Wracając do zarania powstania państwa
polskiego wiemy, że w połowie X wieku plemiona przyszłego państwa
Piastów sąsiadowały od wschodu i od północy z innymi Słowianami, którzy
już od co najmniej stu lat znajdowali się w obrębie intensywnych
oddziaływań wikińskich. Były to rodzące się, już w pewną z domieszką
kulturową i etniczną skandynawską, proto-narody Rusów, Pomorzan i
Połabian.
Potwierdzeniem tej interakcji słowiańsko-skandynawskiej są na przykład
popularne u Słowianek wschodnich (od VIII wieku) i później zachodnich,
ale także spotykane w Skandynawii, kabłączki skroniowe w
wikińskich grobach szkieletowych. Kabłączki, o różnych wielkościach i
formach, mocowane były do paska z tkaniny lub skóry, do nakrycia głowy,
albo wplecione we włosy. Noszone były także w przekłutych uszach
(zausznice). Powyższe zdjęcie przedstawia rekonstrukcję paska z
kabłączkami z grobów w Dziekanowicach i na Ostrowie Lednickim,
pow. Gniezno (źródło: Faktopedia.pl). Daje ono dowód na to, że chowane
w pierwszym wieku państwa polskiego na skandynawskich cmentarzach
Słowianki były z Wikingami lub Waregami w związkach małżeńskich. Brak
krzyżyka lub innych atrybutów chrześcijańskich w grobie wskazywałby na
kontynuowanie pochówku w obrządku pogańskim.
Dla porównania przedstawmy sposoby noszenia kabłączków skroniowych i zausznic i ich formy, jakie odkryte zostały w grobach Słowianek w Nowinkach koło Wołogdy, w pobliżu jeziora Onega, w Rosji (źródło: za M. A. Saburowa - "Żenskij gołownoj ubor u Sławian (po materiałom Wołogodskoj ekspedycji)". Sowietskaja Archeologia 1974; A. S. Agapow, T. G. Saraczewa - "O sposobach noszenia wisocznych kolets". Rosyjskaja Archeologia, 1997; Christobel & Peter’s Homepage).
Trzeba dodać, że dalekosiężne związki kulturowe wśród plemion osiadłych lub migrujących pomiędzy południową Skandynawią a Dnieprem, potwierdzone archeologicznie, sięgają czasów kultury łużyckiej: "W innym aspekcie rozpatrywać należy kilka znalezisk z brązowymi zausznicami znad Bugu. W kontekście podobnych znalezisk z obrębu kultury miłogradzkiej na Polesiu z jednej strony oraz z Jutlandii - z drugiej (gdzie wystąpiły też okazy złote lub elektronowe) można przyjąć istnienie szlaku łączącego środkowe Naddnieprze, poprzez Polesie, Bug i Kujawy, z Półwyspem Jutlandzkim" (Zbigniew Bukowski 1969 - "Studia nad południowym i południowo-wschodnim pograniczem kultury łużyckiej").
Pod koniec życia saksoński kronikarz, mnich benedyktyński Widukind z Korbei (925-973) żalił się, że co prawda nawróceni już "Duńczycy przyjmują, że Chrystus jest bogiem, ale uznają że są jeszcze inni, potężniejsi od niego bogowie" ("Danis affirmantibus Christum quidem esse deum, sed alios eo fore maiores deos"). Historycy stwierdzają że Szwedzi w głębi prowincji Svealand (na zachód od Uppsala) przyjęli chrześcijaństwo dopiero na początku XIII wieku. Potwierdzeniem żywotności lokalnej kultury pogańskiej w Skandynawii jest fakt przetrwania ustnych podań i poezji skaldów od początków epoki Wikingów, aż po ich spisanie w okresie XIII-XIV wieku (chociaż nie jest wykluczone, że część z tych sag była wcześniej spisana, a pisemne zabytki nie dotrwały do czasów nowożytnych).
Pod koniec życia saksoński kronikarz, mnich benedyktyński Widukind z Korbei (925-973) żalił się, że co prawda nawróceni już "Duńczycy przyjmują, że Chrystus jest bogiem, ale uznają że są jeszcze inni, potężniejsi od niego bogowie" ("Danis affirmantibus Christum quidem esse deum, sed alios eo fore maiores deos"). Historycy stwierdzają że Szwedzi w głębi prowincji Svealand (na zachód od Uppsala) przyjęli chrześcijaństwo dopiero na początku XIII wieku. Potwierdzeniem żywotności lokalnej kultury pogańskiej w Skandynawii jest fakt przetrwania ustnych podań i poezji skaldów od początków epoki Wikingów, aż po ich spisanie w okresie XIII-XIV wieku (chociaż nie jest wykluczone, że część z tych sag była wcześniej spisana, a pisemne zabytki nie dotrwały do czasów nowożytnych).
Oto ilustracja z manuskryptu "Flateyjarbók"
(czyli "książki o płaskiej wyspie"), przedstawiająca zabicie dzika oraz
morskiej bestii. O nordyckich bestiach-smokach już mówiliśmy, o dzikach
jeszcze powiemy.
Czy może z tych głębokich tradycji wynika, że Islandczycy są uznawani
dzisiaj za najbardziej "rozczytanych" na świecie? To oni piszą,
publikują i sprzedają najwięcej książek na jednego mieszkańca. A może
zamiłowanie do czytania to tylko skutek długich polarnych wieczorów? To
ze skandynawskich sag czerpał inspirację William Shakespeare, największy
twórca w historii literatury anglosaskiej. W swoim "Hamlecie" na
zbudowany przez Eryka Pomorskiego, syna księcia słupskiego Warcisława VII, zamek Kronborg przeniósł on postać duńskiego księcia Amletha (Amlóði). Zamek Kronborg jest jednym z pięciu pomników kulturowych w Danii, zaliczonych do tzw. dziedzictwa światowego
UNESCO. Tak oto wspólne ślady po elitach pomorsko-skandynawskich stały
się tłem szekspirowskiego poematu. Poeta wprowadził także nordyckie
pojęcie "wyrd" jako losu ludzkiego do sztuki teatralnej "Macbeth". Słowo to, pochodzące od protoindoeuropejskiego *wert, oznaczało w języku starosłowiańskim *gódnota, czyli godność, moc charakteru. O sztuce "Hamlet" pisałem w artykule "Słowiańsko-wikińskie symbiozy".
Pozwolę sobie przytoczyć jeszcze jeden przykład stemplowania bez
zmrużenia oka przez naszych historyków jako "słowiańskie" pozostawionych
w naszych ziemiach śladów kultury materialnej Wikingów. Słynne,
pochodzące z XII wieku Drzwi Gnieźnieńskie zawierają w osiemnastu tak zwanych kwaterach kolejne sceny z życia św. Wojciecha.
Dziesiąta z kolei przedstawia chwile jego przybycia łodzią do Prusów,
gdzie na brzegu oczekują go uzbrojeni Prusowie. Oto pełna fotografia tej
sceny.
W wielkim dziele pod redakcją Gerarda Labudy, zatytułowanym "Historia
Pomorza" (Poznań 1969) umieszczona jest poniższa fotografia, w której
nie opisano nawet jakie wydarzenie historyczne ta scena odtwarza,
natomiast wykonano zbliżenie na łódź i zadekretowano jako
przedstawiającą X-wieczną "łódź polską".
Stojący na brzegu wojownicy
wyposażeni są w tarcze, które przez naszych pisarzy dziejów uznane są
również za "słowiańskie" - w odróżnieniu od tarcz okrągłych, które
jakoby tylko ich zdaniem stosowali Wikingowie. Pamiętajmy jednak, ze słowo "tarcza" - to "skydas" w języku litewskim. Ta mowa należy do rodziny języków bałtyckich, tak jak siostrzany jej, dawno wymarły język pruski. Te niby tarcze słowiańskie w dłoniach wojów pruskich witających biskupa Wojciecha musiały nosić nazwę zbliżoną do dzisiejszego litewskiego "skydas", przyniesione do Prus w swej nieznanej nam dzisiaj formie werbalnej przez Wikingów. Jakżeby inaczej, skoro brzmi ono podobnie nie do innych języków bałtyckich (łotewski, estoński), ale do odpowiedników skandynawskich: duńskiego i norweskiego "skjold", szwedzkiego "sköld" i islandzkiego "skjöldur" ?
Dziejopisarz Wincenty Kadłubek, w swojej "Kronice" z przełomu XII/XIII wieku nazywał Prusów zamiennie Getami: "Są zaś Połekszanie [dawne plemię jaćwieskie znad rzeki Łek, dzisiaj Ełk - mój przypis] szczepem Getów, czyli Prusów" (Sunt autem Pollexiani Getarum seu Prussorum genus). To tylko kilka przesłanek wskazujących, że Truso nie było żadną wikińską enklawą w Prusach, ale całe Prusy w epoce Wikingów - jak to potwierdzają liczne dowody archeologiczne, były pod ich penetracją kulturową, a więc i z istotnym współzaludnieniem tego terytorium. Także podczas wizyty św. Wojciecha.
Przytoczmy tutaj, już bez zbędnego komentarza, następujący fragment z XII-wiecznej kroniki Saxo Gramatyka, traktujący o podboju przez Wikingów pruskiej Sambii: "Duńczycy zdobyli mianowicie kraj Sambów i po tym jak zabili mężczyzn, zmusili kobiety do poślubienia ich, i po zerwaniu w ten sposób więzów małżeńskiej wierności, które wiązały ich z ojczyzną, jako że znaleźli wielkie upodobanie w tych obcych kobietach, dali oni, wiążąc się nowymi więzami małżeńskimi, wrogowi uczestniczyć w ich szczęściu, i Sambowie nie bez racji uważają, że pochodzą od duńskiego ludu, bowiem zwycięzcami zawładnęła w takim stopniu miłość do pojmanych kobiet, że nie mieli oni ochoty wracać do domu, lecz woleli ten obcy kraj bardziej od swego własnego, i te małżeństwa, które tam zawarli, bardziej od tych, które zawarli w domu" (Jan Wolucki, 2015 - "Saxo Grammaticus. Gesta Danorum").
Łódź wojciechowa (ozdobione głowami potworów zwieńczenia stewy dziobowej i rufowej, ster wiosłowy) oraz Pruscy wojowie (fryzury, wąsy, tarcze) z Drzwi Gnieźnieńskich wykazują znaczące podobieństwo do łodzi normańskiej z wykonanego wiek wcześniej gobelinu z Bayeux (fragment powyżej).
