i w czasach nowożytnych Niemcy nazywali Słowian zachodnich (Połabianie, Pomorzanie, Łużyczanie) Wendami (Wenden).
Badania DNA prowadzone wśród populacji zamieszkującej dzisiejszą Polskę nie mogą wyodrębnić "Waregów", bowiem ci ostatni, tak jak i "Polanie z pod Kijowa", już w dorzeczu Dniepru stali się etniczną mieszanką co najmniej słowiańsko-germańską. Fakt ten nie wyklucza więc, że Polanie z Wielkopolski mogli być albo "po-Lechitami", albo "po-Waregami".
Bardzo ciekawa teoria. Kilka lat temu spędziłam sporo czasu w Meklemburgii i byłam zaskoczona wielką ilością słowiańskich toponimów na tym terenie. Obok są nazwy skandynawskie, co akurat jest powszechnie znane. Z kolei na wybrzeżu zachodniej Szwecji istnieją nazwy pochodzenia słowiańskiego; najbardziej znana to Bohuslan nad Skagerrakiem. Zachodni Słowianie zostali zapomniani, bo zniknęli. Oni są kluczem, jak sądzę, do wyjaśnienia związków normańsko - słowiańskich, w tym wikińsko - polskich
OdpowiedzUsuńDziękuję za spostrzeżenia, z którymi się również zgadzam. Moje badania nad relacjami słowiańsko-normańskimi skupiają się dotychczas przede wszystkim, być może z powodu bogatszej i łatwiej dostępnej literatury, na drogach i formach ich przenikania między Rusią a Polską. Podzielam jednak pogląd, że Słowianie Zachodni (czyli sensu largo Połabianie oraz Pomorzanie) są tym "master key". Do jego znalezienia i użycia potrzeba nie tylko mi - drobnemu badaczowi, ale i polskiej nauce (bo ta mnie obchodzi najbardziej) jeszcze wiele czasu. Problem w tym, że mało kto wśród historyków widzi potrzebę badań w tym kierunku.
OdpowiedzUsuńRównież nie rozumiem obojętności polskiej nauki (w tym archeologii) wobec historii Słowian Zachodnich.
OdpowiedzUsuńW Szwerinie (Skwierzynie, Zwierzyniu) szukałam w katedrze śladów sanktuarium Świętej Krwi, które było znanym obiektem pielgrzymek w XIII wieku. Utworzył je hrabia Szwerina Henryk I, mąż Piastówny Małgorzaty. Jak widać, jest wiele związków pomiędzy Piastami a władcami Pomorza Zachodniego
Niechęć ta wynika prawdopodobnie z dwóch przyczyn - z ulubionej przez naszych badaczy narracji czarno-białej: dobrzy Słowianie, źli Germanie, oraz z żywionej przez nas "urazy" wobec Słowian Zachodnich, że dali się zgermanizować, zamiast dać się wybić do nogi, do cna. Kto dziś wie,że "z krwi i kości Słowianin", książę Meklemburgii, Henryk Borwin I był w AD 1227 sprzymierzeńcem hrabiego Henryka I ze Szwerina w bitwie pod Bornhöved, gdzie pokonali ostatecznie Duńczyków, konkurujących z Saksonami o panowanie na Połabiu. To po tej bitwie zrodził się religijny kult katedry w Szwerinie i cel pielgrzymek, gdzie Henryk I złożył przywiezione w AD 1222 z V wyprawy krzyżowej kilka kropel krwi uznanej za chrystusową, a której Saksoni i Połabianie (czyli kształtujący się kulturowo i politycznie Meklemburczycy) mieli zawdzięczać pokonanie Duńczyków.
OdpowiedzUsuńKatedra w Szwerinie z sanktuarium Świętej Krwi była odwiedzana przez Skandynawów, pomimo posiadania przez nich od końca XII wieku wspaniałej katedry w Nidaros. Pisała o tym Sigrid Undset.
OdpowiedzUsuńPołożenie geograficzne Szwerina było bardziej dogodne od Nidaros, a do samej katedry można było podpłynąć łodzią.
W swojej trylogii "Kristin Lavransdatter" z okresu średniowiecznej Norwegii Sigrid Undset pisze o zarządzonej przez biskupa Oslo pokucie dla jednego z bohaterów tej powieści historycznej, który miał się udać z pielgrzymką z Oslo do sanktuarium Świętej Krwii w Szwerinie. Nidaros to średniowieczna nazwa dzisiejszego Trondheim. Wspominam o tym jako uzupełnienie Pani informacji, dla innych zainteresowanych tą kwestią czytelników.
OdpowiedzUsuńTropię ślady zachodnich Słowian w czasach wikińskich. Wystarczy spojrzeć na mapę aby zrozumieć, że te związki musiały być bliskie. Potwierdzają to również małżeństwa królów Danii i Szwecji z córkami słowiańskich książąt. Król Danii Swen Widłobrody był synem Haralda Sinozębnego i księżniczki obodryckiej Tofy, która była córką Mściwoja; zapewne dzięki małżeństwu Harald zawarł sojusz z jej ojcem. Wynika z tego, że siła Obodrytów była wtedy znacząca w rozgrywkach o władzę.
OdpowiedzUsuńO Sygridzie Storradzie, która była z pewnością żoną szwedzkiego Eryka Zwycięskiego a później duńskiego Swena i matką króla Szwedów Olofa Skotkonunga chyba nie muszę pisać