Po koronacji Hakona IV na króla Norwegii w 1247 roku, współczesny mu Mateusz Paryski (łac. Matthæus Parisiensis), angielski, benedyktyński mnich, kronikarz, geograf i ilustrator, opublikował w swoim dziele Chronica Maiora, herb tego króla, w którym na czerwonym tle widnieją trzy jasnozłote długie łodzie wikińskie (Cambridge Corpus Christi College Parker Library MS 16 II, folio 216v).
"Morskie ambicje" naszych historyków, znajdujących polskie tradycje morskie już w okresie piastowskim, są nad wyraz nieokiełznane, jeżeli zważy się fakt, że nawet Imperium Karolińskie nie dysponowało okrętami, które byłyby w stanie przeciwstawić się najazdom Wikingów. W istocie nie jest znana historykom żadna, pośrednia nawet wzmianka w dokumentach źródłowych, która by wskazywała, że jakikolwiek z cesarzy karolińskich kiedykolwiek przeciwstawił się na otwartym morzu flocie wikińskiej. Co więcej, wojska karolińskie nie miały nawet floty śródlądowej, aby przeprawiać się na wyspy u ujścia wielkich rzek Cesarstwa (Sekwana, Ren, Loara), na których Wikingowie mieli swoje bazy wypadowe w głąb Cesarstwa, żadna z takich baz nigdy nie została przez te wojska zdobyta.
Cesarstwo Karolińskie nie było w stanie, chociaż podejmowało próby, przeciwstawić się morskiej supremacji Muzułmanów na Morzu Śródziemnym. Ci w AD 846 bez przeszkód zaatakowali 73-ma okrętami i splądrowali Rzym, w tym starą bazylikę św. Piotra. W istocie Imperium Karolińskie nie było państwem morskim, ani nawet nie kontrolowało handlu zamorskiego w Europie, prowadzonego przez Wikingów, Arabów i Żydów. Po co, za co i w jaki sposób Bolesław Chrobry miałby budować "słowiańskie" okręty, których nawet cesarz Karol Wielki nie posiadał, przynajmniej w odpowiedniej ilości i jakości, jeżeli de facto nie dysponował w pełni i nie kontrolował, poza okresowymi najazdami i ograbianiem Połabian i Pomorzan, żadnego portu morskiego?
Wikińska łódź ozdobiła również XIII-wieczną poniższą pieczęć norweskiego miasta Bergen (źródło: Robert Wernick - "L’Épopée Viking", 1980). Czy najwięksi entuzjaści istnienia wczesnośredniowiecznych słowiańskich okrętów będą teraz dowodzić, że skoro pieczęć ta jest o ponad wiek młodsza, niż wizerunek "łodzi polskiej" z Drzwi Gnieźnieńskich, to my - Słowianie, "dorównywaliśmy" Wikingom w budowie statków i okrętów pełnomorskich?
Na marginesie, w skądinąd bardzo cennej publikacji pod redakcją Michała Walickiego "Drzwi Gnieźnieńskie" (1956) z równą fantazją opisano pewien fragment drzwi (prawe skrzydło, na lewej bordiurze z dołu) jako "walkę pigmeja z żurawiami" - chyba tylko dlatego, że trzymająca miecz i tarczę postać ludzka jest niewiele wyższa od stojących obok (jednakże nie walczących - jak jest tam mowa) ptaków. Trudno powiedzieć, jak autorzy rozpoznali w tej postaci akurat "pigmeja", skoro ikonografia całych drzwi zawiera dziesiątki reliefów ludzi, zwierząt, budowli, okrętów, które między sobą nie dochowują proporcji. Każdy historyk sztuki chyba wie, że od zarania twórczości artystycznej człowieka operowanie zmiennymi proporcjami poszczególnych elementów otaczającego nas lub wymyślonego świata, jest świadomą techniką, mającą na celu wyeksponowanie ważności jednych elementów wobec drugich, jak na przykład w poniższej scenie, gdzie postać Wojciecha i jego załogi dominuje nad wielkością okrętu.
W innej części Drzwi, w scenie "polowania na zająca" (lewe skrzydło, prawa bordiura) dmący w róg myśliwy jest tylko nieznacznie większy od zająca i goniącego go psa, ale tutaj, w dziele pod red. M. Walickiego, już nie ma mowy o "polującym pigmeju", chociaż jest bardziej nagi, niż "pigmej" z żurawiami. W mylący sposób określono tą postać z łacińska (ale nie po łacinie) jako "ignudus".
W istocie najbliższe jemu słowo łacińskie "ignotus" oznacza osobę nieznaną, obcą, także człowieka niskiego rodu, prostaka. Nie ma ono jednak nic wspólnego ze słowem "ignudus", użytym kilkakrotnie w przytoczonym dziele. To ostatnie zostało wymyślone w dzisiejszych czasach (mam nadzieję, że nie przez polskich historyków), w oparciu o inne słowo, wykreowane na początku XVI wieku przez Michała Anioła. Artysta ten stworzył włoskie słowo w liczbie mnogiej "ignudi", na określenie sylwetek dwudziestu gołych mężczyzn, jakie namalował na suficie Kaplicy Sykstyńskiej w Watykanie. Pochodzi ono od włoskiego przymiotnika "nudo" (nagi).
Niektórzy nasi historycy sztuki, po upozorowanym zabiegu latynizacji włoskiego słowa "ignudo" (liczba mnoga "ignudi") na niby-łacińskie "ignudus" (zamiast łacińskiego "nudus"), z upodobaniem nadużywają tego określenia jako synonimu osoby nagiej, golasa, nagusa, dla opisania zabytków dużo starszych, niż kiedy powstało takie słowo - w kontekście nie mającym nic wspólnego z freskami Michała Anioła. W żaden więc sposób sztuczne słowo "ignudus", pochodzące od "ignudi" - nazwy własnej zarezerwowanej dla nagich młodzieńców Michała Anioła, nie powinno służyć opisowi Drzwi Gnieźnieńskich z XII wieku.
Powróćmy do łodzi "słowiańskich". Niestety istniejące źródła pisane i archeologiczne nie pozwalają zidentyfikować, jak wyglądała słowiańska, a tym bardziej polska łódź klepkowa z końca X wieku, jeżeli pominiemy wszystkie odkopane łodzie wikińskie z okresu wczesnego średniowiecza, a skrzętnie zaklasyfikowane jako słowiańskie. W wydanym przez Centralne Muzeum Morskie w Gdańsku w 2010 roku opracowaniu W. Ossowskiego "Przemiany w szkutnictwie rzecznym w Polsce Studium archeologiczne", traktującym m.in. o historii łodzi klepkowych w Polsce, w całym tekście zapobiegliwie ominięto słowa "łódź wikińska". Łodzie klepkowe w rozumieniu naszych specjalistów pojawiły się w polskich rzekach out of the blue, czyli - zgodnie z cokolwiek swawolnym wyjaśnieniem tam zawartym: "w 997 roku na rozkaz Bolesława Chrobrego".
Różnice konstrukcyjne pomiędzy statkami skandynawskimi a "słowiańskimi" zostały sprecyzowane w pierwszym z sześciu tomów dzieła Polskiej Akademii Nauk "Historia kultury materialnej Polski w zarysie" (1978), w formie poniższej ilustracji. Z tego prostego, szkolnego, chyba niegodnego publikacji PAN rysunku wynikałoby, że statki "słowiańskie" miały mieć "znacznie" szersze kadłuby od wikińskich, chociaż "podobną" długość, i nie posiadać rzeźb na szczycie stewy dziobowej i rufowej, o których wspominam w artykule "Bałtyk morzem wewnętrznym Wikingów". Przykro, ale nie można uznać podanych poniżej przez PAN "szczegółów konstrukcyjnych" statków słowiańskich i skandynawskich za przekonywujące nawet gimnazjalistę.
Publikacja ta stanowi mimo wszystko krok naprzód w stosunku do wspomnianej "Historii Pomorza", gdzie wikińska łódź z Drzwi Gnieźnieńskich, z okazałymi smokami na zwieńczeniu obu stew, była jeszcze uznawana, "na rozkaz Bolesława Chrobrego", jako polska. Wykorzystywane przez gwardię wikińską tego władcy łodzie, mogłyby być rzeczywiście wykonane na terenach państwa piastowskiego, oraz podnosić "polską banderę", ale nic nie wskazuje, aby nie tylko technologia, ale i wykonanie oraz sama załoga nie były wikińskie.
Od przytoczonego wyżej dzieła z 1978 roku apologeci "słowiańskich" łodzi wczesno-średniowiecznych nie przedstawili do dzisiaj bardziej wnikliwego od poniższego rysunku PAN studium graficznego, które ilustrowałoby różnice konstrukcyjne pomiędzy "naszymi" łodziami i wikińskimi. Zauważmy, że profil dziobu i rufy statku wikińskiego w publikacji PAN odpowiada temu z Drzwi Gnieźnieńskich, który miał, "na rozkaz Bolesława Chrobrego", zostać zbudowany w AD 997, aby św. Wojciech mógł udać się nim w podróż ewangelizacyjną do Prus.
Jak głęboko utrwalona jest wśród polskich historyków szkutnictwa
potrzeba pomniejszania roli Wikingów w uczeniu Słowian morskiego
rzemiosła (czyż jest naprawdę czego się "wstydzić"?), nawet za cenę
ryzykowania prestiżem naukowym, niech świadczy jeszcze jeden fakt
dotyczący wspomnianego wyżej badacza, który w opracowaniu "Z badań nad
wrakami fromborskimi" zakwestionował wikiński rodowód odkrytej we
Fromborku w 1895 roku łodzi, a także jej pochodzenie z przełomu VI/VII
wieku, na podstawie fałszywych śladów, na jakie natrafił na byłych (AD
1895) ogródkach działkowych w dzisiejszym parku między ul. Dworcową i
ul. Parkową.
Nie wiadomo, dlaczego badacz ten szukał resztek wraku statku w aktualnym parku miejskim, a nie uwzględnił lokalizacji oryginalnego znaleziska, wskazanej w raporcie z posiedzenia Berlińskiego Towarzystwa Antropologicznego (Die Berliner Gesellschaft für Anthropologie, Ethnologie und Urgeschichte) z dnia 16 maja 1896 - "Joseph Pohl z Fromborka, w dniu 31 października 1895 roku, odkopał na swojej łące, około 200 m od obecnej plaży przy Zalewie Wiślanym, na głębokości 5 stóp, kadłub statku".
W oparciu o błędnie ustaloną lokalizację znaleziska z 1895
roku, W. Ossowski dotarł tam do drewnianych szczątków, uznając je za pozostałość
tej łodzi, chociaż pochodziły one z zaledwie 20/60-letnich drzew, które
- jak zapewnia, "wydatowano" metodą radiowęglową jako pochodzące z XV-XVII wieku. Pamiętajmy jednak, że z zasady bardzo mała jest dokładność ustalenia wieku metodą izotopu węgla 14C dla obiektów najmłodszych, o wieku kilkuset lat.
W ten oto sposób, inaczej niż prof. Johannes Heydeck,
który miał okazję badać łódź bezpośrednio (zniszczoną w bezsensownym
bombardowaniu - tzw. "moral bombing", przez Anglików ludności cywilnej
Królewca 31 sierpnia 1944, tak jak wcześniej Drezna i Szczecina), a
także widział liczne inne łodzie wikińskie (w tym te z Nydam i Gokstad), nasz badacz, bez przyjęcia właściwej metody
ustalenia lokalizacji wraku statku, opierając się na "paliku z
zaciosami" wykopanym w dość przypadkowym miejscu, o którym nawet nie
wspomniał, czy mógł być częścią jakiegoś statku, a nie na przykład
faszyny, zawyrokował że ani nie była to łódź wikińska, ani tak stara jak
oceniło w 1896 roku gremium badaczy z królewieckiego Altertumsgesellschaft Prussia.
Na podstawie zachowanych elementów konstrukcji nośnej i poszycia uczeni z Królewca odtworzyli pełen profil kadłuba i ocenili, że ta łódź żaglowa, o poszyciu uszczelnionym krowim włosiem, miała długość 17,4 metrów. Powyższe rysunki (nie jest zachowana skala narysowanych nitów żelaznych) pochodzą z książki Otto Lienau, 1934 - "Bootsfunde von Danzig-Ochr aus der Wikingerzeit". Zostały one wykonane w oparciu o zachowaną stępkę, dziobnicę i część wręgów tej łodzi, jak przedstawiono na poniższej fotografii (źródło: Marek Kryda, 2019 - "Polska Wikingów").
Najstarsza skandynawska łódź klepkowa, o poszyciu tzw. stykowym, pochodzi z około 300 roku p.n.e., a najstarsza na świecie łódź klepkowa o poszyciu zakładkowym - takim, jakim pierwsi udoskonalili i upowszechnili Wikingowie, jest łódź z Nydam
w Danii, datowana na AD 320, chociaż wydobyte ze statku monety pochodzą z okresu między AD 69 i AD 217. Na tym samym stanowisku archeologicznym odkryto fragmenty łodzi klepkowej, datowanej na AD 190. Archeologowie (e.g. Ole Crumlin-Pedersen) widzą podobieństwa tego statku z konstrukcją statków z obszaru Cesarstwa Rzymskiego i wskazują na przejętą przez Skandynawów pewną wiedzę od Rzymian w tym zakresie. Potwierdza to tylko jeszcze raz obecność w tej strefie kulturowej nie tylko normańskich, prostych żołnierzy-najemników, ale i elit żeglarskich, morskich "kapitanów", którzy umieli wiedzę nautyczną Rzymian nie tylko wykorzystać, ale i znacznie udoskonalić.
Oto poniżej rysunek z czasu jej odkrycia w 1863 roku (źródło: Oscar Montelius - "Kulturgeschichte Schwedens von den ältesten Zeiten bis zum elften Jahrhundert", 1906), z widocznymi dulkami dla 28 wioślarzy. Czyż kadłub łodzi z Nydam nie przypomina "jako żywo" profilu kadłuba "statku słowiańskiego", jak z powyższego rysunku, opracowanego pod auspicjami Polskiej Akademii Nauk?
Dodajmy tutaj, że już u progu II wieku n.e. rzymski historyk Tacyt opisywał skandynawskie (szwedzkie) łodzie w ten oto sposób: "Położone nie na, ale w oceanie [czyli na wyspie - mój przypis] osiedla Szwedów posiadają nie tylko wojowników i broń, ale i potężne floty. Styl ich statków różni się od normalnego [czyli rzymskiego, gdzie dziób różnił się znacznie od rufy - mój przypis] pod tym względem, że na każdym końcu jest dziób, zawsze gotowy do ruchu ku brzegowi ... (Suionum hinc civitates, ipso in oceano, praeter viros armaque classibus valent. Forma navium eo differt, quod utrimque prora paratam semper adpulsui frontem agit, ...). Dzięki symetrii kadłuba przy obu stewach, okręty wikińskie dysponowały wysoką zwrotnością i przyspieszeniem - cechami krytycznymi dla zdolności bojowych, które to cechy straciły na znaczeniu we wprowadzonych w późniejszym średniowieczu statkach typu koga, z prostokątną nadbudówką na rufie, gdzie istotna była zwiększona ładowność jednostki.
Charakterystyczne dla łodzi wikińskich, konstrukcyjnie identyczne zakończenie kadłuba na obu stewach, już po epoce Wikingów przejęły inne kraje, w których zaszczepione zostały wikińskie tradycje morskie. Wskazują na to, na przykład, przyjętą przez niektóre miasta portowe do swoich godeł, pieczęci i herbów sylwetkę okrętu postwikińskiego, o symetrycznym kadłubie i poszyciu zakładkowym. Oto XIII-wieczne pieczęcie miejskie z Lubeki (Niemcy) - jeszcze z wikińskimi smokami na obu stewach, La Rochelle (Francja) i Sandwich (Anglia), rysunki: Daniel Zwick, archeolog morski w Archäologisches Landesamt, Schleswig-Holstein.
Dłubanki, zwane przez Wikingów holk,
przewożone były na drakkarach w ich wyprawach do niedostępnych dla tych
wielkich okrętów brzegów i spuszczone na wodę pozwalały penetrować
płytsze i ciasne akweny. Podobnego rodzaju płytka łódź widnieje na wyżej pokazanym fragmencie gobelinu z Bayeux, przytroczona do rufy większego statku, płynącego pod żaglem po otwartych wodach. Oto współczesna reprodukcja wikińskiej dłubanki (źródło: Pikist).
Wracając do łodzi wikińskiej z Fromborka, których śladów szukał wspomniany wyżej badacz z Gdańska, według niego datowanie podłoża (tzw. spągu) wykopu o
głębokości 170 cm, na poziomie którego miała znajdować się łódź,
"wskazuje na późnośredniowieczną / nowożytną metrykę osadów". Problem
tylko w tym, że na ślady łodzi badacz nie natrafił, a ocenił wiek
osadów - bez wskazania jaką metodą to ustalił, na ten sam okres jak
palik z zaciosami, którego wiek określono niepewną dla młodych obiektów metodą radiowęglową. Stwierdzony przez autora wiek osadów spągowych wydaje
się - bez informacji o sposobie jego obliczenia, niewiarygodny, bowiem
trzeba byłoby przyjąć że tempo sedymentacji w tym miejscu w ciągu
ostatnich pięciu wieków wynosiło 3.4 mm rocznie, czyli musiałoby być
około trzykrotnie wyższe od średniego dla Zalewu Wiślanego. W tych warunkach wywodów autora nie można uznać za naukowe, ani nawet popularno-naukowe, ale jako "publicystykę deklaratywną", co brzmi lepiej niż propaganda.
Na podstawie dostępnej w internecie literatury pozwolę sobie zaproponować na poniższej mapie (nieocenione źródło: Geoportal.gov.pl) najbardziej prawdopodobne miejsce odkrycia wraku statku wikińskiego (pod literą B), w odróżnieniu od miejsca żmudnych i zbędnych wykopów archeologicznych z 2002 roku (litera A).
Nie ma tu miejsca na pełną ocenę krytyczną metody jaką przyjął nasz
badacz, ani źródeł na jakich się oparł w wyborze miejsca, gdzie
spodziewał się dotrzeć do szczątków wraku, jakie ewentualnie mogły
jeszcze pozostać w ziemi. Dość powiedzieć, że za punkt wyjścia do
ustalenia lokalizacji przyjął rycinę z widokiem Fromborka z początków
XX wieku, której plan znajdował się poza kadrem faktycznego miejsca
znaleziska. Widoczny tam obok pasących się krów stóg siana przyjął za
budynek z mapki prof. Heydecka, wykonanej przez geodetę biskupstwa
fromborskiego.
Poza tym nie wyjaśnił dlaczego odrzucił informację J.
Heydecka, że wszystkie drewniane elementy statku zostały wyciosane
siekierą, nie nosiły żadnych śladów użycia piły, co wskazuje na znaczny
wiek zabytku. Dodajmy tutaj, że łódź z Oseberg - "flagowy" statek epoki wikińskiej z początku IX wieku, wykonany został w sposób charakterystyczny dla techniki wikińskiej - głównie z dębu, łupanego i ciosanego siekierą o szerokim ostrzu, bez użycia piły.
Oto fotografia wydobytych wręgów tej łodzi (Otto Lienau, 1934 - "Bootsfunde von Danzig-Ochr aus der Wikingerzeit"), przechowywanych w Freilichtmuseum w Królewcu, do czasu bombardowań alianckich miasta w 1944 roku.
Gdański badacz przyjął, niestety "z sufitu", że wiek wraku jest zgodny
z wiekiem wykopanego w przypadkowym miejscu palika oraz ustalił gołosłownie, że "ujawnia (ten wrak, którego na oczy nie widział) wiele
istotnych podobieństw" do XVI/XVII-wiecznych łodzi odkrytych w
Tolkmicku. W ten oto sposób, wygrzebując z ziemi odpowiedni dla
udowodnienia "naszej prawdy" palik, zdołał przesunąć wiek statku o całe
tysiąclecie. To chyba rekordowe "osiągnięcie" naszej archeologii, jeżeli
chodzi o zakwestionowany w stosunku do "obcych" ustaleń wiek zabytku.
Żaden ze specjalistów od nautologii i historii architektury okrętu nie pokusił się do tej pory o rzeczowy opis wczesnośredniowiecznej klepkowej "łodzi słowiańskiej", która dostatecznie odróżniałaby się od łodzi wikińskiej. Oczywiście łódź wikińska uszczelniona mchem i z pasami poszycia łączonymi klinowanymi kołkami - co ma jakoby determinować, że staje się ona słowiańską, nie jest poważniejszym argumentem, aniżeli gdyby auto Volvo wyposażyć w polskie uszczelki i spawy, aby uznać że jest ono pojazdem polskiej konstrukcji. Innym naciąganiem jest deklarowanie, że Wikingowie używali do uszczelnienia włosia zwierzęcego, podczas gdy Słowianie - mchu.
Mech jako środek uszczelniający kadłuby łodzi znany był w już w starożytności, a bliżej naszych czasów u Celtów, no i wśród samych Wikingów (oprócz sierści, wełny i smoły). We wczesnym średniowieczu stosowany był na południowym i wschodnim wybrzeżu Bałtyku (który zamieszkiwali Słowianie, Skandynawowie i Bałtowie), ale także u ujścia Renu.
Dębowe wręgi i klepki poszycia z końca VIII wieku, wydobyte z New Fresh Wharf w Londynie łączone były kołkami klinowanymi i miały także na sobie uszczelnienie z mchu. Dodajmy, że nasi krajowi eksperci w zakresie żeglugi wczesnośredniowiecznej uważają, że cechami wyróżniającymi "słowiańską łódź" z tego okresu jest nie tylko zastosowanie mchu jako uszczelnienie poszycia, drewnianych kołków do jego mocowania, ale i użycie drewna dębowego do wykonania kadłuba. Czyż VIII-wieczny statek z Londynu miałby być naszą wzorcową "słowiańską łodzią" - tego ci eksperci jeszcze nie zdecydowali się obwieścić światu.
Odkryte w York, Anglia, wykorzystane wtórnie jako elementy ściany domu, datowane na połowę X wieku deski poszycia statku wikińskiego, posiadały łączenia nie za pomocą żelaznych nitów, ale drewnianych kołków. Oto na powyższej ilustracji znaleziony tamże, datowany między VIII a XII wiekiem, bizantyjski szklany paciorek, podobny - jak oceniają brytyjscy archeologowie, do znajdowanych w grobach w Skandynawii z epoki Wikingów (długość 12 mm, źródło: Carole Green "Dig Hungate", 2014).
Z drugiej strony, nie "słowiańskie" drewniane kołki, ale wikińskie żelazne nity okrętowe z wczesnego średniowiecza odkrywane są przez archeologów na terenach Pomorza, Prus i Polski piastowskiej. na przykład w Kruszwicy, w Cedyni nad Odrą, w Lubinie na wyspie Wolin, w samym Wolinie i w Truso. Oto poniżej przykład zastosowania takich nitów, o kolistych główkach, łączone często z kwadratową podkładką. Jest to odtworzony fragment burty wikińskiego statku z IX wieku, odkrytego w Gokstad, obecnie w Vikingskip Museet, Oslo (foto: Eugenio 2010, ex flickr).
Zauważmy, że polskie terminy morskie, takie jak "wręga", "maszt", "ster", "kil", "burta", "kluza", "wrak" czy nawet "nit", pochodzą od staroszwedzkich słów "vrang", "mast", "stýra", "kiøl", "borð", "klys", "vrak", "nit", tak jak pokrewne wyrazy we wszystkich skandynawskich językach, a także - z małymi wyjątkami, w staroangielskim, niderlandzkim i starofrancuskim.
Rosyjskie słowo парус (czyt. parus), oznaczające 'żagiel', ma w sobie przedrostek pa- oraz rdzeń -rus. "Rus" to słowo pochodzenia nordyckiego, oznaczające w X-XI wieku Warega, czyli osiadłego na Rusi Wikinga - żeglarza. Natomiast przedrostek pa- (па-) oznacza w języku rosyjskim podobieństwo do czegoś, na przykład пасынок (czyt. pasynok) znaczy 'pasierb' - ktoś, kto jest jakby synem (ros. synok). Podobnie паводок (czyt. pawodok) to 'powódź', czyli pewnego rodzaju woda (ros. woda). Badacze rosyjscy najczęściej nie znajdują źródłosłowu dla parus - 'żagiel', a niektórzy wiążą je ze starogreckim słowem φάρος - fáros, wywodzonym z języka koptyjskiego ⲫⲁⲣⲉϩ (czyt. faros) - 'strażnik'. Z uwagi na brak związku semantycznego pomiędzy słowami 'żagiel' i 'strażnik', nie jest przekonywujące wywodzenie pochodzenia pierwszego z tych słów od drugiego. Zatem rosyjski parus - 'żagiel' ma raczej nordyckie pochodzenie.
Wypada tutaj dodać, że Wikingowie używali około dwudziestu typów statków/łodzi, wśród których oczywiste są znaczne różnice konstrukcyjne, w zależności od przeznaczenia jednostki pływającej. Rysunek obok (źródło: "The Viking World", red. S. Brink, N. Price, 2008) przekrojów śródokręcia kilku z konkretnych jednostek wikińskich dobrze ilustruje zróżnicowanie konstrukcyjne tych statków, aby zdać sobie sprawę z bezpodstawności metodologicznej czynienia prób porównań nieokreślonej "łodzi wikińskiej" z jeszcze bardziej mglistą "łodzią słowiańską".
Wszelkie dotychczasowe, przyznajmy to - prymitywne i zdawkowe wykazy "różnic", czynione przez naszych historyków i archeologów, pomiędzy "łodzią słowiańską" o abstrakcyjnej konstrukcji, a nieokreślonym bliżej typem statku wikińskiego są równie bezowocne, bo pozanaukowe, jak udowadnianie "słowiańskości" kołków w poszyciu statku.
Dodajmy, że drewniane kołki, w formie tak zwanych tybli (ang. treenail), obok metalowych, użyte były przez Wikingów między innymi we wspomnianym wyżej statku z Gokstad. Tyble wykonywane były najczęściej z sezonowanego drewna sosnowego, rzadziej z drewna dębowego, a nawet wierzbowego (gatunek iwa). W niektórych statkach wikińskich zidentyfikowano na tyblach ślady oleju lnianego, którym były impregnowane przed wpuszczeniem w łączone belki/deski.
Oto z boku kilka tybli sosnowych i wierzbowych, z wewnętrznymi klinami, z wraku statku Skudelev 1, wydobytego w Danii, w okolicach Roskilde. Były one tam zastosowane tylko częściowo - do mocowania wewnętrznych belek i ram do kadłuba oraz do łączenia górnego pasma poszycia. Jest to jednostka typu knarr (knara), datowana na około 1030 rok (foto: Don Hitchcok, 2014), o wyporności około 20 ton. Statek zbudowano w zachodniej Norwegii (okolice Bergen). Poszycie wykonano z desek sosnowych, w wielu miejscach reperowanych deskami dębowymi i lipnymi.
Konstrukcję łodzi w pełni tyblowanej (ang. treenailed boat) - modelu występującego we wczesnym średniowieczu na akwenach Europy północnej, niektórzy nautologowie wiążą z rejonem południowego Bałtyku, a więc terenami słowiańsko-wikińskimi, jako miejscem ich pochodzenia.
Łódź tyblowana, w której całe poszycie kadłuba, będące jednocześnie jego częścią nośną (tak zwane poszycie samonośne, ang. monocoque), jest rozwiniętą formą starszego modelu, tak zwanej łodzi wiązanej (ang. sewn boat). Najstarszy kadłub łodzi wiązanej (o długości około 40 metrów) odkryto w Egipcie, z okresu 2600 lat p.n.e. Nieco młodsze (epoka brązu) są dwie jednostki o podobnej konstrukcji z North Ferriby (Anglia), a z nordyckiej epoki żelaza (około 300 lat p.n.e.) pochodzi łódź z Hjortspring (Dania).
Oto ilustracja fragmentu kadłuba repliki wiązanej łodzi z Halsnøy w zachodniej Norwegii, datowanej na około roku 400 n.e. Łódź z Halsnøy nie miała tybli, gwoździ ani nitów, była to łódź zwana szytą. Deski sosnowe połączono ze sobą za pomocą liny z łyka młodej lipy, z pętlami w wywierconych co 4-5 cm otworach. Otwory te uszczelniano tłuszczem zwierzęcym. Chociaż różni się techniką łączenia klepek oraz nie ma klasycznego kilu, łódź z Halsnøy przypomina konstrukcyjnie, jeszcze starszą, wspomnianą wyżej, łodź klepkową z Nydam, z kilem i o poszyciu łączonym nitami żelaznymi.
Dodajmy, że w średniowiecznej Anglii nie odkryto większych, porównywalnych do
znajdowanych w Skandynawii, Niemczech i Flandrii wraków statków, które można by uznać za wyprodukowane na Wyspach - nie tylko w epoce Wikingów,
ale i w następnym okresie hanzeatyckim. Czyżby Anglicy, przecież tak
naprawdę "nauczeni morza" przez Wikingów, w owych czasach byli w
mniejszym stopniu narodem morskim, niż - jak by to wynikało z "dokonań"
naszych historyków - nadbałtyccy Słowianie?
Zatrzymajmy się tutaj na krótko przed przypisywanymi przez wielu historyków, "przyrodzonymi" słowiańskim Pomorzanom i Połabianom nie tylko szkutniczymi, ale żeglarskimi i bojowymi zdolnościami, jakie mieli uosabiać chąśnicy - jakoby czysto słowiańscy żeglarze - wojownicy. "Słowiańskość" tych piratów morskich, czyli "wikingów" - w dzisiejszej terminologii dla tamtych czasów, miałaby być niekwestionowana - z uwagi na prasłowiańskie pochodzenie słów chąśnicy i chąsa, wywodzących się z połączenia dwóch pokrewnych słów: chasa (gromada, zgraja) i chąśba (napad, rozbój).
Jednakże podobne znaczenie ma starogermańskie i gotyckie słowo hansa - drużyna, grupa wojowników, żołnierzy, mężczyzn. Termin ten pochodzi z proto-germańskiego *hansō - zebranie, przymierze, stowarzyszenie do działania; a to określenie z kolei z dwóch słów z języka proto-indoeuropejskiego: *ḱóm - koło, obok, z, razem, oraz *sed - siedzieć.
Widzimy więc, że słowiańska chąśba i germańska hansa mają te same, wspólne, indoeuropejskie korzenie. Nie ma zatem podstaw, aby przesądzać o wyłącznie "słowiańskości" chąśby i jej uczestników. Z uwagi na dużo starsze tradycje zawodu żeglarskiego wśród Wikingów, niż u połabskich i pomorskich Słowian, należy liczyć się z tym, że ci ostatni - przez wieki współobcowania ze sobą, wymieszani etnicznie i kulturowo z tymi pierwszymi, zeslawizowali hansę na chąśbę.
Tym bardziej brak jest uzasadnienia, aby budowanie łodzi klepkowych - które we wczesnym średniowieczu były "produktem sztandarowym" Wikingów, niezależnie, czy ich wraki znajdowane są w Skandynawii czy poza nią, przypisywać lokalnym ludom, wśród których osiedlali się Normanowie. Nikt nie mówi, że Skudelev 2 - największy dotąd znany okręt wikiński, którego wrak odkryto pod Roskilde w Danii, a z którego drewno kadłuba pochodzi z okolic Dublina, że został on zbudowany przez Irlandczyków. Oto wikiński korab w trakcie produkcji (na podstawie fotografii: Vikingeskibs Museet).
Tak samo, zachowane w Polsce toponimy związane z budową łodzi i statków, takie jak Korabie, Korab, Korabniki, Korabiewice, Korablew wskazują, że te kiedyś wsie i osady usługowe (tak zwane wsie służebne), zakładane były i pracowały dla budowniczych okrętów, posiadających odpowiednią wiedzę, kapitał i organizację dla budowy łodzi, o parametrach i jakości odpowiedniej dla użytkowników - najczęściej zapewne nordyckiego pochodzenia. Zauważmy, że staropolska nazwa "korab" wywodzi się od starosłowiańskiego korabl, która przetrwała w niezmienionej formie w języku rosyjskim - корабль (czyt. korabl), oraz ukraińskim - корабель, кораб (czyt. korabiel, korab), bułgarskim - корабль, w czeskim i słowackim - koráb.
Zaskakująco łatwo polskie autorytety historyczne dają się wywieść w pole, podającym się za ekspertów nautologicznych, wyznawcom samorodnej, niezależnej od Wikingów, wiedzy i praktyki morskiej wczesnośredniowiecznych Słowian bałtyckich. Szkoda, że zastępy młodych historyków bezkrytycznie podążają za niepotwierdzonymi na świecie, ale za to "własnymi, polskimi", czasami dalekimi od realiów hipotezami. Działa tutaj tak zwane skrzywienie konfirmacyjne, o którym wspomniałem w artykule "Krzywe zwierciadło historyków". Jest to postawa badawcza, w której wybiera się ze źródeł informacje (zweryfikowane jako fakty lub nie), które mają wzmocnić realność z góry przyjętej tezy, a odrzuca się wszystkie inne, które osłabiają jej prawdziwość lub prawdopodobieństwo. Wczesnośredniowieczne "słowiańskie" łodzie klepkowe - to klasyczny przykład błędu poznawczego, kiedyś popełnionego przez jednego badacza, a powielanego dzisiaj przez kolejne pokolenia krajowych historyków.
Technika szkutnicza, jeżeli ją oceniać po wikińskich wrakach u nas odkrywanych, nie zrodziła się w Polsce piastowskiej sama z siebie, samoistnie. Przyszła do nas za pośrednictwem normańskim - od północy, ze Skandynawii, albo/i od wschodu, z wareskiej Rusi. Zacytujmy tutaj ruskiego kronikarza Nestora: "Poszedł Oleg na Greków, Igora zostawiwszy w Kijowie; wziął zaś ze sobą mnóstwo Waregów i Słowian,[...] I z tymi wszystkimi poszedł Oleg na koniach i na korabiach; i było korabi w liczbie dwóch tysięcy. I przyszedł pod Carogród; Grecy zaś zamknęli sund i gród zamknęli." To fragment opisu ataku Rusinów na Konstantynopol w 907 roku. Nazwa "korab" dla statku i łodzi przyszła do języka słowiańskiego zapewne ze wschodu, bowiem w języku starogreckim καράβιον (karávion), κάραβος (káravos) to właśnie łódź, okręt. Późnośredniowieczny rodzaj okrętu - karawela, ma takie samo pochodzenie. Dodajmy tutaj, że i zbliżone fonetycznie do "korabia" arabskie słowo "قارِب" - qārib (czyt. karib), oznacza łódź, barkę.
Pozwolę sobie zaproponować tutaj hipotezę, że dzisiejszy "okręt" może mieć etymologiczny związek z dawną techniką prowadzenia ataku na grody położone przy akwenach. Napady mogły być dokonywane od strony lądu, na wprost grodu, piechotą i kawalerią, albo też atak mógł być od strony wody, na około, z okrążenia. Stąd słowo "okręt" może wywodzić się od słowa "krąg" i pochodnych - "okrążać, krążyć" (dzisiejszy typ okrętu wojennego - krążownik).
Słowianie wschodni, w tym także poszukujący dawnej tożsamości Rosjanie, wbrew wypieraniu się i zapieraniu się przez wielu tamtejszych historyków, coraz częściej uznają swoje w części, odległe wareskie
korzenie, tak jak na tym sentymentalnym obrazie z porzuconą wikińską
łodzią (Wsiewołod Iwanow).
Wracając do tytułowych "słowiańskich kołków" - w oparciu o dostępne fakty, historycy opierający swój warsztat zawodowy na zasadach naukowych, a nie ideologicznych, winni najpierw zgodzić się co do tego, że mchu i kołków używano we wczesnośredniowiecznym szkutnictwie na wybrzeżach południowego Bałtyku częściej, aniżeli włosia i żelaznych nitów. W Skandynawii również stosowane były drewniane kołki, z tym że częściej z jałowca, podczas gdy po pomorskiej stronie przeważały kołki z sosny. Dopiero potem należałoby zastanawiać się nad tego przyczynami: na przykład gorsze właściwości pomorskiej rudy darniowej wobec skandynawskiej - do produkcji żelaznych nitów o wysokiej jakości, albo też sprzyjający wzrostowi jałowca ostrzejszy klimat skandynawski i tamtejsze tereny podgórskie, bez śpieszenia się z przyklejaniem szkutnikom łatki etnicznej. Pamiętajmy także, że dostępność rudy darniowej na Pomorzu i w Prusach była dość ograniczona, w porównaniu z Mazowszem, Wielkopolską czy Rusią Czerwoną.
Na tej podstawie, a raczej bez żadnej podstawy, nasi historycy wydają kolejne dzieła o osiągnięciach szkutnictwa słowiańskiego w okresie wczesnego średniowiecza, podczas gdy pomorskie łodzie klepkowe i statki zaczęto budować dopiero w późniejszym średniowieczu (od XII/XIII wieku), po trzech-czterech wiekach obcowania ze skandynawską sztuką korabniczą - już wówczas o ponad tysiącletniej tradycji. Aż 90 procent z 756 kołków poszycia okrętowego, jakie odkryto w Wolinie, pochodziło z warstw archeoloogicznych z X wieku i starszych, kiedy port i gród były wikińskim emporium. Oto gniazdo masztowe z tyblami, z łodzi z końca IX wieku, odkryte na Starym Mieście w Wolinie (foto: Władysław Filipowiak, z edycją własną).
I jeszcze jeden przykład wczesnośredniowiecznej, wikińskiej sztuki szkutniczej - dwa fragmenty lin cumowniczych z Wolina, datowanych na początek X wieku (foto: Władysław Filipowiak, z edycją własną). Lina ta, będąca splotem dwóch sznurów (wykonanych prawdopodobnie z łyka młodego drzewa, być może z leszczyny - mój przypis) o różnej grubości, ma własną grubość 5 cm oraz długość 25 metrów. Obie te ilustracje mają inną skalę. Od czasów prehistorycznych aż po średniowiecze, zanim nie zastosowano lnu i konopii, sznury, powrozy i liny wyrabiano z łyka młodej lipy, wierzby i wiązu.
Dodajmy do tej kolekcji wikińskich zabytków nautycznych z Wolina drewniany krążek, datowany na XI wiek, który badacze interpretują jako instrument nawigacyjny, pełniący częściowo funkcje zegara słonecznego oraz kompasu (źródło: Lucjan Gucma et al., 2016 - "Using maritime simulation systems to present complex information in maritime museums"). Fragmenty, wykonanego z poroża łosia, kompasu słonecznego, odkryto również w Truso.
Zwróćmy uwagę, że sam polski termin "szkutnictwo" wywodzi się nie od niemieckiego "Schute" (mimo dominacji od Gdańska po Kraków niemieckiej terminologii handlowej w okresie Hanzy), ale od szwedzkiego i islandzkiego słowa "skuta" i duńskiego "skude", oznaczającego małą, zwykle bezpokładową łódź i spolszczonego jako szkuta. Norweski lingwista Hjalmar Falk ("Altnordisches Seewesen", 1912) przypuszczał, że staronordyckie słowo skúta na oznaczenie łodzi do przewozu ładunku używane było już na początku X wieku.
Są jednak badacze, którzy nie wchodzą w takie szczegóły, jak "kołki słowiańskie", aby uznać że w strefie zachodniego Bałtyku istnieje kilkadziesiąt (jak można zgadywać z załączonej do artykułu mapy, kopia poniżej) archeologicznych znalezisk statków "o słowiańskim stylu budowy" (ang. "of a Slavic shipbuilding style"), albo "ze słowiańskim charakterem stylistycznym" (ang. "with Slavic stylistic character"). Te nigdzie i przez nikogo nie sprecyzowane cechy "słowiańskiego stylu" statków zdają się wynikać z mniemania autorów o ich wzajemnej korelacji z przypisywaną Słowianom zachodnim ceramiką typu Feldberg.
Dodajmy - bezpodstawnego mniemania, bowiem autorzy nie tylko nie sprecyzowali "słowiańskich cech" statków, ani ilości wraków o tych cechach (pierwsza zmienna) oraz ilości znalezisk tego typu ceramiki (druga zmienna) na badanym obszarze, ale nie wyliczyli korelacji statystycznej, a tym samym nie udowodnili wyjątkowości tego obszaru, w porównaniu do tych samych zmiennych na innym, porównywalnym obszarze, np. w Skanii. Mówimy tu nie o intensywności zjawiska występowania tych zmiennych, które istotnie było dużo większe na Połabiu niż w Skanii, ale właśnie o stopniu ich korelacji na obu obszarach, którego ci badacze nie pofatygowali się zbadać, a mimo to wyciągnęli pochopne, nie udowodnione naukowo, wnioski.
Występująca najczęściej na Połabiu ceramika typu Feldberg jest przez wielu badaczy automatycznie przypisywana Słowianom, podczas gdy ilość znalezisk wikińskich z tego terenu i z podobnego okresu wskazywałaby na współzamieszkiwanie Połabia przez ludność pochodzenia skandynawskiego, co nakazywałoby ostrożność w definitywnej atrybucji etnicznej tej ceramiki.
Popularyzatorami idei - już nie "słowiańskich statków", ale tylko nieokreślonego "słowiańskiego charakteru" połabskich statków, są George Indruszewski, Marcus Nilsson i Tomasz Ważny, w artykule "The ships that connected people and the people that commuted by ships: the western Baltic case-study", wygłoszonym na sympozjum archeologii morskiej w Roskilde, Dania w 2003 roku, a opublikowanym w książce "Connected by the sea", Oxbow Books 2006. Z uwagi na brak w ich pracy nawet próby wyjaśnienia, na czym ten słowiański styl lub charakter pomorsko-skandynawskich łodzi miałby polegać, wypada te "rewelacje" pozostawić bez komentarza.
Powyższa mapa z artykułu tych badaczy, nieedytowana przeze mnie, ma tylko nieco większą wartość poznawczą, niż przytoczony wyżej rysunek Polskiej Akademii Nauk, wykazujący różnice między "statkiem słowiańskim", a wikińskim. Proszę zwrócić uwagę na zupełną nieczytelność jej centralnej, najważniejszej części, niemal zaczernionej - dla większego zdaje się efektu o intensywności suponowanego zjawiska, na tle pozostałej, większej części mapy. Większość mapy wykracza poza geograficzny zakres cytowanego artykułu (zachodni Bałtyk) i jest tutaj bez znaczenia, a zmniejszona w ten sposób skala mapy uczyniła ją, a także cały artykuł, bardziej materiałem propagandowym, niż naukowym. Nie wiadomo bowiem, nawet w wielkim przybliżeniu, ile tych łodzi "o słowiańskim stylu" zostało przez autorów zidentyfikowanych, ale jedno co z pewnością wiadomo z tej zamazanej mapy, to dystans pomiędzy Wyspami Fryzyjskimi a Bydgoszczą, który wynosi nieco ponad 1400 km.
Zaznaczony na mapie wykropkowany owal nie przedstawia - jak podają autorzy, tak zwanego odchylenia standardowego (ang. standard deviation) rozmieszczenia ceramiki typu Feldberg, bowiem w statystyce jest to zawsze wartość liczbowa, a są to tylko naniesione w przestrzeni miejsca występowania zjawiska. Owal ten nie ma żadnej wartości poznawczej także dlatego, że włącza obszary morskie, jakby w nich intensywność występowania zjawiska (ceramika) była ta sama, co na lądzie.
Trzeba przyznać, że wylansowane przez naszych ekspertów "kołki słowiańskie", a ostatnio też promowany "słowiański styl" znajdowanych na Pomorzu i w Skandynawii wraków wczesno-średniowiecznych statków uznanych za słowiańskie, zostały bez naukowej weryfikacji przyjęte za fakt także wśród niektórych zachodnich badaczy Słowiańszczyzny. Przykładem jest artykuł Jana Billa na stronie Vikingeskibs Museet zatytułowany "Puck 2 - a Slavic longship", w którym autor bezkrytycznie przytacza in extenso fałszywe tezy polskich badaczy o "słowiańskich kołkach", a również o rzekomym podniesieniu się od czasów Wikingów poziomu morza w Zatoce Puckiej o 70 cm.
W rzeczywistości, według przeprowadzonych techniką GPS badań ("An improved and extended GPS-derived 3D velocity field of the glacial isostatic adjustment (GIA) in Fennoscandia", Martin Lidberg et al., Journal of Geodesy, Tom 81, Numer 3, 2007), najbardziej wysunięty na północ skrawek Polski, jakim jest Wysoczyzna Żarnowiecka, w wyniku sprowokowanych ustąpieniem lądolodu ruchów izostatycznych podnosi się w ostatnich pięciu tysiącach lat z prędkością kilku dziesiątych części milimetra w skali rocznej, podczas gdy pozostały pas polskiego wybrzeża Bałtyku, na wschód i zachód od tej wysoczyzny, opada z prędkością od zera (północna część Zatoki Puckiej) do 2,5 mm rocznie (południowe Żuławy).
Sąsiadujące z nią dno Zatoki Puckiej z pewnością nie opadało w ciągu ostatniego tysiąclecia w tempie sugerowanym w cytowanej wyżej pracy Jana Billa. Dopiero w XX i XXI wieku proces wynurzania się lądu (ruch tektoniczny, postglacjalna korekta izostatyczna) w tym rejonie Polski - jak twierdzą niektórzy badacze, został całkowicie skompensowany przez przewyższające go tempo podnoszenia się poziomu oceanów (tzw. ruch eustatyczny) w wyniku deklarowanego "globalnego ocieplenia". Możemy więc mówić o kilkucentymetrowym wzroście poziomu wód Bałtyku w ostatnim stuleciu, a "70-centymetrowy wzrost poziomu morza w Zatoce Puckiej" uznać za pozanaukowe kuglarstwo tych historyków, którzy nie potrafią interpretować wyników badań nauk geofizycznych. Jest to tym bardziej żenujące, kiedy chodzi o badaczy zajmujących się archeologią morską.
Przywołajmy tu jeszcze XI-wieczną łódź klepkową z pochowanym w niej mężczyzną, jaką wydobyto w Szczecinie w 1899 roku. Jej położenie oznaczyłem na ilustracji obok (na podstawie: Lech Leciejewicz, 1990 - "Les origines de la ville de Szczecin. Questions historiques et réalité archéologique"). Łódź spoczywała na głębokości 3 metrów, w pobliżu wczesnośredniowiecznego portu rybackiego na Odrze, a przy obecnej ulicy Panieńskiej.
Przywołajmy tu jeszcze XI-wieczną łódź klepkową z pochowanym w niej mężczyzną, jaką wydobyto w Szczecinie w 1899 roku. Jej położenie oznaczyłem na ilustracji obok (na podstawie: Lech Leciejewicz, 1990 - "Les origines de la ville de Szczecin. Questions historiques et réalité archéologique"). Łódź spoczywała na głębokości 3 metrów, w pobliżu wczesnośredniowiecznego portu rybackiego na Odrze, a przy obecnej ulicy Panieńskiej.
Pomińmy tutaj szersze wyjaśnienie, dlaczego uznaję za mylną ocenę pomorskich muzealników ["Zapomniany wczesno-średniowieczny pochówek łodziowy ze Szczecina", Materiały Zachodnio-pomorskie, Tom XI 2014], jakoby pochówek ten miał odbyć się w toni rzecznej ("zatopienie zmarłego w rzece"), a nie na lądzie. Można domyślać się, że autorzy wywodzą taką tezę z opisu sceny pogrzebu w poemacie "Beowulf".
Faktycznie, źródło to podaje, że pogrzeb bohatera utworu, o imieniu Scyld Scefing (Skjölrd), odbył się w łodzi wypuszczonej w morze. Nie wydaje się jednak uzasadnione, aby z tego opisu wyciągać wniosek, że taka forma pochówku była zwyczajową wśród Normanów. Jest chyba przeciwnie, pogrzeb Scylda miał oprawę wyjątkową, bo sama postać jest w tej opowieści szczególna. Nawiązywała ona bowiem do Sceafa, przodka Scylda, który jako dziecko, złożone w snopie pszenicy na łodzi, zostało wyrzucone na brzeg duński. Legenda mówi, że łódź przybyła z wyspy o nazwie Scandza (dzisiejsza szwedzka Skania), a według normańskiego mnicha Wilhelma z Malmesbury ("Gesta regum Anglorum"), Scyld Scefing został później wybrany na króla nordyckich Anglów. Widoczna w tej historii jest wyraźna paralela pomiędzy przyniesiem morzem do Danii w łodzi, przodka Scylda i jego - Scylda, po śmierci opuszczenie Danii morzem, łodzią.
Wśród Wikingów nieznane były pochówki w łodzi poprzez jej zatopienie inaczej, niż tylko drogą spalenia łodzi i zwłok (a więc kremacja, a nie inhumacja) na wodzie. Na przykład, w legendzie "Edda młodsza", kiedy umiera Baldur (Baldr), jego żona Nanna umiera również z żalu za nim. Nanna zostaje umieszczona na statku Baldra wraz z jego zwłokami, po czym oboje zostają podpaleni i wypchnięci statkiem w morze.
Więc krótko: gdyby w miejscu wykopania przez archeologów łodzi miał znajdować się w XI wieku nurt rzeczny, to biorąc pod uwagę tempo akumulacji osadów rzecznych na tym odcinku Odry w ciągu poprzedzających dziewięciu wieków, łódź musiałaby leżeć na głębokości co najmniej 9-10 metrów. Tak szybkie tempo akumulacji rzecznej w okolicach Szczecina było możliwe, niezależnie od postglacjalnych ruchów izostatycznych (lokalnych) i eustatycznych (globalnych), przez wzmocnione przyrostem osadów zapadanie się tej części Niecki Szczecińskiej (tak zwana izostazja osadowa).
W wikińskiej łodzi ze Szczecina chodzi o coś ważniejszego - o łączące klepki dębowe co 10 cm "kołki słowiańskie", co wraz ze "skromnym wyposażeniem" zmarłego (żelazny topór, trzy kościane łyżwy, rybie łuski), jak twierdzą autorzy, wskazuje - jakżeby inaczej, "na pochówek przedstawiciela elit wywodzących się z Pomorza [oczywiście rozumianego "samo przez się" jako li tylko słowiańskiego - moja uwaga] lub obszaru Słowiańszczyzny nadbałtyckiej". Tak oto, powołując się na dotychczasowy dorobek interpretacyjny autorytetów od starożytnej nautologii od Gdańska po Szczecin, dla autorów tego artykułu słowiańska atrybucja etniczno-kulturowa tych zabytków stała się w ich konkluzji już tylko formalnością.
O wiarygodności naukowej niektórych autorytetów wspomniałem wyżej. Tutaj dodam tylko, że autorzy omawianego artykułu w "Materiałach Zachodniopomorskich", tak jak to zresztą czyni wielu badaczy w Polsce, nie zechcieli sięgnąć - a powinni, do źródłowych danych obcojęzycznych, poprzestając na mylnych ich interpretacjach, publikowanych z drugiej lub trzeciej ręki, przez niektórych. naszych badaczy.
W wikińskiej łodzi ze Szczecina chodzi o coś ważniejszego - o łączące klepki dębowe co 10 cm "kołki słowiańskie", co wraz ze "skromnym wyposażeniem" zmarłego (żelazny topór, trzy kościane łyżwy, rybie łuski), jak twierdzą autorzy, wskazuje - jakżeby inaczej, "na pochówek przedstawiciela elit wywodzących się z Pomorza [oczywiście rozumianego "samo przez się" jako li tylko słowiańskiego - moja uwaga] lub obszaru Słowiańszczyzny nadbałtyckiej". Tak oto, powołując się na dotychczasowy dorobek interpretacyjny autorytetów od starożytnej nautologii od Gdańska po Szczecin, dla autorów tego artykułu słowiańska atrybucja etniczno-kulturowa tych zabytków stała się w ich konkluzji już tylko formalnością.
O wiarygodności naukowej niektórych autorytetów wspomniałem wyżej. Tutaj dodam tylko, że autorzy omawianego artykułu w "Materiałach Zachodniopomorskich", tak jak to zresztą czyni wielu badaczy w Polsce, nie zechcieli sięgnąć - a powinni, do źródłowych danych obcojęzycznych, poprzestając na mylnych ich interpretacjach, publikowanych z drugiej lub trzeciej ręki, przez niektórych. naszych badaczy.
W ten sposób, powołując się niby na ekspertyzy DNA ludzi pochowanych w łodziach z Tuna (Alsike) i Oseberg, w rzeczywistości - nie w oparciu o oryginalne źródła, ale ich naciągane interpretacje, przedstawili następujący, w swej istocie kolejny fałszywy wniosek: "Również sama idea chowania zmarłych w łodziach (bądź ich fragmentach) nie może być odnoszona wyłącznie do stref oddziaływania nordyckiego wzorca kulturowego. Zaprzeczają temu wyniki ostatnich badań słynnych pochówków tego rodzaju odkrytych w Szwecji (Tuna) i Norwegii (Oseberg). Przeprowadzone na szczątkach ludzkich ekspertyzy DNA dowiodły bowiem, iż w grobach spoczywały szkielety ludzi pochodzących spoza Skandynawii."
Oto powyżej ilustracja odkrytego w Oseberg w 1904 roku okrętu (Józef Strzygowski "Aufgang des Nordens Lebenskampf eines Kunstforschers um ein deutsches Weltbild", 1936). Na marginesie ciekawe jest, że ten urodzony we wsi Leszczyny koło Bielska-Białej historyk sztuki, którego dziadek wywodził się spod Tarnowa, uważany jest w polskiej Wikipedii wyłącznie za Austriaka, chociaż w innych krajach uznany jest za polsko-austriackiego naukowca. Powodem jest zapewne, że wyniki swoich badań nie publikował w języku polskim, ani kulturowo nie czuł się Polakiem. Ale to samo dotyczy Mikołaja Kopernika i wielu innych badaczy, a nawet poetów (na przykład Wincenty z Kielczy), ale nikomu nie przychodziło do głowy ignorować ich rodzinne korzenie i pozbawiać ich polskości.
Wyniki badań DNA dla dwóch kobiet pochowanych w łodziach wikińskich z Tuna i Oseberg wskazują, że ta starsza z dwóch kobiet z grobu norweskiego, o wieku około 80 lat, pochodziła z terenów dzisiejszego Iranu, a kobieta z grobu szwedzkiego - z dzisiejszej Finlandii. Wyniki te w żaden sposób nie podważają, a tym bardziej zaprzeczają, nordyckiej tradycji pochówków łodziowych, natomiast wskazują na dwa ważne i wielokrotnie w innych źródłach potwierdzane fakty: na zjawisko mieszania etnicznego Skandynawów z lokalnymi kobietami na terenach, do których Wikingowie docierali, oraz na wysoki status społeczny kobiet w plemionach wikińskich. Ten ostatni fakt potwierdzają także odkrywane w Skandynawii pochówki Słowianek ze wspomnianymi wyżej kabłączkami skroniowymi.
Oto powyżej ilustracja odkrytego w Oseberg w 1904 roku okrętu (Józef Strzygowski "Aufgang des Nordens Lebenskampf eines Kunstforschers um ein deutsches Weltbild", 1936). Na marginesie ciekawe jest, że ten urodzony we wsi Leszczyny koło Bielska-Białej historyk sztuki, którego dziadek wywodził się spod Tarnowa, uważany jest w polskiej Wikipedii wyłącznie za Austriaka, chociaż w innych krajach uznany jest za polsko-austriackiego naukowca. Powodem jest zapewne, że wyniki swoich badań nie publikował w języku polskim, ani kulturowo nie czuł się Polakiem. Ale to samo dotyczy Mikołaja Kopernika i wielu innych badaczy, a nawet poetów (na przykład Wincenty z Kielczy), ale nikomu nie przychodziło do głowy ignorować ich rodzinne korzenie i pozbawiać ich polskości.
Wyniki badań DNA dla dwóch kobiet pochowanych w łodziach wikińskich z Tuna i Oseberg wskazują, że ta starsza z dwóch kobiet z grobu norweskiego, o wieku około 80 lat, pochodziła z terenów dzisiejszego Iranu, a kobieta z grobu szwedzkiego - z dzisiejszej Finlandii. Wyniki te w żaden sposób nie podważają, a tym bardziej zaprzeczają, nordyckiej tradycji pochówków łodziowych, natomiast wskazują na dwa ważne i wielokrotnie w innych źródłach potwierdzane fakty: na zjawisko mieszania etnicznego Skandynawów z lokalnymi kobietami na terenach, do których Wikingowie docierali, oraz na wysoki status społeczny kobiet w plemionach wikińskich. Ten ostatni fakt potwierdzają także odkrywane w Skandynawii pochówki Słowianek ze wspomnianymi wyżej kabłączkami skroniowymi.
Przypomnijmy, że tradycja pochówków łodziowych jest głęboko osadzona w kulturze nordyckiej, sięgająca co najmniej początków naszej ery. Oto powyżej mapa takich pochówków, datowanych na II i III wiek n.e. Pochówki stwierdzone in situ - w sposób pewny, oznaczono kółkiem, wzmianki archiwalne - trókątem, pochówki niepewne - kwadratem (źródło: Magdalena Natuniewicz-Sekuła, Christina Rein Seehusen, 2010 - "Baltic connections. Some remarks about studies of boat-graves from the Roman Iron Age. Finds from the Slusegård and Weklice cemeteries"). Na ziemiach polskich chodzi o następujące stanowiska archeologiczne: Weklice, Ulkowy, Walkowice, Zakrzewska Osada, Moroczyn, Masłomęcz, Lubowidz.
Przywołajmy jeszcze kilka archeologicznych dowodów, albo przynajmniej przesłanek, nie tylko na obecność wśród Wikingów w Skandynawii kobiet, pochodzących nawet z odległych, egzotycznych rejonów, ale i na przejmowanie przez Normanów pewnych elementów kulturowych i religijnych ze świata muzułmańskiego.
Wskazuje na to, między innymi, znaleziony w IX-wiecznym grobie kobiety w szwedzkim emporium Birka, srebrny pierścionek (foto obok: Christer Åhlin/Swedish History Museum), ze szkłem imitującym ametyst, z wyrytymi pismem kufickim słowami “il-la-lah”, czyli: "dla Allaha". Istotne przy tym jest, że był to grób z nie kremowanymi szczątkami, co świadczy o osobie nie pogańskiej. Z uwagi na wyraźne ślady odlewu i brak oznak długiego noszenia, archeoldzy (Sebastian K.T.S. Wärmländer et al. 2015 „Analysis and interpretation of a unique Arabic finger ring from the Viking Age town of Birka, Sweden”) sądzą, że nie było wielu pośredników pomiędzy złotnikiem - wytwórcą pierścionka, a jego właścicielką. Jest to jeden z wielu dowodów na bezpośrednie relacje Wikingów ze światem islamskim, nie tylko natury handlowej ale i międzyetnicznej.
Arabskie znaki pojawiają się także na tkanych pasmach jedwabiu, datowanych na IX i X wiek, w szczątkach strojów pochówkowych, znalezionych w grobach łodziowych w Gamla Uppsala, a także w ubraniach z grobów komorowych, z emporiów wikińskich, takich jak Birka. Z pochodzących stamtąd skrawków jedwabiu Annika Larsson (fotografia jej autorstwa poniżej), badaczka archeologii tekstyliów na Wydziale Archeologii i Historii Starożytnej Uniwersytetu w Uppsali, odkryła w 2017 roku słowa „Allah” i „Ali”. Ten ostatni, według Koranu, był kuzynem i zięciem proroka Mahometa i pierwszym człowiekiem, który przeszedł na islam.
W Koranie - świętej księdze Islamu, mówi się, że mieszkańcy raju będą nosić jedwabne szaty, co wraz z napisami na pasku tekstowym może wyjaśniać częste występowanie jedwabiu w grobach z epoki Wikingów. Zdaniem A. Larsson, odkrycia takie mają miejsce tak w grobach mężczyzn, jak i kobiet. Analizy materiałów, technik tkackich i wzorów sugerują pochodzenie z Persji i Azji Środkowej. Jeszcze na przełomie XVI/XVII wieku Amin Razi, muzułmański geograf z Persji, odnotował: "...Oni [Waregowie, Rusowie] bardzo lubią wieprzowinę i wielu z nich, którzy przyjęli islam, bardzo za nią tęskni." (za: Wikander, Stig 1978 - "Araber, vikingar, väringar", Svenska humanistiska förbundet, tom 90).
.
Archeologia wiąże się z wieloma dziedzinami nauki i po wnikliwych badaniach z zastosowaniem wszystkich dostępnych środków pozwala na wydanie opinii.Sztuka szkutnicza-łódź Św. Wojciecha nie wątpliwie to łódź wikińska posiadająca głowę smoka i jest symbolem pogaństwa.Rzemieślnik wykonujący drzwi gnieźnieńskie ze sceną Św.Wojciecha w łodzi gdy przybywa do Prus musiał byś nie wątpliwie uświadomiony i przygotowany do wykonania tego dzieła,dziś najcenniejszym skarbem dla kultury państwa Polskiego i jego politycznych,łupieżczych i krwawych zapędów na prastare ziemie Prusów.
OdpowiedzUsuńPrusowie utracili swój język - ten podstawowy nośnik kultury każdego narodu, jak się wydaje, około połowy XVI wieku, jeżeli przyjąć jako tego dowód wzmiankę kronikarza Macieja Miechowity, który pisał: "Wiedz, że już tylko niewielu w Prusach mówi po prusku, wszedł tu w życie język polski i niemiecki."
OdpowiedzUsuńTen sam los spotkał dwa wieki później Słowian połabskich, jeżeli za wyznacznik przyjąć informację z książki "The Biblical Repository" (Tom 4, 1834) Edwarda Robinsona, że ostatnia msza odprawiona w języku słowian połabskich miała miejsce w Wustrow, zwanym też Wendland (40 km na zachód od Wittenberge nad Łabą), w 1751 roku.
Skupił się pan na wikińskich artefaktach i ich naukowej interpretacji - która zapewne była błędna. Tymczasem nie jest do dzisiaj wyjaśnione, skąd w południowo zachodniej Norwegii jest tak wiele słowiańskich nazw miejscowości, jak Bohuslan. Wynika z tego, ze słowiańskie plemiona - Wieletów czy Ranów mogły mieć kiedyś swój udział w zasiedlaniu tych terenów. Patrząc na mapę jest to możliwe, odległość z południowego Bałtyku jest niewielka. Poza tym, proszę pamiętać o tym, że skandynawscy archeologowie i historycy do dzisiaj "nie lubią" myśli, że Słowianie mieli coś wspólnego z ich wikingami. Co więcej, gdy szwedzcy czy norwescy archeologowie niedawno odkryli kilka ziemianek z XI wieku na skraju wybrzeża, długo zastanawiali się:kto mógł w nich mieszkać? Co świadczy o ich braku wykształcenia i znajomości historii tych terenów. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń"Odkryte" przez artystę-plastyka Stanisława Szukalskiego "słowiańskie" brzmienie nazwy miasta Bohuslän w Norwegii - jako "Bohu słan" ("do Boga wysłany"), to tylko intuicyjna gra skojarzeń, tak jak u artysty gra cieni, kolorów, kształtów, dźwięków itp. Jakkolwiek odkrywcze mogą być takie skojarzenia i żyć samoistnie w formie skończonego dzieła muzycznego, czy plastycznego, to taka technika rozumowania zaledwie zaczyna drogę do naukowego poznania.
OdpowiedzUsuńNależy więc się wsłuchać w różnorodne, często sprzeczne ze sobą (i to jest normalne w nauce na etapie tworzenia spójnej i dojrzałej teorii) argumenty językoznawców, etnografów i historyków, a nie kupować dzieło artysty, fakt że "jakie byłoby to piękne, gdyby miało być prawdziwe", jako dzieło naukowe.
Tutaj podam, że naukowcy z uniwersytetu w Uppsala (nie wiem, czy "lubią czy nie nas - Słowian, ale moim zdaniem niczym nie sugerują, że ma to jakiekolwiek znaczenie) uważają, że nazwa położonego na wysepce, w ramionach rwącej rzeki Nordre grodu, zwanego w XIII wieku Baghahus, wywodzi się od staronordyckiego przymiotnika "bágr" - "kłopotliwy", nawiązującego do cechy tej rzeki. Ukłony
Uważam przy tym, że zawsze pożądane jest w nauce "wsadzanie kija w mrowisko", bowiem - jeżeli zabieg taki ma w sobie walory zaskakujące i przy tym inspirujące w nauce umysły otwarte (zapomnijmy o zadowolonych z siebie dogmatykach), to przyspiesza on rozwój nauki. Przyznaję też, że w pracach historyków zachodnich (zwłaszcza anglosaskich), w ich ocenach i interpretacjach źródeł historycznych zbyt często przebija megalomania wyższości nad "Wschodem", czyli też Polską. Myślę, że powoli im ta zarozumiałość będzie mijać.
Nie mam nic wspólnego z artystą Szukalskim (swoja drogą niezwykły wariat), ale nazwa Bohuslan ma dla mnie słowiańskie brzmienie. Jest to temat dla językoznawców; dlaczego Bagj zmienił się w Bog, skąd ta końcówka slan. Wcale nie dziwi mnie że naukowcy szwedzcy mają swoją teorię.
OdpowiedzUsuńW rejonie Bohuslan są też inne ciekawe nazwy miejscowości... Pozdrawiam
Współczesny toponim Bohuslän składa się z dwóch słów: "Bohus" - od nazwy twierdzy Bohus (dawniej Baghahus - vide wiki.pl) oraz słowa "län", będącego w Szwecji nazwą hrabstwa - obszaru zarządzanego przez samorząd terytorialny. Kraj ten podzielony jest na 21 hrabstw (län), dawniej zwanymi prowincjami (landskap). Bohuslän to więc po polsku hrabstwo (albo prowincja) Bohus - po łacinie "Bahusia", podobnie jak Mazowsze - po łacinie "Masovia". Nie znam innych nazw z tego regionu Szwecji, które wskazywałyby, że nazwa Bohus, a tym bardziej Bohuslän może być nie tylko fonetycznie, ale i znaczeniowo związana z językiem słowiańskim.
OdpowiedzUsuńBergen to dawny Bjorkvin. Jeżeli chodzi o łodzie "słowiańskie" ma pan rację; albo Słowianie żyjący nad Bałtykiem przejęli sposób budowania łodzi od wikingów, albo są to łodzie wikińskie. Faktem jest, że Słowianie zachodni nieustannie sprzymierzali się z wikingami- Szwedami, Duńczykami i Norwegami - albo z nimi wojowali.
OdpowiedzUsuńŚladem tego są związki małżeńskie pomiędzy wikingami a słowiańskimi księżniczkami plemiennymi, czy choćby z Sygrydą/ Świętosławą, córką Mieszka
W wikińskiej łodzi z Oseberg zostały pochowane dwie kobiety; jedna prawdopodobnie pochodziła z Bliskiego Wschodu a druga starsza, z rejonów dzisiejszej Finlandii. Są przypuszczenia że była to Asa, babka Haralda Pięknowłosego. Żadna z nich nie miała genotypu typowego dla Skandynawów, co wskazuje na rozległe kontakty ludzkie pomiędzy wikingami a pozostałym światem.
OdpowiedzUsuńStarsza kobieta z wikińskiej łodzi z Oseberg, o wieku 70-80 lat, jak niektórzy badacze oceniają, mogła nie być królową Åsa, lecz kapłanką. Miał na to ich zdaniem wskazywać znaleziony przy niej skórzany mieszek z ziarnami konopi indyjskich (marihuana). Bliższa analiza szczątków tej osoby wykazała jednak, że obecność marihuany nie musiała mieć zastosowania rytualnego, a całkiem praktyczne. Zmarła ona bowiem na raka, a marihuana mogła służyć uśmierzeniu bólu w finalnym stadium choroby. Należy więc przychylić się do bardziej prawdopodobnej hipotezy, że była to kobieta z wikińskiej najwyższej arystokracji.
UsuńObecność w łodzi z Oseberg kobiety o haplogrupie z Bliskiego Wschodu potwierdza silne związki Wikingów z Konstantynopolem, bo zapewne stamtąd pochodziła - tereny obecnego Iranu należały wtedy do Cesarstwa Bizantyńskiego. Z kolei mieszek z ziarnami konopi nie świadczy o niczym, a napewno nie o tym że była kapłanką. Marihuana była kiedyś znanym lekiem uśmierzającym ból, ziarna konopi znajdowano na przykład w grobach Scytów.
UsuńWracając do słowiańskich łodzi - z pewnością istniały i były groźne dla wrogów. Mówi o tym jedna z sag: "...przypłynęły łodzie Słowian i otworzyły swoje żelazne paszcze". Cytuję z pamięci, niestety nie pamiętam źródła. Jeżeli chodzi o dyskusję w sprawie kołków takich czy innych, pasuję i raczej zgadzam się z autorem bloga.
"Słowiańskie łodzie z pewnością istniały" - taki jest powszechny przekaz naszych historyków, gdy mówią o odkrytych najstarszych łodziach na terenie Połabia, Pomorza i Prus. Historycy ci nie zadali sobie jednak trudu, aby – zanim przypiszą etniczność wydobytych wraków, ocenić najpierw stopień i zakres normańskiej obecności i kultury materialnej na tych ziemiach w okresie wczesnego średniowiecza, który - w świetle wyników badań archeologicznych jest co najmniej znaczący, jeżeli nie dominujący.
OdpowiedzUsuńZatem, jeżeli gdzieś w XII/XIII wieku "...przypłynęły łodzie Słowian", to nie oznacza to, że wszyscy na łodziach byli Słowianami z dziada pradziada i z krwi i kości, ale mówili po słowiańsku i przypłynęli od ziem słowiańskich. Nie zapominajmy, że już wnuki Wikinga Ruryka, ojca dynastii Rurykowiczów mieli słowiańskie imiona i zapewne takim językiem mówili. Dziadek Mieszka I (tak, jak książąt połabskich i pomorskich), mógł także być Normanem.
Nie wypowiadam się na temat konkretnych odkrytych łodzi które pan wymienił. Ale nie trzeba być upartym historykiem aby stwierdzić, że lud mieszkający nad morzem pełnym zatok i wysp musiał budować swoje łodzie. Bardzo możliwe że Słowianie z czasem przesiedli się na lepsze konstrukcje wikińskie.
OdpowiedzUsuńCo do wpływów wschodnich w ikonografii zabytków Polski zachodniej ( w poprzednim wpisie) oczywiście zgadzam się z tezami bloga. Dla mnie, osoby zajmującej się historią sztuki łatwe było zwrócenie uwagi na elementy mające charakterystyczny ryt wschodni, szczególnie w postaciach świętych, jakby wyjętych z cerkwi Kijowa. Nie rozumiem jak historycy mogą tego nie widzieć.
Dziękuję za te obserwacje, z którymi się zgadzam. Także z tym, że Słowianie stopniowo poznawali i opanowywali żeglugę w żywiole morskim, zupełnie innym niż w znanych im dobrze wodach śródlądowych. Wiedza o budowie statków morskich i o nawigacji mogła pochodzić tylko od Normanów współżyjących i powoli asymilujących się ze Słowianami. Ci pomorscy budowniczowie okrętów, żeglarze i piraci z XIII wieku to już nie czyści Słowianie, ani czyści Normanie, ale nowa wspólnota etniczno-kulturowa, mieszanka genów nordyckich i słowiańskich, która przyjęła mowę Słowian i wiedzę morską Wikingów.
OdpowiedzUsuń